Trochę luzu
Trwa właśnie sesja, dziś więc kilka luźnych uwag o mojej pracy. Jestem zatrudniony na etacie naukowo-dydaktycznym, znaczną więc część mojej pracy stanowi uczenie. Student jaki jest, każdy widzi. Zajęcia ze studentami też. Potocznie się mówi, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i ta mądrość ludowa sprawdza się w wielu przypadkach. Inaczej patrzyłem na świat i życie na uczelni, gdy byłem studentem, a inaczej gdy zostałem pracownikiem. Więc, jak to jest?
Najpierw ćwiczenia. To jest typ zajęć, który najbardziej lubię. Powodów jest kilka. Zajęcia odbywają się na ogół w mniejszych grupach niż wykłady. Mam bezpośredni kontakt ze studentami. Można czasem porozmawiać na inne tematy, nauczyć kogoś, a i samemu też się czegoś.
Z wykładami jest inaczej. Wiadomo – każdy rok i wykład jest nieco inny. Moje ulubione do prowadzenia, to zajęcia w małych grupach. Temat wykładu jest wtedy sprawą drugorzędną, ponieważ wykład zmienia się wtedy w seminarium czy konwersatorium. Wprawdzie nie lubię zajęć na studiach zaocznych (koszmarem jest dla mnie praca w niedzielę), to jednak tutaj spotykam też najciekawsze grupy. Z ludźmi o pewnym doświadczeniu życiowym pracuje się lepiej niż ze „świeżakami” na studiach dziennych. Może to kwestia pewnych umiejętności, może chęci – nie wiem.
Jakich wykładów nie lubię? Prowadzonych w dużych grupach, to jest takich powyżej stu osób. Moim zdaniem efektywność takich zajęć jest niższa niż tych prowadzonych w mniejszych grupach. O nieporozumieniu w postaci wykładu dla 300 osób nie będę już nic pisał. Nie ma szans, żeby zapamiętać kilka czy kilkanaście osób, czy nawiązać z kimś jakiś bardziej bezpośredni kontakt. Czysta anonimowość. Prawdę mówiąc, ten mój wpis tutaj, jest tym sprowokowany. Czy też macie takie wrażenie, że im mniej tym lepiej, a powyżej pewnej liczby zajęcia tracą sens?
Kiedyś w sieci przeczytałem taki komentarz, że może by tak nagrać studentom po prostu wykłady, skoro wiadomo, że znaczna część z nich jest powtarzalna. Miałem też kiedyś okazję uczestniczyć w takich zajęciach – na jednej uczelni wykłady były udostępniane przez sieć do indywidualnego obejrzenia, zaś do nich były ćwiczenia ze mną. Nie jestem do pomysłu przekonany. Trudno mi jednak to dobrze uzasadnić. Może po prostu miałem złe pierwsze doświadczenia, chociaż pewnie są tutaj jakieś plusy. Wiadomo, jakie są wykłady – czasem nudne, przewidywalne i tak dalej; ale równie dobrze jest odwrotnie. Czy nagrywanie wykładów i ich odtwarzanie jest lekarstwem na nudę i powtarzalność? Nie jestem przekonany.
Na koniec studenci. Wiadomo znowu, że można spotkać osoby bardzo różne. Ja najlepiej wspominam ludzi z pewnym doświadczeniem życiowym, czyli takich ok. trzydziestego roku życia i starszych. Z nimi mi się najlepiej pracuje, bo oni na ogół wiedzą czego chcą, a i studia w ich przypadku nie są wyborem przypadkowym. Często mają oni rodziny, pracują w tygodniu, a mimo to wykazują dużo samozaparcia i chęci by jeszcze przyjść i pracować na zajęciach w soboty i niedziele. To budzi mój szacunek do nich.
Grzegorz Pacewicz
Foto: GP
Komentarze
Tylko odnosnie wykladow. Tu link:
http://www.learner.org/resources/series58.html
Co ja bym dal zeby miec takiego profesora? A studiowalem na kilku uczelniach. Wyklady, to byla nuda. Jedynego, godnego uwagi wykladowce, jakiego zapamietalem, wykladal logike i wcale nie byl profesorem, tylko doktorem bez habilitacji.
W podanym linku, profesor Weber (juz niestety niezyjacy) wyklada pieknie, poslugujac sie eleganckim, zrozumialym jezykiem. Uzywa tez ilustracji i przechodzi w cyklu swoich wykladow przez cala historie, choc specjalizowal sie w historii francuskiej rewolucji.
Czyli da sie to zrobic w sieci. Malo tego – w sieci da sie to zrobic lepiej niz na sali wykladowej. Nie pamietam na ilu wykladach bylem, w trakcie studiow i potem, ale pamietam, ze niewiele z nich wynioslem. Zdarzalo sie, ze utkwil w pamieci jakis punkt, ale – nie godzina wykladu.
Cwiczenia byly fajne, ale zawsze znalazl sie jeden przemadrzaly (jak ja), ktory monopolizowal caly czas asystenta, i wszystkim bylo to na reke. Asystent sie cieszyl, ze ma z kim podyskutowac, ja tez – a reszta studentow sie cieszyla, bo mogla sobie siedziec w blogim spokoju, niezakloconym najmniejsza mysla.
Wiec po latach studiowania, formalnie i nie – doszedlem do wniosku, ze moznaby zastosowac inny model; wyklady – nagrane, cwiczenia – tak, ale tylko w formie moderacji dyskusji pomiedzy studentami – no i najwazniejsze – indywidualna praca ze studentem (tutoring), gdzie student zawsze ma dostep do asystenta, a takze – ograniczony do godzin konsultacji – do profesora.
Mrzonki – wiem.
Pozdrawiam.