Casus prawny
Lubię grzyby: zarówno zbierać jak i jeść. Wśród tych, które jadam, jest także żółciak siarkowy, czyli Laetiporus sulphureus. To groźny pasożyt, porażający drzewa, przede wszystkim liściaste, i doprowadzający je do śmierci. Jednak dla mnie jego owocnik jest po prostu smacznym grzybem jadalnym.
Niedawno byłem na konferencji „Computational Molecular Biology”, organizowanej przez Kolegium MISDoMP mojego Uniwersytetu. Wykłady odbywały się w Teresinie pod Warszawą, w pałacyku będącym własnością KRUS. Pałacyk ten stoi w pięknym parku z licznymi pomnikowymi dębami, na moje wyczucie liczącymi po dwieście albo i więcej lat. I otóż na jednym z takich drzew moje oko wypatrzyło żółciaka. Natychmiast nabrałem na niego apetytu, bo dotychczas jadałem głównie okazy zbierane z pospolitych wierzb, a tymczasem źródła twierdzą, że te z dębów są najlepsze. Uwieczniłem go na załączonym zdjęciu, widać zarówno smakowicie wyglądający owocnik, jak i tabliczkę informującą o pomnikowym statusie drzewa.
I tu pojawił się tytułowy casus prawny:
Czy grzyb rosnący na drzewie-pomniku przyrody sam jest częścią tego pomnika i jako taki podlega ochronie, czy też można go bezkarnie odciąć i zjeść?
Tym, którzy są skłonni bez wahania odpowiedzieć, że żółciak oczywiście nie jest częścią chronionego drzewa, proponuję zastanowić się nad statusem grzybów mikoryzowych, które bez wątpienia zasiedlają korzenie tego samego dębu.
Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja autora
Komentarze
E tam, grzyb…. MISDoMP znacznie bardziej mi sie podoba. Tez rosnie na drzewie?
MISDoMP to „Międzywydziałowe Indywidualne Studia Doktoranckie Matematyczno Przyrodnicze”.
Z punktu widzenia prawnego chyba żaden sąd nie miałby wątpliwości. Zgodnie z art. 40 ust. 1 ustawy o ochronie przyrody pomnikiem przyrody może być m.in. drzewo i jest niezywkle mało prawdopodobne, żeby rada gminy ustanawiając coś pomnikiem przyrody opisała to jako „drzewo wraz z jego symbiontami” albo „drzewo wraz z wyrastającymi z jego pnia owocnikami grzybów”. Nie wiem, czy wolno byłoby zastosować się do definicji okazu, bo ona dotyczy ochrony gatunkowej, a nie obiektowej. Nawet wtedy jednak trudno symbionta (w tym wypadku pasożyta) uznać za cokolwiek z tej listy: „roślina, zwierzę lub grzyb z danego gatunku, żywe lub martwe,
każda ich część, forma rozwojowa, jajo lub wydmuszka, a także produkt
pochodny również zawarty w innych towarach oraz towary, które
zgodnie z dołączonym dokumentem, opakowaniem, oznakowaniem lub etykietą, lub jeżeli wynika to z jakichkolwiek innych okoliczności, mają zawierać lub zawierają części lub produkty pochodne z roślin, zwierząt, lub grzybów z danego gatunku.” Uznanie, że grzyb wchłaniając ciało drzewa nabiera cech produktu pochodnego, prowadziłoby do uznania, że np. ochrona obejmuje lisa, który zjadł chronione pisklę (a nawet byłoby mniej uzasadnione, bo w jelicie lisa dałoby się znaleźć jeszcze okazy tegoż gatunku chronionego, np. pióra, a grzyb wchłania już zmetabolizowane substancje).
W ogóle ochrona pomników przyrody jest mało precyzyjna. Za każdym razem powinna być określona dla danego obiektu (bo przecież inaczej chroni się jaskinię, a inaczej drzewo), a w spisie możliwych do ustanowienia przez radę gminy zakazów zakaz niszczenia grzybów dotyczy tylko użytków ekologicznych powołanych dla ochrony siedlisk grzybów chronionych, a pomnikowe drzewo nie jest przecież tego typu obiektem (jak również żółciak siarkowy obecnie nie jest gatunkiem chronionym). Jedyne, co mogłoby się podczepić, to „niszczenie, uszkadzanie lub przekształcanie obiektu lub obszaru”, ale to jak sądzę jedynie pod warunkiem opisania obiektu jako drzewa z grzybami. Być może gdyby biegły zaświadczył, że uszkodzenie, tj. pobranie owocnika, żółciaka okazało się niekorzystne dla tego dębu, byłaby szansa na taką interpretację.
Tyle prawo, natomiast oczywiście JTy. rozbabrał temat granic osobnika, które im głębiej się brnie w biologię, tym bardziej okazują się nieostre.
niezwykle trudny problem;
co ze sniedzia na pomniku sforcy w mediolanie?
albo, czy nowtwor to tez ja?
Przypomniało mi się Zagłoby „Niech zginę ja i pchły moje!? Jakby na temat.
Uprzejmie informuje, ze zolciak z debu smakuje tak samo, jak zolciak z wierzby. Istotny jest jedynie wiek owocnika zolciaka. Dopoki owocnik miekki i soczysty, to potrawa znakomita. Jadalnosc zolciaka trwa tylko pare dni, bo potem owocnik twardnieje, robaczywieje, i robi sie niesmaczny. Ten na zdjeciu wyglada zachecajaco, ale trzeba sprawdzic dotykiem. Jesli miekki, to brac. W sprawie pomnika to doradzam urwac caly, zeby nie bylo sladow. Czesciowo uciety zolciak wyglada zalosnie. Bedzie szpecil pomnik. Lepiej nie zostawic nic, niz smetne ogryzki.
.
Debowi nie wroze dlugiego zycia. Jakies kilkanascie lat.
Zastanawiałem się, czy jeść hubę z drzew, ale się rozmyśliłem. Wolę pieczarki.
„To groźny pasożyt, porażający drzewa, przede wszystkim liściaste, i doprowadzający je do śmierci”
Jeśli więc dobrze zrozumiałem, to albo Gospodarz tego żółtka albo żółtek – dąb.
Dąb chroniony. Fajnie. Znaczy się nie wolno go ruszać i jego naturalnego stanu naruszać.
A co by było, gdybym „wzmocnił” wartość dębu zakładając, że jest to ostatni dąb na Ziemi? Wtedy dopiero byłby chroniony!
Wydaje mi się, że nikt w takiej sytuacji nie zastanawiałby się: „żółtek czy dąb” tylko wrzucał żółtka do garnka.
Dąb – dla mnie – ładniejszy.
A to już nie takie oczywiste. Dąb w Polsce nie jest gatunkiem szczególnie zagrożonym, a taki np. kozioróg dębosz czy pachnica dębowa – chrząszcze żywiące się dębem (minujące go, ułatwiające wnikanie grzybów itp.) są. W takiej sytuacji polskie prawo daje przewagę tym innym gatunkom. Sprawa nie jest wydumana – koziorogi upodobały sobie np. pomnikowe dęby rogalińskie.
panek 24 października o godz. 11:57
„A to już nie takie oczywiste.”
Z tego wynika, że takie dyskusje powinni rzeczywiście toczyć tylko i wyłącznie naukowcy. Bo prosty człowiek chce usłyszeć proste wskazówki.
„Dębu nie ruszać bo z niego lek na raka. A z żółciaka tylko obiad.”
Albo:
„Pachnicy nie ruszać bo z niej grzyby a z grzybów lek na raka. A z dębu tylko krzesło.”
Przepraszam za uproszczenia, ale od wyrzucania opon czy innych śmieci do lasu do takich rozważań jeszcze długa droga…
Pomnik przyrody pomnikiem przyrody – zdefiniowany jako drzewo, to drzewo. A co, jeśli ten dąb rósłby w parku wpisanym do rejestru zabytków? Na park składają się drzewa, mała architektura, byliny, więc chyba i grzyby. (A wiewiórki? Czy to wtedy zabytki ruchome? 😉 )
panek 24 października o godz. 23:32
„A wiewiórki? Czy to wtedy zabytki ruchome?”
We wczorajszej audycji radiowej kilku słuchaczy zadzwoniło i podzieliło się ze słuchaczami opisem swoich ulubionych zabaw na początek jesieni. Od słowa do słowa i panowie, wszyscy dobrze po siedemdziesiątce, przyznali się, że bardzo lubią ustawiać w ogrodach swoich domów pułapki na wiewiórki. Złapanym zaś wiewiórkom malować ogony na różne jaskrawe kolory i puszczać wolno. I czekać na telefony od rówieśników, dobrze ich znających sąsiadów, z informacją, że do nich przyszła pomalowana wiewiórka.
Z jakiegoś nieznanego mi powodu potem w studio rozdzwoniły się telefony od pań, unisono potepiających „takich starych a takich głupich”.
Zabytkowym wiewiórkom jak najbardziej należy malować ogony na kolor tabliczki informującej o ich zabytkowości.
panek
24 października o godz. 11:57
koziorogi zdaja sie potwierdzac moja teorie, ze dobry smak jest na wymarciu 😉
Pamiętam te spory o dęby rogalińskie. Wcale sprawa nie była taka jednoznaczna i zaczęła się od tego, że pierwszą decyzją było wytruć biedne chrząszcze. Dąb to był dąb. Potęga. A do tego „rogaliński” czyli „pomnikowy”.
Z powazaniem W
No tak, pomnik, to pomnik. Lokalna władza może się pochwalić, że ma piękne dęby. Pokazać pierwszemu sektretarzowi abo ministrowi. Kozioroga nie tak łatwo znaleźć i pokazywać specjalnie nie ma co – jeszcze by minster odruchowo rozdeptał robala. W dodatku koziorogi sobie są tu i tam, a takie dęby, to tylko w Rogalinie.
Teraz się trochę jednak zmieniło i ochronę gatunkową oraz siedliskową, zwłaszcza gatunków i bytów z dyrektyw unijnych traktuje się poważniej. Poza tym też większy nacisk się stawia na ochronę procesów niż samych obiektów.
„Z punktu widzenia prawnego (…) Zgodnie z art. 40 ust. 1 ustawy”
„W takiej sytuacji polskie prawo daje przewagę”
„Teraz się trochę jednak zmieniło (…) dyrektyw unijnych traktuje się (…) większy nacisk się stawia”
Żaden tzw. „szary człowiek z ulicy” tego prawa nie ustanowił. Jak wynika z formy bezosobowej użytej tak często we wpisach @panek, raczej też żaden „szary człowiek” tego prawa nie zna ani nie używa. Prawdopodobnie dopiero po fakcie (samowolnie ścięte drzewo, wylany olej do rowu) jest na jego podstawie karany i „ma pretensje”.
@panek powołując się na postanowienia prawa o ochronie przyrody powołuje się w gruncie rzeczy sam na siebie. Trochę to nieładnie. Ani „szary człowiek” ani prawnik nie napisali owego „prawa”. Jego przepisy zostały napisane przez poprzedników @panek. Ja nie kwestionuję ogólnej sensowności tych przepisów i wierzę, że naukowiec-biolog, który je spisał, zrobił to na podstawie dobrej woli i dużej wiedzy.
Ja tylko powątpiewam w skuteczność prawa, które widzę jako bardzo oderwane od tzw. „intuicji” laika. Oczywiście jest to tylko dowodem na moją własną ignorancje w temacie, ale ciagle będę wracał do tego, że pożytecznym byłoby, nawet za cenę dużych uproszczeń, spróbowanie popularyzacji jakichś oczywistych zalet chronienia przyrody.
W USA w ramach sporów republikańsko-demokratycznych, lisie przekaziory („FOX” i radiowi klakierzy) wyśmiewały i wyśmiewają „lewackie zapędy” do chronienia jakichś muszek, sówek czy kwiatków, z którego to powodu „my ludzie zginiemy a przynajmniej nie będziemy w stanie splunąć wreszcie z pogardą na muslimów i przestać dawać im nasze dobre dolary za ich ropę, z których to dolarów oni zrobią nóż na nasze gardła”.
W skrócie „drill, baby, drill” wszędzie, gdzie jest ropa i gaz, bo pięć dolarów za galon benzyny to jest koniec świata.
Obił mi sie o uszy podobny spór w Polsce na temat przeprowadzenia jakiejś drogi dla ciężarówek. Gdzieś na Suwalszczyżnie?
W skrócie – uważam, że argumentowanie, iż „trzeba chronić bo tak stanowi prawo” nie ma za wielkiej mocy przekonywania. Tym bardziej, jeżeli wypowiada je ten, kto te prawo napisał. „Szaremu człowiekowi” trzeba konkretnie wyjaśnić, „dlaczego trzeba chronić”. Jakie ma korzyści z dębu a jakie z żółciaka siarkowego. Co straci, gdy ich zabraknie. W USA grono tych, którzy nie wstydzą się naśmiewać z „ekoterrorystów” nie jest wcale takie małe. Jeżeli ktoś myśli, że Polska jest aż tak bardzo różna od USA to proszę zobaczyć, jak wiele i jak szybko rzeczy małpuje się w Kraju.
Nie wiem, jak jest w zaciszu domowym przeciętnego Europejczyka, ale jeśli chodzi o wyrażane publicznie poglądy, to Polska chyba bardziej przypomina USA niż Europę Zachodnią. Oczywiście sprawa jest bardziej skomplikowana, a podziały w sprawach konkretnych często idą w poprzek popularnym pakietom, ale w Polsce dość popularny pakiet poglądów łączy coś, co można określić jako szeroko rozumianą prawicowość (szeroko, bo od libertarian po konserwatywnych etatystów) z podważaniem globalnego ocieplenia, a zwłaszcza jego antropogenicznego wzmocnienia, podważaniem potrzeby ochrony przyrody itd. A w końcu parę lat temu tamta strona miała prezydenta i premiera, więc nie jest wcale marginalna. Jest też oczywiście drugi pakiet, który łączy pewną postępowość obyczajową (trudno tu nawet mówić o lewicowości w klasycznym kształcie) z potrzebą ochrony przyrody itd. W Polsce jest on jednak zupełnie marginalny. Dość duży środek zwykle jest za ochroną przyrody i środowiska pod warunkiem, że w niczym to nie ograniczy jego własnej samowoli. 😉
Co do „co z tego mamy”, to wcale nie upierałbym się przy argumentach „skoro z dęba mamy lekarstwo na katar, a z żółciaka lekarstwo na raka, to bardziej dbajmy o żółciaki”. Dla mnie to raczej kwestia pewnej potrzeby kulturowej niż pragmatycznej. Odróżnianie Otella od Hamleta nie czyni z człowieka lepszego cieśli, kierowcy czy sprzedawcy, a przecież przyjęło się uważać, że lepiej odróżniać. Tak samo istnienie kozioroga dębosza może nie przynieść ani jednego złotego, ale przyjmuję, że lepiej, kiedy jest niż kiedy go nie ma.
Otella od Hamleta każdy republikanin w USA łatwo odróżnia, zapewniam! 😉
Natomiast obawiam się, że biolog odróżniający Otella od Hamleta jest gatunkiem na wymarciu…;-) I to nie z powodu upadku znajomości teatru wśród biologów ale z powodu nieprzystosowania do zmian nastepujących w „środowisku”. Dalej zachęcam do zniżenia się do poziomu tłumu a nawet do zdrowego postraszenia tego tłumu zmutowanymi żabami. Zdjecia zmutowanych żab mają nawet wiekszy potencjał edukacyjny od ceny za galon benzyny. Biolodzy powinni to wykorzystać!
Pewnie czas to ujawinić: zjadłem tego żółciaka. Jedynym problemem była wysokość, trzeba było użyć drabiny. Winny się nie czuję w najmniejszym nawet stopniu.
Ironią losu chyba jest to, że tłum łatwo przestraszyć tym, na co nie ma dowodów (np. GMO, szczepionki, a ostatnio chyba jest jakaś moda na straszenie „opryskami”, czyli smugami kondensacyjnymi odrzutowców), a to, na co są dowody (np. globalne ocieplenie) nie straszy, ale powoduje przyczepienie łatki oszusta żerującego na strachu…
Z tym odróżnianiem pana H. od pana O. to nie jest wcale pięknie. Słucham (bo nie oglądam) często rano jakis tv turniej i własnie niedawno pewna „drużyna” poległa bowiem nikt z ich grona nie wiedział, że Hamlet był księciem duńskim. Nie będę się rozpisywał jakie tematy były „mocna” a jakie nie ale to pewnie jest wszystkim wiadome. Natomiast globalne ocieplenie pewnie jest choć z dowodami różnie bywa i protagoniści podnoszą je bardzo wybiórczo ale gorzej z okresleniem przyczyn takowego i np. zmniejszenie emisji co2 wcale nie musi byc remedium na takowe dolegliwości. A tak swoją droga to żółte coś na drzewie da się zjeść?
Z powazaniem W.
„To zółte” da się zjeść: trzeba wypłukać w wodzie, można trochę pomoczyć, po czym pokroić w plastry i smażyć na patelni (tak zrobiłem z tym, którego widać na ilustracji). Trzeba tylko trochę wytrwałości: mój ważył ok. 1,5 kilograma, ale trafiają się okazy po 20 kg. Są też inne receptury dań z żółciaka.
Wojtek-1942 27 października o godz. 16:47
„Z tym odróżnianiem pana H. od pana O. to nie jest wcale pięknie. Słucham (bo nie oglądam)”
Oj, bo zaczynam mieć wątpliwości, czy @Wojtek-1942 odróżnia, a przynajmniej czy chwyta żarty. W moim wpisie cała złośliwość polegała własnie na „wizji”.
Ależ moją intencją było ten żart podeprzeć. Widocznie kiepskim żem żartownikiem.
Z powazaniem W.