Ekologiczna dialektyka
Obejmując prezydencję w UE Dania zapowiada nacisk m.in. na wspieranie unijnej strategii ochrony bioróżnorodności i zmniejszenie zużycia zasobów. Ta pierwsza strategia ma swoje dokumenty, a w nich odesłania do reformy Wspólnej Polityki Rolnej, która ma m.in. uwzględniać właśnie ten cel. To drugie zaś jedna z odpowiedzi na światowy kryzys. Jedno i drugie ma wspólny mianownik – ekologia ma się ściślej wiązać z ekonomią.
Związek ten jest ścisły i tak, co widać choćby ze źródłosłowu. U zarania ekologii te związki były oczywiste, bo jej powstanie wiązało się z racjonalizacją rolnictwa, rybactwa, hodowli, a wśród sponsorów badań ekologicznych były choćby firmy ubezpieczeniowe (potrzebujące danych demograficznych). Jeden z podstawowych modeli ekologicznych – równania Lotki-Volterry ma swoje podłoże w rybactwie. Później ekologia zaczęła się coraz bardziej emancypować, ale związków z ekonomią i gospodarką nie zerwała. Dość przypomnieć jeden z nielicznych nobli dla matematyka – Johna Nasha, który dostał tę nagrodę w dziedzinie ekonomii, a którego modele z teorii gier są podstawą w ekologii ewolucyjnej. Z kolei wielki impuls dla rozwoju ekologii, jakim był Międzynarodowy Program Biologiczny w latach 60. XX w. dotyczył przede wszystkim produktywności, a jego wyniki wiązały się z zieloną rewolucją w rolnictwie. To niedługo potem zaskutkowało wzrostem zanieczyszczenia, i jak to obrazowo bywa przedstawiane, we wnioskach o granty ekolodzy pozmieniali tylko kilka liter, żeby zamiast badania zjawiska „production” badać „pollution”. To oczywiście też wiązało się z gospodarką i to nie tylko na zasadzie wymuszania na producentach dóbr i zanieczyszczeń różnego rodzaju działań ograniczających zanieczyszczanie. Zanieczyszczone zasoby często są dla gospodarki bezużyteczne, więc wiedza o tym, jak uniknąć zanieczyszczeń i jak je oczyścić jest potrzebna producentom.
Ostatnie kilka dekad to jednak w dużej mierze rozwój ekologii jako zupełnie samodzielnej dziedziny nauki, jak również ochrony przyrody jako dobra samego w sobie. Na Szczycie Ziemi w Rio w 1992 r. uchwalono nie tylko słynną konwencję o zmianach klimatu, ale też konwencję o ochronie różnorodności biologicznej. Jej sygnatariusze zobowiązali się do wdrażania krajowych strategii ochrony bioróżnorodności. W uzasadnieniu są oczywiście kwestie utylitarne, ale pojawia się też filozofia tego, że naturalność jest wartością samą z siebie wartą ochrony, nawet bez utylitarnego podłoża. A za tym idzie fakt, że badanie tej naturalności, czyli badania ekologiczne, jest warte nakładów samo w sobie, nawet jeśliby nie dawało bezpośrednich profitów ekonomicznych.
W tym kontekście na przełomie wieków zreformowano Wspólną Politykę Rolną. Polska wstępując na początku wieku do UE załapała się jeszcze na dopłaty bezpośrednie „od hektara”, ale obecnie coraz więcej pieniędzy z unijnego budżetu rolnego idzie na programy rolnośrodowiskowe, które mają na celu raczej zachowanie różnorodności biologicznej i krajobrazowej wsi niż produkcję rolną jako taką. W ogóle budżet resortów rolnych jest zwykle większy niż środowiskowych. W Polsce doprowadziło to m.in. do tego, że program restytucji wymarłego jesiotra finansowany jest nie przez ministerstwo środowiska, ale rolnictwa (a jesiotr jest w tej sytuacji wpisany na listę ryb gospodarczych, choć łowić go nie wolno). Niesie to pewne zagrożenie, bo w pewnym momencie rybacy mogą się upomnieć o „swoją” rybę, tak jak co jakiś czas myśliwi próbują skrócić okres ochronny łosia (formalnie to nie jest gatunek chroniony w rozumieniu ochrony gatunkowej, tylko łowny, z całorocznym okresem ochronnym). Podobne zagrożenie niesie wykreślanie zapisów ochroniarsko-rolnych z dokumentów poświęconych ochronie przyrody i przenoszenie ich do dokumentów poświęconych polityce rolnej, jak właśnie ma miejsce w politykach unijnych. Przy takim przenoszeniu łatwo coś upuścić, zgubić, zmodyfikować. W Polsce ponadto strategia bioróżnorodności wypada z planów rządowych i zostanie włączona w wielki dział „Bezpieczeństwo energetyczne i środowisko”, co zresztą jest spójne ze zmianami personalnymi w kierownictwie ministerstwa środowiska.
Z drugiej jednak strony, jeśli takie przenoszenie akcentów przypomni opinii społecznej, że ekologia to jest źródło wiedzy o tym, jak oszczędzać, nie tylko w dobie kryzysu, to może i lepiej. A ekolodzy? Cóż, jeżeli o granty zamiast do permanentnie niedofinansowanych ministerstw nauki oraz środowiska będzie się trzeba zwracać do lepiej wyposażonych ministerstw gospodarki oraz rolnictwa, to też może nie będzie tak źle. Żadnej nauce nie służy podporządkowanie wyłącznie utylitarnym celom, ale ekologia z utylitaryzmem zawsze współgrała, więc kolejne zatoczenie koła historii jej chyba nie złamie.
Piotr Panek
Fot. BasBoerman, Flickr (CC BY-NC 2.0)
Komentarze
Tak dla zagajenia zaznaczę, że dziś jest Światowy Dzień Wody a także Dzień Ochrony Morza Bałtyckiego. To okazje do przypominania, że ekologia i ekonomia mają duży styk.
Prezes PiS mowi ze t owszysko lipa:
Jarosław Kaczyński: CO2? Pakiet klimatyczny? Śmiechu warte
Weźmy, proszę państwa, sprawę CO2 i pakietu klimatycznego. Co to jest? Ktoś, kto próbuje wmawiać, że to ma jakieś znaczenie dla klimatu, jest po prostu śmiechu warte. Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów, że w ogóle wszystko razem ma jakiekolwiek znaczenie, a jest bardzo wiele dowodów na to, że nie ma – mówił.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,11363572,Jaroslaw_Kaczynski__CO2__Pakiet_klimatyczny__Smiechu.html
Pewnie nie należy cytować politykiera w poważnej rozmowie. Niejako nie wypada. Jednak problem z CO2 jest dziwny i niejasny. Czy aby na pewno energetyka jest największym emitentem? I gdyby jakiś maniak zrobił zestawienie statystyczne kto i jakiej rangi naukowej jakie zajmuje w tej sprawie stanowisko i za czyje pieniądze było by ciekawie.
Z powazaniem W.
„The solution to pollution is dilution”
Ileż razy to słyszałem, czytałem i obserwowałem w praktyce…
@zzakałuży: Jeden z moich, poniekąd, mentorów, właśnie ma podobną filozofię, twierdząc, że jak się leje dużo wody do zlewu razem z detergentem, to się go rozcieńcza i w sumie nie szkodzi się środowisku. Jakoś nie bierze pod uwagę, że liczy się nie tylko stężenie, ale i sam ładunek. A skądinąd jest najlepszym znanym mi osobiście specjalistą od hydrochemii i w polskim świecie ekologii wód ma swoje miejsce. Ot, zawiłe drogi poglądów naukowych. Nieco w tym samym duchu – okazał się jedynym naukowcem na wydziale twierdzącym, że obwodnica Augustowa przez wariant początkowo forsowany przez drogowców nie zaszkodzi przyrodzie. Jak widać lubi polityczną niepoprawność, nawet posuwając się do zaprzeczania faktom naukowym.
@A.L.
Kwestie kar, subsydiów itp. to ten styk ekologii z ekonomią, o którym nie chcę gadać. To nie moja dziedzina.
Tak swoją drogą, to niedługo po napisaniu tego tekstu znalazłem na innym blogu taki: http://www.naukawpolsce.pap.pl/palio/html.run?_Instance=cms_naukapl.pap.pl&_PageID=19&s=szablon.depesza.blog&dz=szablon.depesza&dep=388633&data=&lang=PL&_CheckSum=153209129
Bez związku z tematem – jutro można w Warszawie pójść na kolejne warsztaty biologii ewolucyjnej, będzie o symbiozie (http://www.eko.uj.edu.pl/wbe/index.php?option=com_content&view=article&id=107&Itemid=44). A jak kogoś to nudzi, to zawsze może wybrać się z OTOP-em pod Modlin oglądać ptaki.
Wojtek: „Czy aby na pewno energetyka jest największym emitentem?”
Podobno wielblady. A konkretnie ich pierdz…. Wiec proponuje sie wielblady wybic. Z helikopterow
Australia Considers Killing Camels for Carbon Credits
Under Australia?s Carbon Farming Initiative, a plan to help combat emissions that was recently submitted to parliament, Adelaide-based company Northwest Carbon has suggested the nation solve its feral camel crisis by allowing companies and individuals to receive carbon credits for shooting camels by helicopter or truck, or herding them and taking them to slaughterhouses,
http://www.environmentalleader.com/2011/06/10/australia-considers-killing-camels-for-carbon-credits/
@Wojtek
Problem z CO2 jest jasny:
http://cdiac.ornl.gov/trends/emis/prelim_2009_2010_estimates.html
Wszystkie dane dostępne i wyłożone jak na patelni, wystarczy poklikać w odnośniki. Podobnych wiarygodnych miejsc i danych w sieci pełno.
Dziwne jest jak tak jasny problem udaje się zamącić że postrzegany jest jako kontrowersyjny….
Aha, o EKO(nomii -logii) i związanych z tym zagadnieniach etycznych sporo na stronach London School of Economics, np:
http://www2.lse.ac.uk/newsAndMedia/videoAndAudio/channels/publicLecturesAndEvents/player.aspx?id=1361
@ryzyk-fizyk
Nie zaprzeczałem, że mozna sobie kliknąć i poczytać lecz problem jest jasny jedynie dla wyznawców „ekologii”. Dla sceptyków jest tak, że tez moga sobie kliknąć i poczytać. Dlatego podzielam, że problem wcale nie jest jednoznaczny i jasny. Przytaczanie nie zawsze sprawdzonych danych ale w sposób. który mozna zapewne nazwać manipulacją jest w tych po kliknięciu czytanych tekstach nagminny. Ale nie będę się spierał o wszystkie te szczegóły. Nie mój cyrk. Za to tak sobie wyobrażam, że CO2 jest dla roslin zielonych jednym z pokarmów. Pobieraja jego z powietrza, rozkładają na węgiel i tlen. Tlen dobroczynnie wydalają a my tymi wydalinami oddychamy a z węgla budują cukry.
Trochę to uproszczenie ale produkcja CO2 jest wytwarzaniem pokarmu dla zielonolistnego producenta (takiego roślinnego bydła) tlenu.
Z powazaniem W.
Jony sodu i chloru też są jednym z pokarmów dla roślin, a każdy może zrobić eksperyment i nasypać swojemu kwiatkowi doniczkowemu chlorku sodu (soli kuchennej), patrząc, jak nadmiar pokarmu staje się trucizną. Wzrost dwutlenku węgla rozpuszczonego w oceanie (który w niektórych wizjach tzw. sceptyków ma być niemal nieograniczonym pochłaniaczem tego węgla, który pracowicie uwalniamy z kopalin i skał węglanowych) jest jedną z przyczyn ginięcia glonów żyjących w symbiozie z koralowcami, które zamiast korzystać z bogactwa tego pokarmu i surowca do budowy szkieletów (raf), zamierają. Samo zaś podnoszenie temperatury też ma wpływ na produkcję glonów i roślin niekoniecznie taki, jakby się można spodziewać po analizie wykresu „zależność intensywności fotosyntezy od temperatury”, bo powoduje kurczenie się stref, w których życie roślinne jest w ogóle możliwe (którego nie jest w stanie zrekompensować rozszerzenie tych stref w Arktyce i Antarktyce). Tak więc sprawy w skali globalnej są bardziej skomplikowane i mniej optymistyczne niż w prostym modelu z nawożeniem szklarni dwutlenkiem węgla.
A co do jasności problemu, to jest on jasny również dla kolejnej sekty – wyznawców fizyki. Ta sekta jest jednak tak nieliczna i nielicząca się w tworzeniu opinii społecznej, że „sceptycy” mogą spać spokojnie.
@panek
Powinienem teraz rzec, że jeśli się ma dużo paszy to należy rozwijać hodowlę. Trzeba uprawiać rośliny liściaste. Pewnie lasy głównie. Ale wiem. Spowodowało by to nadprodukcję tlenu a zatem zmianę składu atmosfery. Brak mi pewności czy to było by złe ale pozostawię tę wątpliwość na boku. Choć w tym momencie zaciekawiła by mnie historia powstawania atmosfery, tzn. jej zmiany wraz z rozwojem roślinności. Za to sceptycyzm zrodził się właśnie ze skrawków informacji o wielkości emisji CO2 i z rozkładu tych wielkości. Ile tego robi Europa, ile Chiny a ile przysłowiowe krowy i czy z cała pewnością jest to przyczyną ocieplenia i czy z cała pewnością ocieplenie to katastrofa globalna. I znów wymiana szczegółów nie jest dla mnie atrakcyjna bo to nie mój cyrk ale chodzi mi raczej o to, że informacje mogą być manipulowane nawet jeśli operują prawdziwymi liczbami. Wystarczy tak dobierać argumenty by potwierdzić głoszoną prawdę a pominąć niezbyt pasujące. I tu są pytania kto to finansuje. Zapewne pośredni. Ktoś ma INTERES w odpowiednim pokazaniu problemu. Inne poglądy będzie popierał właściciel kopalni węgla, inne złóż gazu i jeszcze inne wytwórca wiatraków. Było tak w Polsce z okazji paliwa bio. Ktoś zainwestował w produkcję oleju i wprowadzano obowiązek mieszania go z benzyną.
Z powazaniem W.
@Wojtek1942
Własnie wiele rzeczy o tym co nam potencjalnie grozi wiemy z naszej znajomości historii rozwoju atmosfery. A co do CO2 jako nawozu: w ostatnich ~150 latach przybyło go w atmosferze 40% (z 280ppm do prawie 400ppm). Jeszce inaczej odczytane liczby: od początku cywilizacji przemysłowej puściliśmy z dymem 350GT węgla wycofanego przez naturę z obiegu przyrodniczego. W całej biomasie na Ziemi węgla jest ok. 550GT. Przy aktualnym tempie spalania i wylesiania za ~20 lat masa spalonego i wypuszczonego do atmosfery węgla zrówna się masą węgla w roślinności naszej planety..
Ale można sobie przecież naiwnie wierzyć ze ni z tego ni z owego pod oknem wyrośnie puszcza bo CO2 w atmosferze jest więcej, a w ogóle CO2 nie jest gazem cieplarnianym a i tak nie poza Słońcem na klimat nie wpływa. Hola tam liczby i dane, hola nauki przyrodnicze, po prostu jest to „dziwne i niejasne”.
P.S. Polecam źródła naukowe, a nie te które google wyrzuca na pierwszym miejscu…
ryzyk-fizyk: „związanych z tym zagadnieniach etycznych sporo na stronach London School of Economics, np:”
Dawniej sie podawalo Uniwersytet Imieni Lomonosowa w Moskwie
Jak idzie o gazy, to znacznie grozniejsze niz co2 jezt zanieczyszczenie ulubionym paliwem zieolnych, mianowicie gazem naturalnym. Poki co, zaneiczysczenie metanem ejzt wieksze nzi CO2 bo okolo 10% gazu ulatnia sie podczas transportu i przerobu.
Nei chce mi sie podawac linkow bo neidawno gdzies podawalem, i wiel ze latwo znalezc na googlach. proponuje poszukac.
@AL
metan tez jest istotny, jednak jego typowy czas życia w atmosferze to ok. 12 lat, rozkrada się w wyniku reakcji fotochemicznych (oczywiście zostaje po nim CO2). Czas życia CO2 to ok. 100 lat. Na razie radiative forcing związane z CO2 jest ponad 3 razy większe niż z metanem.
W linkach które zaserwowałem Wojtkowi CDIAC, Oak Ridge National Laboratory) znajdziesz odpowiednie informacje, możesz popatrzeć tu:
http://cdiac.ornl.gov/pns/current_ghg.html
Na razie koncentracja metanu w atmosferze się ustabilizowała, CO2 rośnie, popatrz na rys. 2.48 tu:
http://www.ncdc.noaa.gov/bams-state-of-the-climate/2010.php
Problemem z metanem jest wieczna zmarzlina: jeśli się zacznie intensywnie roztapiać naturalne emisje metanu z tego procesu mogą doprowadzić do prawdziwej katastrofy. Niestety, żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo takiego scenariusza trzeba ograniczać antropogeniczne emisje (CO2 i metanu).
A jeśli idzie O LSE i uniwersytet Łomonosowa – gratuluję trafnej paraleli. Rozumiem ze amerykańskie uniwersytety i amerykańska ekonomia też teraz są be?
http://belfercenter.ksg.harvard.edu/project/56/harvard_project_on_climate_agreements.html
http://globalchange.mit.edu/igsm/eppa.html
@ ryzyk-fizyk
Pisząc o historii atmosfery myslałem o początkach jej powstawania a dokładniej o początkach występowania w niej tlenu.
Z powazaniem W.
@Wojtek 1942
O tym co nieco wiemy. Chociażby to, że przez pierwsze miliony lat tlen ten nawet niespecjalnie dochodził z oceanu do atmosfery, a jeśli dochodził to znikał, bo był wychwytywany przez związki żelaza(II) i przekształcał je w związki żelaza(III) i podobnie z paroma innymi związkami zredukowanymi, które się utleniały. Kiedy to się skończyło, nastąpiła prawdziwa hekatomba, bo większość ówczesnego życia to były beztlenowce. Potem był okres, kiedy tlenu było trochę więcej niż teraz. Niektórzy twierdzą, że wręcz dochodziło do samozapłonów, a przynajmniej łatwiej było o pożary. Zmiany stężeń gazów i ich składów izotopowych są nieźle opracowane, choć oczywiście jeszcze geolodzy będą mieli długo co robić w tej materii.
@Panek
Moje gratulacje. Nareszcie jakiś rozważny i spokojny głos w dyskusji. I to taki, który nie pokazuje wszystkim, którzy mają inne zdanie, że są głupi i nie czytali jakiego tam artykułu. Jeszcze trochę i możliwa będzie dyskusja. Dziękuję Panu.
Bo prawda jest taka, że spełnione zostaje może 25% żądań. I te 25% musi wystarczyć do uratowania świata. To wiedzą bardzo dobrze ci, którzy tak histerycznie próbują świat ratować. Ich bezkompromisowość jest absolutnie konieczna. Tworzą perspektywy i innej drogi niema. Za to moje uznanie. Oni zresztą wiedzą, że gdyby spełnić 100% żądań, byłaby katastrofa w drugą stronę. Szkoda, że nie wiedzą o tym ci, którzy mają tylko za złe.
@Vera
Myślę że kompromis, niestety, ma sens tylko pod warunkiem ze respektuje się prawa natury. Kompromis nie respektujący praw natury można spokojnie wyrzucić do kosza, co zresztą wynika jasno z tekstu o którym dyskutujemy
Jest pewna cienka czerwona linia do której kompromis jest możliwy, jej przekroczenie prowadzi do czegoś co nazywa się „Tragedy of the commons” – „Tragedia wspólnego pastwiska”,
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tragedia_wsp%C3%B3lnego_pastwiska
http://en.wikipedia.org/wiki/Tragedy_of_the_commons
@ VERA
„I te 25% musi wystarczyć do uratowania świata. ”
to świat może zginąć ?. To znaczy – Ziemia ? kosmos?Od cywilizacji człowieka ? Czy tylko salon warszawski od nadmiernego pier..?
@fizykomaniak
Kosmos, Ziemia – nie. Taki najbliższy świat: żarełko w sklepie, ciepła woda w kranie e.t.c. – why not?
Fizycy z American Physical Society widza to tak:
http://www.aps.org/policy/statements/07_1.cfm
„The evidence is incontrovertible: Global warming is occurring.
If no mitigating actions are taken, significant disruptions in the Earth?s physical and ecological systems, social systems, security and human health are likely to occur.”
To może ja trochę o stronie ekonomicznej ochrony środowiska na przykładzie zielonej energii. Bez zbędnych szczegółów system działa mniej więcej tak:
– elektrownie chetnie spalają „paliwa ekologiczne” bowiem otrzymują za nie dotacje (z ceny jednostkowej 114 UE zwraca 100),
– zakłady do produkcji tego paliwa stawiane sa za dotacje UE (zwrot 50-75% wartości inwestycji) oraz na kredytach z opcją pay-back, gdzie z góry zakłada sie wykup linii przez producenta maszyn,
– aby osiągnąć ekonomiczny efekt trzeba przerabiać min. 50 000ton rocznie, co powoduje, że siano i trociny wożone są setki kilometrów (nie wiem jaki to ma wpływ na środowisko:) a ilośc potrzebnej biomasy jest ogromna i mozna dziś powiedzieć, że dostępne w UE źródła są wyczerpane.
Zarabiają producenci bez zbytniego wkładu własnego, elektrownie i ew. rolnicy, którzy sprzedaja swoją „biomasę”. Pieniądze pochodzą w całości z UE, a więc z naszych podatków. System ten bez dotacji nie może zaistniec, bowiem jest strukturalnie niegospodarny. Potrzebuje stałego finansowania, które na dodatek jest transferem publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni.
Sama bioróżnorodność jest stanem wymuszonym (Camargue we Francji jest tego przykładem) a więc wymaga ciągłych nakładów.
Inwestowanie publicznych środków w sektory aby wymusić zmiany technologiczne ma sens przy założeniu, że po pewnym czasie powstanie masa krytyczna umożliwiająca samodzielne funkcjonowanie sektora i długofalowe korzyści.
Mam poważne wątpliwości, czy ten sektor będzie kiedykolwiek w stanie funkcjonować bez dotacji i to jest moim zdaniem sedno problemu.
Sensowne wydają mi sie inwestycje w to, aby max energii było produkowane na miejscu (małe elektrownie, pod warunkiem że bez dotacji mogą funkcjonować) i aby organiczać emisje na obszarach przyfabrycznych. Natomiast jednostronna europejska deklaracja o zmniejszaniu emisji wydaje mi się kosztownym ryzykiem.
„Inwestowanie publicznych środków w sektory aby wymusić zmiany technologiczne ma sens przy założeniu, że po pewnym czasie powstanie masa krytyczna umożliwiająca samodzielne funkcjonowanie sektora i długofalowe korzyści.”
Pełna zgoda. Pies jest pogrzebany w tych długofalowych korzyściach. Wydaje mi się, że sama geologia sprawi, że paliwa kopalne będą drożeć. Nawet jeśli od czasu do czasu uda się odwlec perspektywę szybkiego ich wyczerpania, np. rozwijając technologię wydobywania gazu łupkowego jakiś czas temu niewspółmiernie drogiego (o zanieczyszczeniu związanym z tym surowcem wolę też za dużo się nie wypowiadać, w USA różne rzeczy się zdarzały i po prostu trzeba bardzo rygorystycznie patrzeć na ręce firmom wydobywczym), to tak czy inaczej, paliw węglowych ubywa szybciej niż przybywa. W tej sytuacji dobrze rozwijać technologie alternatywne tak, aby w pewnym momencie móc się przerzucić na nowy standard, a nie szukać prototypów.
Z innej beczki – Europejska Agencja Środowiska opublikowała niedawno broszurę (doi:10.2800/95096) o zużyciu wody. Są tam m.in. wykresy, jak w poszczególnych krajach przedstawia się stosunek PKB do zużycia wody. Najlepiej wypada Luksemburg, najgorzej Bułgaria. Polsce bliżej do tego drugiego końca, a leży między Hiszpanią a Włochami. Sami twórcy wykresów twierdzą, że to nie jest żadna korelacja przyczynowo-skutkowa i trzeba podchodzić do nich z ostrożnością, ale w uproszczeniu – im kraj zużywa więcej wody, tym mniejszy ma PKB. Może jednak oszczędność zasobów przekłada się na zyski…
@Art63
To co piszesz jest tylko częściowo prawdziwe. W pełni prawdziwe byłoby, gdybyśmy w kosztach wytwarzania energii ze spalania paliw kopalnych uwzględniali koszty środowiskowe. W praktyce uwzględnia się je w niewielkim stopniu i cena energii obejmuje głownie bezpośrednie koszty wydobycia, transportu i wytworzenia energii (+zysk). Problem którego nie potrafimy rozwiązać i wokół którego tak naprawdę toczy się spór jest jest wycena kosztów używania tego „wspólnego pastwiska” oraz dyskusja komu użytkownicy „commons” (nawiązuję do wspomnianego wcześniej „Tragedy of the Commons”) użytkownicy za te koszty maja płacić…
Kilka linków dla ilustracji:
http://www8.nationalacademies.org/onpinews/newsitem.aspx?RecordID=12794
http://solar.gwu.edu/index_files/Resources_files/epstein_full%20cost%20of%20coal.pdf
@Panek
Jest właśnie tak, jak Pan pisze. Może wyrażę to powiedzeniem, że o przyszłości wiadomo jedno: że nie wiadomo jaka będzie. Dlatego przyroda jest zawsze przygotowana na wszystkie ewentualności. Dzięki temu istnieje. Z ludźmi jest podobnie. Przykład z innej branży: Bolszewicy byli drobnym odłamem maniaków, bez żadnej szansy na uzyskanie władzy. I co? Dopiero 70 lat praktyki pokazało, ile są warci.
Albo inaczej: Nawiedzeni, maniacy, obrońcy wszystkiego to nie są ludzie nienormalni, to są ludzie, którzy reprezentują inne opcje. Te opcje nie są realne w aktualnych warunkach, ale o przyszłości wiadomo jedno… Dlatego należy tych ludzi szanować bo być może oni będą kiedyś jedynym warunkiem przeżycia. Zresztą to oni rozwijają demokrację.
To jest „krytyczna masa”. Natomiast sprowadzanie wszystkiego do „długofalowych” korzyści ekonomicznych to zbyt duże uproszczenie.
@Art63. Ja jestem w stanie wymyślić jeszcze 2 razy więcej wątpliwości i powodów, żeby mieć za złe i nic nie robić. Tylko, co będzie jeśli nagle pewne umiejętności będą potrzebne, a nie zostały stworzone.
Istnieje tylko inny problem. Przedwczesne myślenie o przyszłości niszczy własną teraźniejszość. Prosty przykład: Microsoft wymyślił dzisiaj modny tablet już w 2001. Po co? To nazywa się też inaczej: Nie odpowiadaj na pytania, których nikt nie stawia.
@Vera
„Nie odpowiadaj na pytania, których nikt nie stawia” to bardzo praktyczne podejście, ale daleko by ludzkości nie zaprowadziło. Trudno mi wypowiadać się na temat przykładu z Microsoftem, nie wiem na ile ich pomysły z tabletem zainspirowały później Apple, ale mi osobiście bliższa jest idea zaprezentowana tutaj:
http://terrytao.wordpress.com/career-advice/ask-yourself-dumb-questions-%E2%80%93-and-answer-them/
Warto sprawdzić kim jest autor, jeśli się o nim nie słyszało.
Pozdrawiam
@hlmi
Nie chcę być arogancka dlatego nie napisałam, że zdanie o odpowiadaniu na niezadane pytanie to nie mój pomysł. To często używane przysłowie w kraju, na który Amerykanie patrzą z nabożeństwem i który na pewno dalej zaszedł niż ci, którzy takiego pytania nie zadają. Czym innym jest zadawanie dziwnych pytań w nauce (transmutacja ołowiu w złoto czy szukanie kamienia filozoficznego), a czym innym w ekonomii, gdzie kończy się to zwykle plajtą. Czyli wszystko zależy od okoliczności.
Dziękuję za link i pozdrawiam
Wracając do usług ekosystemowych, właśnie wczoraj byłem na seminarium, gdzie prezentowano (jeszcze nieopublikowane, więc zgrubne) dane z utleniania materii organicznej (w przybliżeniu – z rozkładania zanieczyszczeń komunalnych) przez ekosystemy piaszczystych wysp na podwarszawskiej Wiśle. Wyszło z nich, że metr kwadratowy takiej śródrzecznej plaży pochłania mniej więcej pół kila materii organicznej rocznie. To wydaje się niedużo, ale po przeliczeniu powierzchni tych wysp, a zwłaszcza strefy styku wody i piasku okazuje się, że kilometr Wisły w obrębie Wysp Świderskich czy Zawadowskich wykonuje pracę, na którą standardowa oczyszczalnia ścieków zużyłaby prądu za prawie 35 000 zł.
Takie próby obliczania kosztów/zysków z usług ekosystemowych na razie są pracą nieco po omacku (samo pojęcie jest dość młode), ale dają pewien obraz tego, jak niepełne było spojrzenie dotychczasowe. Łatwo się mówi hydrotechnikom o planach regulacji rzek i likwidacji łach, ale pytanie, czy decydenci powinni tak łatwo chcieć pozbyć się 35 000 zł rocznie od jednego kilometra nieuregulowanej Wisły?
@ryzyk-fizyk, „..w praktyce uwzględnia się je w niewielkim stopniu [koszty środowiskowe]..”
Tak, nie widzę dobrego sposobu wyceny kosztów środowiskowych w bilansie przedsiębiorstw, bo one są trudno mierzalne. Ochronę środowiska osiąga się tradycyjnie przez regulacje np. ograniczanie przepisami poziomu emisji lub obowiącek oczyszczania odpadów.
Moim celem było wskazanie, że jedynym źródłem zysków tego nowo powstałego przemysłu są dotacje obejmujące zarówno producentów jak konsumentów. Tworzymy gospodarkę, która w całości zależy od dopłat. To moim zdaniem niebezpieczne. Tylko tyle.
@Vera, ..Ja jestem w stanie wymyślić jeszcze 2 razy więcej wątpliwości i powodów, żeby mieć za złe i nic nie robić…”
Ja nikomu nie mam za złe, a po drugie właśnie robię, bo mam udziały w przesiębiorstwie produkującym biomasę. We wpisie wskazałem jedynie mechanizm finansowania tego projektu. Wydaje mi się on nieco patologiczny. Na życzenie chętnie opiszę mechanizmy handlu emisjami, ale może to byc zbyt mocne dla ludzi o słabych nerwach:)
@Art63
No to doszliśmy do porozumienia. W sumie kiepsko to wygląda: albo bardziej ryzykujemy destabilizacja gospodarczą albo środowiskową. Pozostaje pytanie: czy da się wytyczyć drogę miedzy tymi przepaściami? Moim zdaniem to jedyna droga i musimy próbować. To co mnie niepokoi to z jednej strony brak zrozumienia (albo odrzucanie a’priori) niebezpieczeństwa katastrofy środowiskowej w gronie wielu wpływowych osób kształtujących politykę gospodarczą, z drugiej brak zrozumienia wielu uwarunkowań gospodarczych w niektórych kręgach obrońców środowiska.
W pierwszej grupie brakuje mi, poza krytyką proponowanych rozwiązań – dopłat, podatku, handlu emisjami – poważnych modeli biznesu który uwzględniałby problemy klimatu i przyrody. W drugiej grupie nie widzę że nie da się z dnia na dzień pozbyć zależności od paliw, ze musimy korzystać z energii jądrowej i że każdy sposób pozyskiwania energii niesie koszty gospodarcze i środowiskowe i nie istnieje „jedynie słuszne” rozwiązanie które należy bezwzględnie i wszędzie forsować.
Niemiecki instytut informuje o nielegalnych uprawach GMO w Polsce.
http://umweltinstitut.org/pressemitteilungen/2012/pressemitteilung-illegaler-gen-mais-in-polen-982.html