Ornitolodzy i ptakoluby

W pierwszy weekend października obchodziliśmy Europejskie Dni Ptaków. Przełom września i października to okres, kiedy odbywa się najwięcej przelotów „do ciepłych krajów”. Ciepłe kraje to kwestia względna. Np. nasze sójki wybierają się za Morze Czarne, a skandynawskie sójki za Morze Bałtyckie i w rezultacie wydaje nam się, że w kwestii sójkowej w naszym międzymorzu nic się nie zmieniło. EDP polegają głównie na liczeniu przelatujących ptaków. W tym roku naliczono, podobnie jak poprzednio, najwięcej szpaków. Następne były czajki, krzyżówki, gęsi gęgawy i gęsi zbożowe. Przyznam, że z rozróżnieniem tak znienacka tych dwóch ostatnich miałbym problem. Gęś to gęś – od bernikli może jeszcze odróżnię, ale żeby wnikać w szczegóły, która ma dziób bardziej żółty, a która bardziej pomarańczowy? Tym niech się zajmują ornitolodzy – ja mam inną specjalizację.

W tegorocznym liczeniu wzięło udział prawie 60 tysięcy osób. 60 tysięcy ornitologów? Chyba jednak wolę nazwę promowaną niegdyś przez „Świat Młodych” – ptakolubów, bo w końcu morfem „log” sugeruje naukowca, a w tych obserwacjach wzięli udział nie tylko naukowcy, ale przede wszystkim entuzjaści.

Właściwie, to można powątpiewać, by wśród tych 60 tysięcy była istotna frakcja ornitologów-naukowców. Znani mi ornitolodzy zajmują się czym innym, np. bioindykacją ekotoksykologiczną. Zbierają pióra i badają zawartość metali ciężkich albo coś podobnego. Inni biegają po dziuplach Puszczy Białowieskiej i liczą pasożyty. W sumie to nie ma już czystych ornitologów, którzy by po prostu badali ptaki. Badali, czym się różni jeden gatunek od drugiego, który wróbelek ma jedną nóżkę bardziej. Trochę jest tak, że co było do zbadania w klasycznej ornitologii, już zbadano i nowi ornitolodzy albo muszą szukać nowych ptaków gdzieś w Amazonii, albo muszą ptaki traktować jako obiekt innego typu badań – ekologicznych, molekularnych. I to samo dotyczy wszelkich innych faunistów i florystów. Dziś nie da się zrobić kariery naukowej dzięki perfekcyjnemu rozpoznawaniu taksonów. Ktoś, kto świetnie odróżnia osty od ostrożeni i łobody od komos nie zrobi już na tym doktoratu, ani tym bardziej profesury. Jeżeli ktoś się zna głównie na czymś takim, ma ewentualnie szansę znaleźć jakieś nowe stanowisko danego gatunku i opublikować to piśmie rangi „Chrońmy przyrodę ojczystą”. Kilka punktów na liście ministerialnej, brak impact factor. Mizerne punkty w ocenie parametrycznej pracownika i placówki. Tak więc w praktyce już prawie nie ma ornitologów, lichenologów, briologów, pterydologów, lepidopterologów itd. Część się jeszcze ostała na wydziałach rolnych i leśnych, pod pretekstem potrzeby specjalistów od tzw. szkodników i gatunków pożytecznych. Część łączy to z innymi, bardziej współczesnymi specjalizacjami. Przykładowo, najlepsza znana mi florystka zajmuje się sukcesją ekologiczną, synantropizacją itp. To nawet nie jest tak odległe – ostatecznie, żeby rozpoznać, że dany gatunek jest inwazyjny albo dotąd występował tu i ówdzie, a teraz występuje tam i owam, trzeba umieć rozpoznać ten gatunek, odróżnić od gatunków podobnych i znać dotychczasową florę/faunę/mykochorę danego obszaru.

Niestety, to się pogłębia i samonapędza. Jeśli nie ma profesorów od mchów, nie ma kto uczyć studentów ich rozróżniania. Zajęcia dla studentów zwykle też są nastawione na „prawdziwą naukę”, a nie „zbieranie znaczków”. Klucze do rozpoznawania gatunków często mają kilkadziesiąt lat i niespecjalnie ma kto je aktualizować (może i by znalazł się ktoś, kto by miał wiedzę, ale raczej w tym czasie postara się opublikować parę artykułów w pismach, bo te są lepiej widziane przez oceniających niż „rozdział w monografii lub podręczniku akademickim”, zwłaszcza po przeliczeniu czasu poświęconego publikacji), więc studenci korzystają z kolorowych albumów zawierających ułamek flory i fauny (albo jeszcze będących przedrukami z innych regionów). Ostatecznie więc magister biologii (nie mówiąc już o biotechnologii czy ochronie środowiska) może nie odróżniać jodły od świerka. I nawet trudno mieć o to pretensje, bo specjalizacja wymusza ograniczenie zakresu wiedzy. Trudno znaleźć ludzi o wiedzy zarówno głębokiej, jak i szerokiej. Jeżeli ktoś bada przesyłanie substancji między komórkami jodły, to wystarczy mu, że ową jodłę rozpozna, a głowę zaprząta mu struktura błony i ściany komórkowej, a nie różnica między jodłą pospolitą a syberyjską.

W ten sposób nauka trochę zatacza koło. Jak w XIX w. umiejętność rozpoznawania ptaków, mchów, motyli itd. staje się hobby. Wtedy to było hobby księży, lekarzy czy choćby ziemian, teraz to nadal jest hobby całej grupy osób, które ciężko nazywać iksologami, a raczej iksolubami, ale również staje się hobby – bo już nie istotą pracy – naukowców.

Piotr Panek

Na zdjęciu – ornitolodzy. Autor – Chester Barlow (około 1902, w domenie publicznej)