W obliczu tego, co się stało

Brakuje mi słów, by opisać to, co się stało w sobotę, mój stosunek do tego wydarzenia i do tego, co ono powoduje wśród ludzi. Dzieje się dużo, nierzadko są to wydarzenia bardzo subtelne, które łatwo przegapić, albo które łatwo wykrzywić przez nietrafiony osąd. Przebłyskuje przez to wszystko jakaś ukryta metafizyka.

Tak się składa, że od kilku tygodni towarzyszy mi niewielka książeczka Leszka Kołakowskiego „Horror metaphysicus”. Z moich notatek wynika, że jest to najczęściej czytana przeze mnie w ciągu ostatnich lat książka filozoficzna. Widać mam do niej słabość. Może dlatego, że zawarte są w niej myśli, które na co dzień często mi towarzyszą. Jak chociażby ta, że nie ma absolutnego początku w naszych próbach zrozumienia świata. Ponieważ go nie ma, żadna z interpretacji rzeczywistości nie jest ostateczna, nad każdą można mnożyć wątpliwości, stawiać znaki zapytania, w każdej odkrywać sprzeczności, ukryte życzenia i niejasności. Ludzkiej potrzebie rozumienia świata towarzyszy równolegle wątpliwość, czy odpowiedzi na pytania stawiane przez człowieka, są rzeczywiście prawdziwe. Tak było i tak będzie.

Są więc pytania i odpowiedzi, oraz brak pewności. Chodzi oczywiście o klasyczne pytania związane z potrzebą sensu. Wierzę, że wcześniej czy później każdy człowiek stawia sobie pytania o sens i wartość swojego życia, o to jak i po co żyć.

Pytania tego typu pojawiają się również w obliczu tego, co się stało 10 kwietnia. Dlaczego tak się stało? Co to znaczy? Jaki jest (ukryty) sens tego wydarzenia? Dlaczego mnie (nas) to spotyka? I tak dalej. Ale jest w tym wszystkim coś jeszcze. Towarzyszy mi pewność, że za tym dniem kryje się coś więcej, jakaś ukryta metafizyka, która daje znać o sobie. Poczucie to jest bardzo wyraźne i w jego obliczu załamują się moje pytania. Wciąż nie ma na nie ostatecznej odpowiedzi, ale doświadczenie ukrytej metafizyki w tych wydarzeniach sprawia, że nie ma potrzeby, by taką odpowiedź uzyskać. Wiem, że to jest jednak tylko moje poczucie, dlatego nie mam ochoty z nikim się spierać czy tak jest naprawdę i że może się mylę. Przynajmniej do soboty nie zamierzam o tym dyskutować.

Najwidoczniejszym przejawem tej metafizyki jest chociażby to, że prezydent Lech Kaczyński już nie dzieli Polaków, lecz ich łączy. Co z tego wyniknie, nie wiem. Po śmierci Jana Pawła II jest to powtórne tak wyraźne i podobne doświadczenie wspólnoty. Mam nadzieję, że kiedyś wyda ono owoc.

Grzegorz Pacewicz

Fot. Telewizja NTV