Uczeni czy rzemieślnicy?
Serdecznie witam Czytelników bloga szalonych naukowców!!!!
Postanowiłem wziąć udział w blogu dedykowanym nauce z potrzeby serca oraz ze zwykłej, ludzkiej próżności. Chcę uczestniczyć w ciekawym projekcie promowania nauki i mieć możliwość pisania o wybranych zagadnieniach naukowych. Tak się też składa, że pracę doktorską wykonuję nie w Polsce, więc mogę obserwować, w jaki sposób studiuje się za granicą i „robi” się TAM naukę.
Swój pierwszy wpis chciałbym zacząć od wspomnienia książki autorstwa księdza profesora Michała Hellera pod tytułem „Jak być uczonym” (Znak, 2009). Lektura objętościowo jest niewielka (64 strony), ale w moim przekonaniu bardzo ciekawa. Autor przypomina, że „metodyka pracy naukowej musi być równocześnie jej etyką”, oraz to, co składa się na bycie uczonym. W pierwszym odruchu przesłanie książki oraz rady Profesora chce się zanegować. Bo co stary ksiądz może wiedzieć o prowadzeniu badań w dzisiejszych czasach?! Przecież metody pracy w fizyce teoretycznej różnią się od prowadzenia badań w biologii molekularnej. Styl może i tak, ale czy aspiracje?
Lektura tej książki sprowokowała mnie do zadania sobie pytania, czy przy tak wąsko wyspecjalizowanych dziedzinach naukowych da się być uczonym. Profesor Heller twierdzi, że „bycie geniuszem nie jest warunkiem koniecznym twórczej pracy naukowej”, ale trzeba mieć pasję naukową. To ona definiuje badacza, ale też nie stanowi o tym, czy naukowiec jest uczonym. Do tego trzeba jednak czegoś więcej. Według autora, osoba która zna publikacje tylko z własnej dziedziny, może być co najwyżej rzemieślnikiem naukowym. Aby być uczonym, trzeba „mieć kontakt z tym, co się dzieje w nauce rozumianej jako część ogólnoludzkiej kultury”. Czy oby ksiądz Profesor za dużo nie wymaga? Być może postulat księdza Hellera wynika ze społecznych oczekiwań wobec uczonego?
W powszechnym odbiorze UCZONY to stary mędrzec, najlepiej meloman, znawca malarstwa i teatru, który prowadzi jakieś badania; trochę jakby przy okazji. Nie sądzę jednak, aby było to do pogodzenia z obecnym stylem prowadzenia nauk. Moje obserwacje wskazują, że w naukach doświadczalnych lepiej sprawdzają się rzemieślnicy niż wybitne jednostki o renesansowych umysłach. Szerokie horyzonty raczej nie sprzyjają prowadzeniu badań w duchu redukcjonistycznym. W biologii czy medycynie eksperymentalnej zadaje się precyzyjne pytania typu czy białko X oddziałuje z białkiem Y. Jeżeli tak, to co się stanie z komórką, jeżeli zaburzy się tę interakcję. Bada się też sposób, w jaki dwa białka łączą się w jedną, większą strukturę białkową. W środowisku akademickim promowane są osoby, które są w stanie jak najszybciej odpowiedzieć na powyższe pytania. Liczą się też tylko ci, którzy jako pierwsi opublikują obserwowany efekt w renomowanym czasopiśmie naukowym. Aby jak najlepiej publikować, trzeba nauczyć się metody rzetelnej interpretacji wyników. Konieczna jest też umiejętność selektywnego wybieranie informacji z już istniejących (opublikowanych) danych. Tak więc, dobre publikowanie jest trudną sztuką balansowania pomiędzy obiektywnym opisem nowych faktów a forsowaniem własnej opinii czy poglądu na dany temat.
A co Państwo myślicie na temat kondycji uczonych w naukach doświadczalnych? Co się Polsce bardziej opłaca: utrzymywanie i promowanie dobrych rzemieślników naukowych czy może mniejszej liczby uczonych, ale z rozległą wiedzą ogólną? Wreszcie – może uczeni potrzebni są tylko w naukach humanistycznych? Tam szeroka wiedza z różnych dziedzin jest bezcenna. W biologii specjalista od bakterii nie musi znać się na biologii mchów. Ale czy da się prowadzić badania np. literatury XX wieku bez znajomości założeń krytyki postkolonialnej?
Fot. Andreas E J, Flickr (CC SA)
Komentarze
Witam na blogu!
Sadze, ze potrzeba pewnej rownowagi. Powinnismy byc dobrymi rzemieslnikami z szerokimi horyzontami. 🙂
To chyba pytanie o „lokalność” samej nauki tj. w jakim stopniu dana dziedzina badań funkcjonuje niezależnie od otoczenia.
W naukach społecznych kwestia perspektywy jest ważna, bo trudno np. oceniać zjawisko ekonomiczne bez zrozmienia sił politycznych, te z kolei bez zrozumienia historii, kultury itd. Bez właściwego kontekstu najlepszy rzemieślnik może zabrnąć w ślepy zaułek. W naukach ścisłych dobry rzemieślinik chyba ma się lepiej.
Posiadanie szerokiej wiedzy ogólnej w naukach ścisłych i przyrodniczych nie oznacza przecież braku umiejętności krytycznego czytania i analizowania publikacji naukowych. Ja osobiście sądzę, że nie bycie jakimś super duper oblatanym specem w bardzo wąskiej działce oznacza od razu, że nie można być dobrym naukowcem (czy też uczonym – to słowo, wydaje mi się, dzisiaj traci już ten anachroniczny wydźwięk mędrca). Tym bardziej, że coraz częściej badania naukowe prowadzone są na granicy klasycznych dziedzin i ta interdyscyplinarność wymusza u nas niejako posiadanie szerokich naukowych horyzontów, a zarazem oznacza często, że możemy nie być tak oblatani w detalach, jak niektórzy nasi koledzy/koleżanki. Różnica, moim zdaniem, polega na tym, że średnio inteligentny człowiek (a większość naukowców jest pewnie nieco więcej niż średnio inteligentna – inaczej nie byliby naukowcami) może sobie detale doczytać w wolnym czasie. Całkowite przekwalifikowanie – czy też przerzucenie się na nową dziedzinę nauki, po latach siedzenia tylko na białku X czy Y, może być nieco trudniejsze…
I, o zgrozo, migg miała rację. ICL w istocie jest kuźnią polskich bloggerów 🙂
Moim zdaniem, doktorat powinien cos wyjasnic. Na przyklad jak cos dziala. Przy zalozeniu ze celem jest satysfakcjonujace wyjasnienie, mniej wazne staja sie metody obserwacji. Odkrywanie interakcji bialek moze byc droga do wyjasnienia ale czesto konczy sie tylko na katalogowaniu informacji.
„Aby jak najlepiej publikować, trzeba nauczyć się metody rzetelnej interpretacji wyników.”
To jest oczywiscie wazne ale troche za malo. Moim zdaniem najtrudniejsze jest zdefiniowanie problemu i sformulowanie pytan. Dobre pytanie to takie na ktore potencjalnie mozna znalezc odpowiedz, taka ktora cos waznego wyjasnia. Niestety, wielu naukowcow kreci sie w kolko, kolekcjonuje rozne detale ktore niewiele tlumacza.
„Swój pierwszy wpis chciałbym zacząć od wspomnienia książki autorstwa księdza profesora Michała Hellera pod tytułem ?Jak być uczonym? (Znak, 2009). Lektura objętościowo jest niewielka (64 strony), ale w moim przekonaniu bardzo ciekawa. Autor przypomina, że ?metodyka pracy naukowej musi być równocześnie jej etyką?, oraz to, co składa się na bycie uczonym.”
Nie rozumiem sensu mieszania religii z nauka. Tak Michal Heller zdefiniowal nauke przy okazji odebrania nagrody Templeton (wg wiki). Entuzjazm dla otrzymania dalszych wskazan naukowych od Prof. Hellera (za posrednictwem wydawnictwa Znak) dla mnie znacznie sie obnizyl.
„Science is but a collective effort of the human mind to read the mind of God from question marks out of which we and the world around us seem to be made”
Dlaczego stawiać tu opozycję? Środowisko naukowe musi być niejednorodne: potrzeba i wysokiej klasy specjalistów, i ludzi, którzy potem będą postrzegać ich badania w szerszej perspektywie i poskładają wyniki specjalistów do tzw. kupy. Nie wiem, skąd ŁK wziął „powszechną definicję” uczonego jako osoby, zajmującej się badaniami naukowymi przy okazji — nie wydaje mi się, żeby np. wśród moich znajomych takie było rozumienie tego słowa.
Mam wrażenie, że Heller chciał powiedzieć, że zajmowanie się nauką do czegoś zobowiązuje: nie można mieć klapek na oczach i ograniczać się tylko do jednej wąskiej działki (bo „świat dzieli się na X i zbieranie znaczków”, gdzie X to oczywiście „moja własna dziedzina”). Nawet jeśli czasu nie starcza, to trzeba choć _chcieć_ orientować się z grubsza w aktualnych wynikach badań z innych dziedzin. Bo inaczej będziemy mieli fizyków wysokich energii, będących kreacjonistami, albo biologów kwestionujących teorię względności, lub socjologów walczących z mechaniką kwantową. Ciekawość świata jest uniwersalna i świadczy o byciu uczonym; ciekawość jednej dziedziny sprowadza osobę to bycia rzemieślnikiem.
Witaj Łukaszu!
A czy takie badnia to jeszcze naprawdę nauka? Jeśli rzeczywiście „Moje obserwacje wskazują, że w naukach doświadczalnych lepiej sprawdzają się rzemieślnicy niż wybitne jednostki o renesansowych umysłach. Szerokie horyzonty raczej nie sprzyjają prowadzeniu badań w duchu redukcjonistycznym,”
to chyba już jednak nie nauka. Rozumiem, że szerokie horyzonty nie zawsze są niezbędne, żeby się zajmować nauką, ale jak zaczynają szkodzić, to przepraszam…
Wyobrażam sobie, że w laboratorium, które prowadzi tak pojętą działalność i gdzie szef tak właśnie myśli, potencjalny pracownik/doktorant możne usłyszeć „You are overqualified for this work”. Takie miejsce przestaje być przybytkiem wiedzy a staje się fabryką informacji. Jeśli tak wygląda Twoje laboratorium, to ja na Twoim miejscu rozważałbym ucieczkę.
tesknie za toba zygmuncie baumannie
@ byk :
Tylko dlaczego przez dwa n? 🙂
gdybym byl zlosliwy, to bym powiedzial:
a po to zeby sie pan pytal!!!
a tak na serio:
przepraszam za wszstkie bledy;
prawda jest prozaiczna – nie mam wiele czasu,
a pisze „z biodra”.
p.s.
szkoda, ze nie macie modusu poprawy tekstu,
tak jak ma portalu nk albo twitter