Profesorowie polemizują
O bezlitosnym prymacie nauk ścisłych nad humanistycznymi.
Jakiś czas temu miłościwie panująca nam Pani Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego wpadła na pomysł, by studenci mało popularnych, a przydatnych gospodarce kierunków technicznych, na niektórych, wyłonionych w konkursie uczelniach, dostawali dodatkowe stypendia. Miało to w zamierzeniu dostarczyć gospodarce fachowców w dziedzinach, w których ich brak jest szczególnie dotkliwy. Pomysł ten wydaje się dość sensowny, acz oczywiście na razie – tuż po rozstrzygnięciu konkursów na wydziały objęte tym programem, ale nawet przed rekrutacją, nie mówiąc już o ukończeniu studiów i rozpoczęciu pracy przez pierwszych absolwentów, co nastąpi za pięć lat – trudno jest cokolwiek definitywnie powiedzieć.
Rozbawiło mnie więc szczerze, że w zeszłotygodniowej prasie znalazłem aż dwa teksty tuzów humanistyki, przeciwko temu programowi protestujących. W ostatniej „Polityce” wypowiedział się Profesor z Francji Ludwik Stomma, zaś w Gazecie Wyborczej (z 9 lipca 2009), Profesor z Krakowa, Janusz A. Majcherek. Oba teksty są kuriozalne, choć Stomma prezentuje wersję lajtową (jak to się mawia i pisze ostatnio), a Majcherek – hardkorową (tak to chyba powinno się pisać). Jadąc samochodem wysłuchałem też w ostatni czwartek w TOK FM rozmowy z Profesorem Łukaszem Turskim, który dał odpór Majcherkowi (Stommę pewnie przeoczył, albo może ja nie dosłuchałem).
Zacznijmy od Profesora Stommy. Ubolewa on, że dzięki inicjatywie Profesor Kudryckiej naprodukujemy sobie tępych informatyków, którym przez głowę nie przejdzie, by w czasie wakacji poczytać Prousta (bo nie będą wiedzieli kto to taki), ani nie zastanowią się kim był Leonardo. Tu muszę Profesora Stommę pocieszyć, że z tego co mi wiadomo, informatycy – jak również fizycy, matematycy i biolodzy – czytają nie tylko na wakacjach, wiedzą, że Leonardo namalował Monę Lizę oraz inne obrazy, i generalnie posiadają porządną erudycję humanistyczną. Znacznie poważniejszym problemem jest jak sądzę to, jak wielkimi humaniści są analfabetami w naukach przyrodniczych i jak bardzo z powodu braku znajomości faktów i zrozumienia świata podatni są na zideologizowanie. A ponieważ to humaniści rządzą światem (choć mieliśmy premiera, nauczyciela fizyki) i mediami (a nawet, jak wieść niesie, po socjologii, filozofii i antropologii kulturowej są ci trzej Żydzi, co siedzą na bezludnej wyspie z laptopami i manipulują światem i Polską), jest to zdecydowanie groźniejsze niż czytanie lub nieczytanie Prousta. Profesor Stomma był jednak, jak pisałem, lajtowy, więc nie będę mu więcej dokuczał.
Znacznie przyjemniej jest podokuczać hardkorowemu Profesorowi Majcherkowi. Pisze on profesorsko-napuszonym stylem: „Pogląd o prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi nie odzwierciedla jednak bynajmniej żadnych nowoczesnych trendów, lecz jest reliktem XIX-wiecznego nurtu filozoficzno-światopoglądowego znanego jako pozytywizm, który ostatni okres znaczących wpływów przeżył […] w pierwszej połowie ubiegłego wieku.”
I choć płycizny tego poglądu zostały już (jak rozumiem raz na zawsze) zdemaskowane i potępione „ma on w niektórych środowiskach nadał bezkrytycznych zwolenników”. Jako argument, do czego ci bezkrytyczni zwolennicy mogą świat doprowadzić, Profesor Majcherek przypomina, że „rynkowa kariera wyrafinowanych instrumentów finansowych, których upowszechnienie doprowadziło […] do załamania gospodarki światowej, była dziełem matematyków i fizyków […]”. A tu nam Profesor Kudrycka wyjeżdża z dofinansowaniem wydziałów ścisłych i technicznych! Nie lepiej dać wszystkim po równo, ze szczególnym uwzględnieniem studentów Profesora Majcherka?
W sumie to nie muszę nawet dworować sobie z Profesora Majcherka, bo te cytaty i inne fragmenty jego tekstu są wystarczająco śmieszne.
A poważnie, to oczywiście warto zastanowić się, dlaczego tak mało absolwentów szkół średnich – nie tylko w Polsce, ale również, z tego co wiem – w Europie i w Stanach, wybiera kierunki ścisłe i techniczne. Sądzę, że winą za to obarczyć należy w dużym stopniu obniżanie się poziomu szkół średnich, w których fizykę i matematykę zastępuje się wuefem, religią i podstawami biznesu. Nic dziwnego, że absolwent takiej szkoły, zdając sobie sprawę ze swojego analfabetyzmu przyrodniczego, woli nie ryzykować pójścia na studia przyrodniczo-techniczne, mając nadzieję, że na kierunku humanistycznym lub społecznym łatwiej sobie poradzi. Po prostu – pozwolę sobie na jazdę trochę bez trzymanki – żeby ukończyć fizykę, biologię, chemię czy politechnikę, trzeba coś umieć (np. liczyć), mieć zdolności i na dodatek ciężko pracować, zaś jak jest w Wyższej Szkole Pedagogicznej – Pan Profesor Majcherek sam wie najlepiej.
Jerzy Kowalski-Glikman
Fot. Michael Dietsch, Flickr (CC SA)
Komentarze
Niestety cała ta dyskusja jest „biciem piany” w pustym basenie……… Śmieszne jest to że ludzie wykształceni zachowują się jak dzieci w piaskownicy. DO CZEGO DOPROWADZA DYSKUSJA O PIENIĄDZACH. BO O TO W EFEKCIE CHODZI. JEDNI ZAZDROSZCZĄ INNYM …….
Może i sam o sobie źle mówię w tej chwili, ale ostatni akapit, dwa ostatnie zdania w szczególności, to szczera prawda. Absolutna prawda. Większość humanistów jest nie z zamiłowania, tylko „po najmniejszej linii oporu”. Już nawet pal licho niski poziom nauk ścisłych w szkołach średnich, znaczna część studentów humanistów po prostu robi studia, żeby mieć jakikolwiek papierek z „mgr”, a tu jest łatwiej, tu jest taniej.
Co do Prousta, to zmartwię prof. Stommę, ale humaniści czytają (i wiedzą kto to) niewiele częściej niż ścisłowcy.
Ja tez uwazam, ze – no moze nie Prousta – ale wielu innych pisarzy czytaja tylez humanisci, co i przyrodnicy, fizycy, matematycy i inni bardziej lub mniej scisli, nie w zaleznosci od tego, co wyniesli ze szkoly, a raczej z domu. Chyba nie znam nikogo, kto czytalby Prousta albo Prusa dlatego, ze sie o nim uczyl w szkole. Natomiast znam wielu, ktorzy ich nie czytaja wlasnie dlatego, ze sie musieli o nich uczyc w szkole. (sorry za te zaimki, ale chyba jasne, kto to oni, ich i nich). Jesli ktos jest ciekawy swiata, to i do Prousta dorosnie. A jak nie, to i konmi sie go do niego nie zaciagnie.
Stommy nie czytałem, na Majcherku już wszyscy jeżdżą jak łysej kobyle (ja, gdzie indziej, też), napiszę więc o kierunkach zamawianych.
Po pierwsze, to nie „Pani Minister wpadła na pomysł”. Unia Europejska wpadła – zasady zapisała w Projekcie Operacyjnym Kapitał Ludzki, pieniądze natomiast pochodzą z funduszy strukturalnych, które mogą przepaść. Stąd taki pośpiech w wydawaniu i na kolanie przygotowane konkursy.
Po drugie, nie jestem przekonany, czy ten program spełni pokładane w nim nadzieje, to znaczy czy zwiększy rekrutację na kierunki ścisłe i techniczne. Może bowiem być tak, że uczelnie, które konkurs na kierunki zamawiane wygrały, po prostu będą odbierać kandydatów innym uczelniom lub nawet pokrewnym kierunkom na tej samej uczelni. Ktoś, kto miał studiować fizykę na AGH, może pójść na fizykę na UJ, bo UJ ma fizykę jako kierunek zamawiany. Ktoś, kto na tejże AGH chciał iść na inżynierię chemiczną, może zamiast tego pójść na inżynierię środowiska, bo to drugie jest kierunkiem zamawianym, to pierwsze nie. Ale ktoś, kto wybierał się na politologię, nie da się przekupić tysiąc-złotowym stypendium i nie pójdzie studiować matematyki. Tak więc obracamy się w tym samym kręgu potencjalnych kandydatów, nie rekrutując de facto nikogo nowego.
Jest nawet takie bdanie, którego tytuł zawsze mnie wzruszał – „Badanie ewaluacyjne ex-ante dotyczące oceny zapotrzebowania gospodarki na absolwentów szkół wyższych kierunków matematycznych, przyrodniczych i technicznych” – zamówiony przez Ministerstwo i do ściągnięcia na przykład stąd: http://fizyka.apsl.edu.pl/raport.pdf którego podsumowanie – o dziwo całkiem sensowne – mówi dokładnie to samo. Być może ja akurat nie powinienem narzekać, bo mój Wydział kierunki zamawiane dostał, ale boję się, że cały ten program okaże się parą w gwizdek. O ile sobie przypominam, także w USA, za kadencji George’a W., ogłoszono program mający przekupić uczniów to studiowania kierunków ścisłych i technicznych. Effectus był niemalże nullus.
Dla polskiej kultury wazne sa nie tylko nauki scisle i inzynieryjne. Jesli chcemy aby wieksza liczba studentow poszla na tego rodzaju studia, ktore zreszta istotnie daja wiekszy wklad do gospodarki narodowej, to wystarczy zadbac aby ich absolwenci mieli mniej klopotow z uzyskaniem dobrze platnej pracy. Przy wolnym rynku zatrudnienia z taka inicjatywa moga wyjsc miejsca pracy podlegajace jeszcze panstwowej siatce plac, uczelnie oraz instytuty badawcze. O ile wiem jesli chodzi o place pracownikow poza profesura to jest tam jeszcze bardzo duzo do zrobienia. Podobnie wieksze place nauczycieli przedmiotow scislych moga zachecic do podjacia pracy pedagogicznej. Watpie natomiast w celowosc przyznawania stypendiow za sama chec podjecia nauki na kierunkach scislych. Roztropniejsze byloby wprowadzenie konkursow , ktorych zwyciezcy , po wykazaniu sie ponadprzecietna wiedza dostawaliby stosowne i wysokie stypendia badz nagrody. Tego typu system bodzcow dzielal niegdys ( a moze jest i obecnie) w GB gdzie zwyciezcy mieli prawo do dodawania do swojego nazwiska literek swiadczacych o uzyskanym zaszczycie.
„A poważnie, to oczywiście warto zastanowić się, dlaczego tak mało absolwentów szkół średnich – nie tylko w Polsce, ale również, z tego co wiem – w Europie i w Stanach, nie wybiera kierunków ścisłych i technicznych.”
Reszta akapitu sugeruje, że coś w tym zdaniu trzeba zmienić, inaczej dostarcza się argumenty majcherkopodobnym…
Może „dlaczego tak mało wybiera”…
@zzz
Oczywiscie racja! Przepraszam, ze piszac w pospiechu, troche sie zapetlilem.
Pozwoliłem sobie poprawić. 🙂
Jako humanista musiałem sprawdzić. Szybka sonda i wśród mieszaniny znajomych (udział humanistów do ścisłowców mniej więcej pół na pół) nikt jakoś psiakrew nie czytał Prousta. Sapkowskiego, Musierowicz, Eco nawet Grocholę ale jakoś nie Prousta. 🙂 Kto wie czy sam Stomma nie jest w tej dziedzinie ostatnim Mohikaninem.
Co do wypowiedzi Majcherka to gentlemen ów jak rzadko obnażył własną mizerię. Mieszanie pozytywizmu naukowego do stypendiów dla politechnik jest wyczynem na który mógł się zdobyć tylko profesor filozofii który krytycznej recenzji własnego dzieła nie widział zapewne już od lat 🙂
Ja też sprawdziałam. Mam „dostęp” do młodych matematyków i informatyków w szczególności. Nikt nie wiedział kto to Proust, o czytaniu nie było mowy. Więc, jak widać, tezy dość chwiejne autor wybrał.
Jako przedstawicielka humanistyki trochę śmiać mi się chce, gdy czytam, że na humanistyczne/filologiczne wydziały idzie się (podług logiki autora) bo tam nie trzeba się zbytnio męczyć. Przedstawiając ten pogląd absolwentom politechnik (kilku w naszym kraju) – też się pośmiali. Być może autor nie wie czym zajmuje się współczesna humanistyka..? (najwidoczniej). Być może nigdy nie zaglądał w programy ECTS humanistów, a już tym bardziej nie wie „czego oni się tam uczą”. Mam też znajomego podwójnego magistra politechniki i uniwersytetu, który (i może niech ci ludzi oceniają, bo znają obie perspektywy) stwierdził, że zdecydowanie trudniej jest na humanistycznym kierunku, bo tam „trzeba rzeczywiście pracować” nie wspominając o czasie, który trzeba przeznaczyć na czytanie literatury (nie zawsze miłej, przyjemnej i fajnej). O ile na politechnice było balowanie, uczenie się tuż przed sesją oraz rzeczy „do ogarnięcia” – ta metoda nie skutkowała na humanistyce. To z relacji kolegi.
I już ostatnia rzecz: młodzież nie zdobywa szerokiej wiedzy humanistycznej na liceach. Są gigantyczne problemy z czytaniem ze zrozumieniem (i nie mówie tego ot tak, doświadczenie mi to boleśnie pokazało), młodzież polska jest zacofana i niedoczytana. Jeżeli inżynierowie także utyskują, to znaczy, że ogólnie polska edukacja jest nieadekwatna, a nie że jest prymat któregokolwiek z kierunków.
Nie rozumiem także tego epatowania „my mamy gorzej, oni tam nic nie robią!”. Nie pojmuję dlaczego zamiast jednoczyć siły humanistów i inżynierów i protestować wspólnie w imię poziomu nauki licealnej, w imię dofinansowań (wy potrzebujecie grantów na badania, my dobrze wyposażonych bibliotek i godziwej płacy) i ogólnego lepszego statusu polskiej nauki.
Mnie szkoda, że grono informatyków, matematyków tak się użala nad sobą, zamiast konstruktywnie zabrać się do krytyki systemu. Pogłębianie podziałów miedzy humanistami a inżynierami – to jest dopiero kuriozalne.
Różnica w percepcji może brać się stąd, że o ile miejsc, gdzie można studiować kierunki matematyczno-przyrodnicze jest niewiele, gdzie kierunki techniczne też nie nadmiar, o tyle miejsc, po których można zostać licencjatem, a nawet magistrem humanistyczno-społecznym jest mnóstwo. To wymusza pewną elitarność tych pierwszych i nie co prawda wymusza, ale umożliwia obniżanie średniej na tych drugich. Nic nie wiem, o uczelni polatuchy, ale zakładam, że rzeczywiście jest stosunkowo elitarna i studenci muszą ciężko zapracować na tytuł. Są jednak również „Wyższe Szkoły Filologii, Zarządzania, Logistyki i Ekonomii >>Super<<” (ewentualne podobieństwo nazwy do rzeczywistych uczelni niezamierzone), których studenci częściej niż Prousta, czy choćby Sapkowskiego czytają Cosmopolitan i Playboya, a niektórzy ciężko pracują na tytuł licencjata z tego powodu, że z trudem zdali maturę, więc nauczenie się czegokolwiek przychodzi im z trudem.
@polatucha:
Znani mi matematycy i informatycy, tudzież fizycy, których znam najlepiej, nie użalają się nad sobą, ale nad stanem polskiej edukacji w ogóle. My doskonale wiemy, że młodzież po liceach wychodzi niedouczona, a nawet gorzej, bo zmanierowana i niechcąca się uczyć. Bardzo słaba znajomość przedmiotów ścsłych jest tylko egzemplifikacją ogólnej, dramatycznie złej sytuacji. My wiemy, że wykształcenie humanistyczne jest równie złe.
Byłbym zapomniał: Prousta czytałem.
Przeczytałem raport przytoczony przez pfg, czując że znajdę w nim coś smakowitego, i nie zawiodłem się 😉 Od pewnego czasu we wszystkich tego typu raportach i opracowaniach autorzy wskazują na deficyt i niezwykłe zapotrzebowanie na inżynierów biomedycznych. A ja się pytam: kto nas tak intensywnie potrzebuje? McDonald’s? Biedronka? ;-P
Jakoś nie odnotowałem tłumu łowców głów, dobijających się do moich drzwi.
Polatucha:
„Jako przedstawicielKA humanistyki trochę śmiać mi się chce”
„PRZEDSTAWIAJĄC ten pogląd absolwentom politechnik (kilku w naszym kraju) – też się pośmiali”
„młodzież nie zdobywa szerokiej wiedzy humanistycznej NA liceach”
Droga przedstawicielko humanistyki, popracuj proszę nad formą. Treść wprawdzie sama też nie przyjdzie, ale ta zdaje się i tak dawno przestała być ważna.
Stomma chyba nie ma racji a Majcherek oczywiscie belkocze. Tak wiec w zasadzie sie sie zgadzam z autorem wpisu. Jednak troche mnie rozczarowal ostatnia czesc wpisu ktora rzeczywiscie jest jazda bez trzymanki:
„Po prostu – pozwolę sobie na jazdę trochę bez trzymanki – żeby ukończyć fizykę, biologię, chemię czy politechnikę, trzeba coś umieć (np. liczyć), mieć zdolności i na dodatek ciężko pracować, zaś jak jest w Wyższej Szkole Pedagogicznej – Pan Profesor Majcherek sam wie najlepiej.”
Irytuje mnie ton pewnej arogancji, patrzenia z gory. Wiadomo ze jest tylko kilka procent studentow ktorzy maja odpowiednie uzdolnienia aby studiowac fizyke czy matematyke czy biologie molekularna. I pewnie wiekszosc przecietnych studentow moze ukonczyc WSP. Jednak, bardzo potrzeba nam dobrych nauczycieli i wybor WSP powinien byc traktowany z wiekszym szacunkiem. Jestem pewien ze w tej szkole sa dobrzy wykladowcy i ciezko pracujacy studenci, nawet jezeli w mniejszosci. Pozatym, traktowanie WSP z gory jest relatywne. Ktos tam pewnie patrzy z gory na czolowy uniwersytet ktory w swiatowych rankigach znajduje sie na pozycji 300 (jezeli sie nie myle).
Wrzucanie nauk bio-medycznych do tego samego worka jest chyba nieuprawnione, o ile wiem te kierunki ciesza sie ogromna popularnoscia na calym swiecie. Opisany problem dotyczy nauk matematyki, fizyki i inzynierii (ale chyba nie nauk komputerowych). Trzeba pomyslec o tym jak sie uczy fizyki i matematyki w szkole sredniej. Nie zapominajmy ze nauczyciele to absolwenci, i to nie tylko WSP ale rowniez czolowego uniwersytetu.
@ jacekp
Rzeczywiscie nie powinienem sobie pozwalac na takie, krzywdzace niektorych, uogolnienia. Troche mnie po prostu zatrzeslo po przeczytaniu tekstu Majcherka. Przepraszam jesli kogos urazilem.
Jesli zas chodzi o nauczanie w szkole sredniej to problemem jest nie tyle marna jakosc nauczycieli (a znam wielu znakomitych nauczycieli fizyki i matematyki), ale to, ze z roku na rok, z reformy na reforme, liczba godzin poswieconych przedmiotom scislym i przyrodniczym maleje. A do tego nauka trwa trzy, a nie cztery lata (i prosze mnie nie przekonywac, ze teraz podstawowka+gimnazjum trwa o rok dluzej — jestem pewien, ze po 8-letniej podstawowce bylismy lepiej wyedukowani niz obecni absolwenci gimnazjow.) Niedlugo na obowiazkowej maturze z matematyki bedziemy mieli zadania z dodawania i mnozenia, bo na bardziej zaawansowany material nie starczy czasu.
Piszac krotkie wpisy w ‚Niedowiarcah’ najczesciej stosujemy technike felietonow, tzn. jakis szybki przekaz, ktory moze byc karykatura. Rzadko zdarza sie by felitonisci dyskutowali z czytelnikami swoje felietony. My to robimy. Nie mozna brac w 100 proc. na serio kazdego slowa w takich krotkich formach. Slowa dotyczace WSP to parabola, a nie drwina z tegoz wlasnie WSP w sensie doslownym. Bez spojrzenia z dystansu nie da sie w tak krotkiej formie nic powiedziec. Chodzi nam chyba raczej o sygnalizowanie pewnych zjawisk niz o ich doglebna analize.
mimo, że ścisłowiec ze mnie żaden (humanistką też bym sie nie nazwala, bo to by ubliżało humanistom), to uważam, że na absolwentów i studentów kierunkow ścisłych powinno sie chuchać, dmuchać, płacić i zapewniać prace. pewnie chamstwo i prostactwo ze mnie wychodzi, ale proust nie jest mi niezbędny do życia, natomiast szczepionka na raka opracowana przez jakiegoś ścisłowca mogłaby mi się bardzo przydać.
co do nauki matematyki w liceum – większość ludzi jest pragmatykami. kiedy ja w liceum zapytalam się mojej pani nauczycielki, po co uczymy się tych wszystkich wzorów na parabole, obliczamy jakieś iksy i igreki odpowiedziala mi coś w stylu „no, jakbyś kiedyś chciała wyrysować lot rakiety…” – i natychmiast poczulam, że robie coś bezsensownego. do matematyki trzeba mieć serce i cierpliwość, której większość ludzi nie ma i nie będzie miała nawet, jeśli dołoży im się dodatkowych godzin w liceum. osobiście, wolałabym się wyuczyć iliady na pamięć niż mieć jeszcze jeden rok matematyki. dlatego tak bardzo podziwiam ludzi, którzy się nią zajmują.
Bić leżącego nieładnie jest – ale skoro sam się podstawia? Za moich czasów było tak, że jeśli młody człowiek coś sobą reprezentował, szedł na Polibudę, albo na matematykę, fizykę, biologię czy medycynę. W ostateczności na archeologię czy iberystykę.
Ci którzy niczego sobą nie reprezentowali i niczego nie potrafili, ale chcieli mieć dyplom magisterski, szli na polonistykę albo pedagogikę. Pokłosie tego zbieramy do dziś – młodych uczą „humaniści”.
Wzajemne dezawuowanie ścisłowców i humanistów świadczy kompletnej
ignorancji. Śmiesznie brzmią te słowa pana Stommy, który zawsze zachwalał poziom życia w Unii Europejskiej, w szczególności we Francji (nie wiem, czy nadal zachwala, bo już go dawno nie czytałem). Przecież ten poziom życia setek milionów ludzi, którzy zostali uwolnieni od upokarzającej pracy ponad siły, możliwy jest właśnie dzięki matematykom, fizykom, inżynierom. A to, czy czytają Prousta, czy Penrose’a, to ich sprawa.