Popularyzacja czy profanacja?
Nie wszystkie filozofie da się przełożyć na góralski.
Kilka dobrych miesięcy temu, żaliłem się na tym blogu, że nie potrafię opowiadać przy piwie, czym zajmuję się zawodowo. W komentarzu do tego wpisu jeden z czytelników wypomniał mi, że „ksiądz profesor Tischner mawiał, że marna to filozofia, której nie sposób przełożyć na gwarę góralską”. Nie powiem, przejąłem się tym zarzutem – tak bardzo, że zamilkłem na kilka dobrych miesięcy. I dojrzałem już chyba, by odpowiedzieć.
Nie wiem, czy ten cytat rzeczywiście pochodzi od profesora Tischnera. Trudno mi bowiem uwierzyć, by człowiek mądry mógł powiedzieć coś równie niemądrego. To stwierdzenie przypomina mi popularne, i równie durne, powiedzenie, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
Zacznijmy od wypróbowania owego, przypisywanego Tischnerowi stwierdzenia w praktyce. Aby było łatwiej zróbmy to na przykładzie poezji („marna to poezja, której nie sposób przełożyć na gwarę góralską”) – w końcu jeśli prawdziwe, powinno mieć ono zastosowanie do dowolnego rodzaju twórczości, nie tylko filozofii czy nauki. No to przekładajmy:
Spoza drzew gęstwy goryl kosmaty
Śmieszliwym ślepiem wyzierał w światy.
Małpował orła, gdy ranny strzałą
Wlecze po ziemi nic warte ciało.
I lwa małpował, kiedy w barłogu
Kłem spłoszonemu zagraża Bogu.
I drwiąc, przedrzeźniał wieczności minę,
Kiedy z błękitu schodzi w dolinę.
Aż śmierć wtulona w szary przyodziew,
Stanęła przed nim, aż zbladł nad spodziew!
Chciał ją zmałpować, ale nie umiał –
Chciał coś zrozumieć – i nie zrozumiał.
I padł jej do nóg, nie wiedząc czemu,
I – niewiedzący – skomlał po psiemu.
A ona cicho, niby mogiła,
Pierś mu przydeptać stopą raczyła.
Niezmałpowana, nieprzedrzeźniona
Patrzyła w niego, jak rzeżąc, kona.
(Leśmian, „Goryl”)
Był se goryl co zwierzęta przedrzeźniał. Aż zdechł i już nie małpował.
Może nie za bardzo to po góralsku, ale oddaje głębię przekładu.
Na tym bym skończył, a może nawet wcale bym nie pisał, gdyby nie to, że dotykamy tu problemu poważnego, mianowicie popularyzacji wiedzy. Ludzie nie zajmujący się nauką chcą wiedzieć, co robią naukowcy za ich pieniądze, tak samo jak chcą wiedzieć, czym zajmują się politycy. Ale oczywiście niewielu gotowych jest podjąć wysiłek, by coś naprawdę zrozumieć. Chcą mieć odpowiedź natychmiast, podaną na talerzu, na każde nawet najdurniejsze pytanie. A powiedzenia, że nie ma głupich pytań a tylko głupie odpowiedzi i że wszystkie filozofie da się na góralski przełożyć utwierdzają ich, że odpowiedzi proste jak piosenki Britney Spears im się po prostu należą. W ten sposób popularyzacja częstokroć zastępowana jest propagandą (szczególnie, jeśli w grę wchodzić zaczynają miliardy dolarów), a ciekawość – otępieniem. (Piękny przykład znalazłem ostatnio w skądinąd ciekawej książce Jeremy’ego Stangrooma – też skądinąd sensownego faceta – „Co myślą naukowcy”. Stangroom ubolewa, że większość zwykłych ludzi nie wie, że „CO2 to główny gaz cieplarniany”. Tyle, że CO2 nie jest głównym gazem cieplarnianym, jest nim para wodna. To kolejny przykład „filozofii przełożonej na góralski” w działaniu.)
Nie chcę przez to powiedzieć, że popularyzacja w ogóle nie jest możliwa. Ale wymaga ona sporego wysiłku i od popularyzatora, i od odbiorcy. A przede wszystkim głębokiej świadomości po obu stronach, że mamy do czynienia tylko ze skrobaniem powierzchni, że pod nią jest głębia, do której zstąpić trzeba, żeby coś naprawdę zrozumieć. Wymaga też wielkiej odpowiedzialności ze strony popularyzatorów, by nie sprawiać wrażenia, że skrobanie zastąpić może żmudne, lata trwające kopanie.
Jerzy Kowalski-Glikman
Il. youngrobv (Rob & Ale), Flickr (CC)
Komentarze
@ Jerzy:
Pelna zgoda i dzieki za pieknego Lesmiana an blogu. Sam popularyzuje nauke, wiec chyba cos tam o tym wiem wiem. Moi przyjaciele twierdza, ze najlepiej pisze o rzeczach na ktorych sie nie znam. I to swieta prawda, a nie gowno prawda, jak mawial sp. ks. Tischner. Otoz piszac o czyms, o czym ma sie oczywiscie pojecie, ale nie zna sie wielu detali jest o wiele latwiej, gdyz automatycznie trafia sie w sedno. Tez nie umiem opowiadac przy piwie o tym nad czym pracuje. Od razu wychodza mi albo banaly, albo niezrozumiale dla laika szczegoly. Sprawe ulatwiaja mi granty. Poniewaz dostaje pieniadze na badania z fundacji, ktore maja ‚raka’ w tytule, wiec mowie, ze pracuje nad rakiem. A jak padaja dalsze pytanie, to mowie, ze nad pewnymi genami i bialkami, ktore sa zaangazowane albo w wywolywanie, albo w poskramianie raka. Na wyzszy poziom abstrakcji nie schodze, bo to nie ma sensu.
uśmiałem się z przekładu 🙂
z całym szacunkiem dla ś.p. ks. Tischnera, ale był on wybitnym popularyzatorem wiedzy, a nie wybitnym filozofem
Witam,
kilka słów, dla obrony JT z połączonej reinterpretacją w/w cytatu. W punktach dla zwiększenia przejrzystości.
1. Tischner na pewno wspominał, ze wszystko co da się sensownie wytłumaczyć, da się wytłumaczyć przedszkolakowi, i wydaje się, że to przekonanie nie było obce także, wcale nie łatwemu w czytaniu nauczycielowi Tischnera – Romanowi Ingardenowi,
2. Niestety nie zgodzę się z porównywaniem literatury, nauki i filozofii. Trochę nieuczciwe, choć jak rozumiem tu obecne tylko retorycznie, jest porównywanie popularyzacji nauki np. fizyki czy biologii z uwagami zwróconymi przeciw mętnemu sposobowi filozofowania. Nie podejrzewał bym Tischnera o to, że kazałby chemikowi specjalizującemu się w chemii kwantowej wyłożyć wszystko, przystępnie i zrozumiale dla każdego. Czym innym jest natomiast opieranie swojego wywody jedynie na niezbyt sensownej grze słów – jak czasami potrafią, to czynić filozofowie.
3. To wszytko naprowadziło mnie na trop inne cytatu, przypisywanego Kazimierzowi Twardowskiemu. „Kto mętnie pisze, ten mętnie myśli” Tylko, znowuż jest to zdanie wskazujące na filozofię jako swój przedmiot a nie nauki szczegółowe.
4. Na zakończenie, w jednej z audycji o JT jakie nadała 2 polskiego radia, tenże JT wspomina Ingardena i jego zadowolenie, gdy w czasie obrony doktoratu tylko JT, i Ingarden – jego promotor, dokładnie rozumieli, trudne niuanse fenomenologii Husserla, której dotyczył doktorat. Temu zadowoleniu, przyświecała opinia, że pisząc jasno i zrozumiale o trudnych kwestiach nie można udawać, że to co trudne i złożone jest proste. W tym jak się wydaje JT zgodził by się z autorem blogu.
Pozdrawiam
Skoro odchodzi tutaj takie rzucanie cytatami, to ja dorzucę kolejny, którego autorem jest podobno Einstein: jeśli nie potrafisz czegoś wytłumaczyć własnej babci, nie rozumiesz tego.
Nie znalazłem do tej pory żadnego powodu, żeby się z tym nie zgodzić. Sam biorę udział w wielu festynach „naukowych”, na których prezentuję zagadnienia związane z fizyką i chemią. Na takie festyny (np. Piknik Naukowy Polskiego Radia) przychodzą bardzo różni ludzie. I tu jest podstawowy problem. Nie można jednej wersji stosować do tego samego odbiorcy. Nie jest to proste, szczególnie kiedy się pisze popularnonaukowe książki. Tę samą książkę będą czytać różni ludzie. Ale popularyzacja nie powinna być wykładem dla zaawansowanych, powinna raczej wprowadzać w jakiś temat i kierować zainteresowanych dalej, do obszerniejszych opracowań.
Inaczej będę jakieś zjawisko tłumaczył 10-letniemu dziecku, inaczej emerytowi, chociaż będę mówił o tym samym, wokół tego samego się cały czas poruszam, to samo próbuję najprościej jak się da wytłumaczyć. Ale jeśli ktoś wykaże większe zainteresowanie, zacznie zadawać trudniejsze pytania, to przecież nic mi nie broni użyć już trudniejszych pojęć, żeby mu odpowiedzieć, skoro jest szansa, że to do niego trafi. Oczywiście przy dużym zainteresowaniu zawsze się pojawia główny problem – ja sam tematu dalej nie rozumiem, moje zrozumienie też się gdzieś kończy i nie ma co się oszukiwać.
„Przy piwie” to jest raczej obszerna kategoria. Ale równie wymagająca jak szczegółowy wykład. Jak się nie umie krótko i zrozumiale opisać istoty własnej pracy, to po co się taką pracę wykonuje?
Nie mieszajmy do tego piwa obrony doktoratu Tischnera, bo na tej obronie raczej nie było 10-letnich dzieci, a nawet jeśli jakieś się trafiło, to nikt od niego nie wymagał zrozumienia tematu i zaangażowanej dyskusji. A programy przyrodnicze na animal planet nie są opracowywane w formie prac doktorskich.
Leśmiana też nie ma co tak traktować. Jak by ktoś naprawdę chciał, to nawet najbardziej opornemu góralowi sprawę wytłumaczy. Poza tym dobre wiersze to górale bez takiego tłumaczenia rozumieją.
Problem polega na tym, że niezrozumiały dla laika i trudny język nauki nie jest fanaberią i wymysłem naukowców, mających na celu sztuczne podnoszenie barier dostępu do zawodu, tylko koniecznością, niezbędnym warunkiem komunikacji.
Gdyby faktycznie bez straty istotnej wartości informacyjnej dało się wszystko przekazywać dziesięciolatkom, jedynym powodem dla złożonego aparatu pojęciowego byłaby możliwość przekazania tego samego szybciej, a tak chyba jednak nie jest.
Jeżeli mam wytłumaczyć komuś, czym się różni pojęcie instytucji w teorii funkcjonalnej od tego samego pojęcia w ujęciu interpretatywnym, to niestety nie jestem w stanie tego zrobić tak, aby dziesięciolatek zrozumiał o co chodzi (chociaż oczywiście jestem w stanie opowiadać bajki o pojęciu instytucji dziesięciolatkowi tak, żeby miał wrażenie, że coś rozumie, i w pewnym ogólnym pobliżu problemu – i o tym ostatnim chyba mówił Tischner).
Trochę obok, ale w związku – z mojego prywatnego doświadczenia wynika, że faktycznie najlepiej samemu osiąga się zrozumienie problemu, kiedy zaczyna się go uczyć.
Wydaje mi się, że w tym cytacie chodzi o to, żeby po prostu mówić prostym językiem o filozofii, tak, żeby „prosty góral” był w stanie to zrozumieć. Popieram w tej kwestii Tischnera, nie przeczę jednak, że wymaga to ogromnego nakładu pracy, żeby np. o fenomenologii mówić w sposób prosty, językiem potocznym. Wydaje mi się, że cytat ten jest autentyczny, Tischner zawsze trzymał z prostymi ludźmi i chyba chciał, żeby też do takich filozofia docierała.
Cytat może być autentyczny. Tischner mógł chcieć, żeby filozofia docierała do prostych ludzi. Ale to, w jakim stopniu się to udaje i jak daleko ten aforyzm odbiega od realiów, to inna sprawa.
Mnie bardziej od samej popularyzacji nauki martwi problem antypopularyzatorów, którzy zręcznie używają ludzkiej niewiedzy i pseudonaukowego bełkotu (którego często prosty człowiek nie potrafi odróżnić od języka nauki) do dowodzenia najbardziej bzdurnych rzeczy. Koronny przykład: kreacjoniści (o których pisałem u siebie kilka dni temu), którzy na każdą poprawkę do teorii ewolucji otwierają szampana, bo skoro Darwin się pomylił, to znaczy że ewolucji nie ma: http://my.opera.com/Jurgi/blog/2009/04/27/darwin-sie-mylil-kreacjonizm
I wielu na taki bełkot da się nabrać.
Co do słów Tischnera – nie traktowałbym ich dosłownie, bo to był filozof ludzki i nieobcy był mu humor. Zresztą filozofowanie bez humoru jest koszmarem, podobnie jak życie. Do durnych stwierdzeń, obok „nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi” dodałbym „prawda leży po środku”, „jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze” i jeszcze kilka innych mądrości ludowych,
które są zwykłym bełkotem. Jak mawiał Gombrowicz – im mądrzej, tym głupiej. To jest jego sprawdzająca się przepowiednia na ponowoczesność.
Np. do komentowania różnych wydarzeń w mediach zapraszani są często profesorowie, tylko pytanie – po co? Jak można w ciągu pięciu minut (bo za chwilę jest rozmowa o zupie) objaśnić cokolwiek? Głównym problemem nie jest to, że nie ma osób, które potrafiłyby wyjaśnić zawiłe problemy, tylko to, że nie daje im się na to szansy. We francuskiej telewizji publicznej bywa tak, że jeśli jakaś dyskusja w studiu pomiędzy ciekawymi ludźmi porusza telewidzów, to dzwonią do studia, proszą o przedłużenie programu i rozmowa trwa nadal. To jest właśnie misja. Posłuchałbym chętnie długiej dyskusji specjalistów np. o źródłach obecnych zawirowań gospodarczych, o zmianach klimatycznych, o problemie głodu czy o perspektywach w nauce, ale nie w stylu programów Pospieszalskiego, bo od tego głowa boli. Mądrzy ludzie są, a prawda leży tam, gdzie leży a nie po środku.
Przepraszam za błąd, oczywiście „pośrodku” 😉
@ marcin_b :
No to pojechalem po samym środku. 🙂 Co to za francuski program, ktory przedluzany jest na zyczenie telewidzow? Mieszkam w tym kraju od 20 lat i nic takiego nie widzialem. Inna sprawa, ze telewizje ogladam tylko od wielkiego dzownu, ale wiekszosc programow jest rownie debilna jak Pospieszalski & Co. Dlatego pytam.
Dzieki za wklejenie wiersza. Bardzo lubie naczelne. I Lesmiana.