Co z czasopismami, co z refomą?
Może jednak już podziękować pani minister Kudryckiej?
Z inicjatywy prof. Andrzeja Białasa, internetowy tygodnik „PAUza Akademicka” drukuje od listopada zeszłego roku wypowiedzi naukowców na temat przyszłości polskich czasopism naukowych.
Jako pierszy głos zabrał, nadając ton dyskusji, prof. Maciej Żylicz. W wielkim skrócie, prof. Żylicz postuluje zamknięcie wszystkich polskich czasopism naukowych. Oczywiście mowa tu wyłącznie o czasopismach z dziedzin uprawianych przez autora (biologia molekularna, biologia komórki, biochemia), a broń Boże nie o czasopismach humanistycznych (oczywiście publikowanie prac naukowych o romantyzmie czy filozofii Platona po polsku ma ogromny sens). Dodajmy, że chodzi też wyłącznie o czasopisma publikujące oryginalne wyniki, a nie prace przeglądowe. Po tak radykalnym oświadczeniu, dalsza dyskusja potoczyła się właśnie wokół głównego problemu – zamykać czy nie zamykać.
Oczywiście zgadzam się w wielkiej mierze z postulatem prof. Żylicza, choć sam zaproponowałbym nie prostą likwidację, a raczej wystawienie tych czasopism na otwartą konkurencję z czasopismami zagranicznymi. Chodzi oczywiście o pieniądze, bo nie ma sensu przeznaczać ich z budżetu na nikomu niepotrzebna publikacje. Jeśli pozbawione dotacji czasopisma przetrwają, to niech istnieją i walczą o słuszny IF. Jeśli upadną (co spotkałoby zapewne 99 proc. z nich), to i tak płakać po nich będą jedynie mniej wybitni naukowcy, którym takie czasopisma potrzeba są do łatwego robienia karier lokalnych.
Pod koniec maja ubiegłego roku pisałem w tym blogu, że właśnie prof. Żylicz powinien zastąpić w ministerialnym fotelu panią prof. Barbarę Kudrycką. Chodziło o to, że profesor cieszy się rzeczywistym autorytetem w środowisku naukowym i mógłby łatwiej niż prof. Kudrycka przekonać to środowisko do trudnych reform (po szczegóły proszę sięgnąć do wyżej zacytowanego wpisu).
Radykalna opinia profesora Żylicza nt. polskich czasopism naukowych przekonuje mnie jeszcze bardziej, że byłby on doskonałym ministrem. Nie boi się bowiem wsadzić kija w mrowiska i walić prosto z mostu. Równocześnie wyczuwa się, że celem publikowania tak radykalnych opinii jest wyłącznie chęć sprowokowania do myślenia i dyskusji. Ale jest też manifestem przekonań o konieczności radykalnych zmian w polskiej nauce.
O dalszych losach reformy nauki polskiej słyszy się od czasu do czasu, ale ciągle głównie w kontekście likwidacji lub zachowania habilitacji. Może jednak podziękować pani minister Kudryckiej za dotychczasowe dokonania i pozwolić dokończyć tę reformę komuś bardziej radykalnemu i cieszącemu się większym autorytetem, a więc obdarzonym większą możliwością manewru? Może się mylę, ale chyba ciągle naszej pani minister brakuje charyzmy i zdolności do pociągnięcia za sobą większości środowiska naukowego. Jeśli ma ona jednak takie przymioty, to chyba dobrze je przed nami ukrywa.
Jacek Kubiak
Il. Unka Odya
Komentarze
Zgadzam sie z Prof. Zyliczem – przynajmniej w odniesieniu do 75% polskich czasopism zamkniecie kurka z dotacjami panstwowymi to najlepszy rozwiazanie. Polecam jednoczesnie przesledzenie ‚kariery’ Journal of Physiology and Pharmacology czy Pharmacological Reports – mozna porzadnie poprowadzic polskie czasopismo.
Nie wiem natomiast dlaczego (poglad J.K.?) prac o filozofii Platona, Sredniowieczu czy romantyzmie nie mozna publikowac po angielsku/niemiecku/francusku w setkach lepszych-gorszych, ale miedzynarodowych czasopism historycznych, literackich, filozoficznych, etc.
Czemu ja mam walczyc o publikacje w Lancet, Stroke, Circulation czy American Journal of Psychiatry, a polski mediewista NIE musi sie troszczyc o prace w Journal of Medieval History ze stajni Elsevier’a publikujacym – to juz komfort – po angielsku, francusku lub niemiecku.
Jakosc naukowej debaty historycznej czy literackiej od tego nie wzrasta, a zamykanie sie w kregu wlasnego jezyka i srodowiska szkodzi i biologom i – chyba nie mniej – historykom czy socjologom.
@ med :
Oczywiscie dobry mediewista powinien publikowac po angielsku czy francusku w poczytnych zagranicznych czasopismach. Ale… sadze, ze w dziedzinach, w ktorych jezyk odgrywa wazna role warto doplacac z budzetu na utrzymanie polskich czasopism. Mediewista badajacy historie Pcimia dolnego moze miec klopoty z publikacja zagranica. A dla polskich badaczy jego doniesienia moga miec bardzo duza wartosc. Jeszcze lepiej widac to w literaturoznawstwie itp. W naukach biologicznych, fizyce, chemii takiej potrzeby nie ma. Natomiast bardzo popieram istnienie czasopism drukujacych prace przegladowe po polsku, np. Postepy biologii komorki czy biochemii. Zreszta bardzo bym chcial zeby bylo jakies dobre polskie czasopismo naukowe z dziedziny biologii rozwoju czy komorki drukujace oryginalne prace, ale o zasiegu miedzynarodowym, np. z impaktem 4-5. Chetnie bym wowczas w nim publikowal. Ale o czyms takim mozna chyba tylko pomarzyc. A drobnicy na poziomie 1,2 jest sporo poza Polska.
Ostatni impact factor dla J Physiol Pharmacol to 4.4 – calkiem niezle. Mozna wiec znalezc rodzynki.
Pozdrawiam.
@ przedostatni.mohikanin :
A to dobra wiadomosc! 🙂
Po informacji od przedostatniego mohikanina jestem jeszcze bardziej przekonany, ze powinno sie inwestowac w takie polskie czasopisma jak ow J Physiol Pharmacol. Nalezaloby wybrac kilka takich lepszych czasopism i dac im na nowy start cala te sume, ktora dostaja teraz malutkie i nieliczace sie czasopisma. A potem niech sobie radza same.
Calkowita zgoda z Prof. Zyliczem. Jezeli ktos chce sie bawic, to moze z minimalnym kosztem publikowac na internecie ale nie ma powodu do finansowania makulatury z budzetu panstwa.
Afera z Czuma dotknela mnie gleboko, trace zaufanie do rzadu Tuska (bylem wielkim zwolennikiem jeszcze do niedawna). Na tle afery Czumy, zadziwiaja glosy przedstawicieli rzadu argumentujace ze minister nie musi byc ekspertem a jedynie przedstawicielem rzadzacej partii.
@ jacek_placek :
No, ale dlaczego nie dofinansowac takiego czasopisma jak to J Physiol Pharmacol, ktore wyglada calkiem niezle?
Co do Czumy to pelna zgoda. Prawde mowiac to tez troche sprawa Czumy mnie popycha do ponownego sugerowania, ze pani Kydryckiej tez nalezaloby podziekowac. Tusk powinien sobie dobierac osoby naprawde zdeterminowane, a nie takie co potrafia „cos tam, cos tam”.
Polskie czasopisma naukowe sa swiadectwem istnienia pewnego dzialu polskiej kultury a takze srodkiem wymiennym dla bibliotek jesli chodzi o czasopisma zagraniczne. Powinnismy miec pewien podstawowy asortyment czasopism polskich drukujacych prace oryginalne w jezyku polskim takze dlatego, aby studenci, ktorzy czesto nie znaja wystarczajaco dobrze jezykow obcych mieli dostep do polskiej literatury naukowej i poznawali dzieki niej polskie nazewnictwo fachowe i polskich tworcow nauki. Niegdys (a moze i teraz) slynna polska szkola matematyczna umyslnie publikowala szczegolowe raporty ze swoich prac w czasopismach polskich co najwyzej wysylajac rownoczesnie krotkie listy do czasopism zagranicznych.
To jakiej rangi beda polskie czasopisma zalezy glownie od tego jaka opinia beda sie cieszyc polscy badacze na rynku swiatowym. Jesli z gory zakladamy, ze niczego dobrego spodziewac sie nie nalezy to moze istotnie jedynym wyjsciem jest likwidacja calego szkolnictwa wyzszego i instytutow badawczych. Swego czasu krazyl juz poglad iz wystarczy dla polakow tylko szkola podstawowa i nauka znakow drogowych zeby nie wpadali pod niemieckie auta. Zdaje sie, ze retro wrocilo.
Nie jestem pewien nawet w kwestii finansowania z budzetu czasopism ktore maja przyzwoite notowania. Uwazam ze to juz jest problem wydawcy, w tym przypadku towarzystwa naukowego. Mozna wprowadzic oplaty od autorow (open access), wyeliminowac wersje papierowa itd. Nawet jezeli impact factor jest 4, dalej dla mnie to czasopismo moze zniknac z rynku dzisiaj i to nie bedzie mialo najmniejszego znaczenia dla polskiej nauki a tym bardziej dla nauki swiatowej.
Chwala tym ktorzy redaguja wspomniane wyzej czasopismo na dobrym poziomie, ale w tej chwili utrzymywanie publikacji nie powinno byc na liscie priorytetow ministerstwa nauki. Mowie to nie wiedzac czy JPP otrzymuje dotacje. Nie zdziwilbym sie gdyby dawali sobie rade sami (i jeszcze wieksza chwala im za to).
Co do minister Kudryckiej, nie wiem jak sobie daje rade, ale szczerze, efektow nie widac. W dramatycznej sytuacji w jakiej sie znajdujemy, ministrem nauki powinieni byc naukowiec o wielkim autorytecie. Nie ma innego sposobu aby pokonac opor samych naukowcow, czesto przeciwnym radykalnym reformom chocby z obawy ze bedzie jeszcze gorzej.
Zgadzam sie z Zyliczem ze jest miejsce dla czasopism przegladowych po polsku, ale tylko dlatego aby testowac polskie nazewnictwo. Pozatym malo kto czyta te przegladowki, moze kilka osob wlaczajac autora.
@ jacek_placek :
i jednak studenci
Co do studentow, nie jestem pewien. Chyba masz na mysli licealistow. Pamietam ze juz na pierwszym roku, a bylo to chyba ze 30 lat temu (strach liczyc) czytalismy przegladowe artykuly z ogolnych czasopism takich jak Scientific American.
@ jacek_placek :
Mozna czytac i po angielsku i po polsku.
Scientific American jest raczej pismem popularno-naukowym. Studenci korzystaja z przegladowek publikowanych np. W Postepach Biochemii czy Postepach Biologii Komorki. Takie publikacje przegladowe maja rowniez moim zdaniem sens, aby ujednolicac polskie nazewnictwo. Sa one takze bardzo pomocne przy uzupelnianiu wiedzy spoza swojego scislego tematu. Ja w kazdym razie chetnie z nich korzystam. Natomiast pelna zgoda co do publikacji naukowych (nie mysle o humanistyce, bo nie mam doswiadczenia). Publikowanie wynikow i prac oryginalnych w czasopismach o zasiegu zadnym i do tego po polsku nie ma sensu.
Pozdrawiam.
Na temat ujednolicania polskiego nazewnicwta naukowego odsylam do listu prof. Edwarda Bankowskiego w Postepach Biochemii, 54(4) 2008, str. 347-349.
Bankowski troche brutalnie sie rozprawil z autorami pisujacymi do PB. Zgadzam sie ze redakcja PB mogla zrobic wiecej aby ulepszyc strone jezykowa ale domyslam sie ze wiele z tych prac zostalo napisanych przez poczatkujacych naukowcow. Styl krytyki uzyty przez Bankowskiego jest wiec troche pozbawiony taktu.
Glowny problem z koncepcja tego czasopisma to nie sprawy nomenklatury i jezyka, ale wybor tematyki. Wiele z krytykowanych artykulow wydaje sie byc zbyt wyspecjalizowanych aby liczyc na wiecej niz minimalna grupe czytelnikow. Ciekaw jestem ilu ludzi w Polsce zglebia tajemnice „koniugacji z glukuronianami i sulfonianami” albo zagadkowe aspekty „owomukoidu”. Jezeli ktos ma tak waskie specjalistyczne zainteresowania, to nie bedzie szukal inspiracji w polskich przegladowkach. Inaczej mowiac, ktos kto wie co to jest ten owomukoid, prawdopodobnie umie czytac po angielsku.
Wracajac do Dr Bankowskiego, jestem niemal pewien ze znajde zdania o wadliwej gramatyce, albo wrecz pozbawione logiki w jego wlasnych pracach (tak jak jestem pewien ze ktos znajdzie takie zdania w moich wypocinach).
@ jacek_placek :
Ja nawet znalazlem cos takiego w tym artykule, ale dalem spokoj, bo wlasnie jak czytam czasem wlasne wypociny to sie za glowe lapie, jakim cudem mozna bylo cos takiego napisac.
OK, pierwszy artykul na Pubmedzie (Romanowicz i Bankowski, Artherosclerosis 2008)
Pierwsze zdanie w Introduction wydaje sie byc wadliwe gramatycznie:
„Lipids constitute a large group of arterial wall components, as well as plasma and intracellular membranes.”
To zdanie tez jest podejrzane:
„The vascular system of the umbilical cord and placenta plays an important role in the intrauterine development of the foetus”
Nie znam sie na tym ale chyba jak cos jest zarodkiem to chyba musi byc w macicy (chyba ze jest poza ale w takim przypadku to patologia a chyba o to nie chodzi w tym zdaniu). Widze wiec ze mozna usunac slowo „intrauterine” bez wplywu na logike zdania.
Dobre! Moze napisac o tym do PB?
😆
Ja znalazlem te zdania na pierwszej stronie pierwszej pracy profesora Bankowskiego wedlug Pubmed. Strach pomyslec co sie kryje w innych pracach.
Na powaznie, takie niescislosci mozna znalezc wszedzie, nie kazdy ma dar pisarza. I czy jakas galaktoaminoza jest galaktomimoza, czy cos w tym rodzaju, to jest wazne, ale nie az tak. Wsrod wysmianych autorow moga byc utalentowani ludzie ktorzy dokonaja duzych odkryc podczas gdy Bankowski spedzi reszte zycia badajac galaretki na powierzchni lozyska (lub pod). Ale co sobie uzyl to jego.
@jk Myslę, że z powodu kryzysu finansowego działania reformatorskie zejdą na bardzo odległy plan. Skala cięć budżetowych w nakładach na naukę i szkolnictwo wyższe jest nieporównywalna z ograniczeniami w żadnym innym działem budżetu. Minister Kudrycka będzie musiała skupić się na dzieleniu biedy. W obliczu tak radykalnych cięć ministerstwo stanie się jak to już drzewiej bywało luźnym stowarzyszeniem lobbystów, w której przedstawiciele największych polskich uczelni i instytucji naukowych będą toczyli ze soba zajadłą walkę o dotacje. Ocena merytoryczna przestanie się zupełnie liczyć. Pzdr.
@jk
„może pozwolić dokończyć tę reformę komuś bardziej radykalnemu i cieszącemu się większym autorytetem, a więc obdarzonym większą możliwością manewru?”
Przecież radykalizm reformy już się zmniejszył bo taki był opór ? Zwiększymy radykalizm – żadnej reformy nie będzie. Wymieniany MŻ byłby znakomity ale przecież nie sadzę aby miał więcej niż 10 no góra 20% poparcia środowiska akademickiego. Władzy absolutnej nie dostanie a do akceptacji w sejmie trzeba mieć 50% + 1.
„profesor cieszy się rzeczywistym autorytetem w środowisku naukowym i mógłby łatwiej niż prof. Kudrycka przekonać to środowisko do trudnych reform ” – iluzja.
Przekonać środowisko aby dało sobie spokój z pozorowaniem nauki i produkcją bubli? Jakby dostali kilka średnich krajowych miesięcznie do końca żywota to może by i odeszli. Tyle, że tyle nikt nie ma i nie da.
@ Jarek i jw:
No to tym bardziej zmienilbym ministra na takiego, ktory ma przynjamniej te 10-20 proc. poparcia w srodowisku. Nigdy nie bedzie dobrego czasu na te reformy.
Jak na razie pelen balagan. Z jednej strony reforma bez (chyba) najwazniejszej ustawy o szkolnictwie wyzszym, z drugiej ciecia, a z trzeciej nowe konkursy Ministerstwa na bardzo grube pieniadze (dla szkolnictwa wyzszego) z nierealistycznym terminem na przygotowanie – niecale 6 tygodni…. I znowu dylemat: probowac dzialac w sposob „akcyjny”, malo sensowy, czy sobie odpuscic i zajac sie normalna, systematyczna praca.
I tak wygraja nie dobrzy, a Ci co zdaza w terminie spelnic czesto absurdalne wymogi formalne a w czesci merytorycznej napisza cokolwiek.
Jeszcze co do meritum: precz z fikcyjnymi czasopismami, ktorych nikt nie czyta a sluza jedynie jako listek figowy dla tych co nie sa w stanie zrobic (napisac) czegos w miare porzadnie.
Co do slownictwa, popularyzacji, studentow: Panstwo Naukowcy, otoczmy opieka polska Wikipedie, udzielajmy sie na lsitach dyskusyjnych i forach. Mlodziez z tego korzysta, nie z „postepow czegokolwiek”.
Co do mediewisty badającego historię Pcimia Dolnego, to może i główna część nauk biologicznych dziś zajmuje się regionami mtDNA itp., ale są wciąż biolodzy, którzy mają do zbadania np. mykobiotę porostów Pcimia Dolnego. Ich wyniki są mało interesujące dla pism globalnych, ale czy od razu niewarte publikacji w ogóle? Polskie pisma mogą być zresztą anglojęzyczne.
@ panek :
Jesli mediewisci znajda w Pciumiu Dolnym dowod na istenienie nieznanej dotad kultury sredniowiecznej, to na 100 proc. opublikuja to w Nature z obrazkiem na okladce. Piszac Pcim Dolny myslalem o peryferyjnych odkryciach dotyczacych np. szczegolow strojow pcimian dolnych w okresie panowania krola Pcimina Dolnego Laskawego. 😆
Panek porusza wazna kwestie. Oprocz prac ktore budza szerokie zainteresowanie, jest wiele takich ktore sa potencjalnie wazne ale ich znaczenie nie jest dzisiaj oczywiste. Jednak jest potrzeba archiwowania danych z nadzieja ze w przyszlosci sie do czegos przydadza. Przyklad ktory od razu sie nasuwa z mojej dziedziny to historia taxolu, dzisiaj najbardziej powszechnie stosowanego leku przeciw-nowotworowego. Taxol otrzymano jako alkaloid z cisu ( taxus brevifolia). W Pubmedzie, pierwsze doniesienie ukazalo sie wlasnie w takim malo poczytnym czasopismie archiwalnym , jako relacja o zatruciu bydla przez nieznany alkaloid w J. Am. Vet. med. Assoc. w 1951 roku (Brown i Hull). Dzisiaj, jest prawie 18,000 prac ze slowem „taxol” a pewnie jest ich wiecej poniewaz alkaloid ten wystepuje rowniez pod innymi nazwami.
Problem w tym ze w Polsce, czasopisma archiwujace sa zasypane pracami o niskiej a czasami podejrzanej jakosci. Dwa rozwiazanie przychodza na mysl. Jezeli ministerstwo chce dotowac, to w pierwszym rzedzie te czasopisma ktore maja impact factor powyzej „background noise”. Po drugie, warto sie przyjrzec z jaka czestoscia pozostale czasopisma odrzucaja zgloszone manuskrypty. Powiedzialbym ze znakiem minimalnej jakosci moze byc wspolczynnik na poziomie 80% w akceptacji prac.
Co z naukami technicznymi, które np. uwzględniają specyfikę kraju, zachowań lokalnych, etc? Naukę potrzebną tutaj, a z punktu widzenia postępu nauki siłą rzeczy będącej nieco w tyle, tak jak i technika u nas? Jak robić naukę na światowym poziomie w takich przypadkach?
Tusipek ma rację, a pomysł Żylicza jest klasycznym błędem wylania dziecka z kąpielą (zapewne z populistycznych pobudek). Pewnie wiele z krajowych czasopism nie ma wielkiej miary naukowej, ale publikuje także pożyteczne i sensowne rzeczy, uwzględniające nasze lokalne potrzeby. Myślę o wszelkich naukach rolniczych, technologii żywności, leśnictwie, ochronie środowiska, lokalnej epidemiologii. Do Nature z tym się nie da przebić, ale jak zniszczymy czasopisma publikujące takie badania, to i same badania staną, a wtedy wkrótce obudzimy się z ręką w nocniku.
@ J.Ty. :
Toz to wlasnie problem polskiej nauki, ze prowadzi sie badania skrojone na jej poziom i do tego publikuje w czasopismach skrojonych na ten sam poziom. Zylicz chce pozamykac te czasopisma (jak sadze) wlasnie po to zeby miernoty nie mialy gdzie publikowac! Bo wtedy straca one racje bytu!
Oczywiscie trzeba zostawic czasopismo „Ziemniak polski” po polsku, dla badajacych polskie aspekty uprawy ziemniaka. Tylko trzeba przemyslec, kto ma placic za te publikacje. Mmoze ministerstwo rolnictwa. Tylko niech powiedza jakie sa z tego korzysci.
Jesli ktos chce wydawac czasopismo „Koniki polne i mrowki”, to niech wydaje. Tylko niech na nie zdobedzie kase i niech nie prosi o nia z budzetu. Vide „Super Express” czy inne Viva czy Gala. Nikt nie chce ich zamykac, skoro ludzie za to placa. Tylko nie nazywajmy tego pismami naukowymi.
Żeby dojść do światowego poziomu można pisać najpierw do przeciętnych pism. Nie wszyscy tak mają, ale dla niektórych mierzenie na najwyższą półkę działa przygniatająco. Niech sobie te pisma istnieją, gorszy problem jest w tym, że chociaż akceptują cokolwiek ktoś nadeśle, to są warte 2-6 punktów, podczas gdy obecnie pismo spoza listy JCR zaledwie 2 punkty (rok temu 6), co jest absurdem – niemal każde recenzowane zachodnie pismo jest LEPSZE niż najlepsze polskie nie będące na liście JCR.
@ pundit :
Jakos nie bardzo zrozumialem kto ma 2-6 punktow i gdzie.
Ależ drogi jk!
Jak nam Żylicz rozpędzi miernotę, to się dopiero nie pozbieramy!
Kiedyś na tym blogu porównałem uniwersytet do firmy samochodowej, a fizyków teoretyków do stajni bolidów F1. Żylicz chyba wierzy (a Ty z nim), że się taka stajnia sama utrzyma, a realia są takie, że zarabia na nią ogromny koncern, produkujący pospolite i nieprestiżowe samochody dla ludzi.
Wyobraź sobie, co się stanie jak rozgoniony zostanie jakiś mały i kiepski naukowo instytut leśnictwa, który pilnuje populacji owadów pasożytniczych. Mają jakiś model ich rozwoju, monitorują sytuację, lekko modyfikując model w miarę potrzeb (bo w końcu klimat się zmienia, zanieczyszczenie atmosfery też…). Publikują swoje niezbyt odkrywcze wyniki, bo z czegoś muszą żyć. Żylicz to zamknie, oni się rozlezą, a za parę lat, jako efekt uboczny reformy nauki pojawi się taka inwazja sówki choinówki, że albo zasypiemy pół Polski chemikaliami albo będziemy czekać 50 lat na odrośnięcie lasów iglastych… I żadna nagroda Nobla tego nie przyspieszy ani o dzień.
Bo znany impact factor mierzy tylko wpływ na innych uczonych, a takiego impact factoru, który mierzy wpływ na gospodarkę i przyrodę nikt nie umie policzyć, więc go się ignoruje.
@jk: W Polsce do oceny parametrycznej jednostek (a także w niektórych uczelniach) stosuje się listę punktową, opartą częściowo na JCR, ale zawierającą dodatkowo i osobno także pisma polskie wszelakie. Pismo polskie, które nie jest na JCR zachodnim, ale w Polsce jest poważane, wycenia się na 6 pkt. Pismo z listy JCR to 10-30 punktów, zależnie od IF. Słabe pismo polskie to 2 pkt, generalnie wszystkie polskie pisma raczej na tej liście są. Przez jakiś czas dowolne czasopismo naukowe zachodnie, które nie było na JCR, wyceniane było na 6 pkt., czyli tyle co najlepsze polskie spoza JCR. Było to dość logiczne – nie znam zachodniego pisma, w którym byłoby łatwiej opublikować, niż w kraju. Od tego roku dowolne zagraniczne pismo spoza JCR ocenia się na… 2pkt, czyli jak najgorsze pismo polskie.
Jest to o tyle absurdalne, że jest bardzo wiele w miarę znanych i poważanych pism, które na JCR się nie załapały, ale są o kilka lig wyżej niż najlepsze polskie spoza JCR.
@ J.Ty. :
Sadze, ze nikt nie chce zamykac takich jednostek. Tylko po co je nazywac naukowymi? Niech beda takie jednostki uzytecznosci publicznej monitotujace to czy tamto. Tak jest na calym rozwinietym swiecie.
@ pundit :
Juz tu kiedys na blogu pisalismy, ze ten system to zwykla proteza chroniaca nieudolnych polskich uczonych. Trzeba to po porstu zlikwidowac. I juz. Inaczej nadal bedziemy ochraniac miernoty.
@jk: kompletnie nierealistyczne. Musi być system wyceny punktowej uwzględniający polskie pisma także.
Gdyby chcieć utrzymać same potencjalne gwiazdy, zostało by u nas możę 10% kadry naukowej – tymczasem o niektórych wiadomo, że nie będą wybitni dopiero po 20 latach 🙂 trudno ich słać na bambus.
Ponadto w niektórych dziedzinach zagraniczne pisma są znacznie mniej zainteresowane wynikami, niż w międzynarodowych – trudno wyobrazić sobie międzynarodowy sukces specjalisty od polskiego prawa pracy, czy wybitnego fachowca od korespondencji literackiej Mickiewicza.
Także to, że sam system oceny jest – wydaje mi się słuszne i niezbędne, natomiast ten system powinien uwzględniać oczywistości takie jak większa wartość czasopism zachodnich nawet spoza listy JCR (bo te z listy akurat są wyceniane z grubsza sensownie).
Główne wady obecnego systemu to: nadmierne punktowanie rozdziałów w monografiach oraz niedocenienie czasopism zachodnich spoza JCR.
@ pundit :
No to nie ruszymy z miejsca. O badaczach romantyzmu polskiego pisalem (a wiec i o prawie polskim czy historii Pcimia Dolnego). Nie ulega watpliwosci, ze w pewnych ‚krajowych’ dziedzinach trzeba docenic publikowanie po polsku. Ale w takich dziedzinach jak biologia komorki, biochemia czy biologia nowotworow nie ma sensu. Bo sie naklania ludzi do robienia publikacji, ktorych nikt nie czyta. Z tej dyskusji wynika, ze sa tez polskie czasopisma na niezlym poziomie. W nie trzeba inwestowac, a, te, ktore nie zdolaja sie utrzymac niech padna.
@jk: no ale one się wszystkie bez problemu utrzymują – każda uczelnia sypie groszem, by je mieć.
żeby ruszyć się z miejsca, nie trzeba słabych pism zamykać (zresztą niby kto miałby to robić?), wystarczy je odpowiednio do ich wartości wyceniać w ocenach parametrycznych.
@ pundit :
No to kto na nie placi posrednio? Budzet. Oczywiscie, zgadzam sie, ze nie trzeba niczego zamykac odgornie, tylko stworzyc warunki w ktorych by musialy same walczyc o swoj byt z zagraniczna konkurencja.
@jk: po pierwsze wbrew pozorom państwowe uczelnie to nie jedyne twory naukowe 🙂 Chociaż działają dzięki nieuczciwej konkurencji i absurdalnie niesprawiedliwie rozdzielanych środkach na studentów (które przydzielane są wg kryterium założyciela, a nie jakości szkoły), i tak wiele z nich jest dużo gorszych, niż tzw. „prywatne” (choć zgodnie z prawem nie mają one oczywiście właścicieli).
Nawet jeżeli płaci co do zasady budżet, to nie można autonomii uczelni ograniczyć na tyle, by zabronić im takiej decyzji nt. wydatków. Zamiast powiedzmy zapłacić za 5 wyjazdów konferencyjnych po 10 tys. złotych, jakaś uczelnia może woleć wydawać kwartalnik, w którym wyjdzie 16-20 artykułów, taki wybór ma rację bytu.
To system powinien uczciwie wyceniać jakość i prestiż publikacji później, przy ocenie uczelni połączonej z oceną naukowców.
Żeby było wiadomo, o czym mówimy:
http://www.nauka.gov.pl/mn/_gAllery/40/58/40587/20080826_ujednolicony_wykaz.pdf
tam jest ta lista, moje zastrzeżenie dotyczy sprawy na samym końcu, CZASOPISMO ZAGRANICZNE (ADRES REDAKCJI POZA POLSKA)
NIEPOSIADAJACE IF ( IMPACT FACTOR) OPUBLIKOWANEGO PREZ
JOURNAL CITATION REPORTS WYDAWANE W JEZYKU ANGIELSKIM – wyceniono na 2, powinno być co najmniej 6.
zamykanie czasopism:
i tak i nie. Bardziej szczegolowo:
* nie ma sensu w 2009r dotowac drukowania nieomalze czegokolwiek.Pakowac wszystko jako open access online. Zmniejszy to koszty nie tylko wydawnicze ale i rozsylania i skladowania czesto badziewia.
Zwykle czasopisma o super-nakladach przechodza online a pierdoly ktore czyta redaktor i zaprzyjazniony prof. raz na ruski rok musza byc papierowe i to za platna zapewne prenumerata?
* nie zamykac od razu. Byc moze w tym momencie jakis ambitny docent startuje z ciekawym, dobrze redagowanym i wypelniajacym jaks luke periodykiem ktory za rok osiagnie znosny poziom. Nie przez noc PLOS zbudowano. Jesli cos nie sprawdzilo sie przez lata to niech zdycha. Ale sam IF w momencie ministerialnego ukazu to nie jest jedyny wskaznik mowiacy o tym jak cenne jest to przedsiewziecie.
* zdecydowany ruch w kierunku publikacji po angielsku. W milionach artykulow ktore sie ukazuja nikt nie bedzie zadawal sobie trudu aby cos tam tlumaczyc z suahili na tybetanski czy z polskiego na urdu.
* specjalistyczne slownictwo mozemy sobie darowac. Po co mamy na kazda rzecz, procedure, gatunek rutynowo zapamietywac kilka odpowiednikow? Ile osob potrzeba aby super-zlozona terminologia bo ja wiem chemiczna czy biologiczna przetrwala?
* rutynowe stosowanie angielskojezycznych podrecznikow na kierunkach przyrodniczych/technicznych. Polskie podreczniki jedynie tam gdzie sa one konieczne dla oddania lokalnego kolorytu: zapadalnosc na X w populacji, mozliwosci diagnistyczne dostepne nad Wisla etc.
mtwapa
„specjalistyczne slownictwo mozemy sobie darowac. Po co mamy na kazda rzecz, procedure, gatunek rutynowo zapamietywac kilka odpowiednikow? Ile osob potrzeba aby super-zlozona terminologia bo ja wiem chemiczna czy biologiczna przetrwala?”
Tak wiec srodowisko naukowe w Polsce ma sie komunikowac po angielsku? No bo nie wyobrazam sobie aby uzywac mieszanke polsko-angielska.
Moze jestem staroswiecki, ale przychylam sie do tradycji poslugiwania sie jezykiem polskim zarowno w czasie seminariow naukowych jak i wykladow dla studentow. Jezeli chcemy utrzymac jezyk polski jako jezyk werbalnej komunikacji naukowej, to niestety musimy rozwijac fachowe nazewnictwo, nie ma wyjscia.
@jacek_placek
„””
Jezeli chcemy utrzymac jezyk polski jako jezyk werbalnej komunikacji naukowej, to niestety musimy rozwijac fachowe nazewnictwo,
„””
No wlasnie nie za bardzo chcemy.
Wlasnie przed chwila mialem w lapie wytwor polskich genetykow roslin z 2005. Po pierwsze prawie kazdy termin jest jakas pokraczna kalka z angielskiego. Po drugie srodowisko jest za male i jak sadze za bardzo parochialne aby chocby uzgodnic czy stosuje sie „mikromacierz” czy mikrotablica”. Ja bym tam nie chcial aby po jednej strony rzeki Kacawki studenci poslugiwali sie mikromacierza a po drugiej mikrotablica, i to w sytuacji kiedy istnieje termin microarray ktory to zrozumieja chocby i w Laosie. Normalnie zaden expat nie wpadnie na to co to jest „uliniowienie sekwencji” uzywane zamiast „sequence alignment”.
Z osobistych doswiadczen to pracujacy w labach Chinczycy o cokolwiek bardziej rozpowszechnionym na swiecie jezyku oraz pewnie daleko wiekszej liczbie biologow molekularnych poslugiwali sie mieszanka:
ciag dziwnych tonalnych dzwiekow – PCR – translation – cDNA- kolejny ciag dziwnych dzwiekow.
To jest normalne zjawisko, tak samo rozmawiaja w mieszanym jezyku Hiszpanie, Szwedzi, Francuzi.
Jesli chcielibysmy byc konsekwentni w polskojezycznej krucjacie to powinnismy poprzemieniac terminy:
RLP (Reakcja Lancuchowa Polimerazy)
KDN (Kwas Dezoksy-rybo Nukleinowy)
OBL (Ostra Bialaczka Leukocytowa zamiast ALL)
etc…
Ufonetycznianie (peceer, mikroaraj) wyglada dosc glupio ale przynajmniej wiadomo o co poecie chodzilo. Mimo to wole juz orginalna pisownie: mniej zamieszania.
mtwapa,
Zdaje sobie sprawe z trudnosci w tlumaczeniu. Oczywiscie beda terminy ktore sie nie tlumaczy. Cos tak jak nazwiska czy wiele nazw geograficznych.
Mysle tez ze w Polsce beda tworzone elitarne instytucje naukowe w ktorych jezykiem roboczym bedzie angielski. Mam na mysli instytucje naukowe z miedzynarodowa kadra. Niedawno bylem z wizyta w takiej elitarnej instytucji w Portugalii, gdzie angielski jest jezykiem codziennej komunikacji, i jakos to dziala. Sa tam profesorowie i studenci ktorzy nie znaja portugalskiego. Mysle ze to jest ciekawy model, ale nie bedzie mial zastosowania do wiekszosci osrodkow naukowych, te beda uzywaly polskiego ( i pewnie powinny, choc nie jestem na 100% pewien).
Jezeli chodzi o przyklady ktore uzyles, pelna zgoda, te terminy juz sie przyjely w wersji angielskiej. Pare dni temu sam sie zastanawialem jak jest microarray po polsku, dzieki za informacje.
Natomiast „sequence alignment” chyba mozna przetlumaczyc jako „uszeregowanie sekwencji” . Uliniowienie nie jest potrzebne poniewaz sekwencja juz jest liniowa.
Można tłumaczyć jako „uszeregowanie”, ale tłumaczy się jako „uliniowienie” Ludzie wolą kalki, a „lign” jakoś bliżej kojarzy się z „linia” niż z „szereg”. Trzeba było pewnego nonkonformizmu, wyczucia jezykowego i determinacji naszych biologów molekularnych, by „editing” stał się „redagowaniem” i dobrze. Tego wszystkiego zabrakło informatykom, i teraz każdy piszący coś w komputerze jest wydawcą (edytorem) :-/
Oczywiście, w żargonie, czyli wśród fachowców code-switching 😉 jest powszechny, ale jakoś głupio bym się czuł widząc w podręczniku gimnazjalnym: „Mężczyzna ma testicle, w których wytwarzane są spermatozoidy* zawierające Deoxyrybonucleic Acid, w którym zapisane są gene’y przekazywane offspringowi.”
*) Akurat to słowo w polskim języku biologicznym się przyjęło (por. http://encyklopedia.pwn.pl/lista.php?co=spermatozoid )