Habilitacja jak potwór z Loch Ness

Problem habilitacji będzie wracał, ponieważ to problem polityczny, a nie naukowy.

Do powrotu do kwestii habilitacji w „Niedowiarach” skłoniły mnie dwa powody: 1) nasza dyskusja wokół reformy statusu uczelni wyższych we Francji, która skręciła nieco w tym właśnie kierunku, 2) odmowa otwarcia przewodu habilitacyjnego dr. Migalskiemu przez UJ i UWr. Oba zresztą łączą się ze sobą ściśle, gdyż dr Migalski oświadczył, że wyjedzie z Polski, by zrobić habiltację za granicą.

Nie znam szczegółów odmowy Rad Wydziałowych obu uczelni, ale nie mam wątpliwości, że obie odrzuciły ofertę dr. Migalskiego dlatego, że go nie lubią. A zapewne nie lubią go z powodów politycznych, które nie mnie, z Francji, tłumaczyć blogowiczom. Jednym słowem decyzja Rad Wydziałów politologii obu szaconych uczelni była zapewne polityczna.

W naszej dyskusji na blogu zawsze twierdziłem, że obrona habilitacji przed całą Radą Wydziału jest anachronizmem i całkowitą pomyłką. Powód? Większość członków Rad Wydziału nie zna się zupełnie na temacie prac kandydata. Decyzje z UJ i UWr w sprawie dr. Migalskiego moim zdaniem potwierdzają tę tezę z nawiązką – nie chodzi tu bowiem nawet o samą obronę, lecz zaledwie o otwarcie przewodu habilitacyjnego.

Daleki jednak jestem od dania całej racji niedoszłemu habilitantowi. O ile wiem z gazet, dr Migalski nie próbował nawet otwarcia przewodu na własnej Alma Mater. Powód? Oskarżył bowiem publicznie w TV swojego szefa o współpracę z SB za czasów PRL. Dobrze wiedział więc, że środowisko jego uczelni go za to potępia. Sądzę, że musiał spodziewać się również negatywnych decyzji ze strony UJ i UWr.

Rady Wydziału mają całkowią swobodę oceny kandydatów, w imię wolności badań naukowych. Jak widać na przykładzie dr. Migalskiego mogą one dzięki temu swobodnie manipulować losem kandydatów – bądź to z przyczyn politycznych, bądź innych. Dość często zdarza się, że część Rady Wydziału (zwykle niewielka) głosuje za nieprzyznaniem tytułu doktora czy doktora habilitowanego kandydatowi, któremu to ewidentnie się należy. Zwykle powodem jest prywatna niechęć do tej osoby lub jego promotora. Jeden czy dwa negatywne głosy nie przekreślają szans kandydata, co pozwala przejść nad taką praktyką do porządku dziennego.

Jednak jeśli zastanowić się głębiej nad wymową tego zjawiska, to można dojść do wniosku, że to jakościowo (choć nie ilościowo) dokładnie to samo, co decyzje o odrzuceniu otwarcia przewodu habilitacyjnego dr. Migalskiego. Z tą różnicą, że w ostatnim przypadku doszło do skandalu na skalę kraju, ponieważ media (a bodaj najszybciej „Rzeczpospolita”) sprawę nagłośniły.

Polityzacja decyzji personalnych na Wydziałach nomen omen Nauk Politycznych nie powinna jednak dziwić. Ludzie są tylko ludźmi i kierują się swoimi upodobaniami korzystając z posiadanych uprawnień. Polityczne poglądy dr. Migalskiego są znane dzięki mediom nie tylko fachowcom w dziedzinie, którą on uprawia, ale również tym członkom Rad Wydziałów, którzy w przypadku animowego kandydata nie mieliby a priori żadnego zdania.

Dlatego dr Migalski płaci za swoją medialność na własne życzenie. Sądzę, że gdybym był w Radzie Wydziału rozpatrującej kandydaturę europosła Macieja Giertycha, to znając jego poglądy na teorię ewolucji głosowałbym za niedopuszczeniem go do jakiegokolwiek procesu habilitacyjnego, doktorskiego czy nawet magisterskiego – gdyby moja teoretyczna Rada Wydziału miała takie prerogatywy. Po prostu nie zdzierżyłbym słuchać na poważnie i na żywo tego, co opowiada ten pan. Dlatego, choć nie pochwalam decyzji Rad Wydziałów UJ i UWr, to dobrze je rozumiem.

Ala powtórzę też moje ceterum censeo, iż ocena habilitacji przez całą Radę Wydziału jest usankcjonowaną prawnie bzdurą i taki stan rzeczy powinien być zmieniony. Dodam też, że tak samo jak decyzje UJ i UWr były polityczne, tak samo wyłącznie polityczne cele ma oświadczenie dr. Migalskiego, że zrobi habilitacje za granicą. Po pierwsze jest wiele polskich uczelni, które z radością udzielą mu tytułu dr hab. Po drugie, o ile mi wiadomo, habilitacja zagraniczna nie jest równocenna z polską i wymaga swego rodzaju nostryfikacji. Może więc okazać się, że tej zagranicznej UJ i UWr (nie mówiąc o UŚ) też nie uzna. Ale wtedy, dla pociechy, sprawę można będzie nadal z powodzeniem eksploatować w celach politycznych. I tak koło się zamyka. Tylko gdzie tu nauka?

Jacek Kubiak

Fot. doegox, Flickr (CC SA)