Nauka i polityka
Stosunek do nauki to jedna z największych aberracji demokracji.
Poświęcamy w blogu wiele miejsca relacjom nauki i religii. Polityka zaś schodzi na dalszy plan. A przecież właśnie związki nauki z polityką mają zasadnicze znaczenie dla tej pierwszej. Relacja w druga stronę jest, można powiedzieć, właściwie zerowa. To jedna z największych aberracji demokracji.
Przypadek sprawił, że kiedy właśnie chciałem napisać o związkach nauki z polityką i vice versa, swój komentarz pod moim poprzednim wpisem zamieścił abolo. Ponieważ nie tolerujemy na tym blogu wulgaryzmów, pozwoliłem sobie wykropkować co bardziej dosadne i emocjonalne określenia, głównie zaczynające się na literę k. Poza tym jednak należałoby zgodzić się z abolo.
Za stan nauki odpowiedzialni są głównie nie sami naukowcy, a politycy. To oni bowiem dają pieniądze na naukę i kształcenie. Przy tak niskich jak w Polsce nakładach na te cele, nie ma mowy o podniesieniu poziomu nauki. Politycy jednak bardzo lubią zwalać winę na naukowców. Nie mam ochoty powtarzać dobrze znanej śpiewki, że naukowcy trwonią pieniądze na nic nieznaczące i niczego nie przynoszące badania.
Jedynie pozorne zainteresowanie nauką ze strony polityków jest dla mnie oczywiste. Z działań na rzecz nowoczesnej i wydajnej nauki nie ma szybkich korzyści, a szczególnie nie przysparzają one elektoratu. Nasi politycy są w 99 proc. zajęci zdobywaniem lub utrzymywaniem właśnie głosujących na nich wyborców. Tak dzieje się na najwyższym piętrze władzy. Otwarty konflikt między prezydentem i premierem przenosi się błyskawicznie na doły partyjne i administracyjne. Walka wyznawców PiS i PO wyniszcza Polskę, a przykładów na to aż nadto w każdej gazecie, radiu i TV.
W Polsce nie ma dziś żadnej wizji politycznej. Życie polityczne wypełnia permanentna i wszechobecna walka o władzę. Jest więc jedna, wręcz przemożna, wizja polityczna… ale zamknięta, partyjna, ograniczona do danego klanu, danej grupy partyjnej. Z zachowania polityków widać jasno, że władzę zdobywa się tylko po to, by ją po prostu sprawować i tym sprawowaniem się raczyć, a nie po to żeby coś zmienić na lepsze. Prezydent zdobywa punkty u swojego elektoratu wymachując szabelką w Tbilisi, Warszawie i Brukseli. Premier, ponoć liberał, przyznaje lekką rączką 100 proc. odszkodowania dla pokrzywdzonych przez trąbę. Nie twierdzę, że nie można w ogóle szabelką pomachać, albo dawać odszkodowania z państwowej kasy, ale to jaskrawe przykłady, że długotrwale racjonalne działania w świecie naszej władzy po prostu nie istnieją.
Reforma nauki, którą szykuje rząd, to kropla w morzu potrzeb. Od dawna trąbię na tym blogu (i to bez odszkodowań), że reformę (z habilitacją czy bez, to nie ma zupełnie żadnego znaczenia) trzeba powiązać ściśle ze znaczącym wzrostem nakładów na naukę. Nakłady te muszą być zaś dysponowane na drodze sprawdzonych na Zachodzie metod i takimi właśnie kanałami. Tu nie ma nic do odkrywania. A w tym co „trąbię” najważniejsze jest słowo „powiązać”. Ale wydaje się, że tego nikt nie rozumie i wolimy dywagować czy w Polsce trzeba doktorów hab.
Politycy wolą szukać związków z religią, a nie z nauką. Deklaracja polityka, że jest „dobrym” katolikiem ma w Polsce znaczenie kapitalne (przypadek premiera Buzka był jedynym chyba chlubnym wyjątkiem w ostatnich latach). W niektórych kręgach nacjonalistyczno-patriotycznych nie wystarczy sama deklaracja, a konieczny jest certyfikat. Takie certyfikaty rozdaje ks. Rydzyk. Po co o tym wspominam, czy jest związek pomiędzy stosunkiem polityków do religii i nauki? Otóż dostrzegam bardzo ważny. Nauka jest nierozerwalnie związana z myśleniem racjonalnym. Religia zaś z irracjonalnym (nie chodzi mi wcale o zdegradowanie religii, ale chyba każdy przyzna, że taka jest obiektywnie natura myślenia religijnego). Otóż politycy wchodząc w bardzo ważne dla nich zależności z religią nie mogą po prostu myśleć racjonalnie. Przynajmniej na dłuższy dystans czasowy.
Krytykuje tu polityków polskich, bo właśnie ich decyzje dotyczą nas bezpośrednio. Ale trend kierowania się myśleniem irracjonalnym jest dziś powszechny także poza Polską. Kandydatka na wiceprezydenta USA z ramienia partii republikańskiej jest za nauczaniem kreacjonizmu w szkłach publicznych. Francuski zielony, José Bove (ten przynajmniej nie ma szans na objęcie władzy) wycina w pień transgeniczną kukurydzę, jakby była ona dziełem szatana i nie boi się za to pójść do więzienia. Nie ma co wspominać o krajach islamskich, gdzie irracjonalne myślenie polityków sięga zenitu – co zresztą idzie w parze ze stanem nauki w tych krajach.
Czy to może się zmienić? Co do tego jestem wyjątkowym pesymistą. Myślę, że nie tylko się nie zmieni, ale nawet pogłębi. Dlatego w sprawach nauki nie warto liczyć na dobrą wolę polityków. Trzeba od nich żądać odpowiednich rozwiązań i wyrywać je im bezlitośnie z gardeł. Jak to zrobić? A tego to ja już niestety nie wiem.
Jacek Kubiak
Fot. icathing, Flickr (CC SA)
Komentarze
Przepraszam, małe sprostowanie, wpis nie jest mego autorstwa, znalazłem tego bloga i pomyślałem, że was, ludzi zajmujących się nauką może zainteresować ten blog. Podlinkowałem, lecz komuś nie działał link więc skopiowalem cały wpis, którego autorem oczywiście nie jestem.
@ abolo :
Acha, no to jak widziesz zainteresowal. A, ze nie twojego autorstwa, to i lepiej, bo te slowa na k sa tam zupelnie niepotrzebne.
🙂
Wydaje mi się, że jednak są mocno uzasadnione…:)
Zgadzam się całkowicie z tezą, że na polityków nauka na razie (a może wogóle) nie może liczyć. Trudno mi jednak przyjąć do wiadomości tezę o irracjonalności.
„Racjonalne” to dla mnie min.”zgodne z założonym celem” i w tym sensie odwołania do religii w trudnych czasach są jak najbardzie racjonalne: w okopach nie ma ateistów, mówi stare przysłowie. Po prostu motywacje religijne są dla większości znacznie głębsze niż przywiązanie do hipotez naukowych, szczególnie w niepewnych czasach.
Swoją drogą ciekawi mnie czy w polskich warunkach istnieje jakieś przełożenie między nakładami budżetowymi na naukę a innowacyjnością. Czy to jest tylko kwestia wtłoczenia do istniejącego systemu większej ilości pieniędzy?
@ Art63 :
W szczegolowym budzecie nauki mozna przewidziec czesc na innowacyjnosc. Tylko co to takiego jest? Jesli ktos wymysli szczoteczke do zebow, ktora sama bedzie nam szorowala zeby, to bedzie to innowacja. Tylko nie bardzo wiem dlaczego maja na to isc pieniadze przeznaczone na nauke.
Chyba częściowo projekty celowe. I może rozwojowe.
Ja bym chętnie poparł Arta, a dokładniej powiedział tak — pieniądze na naukę nie mniejsze, plus ulgi podatkowe dla innowacyjnych firm. Wtedy biznes będzie mógł przejąć część finansowania nauki, zwłaszcza w zakresie nauk technicznych. Obecnie obie strony są wobec siebie dość nieufne, a środki budżetowe i ograniczone.
@ PAK :
Dla mnie cala nauka jest rozwojowa. A docelowsc grantow to przeciez sama ich istota. 🙂
@jk, po prostu szukam jakiegoś przełożenia w polskich warunkach – miary, na której możnaby oprzeć plan inwestowania pieniędzy podatkników i pytam, czy obecny sytem jest zdolny coś stworzyć przy dodatkowych sumach (pytam bo nie wiem).
na poczatek tradycyjnie wytykam literowke:
„Krytykuje tu polityków polskich, bo właśnie ich decyzje dotyczą nas bezpośrednio.”
winno byc „krytykuję”, skoro w ogole uzywa sie znakow diakrytycznych, chyba ze to ktos inny krytykuje. 😉
a jesli o tresc chodzi, to nie przekonuje mnie teza, ze polityk nie moze jednoczesnie doceniac (takze w postaci konkretnych dzialan) wartosc nauki i byc czlowiekiem religijnym (a nawet obludnie religijnym, chociaz w tym wypadku jest spora szansa, ze mamy do czynienia z populista, co zmienia postac rzeczy).
nie mam nic przeciwko temu, zeby politycy otwarcie manifestowali swoja religijnosc (chociaz pewnie wolalbym, zeby nie byla to religijnosc w stylu o. rydzyka, ale tego tez zabronic nie wolno), maja do tego prawo jak kazdy inny, a wyborcy moga preferowac praktykujacych katolikow, tak jak moga preferowac inne przekonania, chociazby wymieniony tu liberalizm, i nie ma w tym nic zdroznego – sadze ze swiatopoglad znacznie lepiej niz jakikolwiek program opisuje polityka.
nie chce tu bronic naszych politykow, ani usprawiedliwiac zaniedbania nauki, ale nie zgadzam sie z utozsamianiem go z religijnoscia.
Nie wiem, czy finansowanie nauki przez biznes, jak proponuje PAK, to jest najlepsze wyjscie. Bardzo czesto prowadzenie badan naukowych stoi w diametralnej sprzecznosci z biznesowym dazeniem do jak najszybszej amortyzacji pieniedzy wlozonych w nauke. Wielokroc, na styku nauki i boznesu dochodzi do niezlych wynaturzen, tak w wydaniu drobnych spin-off’ow, jak i wielkich graczy gieldowych.
Wydaje mi sie, ze zwiazki polityki z nauka (a oto chyba chodzi Autorowi, kiedy pisze:”…związki nauki z polityką mają zasadnicze znaczenie dla tej pierwszej. Relacja w druga stronę jest, można powiedzieć, właściwie zerowa.”), a wiec te zwiazki jednak istnieja. Przeciez trudno zanegowac, jak silny wplyw miala polityka na nauke w krajach totalitarnych. I trudno zaprzeczyc, ze w wielu przypadkach byl to wplyw jak najbardziej korzystny, przynajmniej dla nauki jako takiej. Byc moze rzeczywiscie: im wiecej demokracji, tym bardziej wplyw polityki na nauke ulega zmniejszeniu. Ale nie jest ro relacja zerowa. Budzety maja szufladki z pieniedzmi na R&D/nauke. A przeciez budzet to decyzja polityczna, prawda ? Byc moze w Polsce ta wizja jest mocno zamglona, ale generalnie rzecz biorac, w innych krajach, polityka oddzialywuje na nauke z sila mierzalna procentami udzialu nauki w budzecie rocznym.
Kwestia „ile ? komu ? na co ?” to zupelnie inna para kaloszy. W Kanadzie (a prawdopodobnie w innych krajach rowniez), rozdysponowywanie funduszy budzetowych na nauke zcedowano na komitety, w ktorych zasiadaja… sami naukowcy. Teoretycznie sluszne to i sprawiedliwe, sluszne i zbawienne, ale niestety, w praktyce zebranie komitetow przyznajacych granty to czesto okazja, zeby dokopac adwersarzowi naukowemu, storpedowac kierunek badan, o ktorym i tak wie sie niewiele, itp. Czesto tez, niestety, naukowcy siedzacy na dwoch stolkach (ketedra i fotel CEO w firmie spin-off) wydaja decyzje o grantach wedlug tego, co bedzie dobre dla ich dzialki naukowo-biznesowej. A tak byc nie powinno.
Srodowsku naukowemu, szczegolnie temu obracajacemu sie w najwyzszych sferach nauki, gdzie ta zlewa sie z polityka i biznesem, brakuje w wielu przypadkach minimum uczciwosci naukowej i solidarnosci z naukowcami siedzacymi nizej. I w ten sposob transmisja miedzy polityka a nauka rwie sie, a sam przekaz ginie w procesie przekazu.
Pozdrawiam.
Ilosc srodkow finansowych przyznawana szeroko rozumianym projektom naukowym jest czynnikiem pomocniczym dla podniesienia jakosci prac i ilosci badan prowadzonych w osrodkach badawczych. Nie jest to jednak czynnik decydujacy. Tym jest bowiem jakosc intelektualna polskich badaczy. Jesli spojrzymy na osiagniecia wybitne to tylko niewiele z nich powstalo w wyniku rzucenia przez rzad (czy inne osrodki finansujace) duzych sum na okreslony kierunek badan. Zarowno teoria wzglednosci jak i mechanika kwantowa – dwa najwieksze osiagniecia fizyki XX wieku powstaly w zasadzie w oparciu o pensje ich tworcow. Bardziej funduszozerny byl projekt Manhattan ale ten w zasadzie byl projektem z dziedziny nauki stosowanej no i mial dosyc krotki zalozony czas wykonania. Problemem Polski jest brak wysokiej jakosci umyslow i to zarowno na stnowiskach kierowniczych jak i na poziomie pomocniczych pracowikow nauki. Powody tego stanu wymagaly by dluzszej analizy i byc moze napisze o tym kiedys w moim blogu (http://bobolowisko.blogspot.com) do ktorego Szanownych Blogersow zapraszam. Tu zas chcialbym tylko zauwazyc, ze marnowac pieniadze mozna tez na wielka skale, na jaka zreszta Polski nie stac ze wzgledu na rozpaczliwy stan finansow publicznych.
@Bobola, Nie jest aż tak źle. Mamy przynajmniej jeden wielki umysł naukowy, który czasami zaszczyca ten blog.
@Jacobsky: „Srodowsku naukowemu, szczegolnie temu obracajacemu sie w najwyzszych sferach nauki, … brakuje w wielu przypadkach minimum uczciwosci naukowej i solidarnosci z naukowcami siedzacymi nizej.”
– z calym szacunkiem (choc powiem brutalnie), ale nauka to jest feudalizm, a nie towarzystwo sprawiedliwosci i dobroczynnosci. Tu sie pomaga swoim, a nie wszystkim, ich dokonania promuje, chocby byly i mierne naukowo, im sie pomaga publikowac, im ulatwia kontakty zagraniczne, bo przeciez sa swoi i rozwiajaja nasza grupe. Habilitacja ulatwiana jest czesto nie za jakies szczegolnie znaczace wyniki, ale za to, ze ktos umie sie dopasowac do wizji rozwoju tematyki czy grupy, a przy tym dopasowac i na stopie towarzyskiej.
Finansowanie nauki (jakies znaczace i pomijajac szczegolne przypadki) przez biznes wydaje sie wiec byc fundamentanie nierealnym pomyslem, bo w nauce (akademickiej, nie tej robionej w korporacjach) przewaznie nie chodzi o efektywnosc osiagniecia konkretnego zadanego celu o mozliwym znaczeniu ekonomicznym. Wiecej, w nauce akademickiej nie daje sie efektywnie realizowac zaplanowanych celow, bo z badan wychodzi cos sensownego (jesli wychodzi) raczej „przy okazji”, niz celowo. W nauce chodzi o wspieranie ludzi (swoich ludzi) i swojej grupy, a wyniki nie maja zasadniczo znaczenia (no prawie, bo jakies musza jednak byc). Tym wynikom dopiero nadaje sie znaczenie na rozmaite sposoby i sposobiki, aby pokazac innym (tym nie-swoim), jakie to te wyniki maja ogromne znaczenie i jakie sa wazne. A jak sie juz uda na duza skale je wypromowac, to taki promotor ma duzy problem, bo przychodza do niego rozni biznesmani, ktorzy cos przeczytali w gazetach i by chcieli na tym zarobic. No i jak tu im wtedy powiedziec, ze to wszystko to wielka i sluszna prawda, tyle ze taka prawda na niby (chcialem powiedziec prawda, ale przy paru drobnych zalozeniach).
No coz, przeciez to calkiem ludzkie i naturalne (naturalistyczne raczej chyba, taki „Germinal” 21-go wieku).
To moze jeszcze zapytac co wlasciwie pcha naukowcow do tworzenia spin-offow, oprocz checi zyskow oczywiscie (naukowcy tez przeciez lubia pieniadze). Spin-offy daja nadzieje na samodzielniosc wynikajaca z wlasnych sensownych rezultatow badawczych. W nauce akademickiej te rezultaty moga byc z duzym prawdopodobienstwem jedynie niewykorzystane.
Bo zarzadzanie naukowa dzialalnoscia akademicka czesto polega na takim manewrowaniu, aby przypadkiem nie wkroczyc na pole weryfikowalnych praktycznie czy, jeszcze gorzej, ekonomicznie rezultatow. Bo na takim polu istnieje wolna konkurencja, a wtedy moze sie okazac, ze w tej konkurencji nasz swoj przegra. Wiec po co sie narazac na az takie nieprzyjemnosci?
>Nie jest aż tak źle. Mamy przynajmniej jeden wielki umysł naukowy, który czasami zaszczyca ten blog.
I pewnie z własnej pensji jest w stanie wybudować akcelerator. 😉
jk:
Może i cała, ale nie cała tak samo 🙂
jk, Jacobsky:
Mamy różne nauki i różne przełożenia nauki na zyski. Od takich, że centra naukowe stanowią inspirację dla rozwoju cywilizacyjnego społeczeństwa, po takie, że podpowiedź ośrodka naukowego pozwala zastąpić jeden materiał innym i zmniejszyć koszt o 10%. Jest sporo badań, za które mogłyby płacić firmy, zdając sobie sprawę z ryzyka, które wynika z wprowadzania nowych technologii. Przy tym jednocześnie mielibyśmy zewnętrzną weryfikację i jakości prowadzonych prac i samego doboru tematów.
Sporo badań, nie znaczy, że proponuję to dla wszystkich badań. Niemniej uważam, że swoista dywersyfikacja źródeł pozyskiwania pieniędzy na naukę byłaby dobra. (Ministerstwo od lat stara się u nas to robić, sugerując, że środki budżetowe mają stanowić jedynie część finansów ośrodów naukowych. Problem polega na tym, że nie jest to powiązane (a przynajmniej ja tego nie widzę) z zachętą dla biznesu, czy dla przeróżnych fundacji, by naukę współfinansowały.)
panek;
Akcelerator tak jak i wiekszosc sprzetu laboratoryjnego to tylko narzedzia. To co chcialem powiedziec to to, ze nauka na dobrym poziomie wymaga pomyslow i ideii zanim powstanie koniecznosc budowy od podstaw czy zakupu aparatury. A z tymi ideami jest jak widze kiepsko bo z wypowiedzi wyzej widze, ze Szanowni Koledzy licza, ze po dostaniu pieniedzy na aparature i zatrudnienie wspolpracownikow cos tam zmierza i przypadkiem moze sie zdarzyc, ze bedzie to cos ciekawego. To jest wlasnie ten punkt widzenia, o ktorym wspominalem, i ktory zreszta obserwuje w praktycznym zyciu polskich (i nie tylko) laboratoriow. Niestety przypadek nagradza przygotowane umysly dlatego przy wielkiej liczbie naukowcow na swiecie tylko nieliczni z nich wnosza cos wiecej do wiedzy niz informacje przyczynkarskie.
Ada_Toz_To_Nie_Wypada,
„…nauka to jest feudalizm, a nie towarzystwo sprawiedliwosci i dobroczynnosci….”
i dlatego racje ma jk piszac, ze im wiecej demokracji, tym mniej oparty na niej system moze zdzialac dla nauki.
Obecny stan nauki w Polsce jest kiepski w dużej mierze wskutek realizacji w PRLu (i do dziś !) instrukcji NKWD:Ściśle tajne Moskwa, 2.VI.1947r. K.AA/OC 113 INSTRUKCJA NK/003/47 ?35. W szkolnictwie podstawowym, zawodowym, a w szczególności w szkołach średnich i wyższych doprowadzić do usunięcia nauczycieli cieszących się powszechnym autorytetem i uznaniem.?
Kolaboracja naukowców przy realizacji tej instrukcji to ciemna plama na tzw. nauce polskiej. Sami politycy nauki by tak dokładnie nie potrafili rozwalić.
Swego czasu, czyli 09/VII/08 zostalem posadzony o brak empatii i antyhumanitaryzm spoleczny. Dotyczylo to komentarzy do esseju „HIV in the city”. Obiecalem wowczas, ze przedstawie zainteresowanym matematyczna analize rozwoju epidemii choroby zakaznej i ta droga wyjasnie dlaczego zajmuje takie a nie inne stanowisko. Milo mi zawiadomic Moich Szanownych Oponentow, ze krotki zarys epidemiologii stosowanej czeka na ich spragnione umysly pod adresem http://bobolowisko.blogspot.com p.t.”Epidemia AIDS i kinetyka populacji ludzkiej”. Serdecznie zapraszam.
@Bobola,
Przeczytałem Pański „blogospot”. Pomijam wątek modelu matematycznego, jego użyteczność sprawdzić trzeba na rzeczywistych liczbach.
Natomiast rzeczywiście zastanawiająca jest asymetria działań publicznych w obliczu AIDS i np. ptasiej grypy – w tym pierwszym przypadku ma miejsce „prywatyzacja ryzyka” zachorowania – populacja chorych jest gigantyczna i niekontrolowana. Muszę to sobie przemyśleć.
Pozdrawiam,
Art63,
mnie ta asymetria nie dziwi. W problematyce AIDS 90% to polityka, a 10% – nauka, epidemiologia, itp.
Co nie zmienia postaci rzeczy, że „złe traktowanie”, na które skarży się Bobola w preambule zaproszenia do zapoznania się ze swoim modelem, polegało przede wszystkim na sprzeciwie wobec postulowania przez Bobolę izolacji wszystkich chorych na AIDS. Nie wiem jak modelowo ująć zachowanie się populacji w obliczu AIDS, nawet jeśli użyć drastycznej „metody Boboli”, ale wiedząc też, jaka jest dynamika rozwoju tej choroby, charakter panujących obecnie stosunków międzyludzkich oraz cały szereg innych uwarunkowań trudnych do matematycznego.
Nie mniej zgodzić się, że odpowiedzialnym za walkę z epidemia wytracono z ręki oręż, jakim miałoby być „…nieprzedłużanie ich [chorych] życia”. Nie wiem skąd Bobola zaczerpną swoja wiedzę o metodach zwalczania epidemii, ale można odnieść wrażenie, że chyba z teorii darwinizmu społecznego, tym razem w odniesieniu do chorych i zdrowych. Wypada przypomnieć, że podstawowymi metodami zwalczania epidemii są nie tylko profilaktyka (w tym: izolacja), ale również leczenie chorych, bo taki między innymi mamy humanitarny (żeby nie powiedzieć chrześcijański) obowiązek wobec nich.
Wzorami matematycznymi i opartymi na nich modelami można wiele wykazać, ale to nie znaczy, że wszystko. Przykładem jest tutaj ekonomia, o której również pisuje Bobola na swoim blogu.
Na koniec mała uwaga co do tytułu teorii: może nie „kinetyka”, ale raczej dynamika, bo tego okresielnia używa się w demografii.
literowka:
zamiast „Nie mniej zgodzić się, że odpowiedzialnym…” powinno być: „Nie mniej trudno zgodzić się, że odpowiedzialnym…”
@Jacobsky,
Oczywiście, zgadzam się. We wpisie @Boboli zastanowiło mnie co innego: przy obecnym podejściu do choroby i chorych de facto akceptujemy stan, w którym AIDS jest chorobą cywilizacyjną stale obecną w społeczeństwie i pochłania miliony ofiar aż do wynalezienia skutecznych leków (co prędko nie nastąpi) innymi słowy, że epidemia staje się stałym elementem życia społecznego.
Po prostu mnie to poruszyło – nie wiem, co o tym myśleć.
Jak widać jest ucieczka od tematu . Jak temat niewygodny to jest pomijany podobnie jak niewygodni naukowcy – tym już dziekujemy :
http://nfapat.wordpress.com/
bo to taka naukowa polityka od lat PRLu kontynuowana do dziś.
natomiast zajęcie zawsze wygodne i godne to reklamowanie własnego błoga, co jw ?
Dziękujemy za lekcję marketingu.
Serdecznie dziekuje za uwage. Musze jednak sprostowac kwestie autorstwa modelu epidemii. Jak zreszta napisalem, jest to najprostszy model nie uwzgledniajacy plci chorych oraz stadiow rozwoju choroby. Faktycznie odpowiada on zastosowaniu formalizmu reakcji chemicznych ( kinetyki drugiego rzedu) do problemu rozwoju epidemii. Istnieja modele bogatsze ( patrz J.D. Murray , Mathematical Biology, Springer 1993) gdzie podano tez wartosci niektorych z wystepujacych w „moim” modelu wspolczynnikow kinetycznych. Sam model nieliniowego rownania kinetycznego, ktorego rozwiazaniem jest krzywa logistyczna pochodzi od Verhulsta (patrz P.G. Drazin, Nonlinear Systems, Cambridge University Press 1994).
Co za po(wy)krętna argumentacja ? Przecież to reklama bobolowiska skręciła dyskusję a tak sie składa że strona NFA-patologie ( nie blog !) jasno odnosi sie do relacji nauki i polityki, czyli zgodnie z tematem. Skoro trzymanie sie tematu to jest marketing to O.K. W końcu wiarygodność jest najlepszym marketingiem co boli innych, ale tej lekcji nie wszyscy są w stanie przyswoić.
Alez prosze bardzo, niech Pan podtrzymuje dyskusje na glowny temat, ktory zdaje sie byc Panskim hobby.
Czy poza instrukcja NKWD:Ściśle tajne Moskwa, 2.VI.1947r. K.AA/OC 113 INSTRUKCJA NK/003/47 ?35, czyli kwitem z 1947 roku ma Pan cos wiecej do dodania jesli chodzi o stan nauki polskiej w 2008 roku ?
Z tym bolem prosze nie przesadzac i nie przeceniac swojej roli, bo to troche nieskromne.
Temat jak podano stanowi hobby autora a ja staram sie dodać swoje spojrzenie, gdyż jak rozumiem- może niewlaściwie – że to chodzi ( o to powinno chodzić) O stanie nauki polskiej pisze sie w strefie NFA od kilku już lat, a instrukcja NKWD dopiero co sie pojawiła w tej strefie, jakkolwiek w nauce polskiej ma już 60 letnią historię.
Strefa NFA ma juz ok. miliona odwiedzin, także ministerialnych, co sie przeklada także na szereg założeń planowanej reformy.
Co do skromności to prosze się zwrócić do zarządzających polskimi uczelniami, którzy skromnie zapisali sobie w prawie ‚nic o nas bez nas’ mimo, że niemal nic sensowanego w kierunku zmian nie mają do zaproponowania, poza koniecznością jawnego opłacania ich niejawnej dzialalności przez polskiego moherowego ( i nie tylko moherowego) podatnika.
Smród akademicki
http://blogjw.wordpress.com/2008/09/07/smrody-akademickie/
jest coraz trudniejszy do zniesienia.