O względności rzetelności

 ges.jpg

Jak odróżnić nieudolność od nierzetelności?

Podstawą badań naukowych jest ich rzetelność. Jednak pojęcie rzetelności jest bardzo względne. Do tego dochodzi też rzetelność recenzji. A tu relatywizm bywa jeszcze większy.

Badania rzetelne są OK, nierzetelne nadają się do kosza lub kwalifikują ich wykonawców przed sąd. Podobnie jest z recenzjami. Tylko rzetelne mają wagę naukową, gdyż potwierdzają doniosłość recenzowanych badań. Taka jest teoria. Ta jednak dość często z praktyką ma mało wspólnego.

Przed kilkoma dniami dostaliśmy recenzje naszego manuskryptu z pewnego amerykańskiego czasopisma z dziedziny biologii rozmnażania. Jeden z recenzentów był w pełni usatysfakcjonowany naszymi poprawkami po pierwszej recenzji, drugi twierdził, że praca nadal nie nadaje się do druku. Ten drugi żądał pokazania dodatkowych kontroli (co od razu zrobiliśmy) i krytykował konkluzje naszej publikacji twierdząc, że nie mamy podstaw do takiego ich sformułowania.

Ponieważ recenzent był dość enigmatyczny i nie napisał czarno na białym, jak on widziałby owe konkluzje, a my ciągle uważaliśmy, że nasze wnioski są uprawnione, wybraliśmy drogę pośrednią. Zmieniliśmy sformułowania w naszych konkluzjach nie zmieniając zasadniczych tez.

Napisaliśmy też w liście do edytora, że nie rozumiemy o co chodzi recenzentowi (expressis verbis), ale staraliśmy się zmienić w owych konkluzjach co tylko wydało nam się możliwe. Dodaliśmy również naszą opinię na temat rzetelności owego recenzenta (mieliśmy bowiem co do tego wątpliwości już po pierwszych recenzjach). Po dwóch czy trzech dniach edytor podjął decyzję o przyjęciu publikacji do druku nie oglądając się na naszego „rzetelnego” recenzenta.

Oczywiście nie mam ciągle pewności, czy ów „nierzetelny” recenzent nie był bardziej „rzetelny” od nas. Może bowiem chodziło mu o jakiś ważny szczegół, o którym my nie wiedzieliśmy. Jeśli tak, to jego recenzja nie była nierzetelna, a tylko nieudolnie napisana. Jak odróżnić jedno od drugiego?

Tym razem proces recenzji skończył się dla nas pomyślnie. Ale wiele razy zdarzało mi się, że moim zdaniem nierzetelne recenzje powodowały odrzucenie moich publikacji. Najciekawsze są przypadki (nieliczne), gdy po odrzuceniu z jednego czasopisma publikacja jest akceptowana przez inne czasopismo o wyższym „impakcie”. Mam taką publikację w EMBO J., o której mówię, że na szczęście została odrzucona z J. Cell. Biol.

Te perypetie pokazują ułomność procesu recenzji publikacji naukowych. Jednak właśnie ten ułomny system jest najbardziej obiektywny. Istnienie wielu, niezależnych od siebie czasopism naukowych sprawia, że proces recenzji w swym globalnym zasięgu jest jednak dość rzetelny. Co nie chroni przed wpadkami, czego najlepszym przykładem świadomie fałszowane publikacje ukazujące się w najlepszych czasopismach.

W dziedzinie biologii ingerencje recenzentów zwykle pozwalają poprawić jakość prezentowanej wiedzy. W naszej publikacji, w najgorszym razie mogliśmy nawet pozwolić sobie na usunięcie owych spornych konkluzji bez dramatycznych skutków dla zawartości naszej pracy. Jednak podobna ingerencja w prace socjologów, historyków, filozofów, psychologów czy politologów może zupełnie zmienić znaczenie myśli i samych publikacji.

To oczywiście przykład (chyba? – tu zdaję się na opinie blogowiczów) skrajny, gdyż w tych dziedzinach recenzje odbywają się na innych zasadach. Jednak właśnie to, sprawia, że wymienione wyżej dziedziny nie należą do nauk w ścisłym tego słowa znaczeniu. Skoro zmiana przecinka może zmienić sedno zawartej w takich publikacjach myśli, to jak tu mówić o ich naukowości.

Na koniec dwie uwagi o rzetelności publikacji, o której dużo na tym blogu dyskutowaliśmy, tzn. o pracy historyków Cenckiewicza i Gontarczyka o Lechu Wałęsie. To bowiem przykład najbardziej skrajny ze skrajnych, gdyż dotyczący żywego człowieka, na którym dokonuje się historycznej wiwisekcji pod pretekstem badań naukowych.

Obrońcy książki jakże często powoływali się na jej naukowość. W trakcie dyskusji na temat owego dzieła naukowego dowiedzieliśmy się kto był recenzentem – m. in. jakiś inny historyk z IPN, którego nazwiska nie pamiętam i nie ono ma znaczenie. Są to może przyjęte standardy dla prac historycznych, ale nawet dziecko zauważy, że obiektywizm takich recenzji jest zerowy. Gdyby jednak poddać ową pracę prawdziwej, anonimowej recenzji, i to dokonanej przez historyków wyłączonych z polskiego kręgu uwikłań politycznych, a więc zagranicznych, to oczywiście posypałyby się oskarżenia o cenzurowanie badań naukowych.

Otóż, co widać z przykładu opisanego na początku wpisu, moje własne badania są właśnie cenzurowane. Co więcej, jak za czasów PRL muszę walczyć z ich cenzorami, co czasem się udaje, a czasem nie. I właśnie dzięki temu publikowane przeze mnie wyniki badań mają stempel rzetelności, a badania Cenckiewicza i Gontarczyka go nie mają.

Jacek Kubiak

Fot. m.gifford, Flickr (CC SA)