Dissemination
Może warto by rozpocząć akcję bojkotu nauki na papierze?
Jeśli ktoś składał kiedyś wniosek o grant europejski, to spotkał się zapewne z tym dziwnym terminem, za który można dostać sporo punktów. Komisja Europejska stawia na disseminację! Zawsze miałem kłopot, żeby sensownie odpowiedni punkt wniosku sformułować. Dopiero wczoraj dowiedziałem się, o co właściwie chodzi.
Wczoraj mianowicie pojechałem do Łodzi, na imprezę poważnie zwaną IV Otwartym Posiedzeniem Komisji Fizyki Teoretycznej Komitetu Fizyki PAN. Impreza składała się z dwóch części: najpierw były referaty naukowe, a po południu – dyskusja panelowa na temat „palących problemów nurtujących nasze środowisko”. Okazało się, że jednym z nich jest właśnie owa disseminacja.
Jak nam wytłumaczył prof. Szymczak chodzi tu o rozpowszechnianie wyników badań naukowych. Dowiedzieliśmy się, że ceny periodyków fizycznych znowu wzrosły (ponad poziom inflacji) i znów po kilku latach spokoju mamy poważny kłopot z wyciśnięciem z ministerstwa pieniędzy na subskrypcję. (Na marginesie, w kuluarowych rozmowach usłyszałem plotkę, że pieniądze wywalczone kilka lat temu na rozwój nauki przerzucone zostały ostatnio na zaspokojenie roszczeń płacowych lekarzy – ponieważ nasz strajk nikogo nie obejdzie, najwyżej ucieszy paru studentów, my nie mamy wielkich szans na podwyżkę pensji. Swoją drogą przeczytałem w wywiadzie z miłościwie nam panującą Panią Minister, że pensja profesora to około 8 tys. złotych – ciekawe skąd Pani Minister dane te wzięła?) Według Profesora Szymczaka należy coś zrobić, aby przeciwstawić się monopolowi kilku wydawnictw, bez opamiętania windujących ceny. Jego zdaniem sensowna jest inicjatywa New Journal of Physics, którego artykuły dostępne są w Internecie za darmo, zaś koszty publikacji (niebagatelne – 500 euro, albo funtów, nie pamiętam) ponosi autor. Powinniśmy więc w grantach odłożyć sobie jakąś sumę na publikację wyników właśnie.
Ja z taką konkluzją fundamentalnie się nie zgadzam. Czasopisma fizyczne są mi do mojej pracy zupełnie niepotrzebne. Od 1991 roku działa ArXiV internetowe archiwum, do którego codziennie uczeni z całego świata przesyłają swoje najświeższe prace. (Powstanie Arxivu było możliwe dzięki powstaniu TeXa, programu komputerowego napisanego przez Donalda Knutha pozwalającego na domowe, wygodne składanie tekstów z dużą ilością matematyki – chyba nikomu tak bardzo jak Knuthowi nie należy się Nobel z fizyki!) Dzięki arxivum mam więc codziennie rano (wieczorem, jeśli jestem na zachodniej półkuli) przegląd wszystkich ważnych (i nieważnych) prac z mojej dziedziny, jak również innych dziedzin fizyki, matematyki i astronomii, które powstały w ciągu ostatnich 24 godzin. Nie obchodzą mnie więc zupełnie czasopisma, które te prace, z kilkumiesięcznym opóźnieniem przedrukowują, jedyna różnica jest taka, że zdarza się, że skład w czasopismach jest nieco lepszej jakości.
Komu więc czasopisma są potrzebne. Ano biurokracji naukowej. Są czasopisma lepsze i gorsze (w lepszych trudniej opublikować pracę), a jakość charakteryzuje tzw. impact factor. Ponieważ jest on pewną liczbą, biurokracja wykorzystuje ją do oceny jakości pracy naukowej, poszczególnych osób i instytucji. Jeśli więc chcemy ubiegać się o grant, czy kiedy nasz instytut jest oceniany, biurokracja zlicza impact factory publikacji. Nie trzeba przy tym za bardzo się napracować!
Tylko dlaczego ja mam marnować swój czas na korespondencję z redakcją, użeranie się z niekompetentnymi czasami recenzentami (spora część naprawdę dobrych prac moich i moich znajomych została odrzucona przez recenzentów na tym czy innym etapie – polecam książkę Joao Magueijo „Szybciej niż światło”), i na pisanie własnych recenzji na potrzeby redakcji. Dla biurokracji?
Problem w tym, że mając ArXiV nie mam żadnego kłopotu z dotarciem do wyników moich kolegów i nie mam też kłopotu z rozpowszechnianiem wyników moich własnych badań. Tyle że biurokracja naukowa zdaje się tego nie zauważać. Żyje sobie w wygodnej symbiozie z wydawcami i komercyjnymi instytucjami zajmującymi się zliczaniem impact factorów. Pieniądze przepływają i wszyscy są bardzo z siebie zadowoleni.
Można oczywiście zadać pytanie, jak oceniać dorobek naukowy i jakość badań, gdyby tych elementów zabrakło. Ale nie jest to aż tak trudne. Prace są ogólnie dostępne. Wiadomo, jakie są cytowania (SLAC prowadzi serwis, w którym można to sprawdzić dwoma kliknięciami). Oczywiście ocena taka będzie nieco trudniejsza niż w przypadku bezmyślnego zsumowania kilku liczb, ale może właśnie dzięki temu bardziej miarodajna.
Może więc warto by rozpocząć akcję bojkotu nauki na papierze? Tylko jak przekonać biurokratów?
Jerzy Kowalski-Glikman
Na zdjęciu Donald Knuth. Fot. BeSherman, Duozmo (CC SA)
Komentarze
No to fizycy maja dobrze! W biologii liczy sie wlasciwie tylko impact factor i chyba wszyscy tylko tymi kryteriami sie posluguja. Ktos kto publikuje w Nature, Science, a w mojej dziedzinie w Developmental Cell czy Development, jest dobrym naukowcem. Jesli ktos publikuje tylko od czasu do czasu w Dev Biol., a poza tym w Molecular Reprod. & Dev. jest gorszym itd… Dlatego poswieca sie 90 porc. energii na opublikowanie w najlepszym mozliwym czasopismie. Oczywiscie jest tez odwrotna strona medalu, bo nie chodzi wylacznie o polerowanie artykulow, ale o dorabianie zadanych (fonet. rzondanych) przez recenzentow doswiadczen, co oczywiscie sprawia, ze dane staja sie bardziej ‚twarde’.
Zamiast impact factor bardziej rozsadne do oceny dorobku wydaje sie uzywanie citation index. Jednak ktos, kto opublikowal spora bzdure moze miec wysoka liczbe cytowan, gdyz nie bada sie jakosci cytowan tylko ich liczbe.
Moze lepiej zachowac rownowage pomiedzy jednym i drugim?
Dziwi mnie nieco, ze termin „dissemination” wymaga tlumaczenia fizykom teoretykom. Wydawaloby sie, ze znajomosc angielskiego powinna byc rozpowszechniona w tym srodowisku. Pominajac jednak aspekt lingwistyczny nie w tym nic dziwnego, ze osoby mierzace naukowa wydajnosc badaczy stosuja popularnosc czasopisma jako jeden z kryteriow oceny tego do jak szerokiego srodowiska trafia opisane wyniki badan. Szukanie wsplczynnika popularnosci (impact factor) przekracza na ogol mozliwosci pracownikow administracji. Musieliby do tego zatrudnic bibliotekarza. Jak kazdy sposob nie-merytorycznej oceny wartosci pracy tak i te wspomniane wyzej nie sa wolne od mozliwosci niepoprawnej interpretacji. Wiadomo, ze w srodowiskach naukowych operuja zwiazki nieformalne czyli kliki i czesto do dobrych czasopism dostaja sie prace slabe ale bedace tworem lub wspoltworem znajomych redaktora naczelnego. Podobnie „impact factor” moze osiagnac duza wrtosc tylko dlatego, ze autor opublikowal w znanym czasopismie prace, ktorej wyniki jego koledzy staranni obalali w poczytnych czasopismach. No ale doskonalosc jest cecha boska. My natomiast musimy sie pogodzic z pokora z tym, ze ludzkie oceny sa z reguly obdarzone bledem.
To, ze czasopisma drozeja nie jest niczym dziwnym. W zasadzie powinny one zdrozec jeszcze bardziej tak aby stac bylo redakcje na oplacanie honorariow autorskich. W koncu jest to regula w czasopismach seryjnych wydawanych w formie ksiazkowej. Takie sa koszty uprawiania nauki. Jedyna na czym mozna by oszczedzac to na ilosci prac publikowanych. Czesto bowiem publikowane sa wyniki niezbyt wartosciowe ale potrzebne do uzyskania stopni naukowych autora (magisterium, doktorat, habilitacja).
Ja też korzystam z arxiv, ale uważam, że recenzowane czasopisma są potrzebne. Niestety do arxiv każdy może wkleić wszystko i czasami trudno wyłapać to co wartościowe. Mam wątek rss arxiv z moją dziedziną na pasku w przeglądarce. Jak pojawia się coś potencjalnie ciekawego, wrzucam do zakładek, z reguły po pobieżnym obejrzeniu. W tej chwili mam tam tego tyle, że za jakiś czas będę musiał poświęcić weekend na bardzo pobieżne oddzielenie ziarna od plew. Oczywiście, wybitne artykuły krążą w środowisku i zyskują uznanie na długo przed publikacją w czasopiśmie, często wręcz zanim trafią do arxiv. Ale można znaleźć wiele mniej rozreklamowanych, albo mniej wybitnych, a wciąż ciekawych artykułów, które potem trafiają do niezłych czasopism. Z reguły pozostają one na arxiv, z adnotacją gdzie zostały wydrukowane.
Dla mnie taka informacja jest mimo wszystko pewna rekomendacją, szczególnie, że nie chcę się ograniczać do „publikacji swoich i swoich kolegów” 😉 . Zgodzę się, że czasami trzeba użerać się z recenzentem, ale wszystko ma swoje dobre i złe strony. Zdarzyło mi się nie raz usłyszeć od recenzenta istotne uwagi, które sprawiły, że ostateczna wersja artykułu była dużo lepsza. I nie musiałem zamieszczać nowej wersji na arxiv, zrobiło to czasopismo (wersja ta różniła się składem od tej z czasopisma, ale merytorycznie była ta sama, na etapie po korekcie, przed szczotkami.
Oczywiście te uwagi nie zmieniają faktu, że koszta czasopism, szczególnie tych z dużych wydawnictw sa strasznie duże. Ciekawe jest to, że autor nie dostaje wynagrodzenia, recenzent nie dostaje wynagrodzenia, rada naukowa nie dostaje wynagrodzenia, czyli cała naukowa cześć przedsięwzięcia jest za friko, płaci się za skład, druk i obsługę. Następują tu zresztą dość ciekawe bunty naukowców, np. słyszałem o sytuacji, gdy cały komitet redakcyjny odszedł z czasopisma jednego z wielkich domów wydawniczych i miesiąc później utworzył darmowe internetowe czasopismo w identycznym składzie. Rozesłano też maile do ludzi z tej dziedziny, opisujące całą sytuację i zachęcające do publikowania w nowym czasopiśmie. A w tym komitecie redakcyjnym były nie byle jakie nazwiska. Nie mam pojęcia z jakim opóźnieniem i czy w ogóle zareagowało nasze ministerstwo i czy nie jest przypadkiem tak, że stare czasopismo nadal stoi za 20 punktów, a nowego nie ma na liście 😉 .
Tak czy siak, doceniając arxiv, nie pozbywałbym się czasopism recenzowanych, osobiście mogę coś zrecenzować za darmo, szczególnie, że wiem, że inni zrobią to samo z moimi artykułami. Problemem pozostają koszty czasopism, ale tu też następują zmiany, więc nawet jeśli nie mamy do czynienia z rewolucją, stopniowo chyba rzeczy zmierzają ku lepszemu (przynajmniej w matematyce – przypomnę, że matematycy nie mają większych szans na publikację w Nature, a ci, którym się to udaje, niekoniecznie są tymi najbardziej uznanymi).
Aby ocenić dorobek publikacyjny uwzględniając jednocześnie liczbę publikacji w prestiżowych czasopismach i liczbę cytowań tych publikacji, można zastosować wskaźnik Hirscha (h). W wykazie publikacji podawanym dla danej osoby przez ‚Citation Report’ (w bazie ‚Web of Science’) wskaźnik h jest obliczany i zaznaczany zieloną linią na liście.
Wskaźnik h ma swoje wady, ale stosowanie wskaźnika IF (który jest miarą prestiżu czasopisma) do pośredniej oceny jakości publikacji jest zbyt mało miarodajne.