Gra z jednym życiem
Czy w ogóle można przybliżyć się do doświadczenia śmierci?
Kilka tygodni temu na którymś z kanałów z filmami dokumentalnymi oglądałem film poświęcony problemowi śmierci. Niestety nie pamiętam ani tytułu, ani nawet kanału, na którym to było. W każdym bądź razie jego autorzy przekonywali, że doświadczenie lęku przed śmiercią ma charakter uniwersalny. Lęk ten jest obecny w życiu każdego człowieka i każdy musi się z nim, jak i samą śmiercią, zmierzyć. Podobnie jest w życiu zbiorowym – każda kultura wypracowała różnego rodzaju zachowania i rytuały pozwalające ludziom radzić sobie z problemem śmierci.
Na ogół sposobem radzenia sobie ze śmiercią jest ucieczka od tego problemu. Innym sposobem reakcji jest zamiana lęku na agresję wobec tego, kto o śmiertelności ludzi przypomina – dowodem miały być często spotykane w społeczeństwie amerykańskim reakcje po zamachach z 11 września 2001, które można było zinterpretować właśnie jako agresję w obliczu śmierci.
Zdarza mi się grywać – ostatnio coraz rzadziej – w gry komputerowe. Różnego rodzaju strzelanki, w których chodzi o to by zabijać i nie dać się zabić, zbudowane są wokół śmierci. Wydaje się, że oswajają one ze śmiercią, ale faktycznie jest przeciwnie. Bo nawet jeśli się w nich zginie, zaraz można sobie przywrócić zapisany wcześniej stan gry i grać dalej. Albo ma się kilka „żyć”. Bywa też, że gdy się jest o krok od śmierci, zaraz można złapać „lekarstwo” i podnieść, a nawet powrócić, do wyjściowego „stanu życia”. W grach tych trup ściele się gęsto, ale nie wynika z tego nic.
Pytanie nasuwa się od razu, czy w ogóle można przybliżyć się do doświadczenia śmierci? Sęk w tym, że nie. Bo jak? Umiera tylko postać, którą się gra, ale nie kierujący nią. Podobnie w innych doświadczeniach, za wyjątkiem może przypadku śmierci klinicznej, jesteśmy tylko widzem, a nie uczestnikiem. Rację z tego punktu widzenia ma Epikur, który pisał, że póki my jesteśmy, nie ma śmierci, a kiedy jest śmierć, nie ma nas. A przecież o to uczestnictwo w doświadczaniu śmierci właśnie idzie. Wygląda na to, że będzie ono nam dane, ale tylko raz i samotnie w sposób pozbawiony możliwości wszelkiej komunikacji o nim.
Weźmy też pod uwagę doświadczenie śmierci klinicznej. Być może daje ono jakieś wyobrażenie o śmierci. Lecz jest ono udziałem nielicznych. Spotkało ono Jacka Kaczmarskiego na rok przed jego śmiercią. Można o tym przeczytać w jego pięknym wierszu „Tunel„. Chociaż i w tym wierszu w ostatnich trzech strofach odnajduję ślad pewnej niepojętości śmierci, skoro wszystko, co żyje, jest przeżywane przez wszystko, co żywe. I tylko z perspektywy życia, „można bać się otchłani i tęsknić do nieba”.
Skoro nic (lub prawie nic) o śmierci wiedzieć niepodobna, nie sposób definitywnie lęk przed nią uśmierzyć. Może więc jest tak, że doświadczenie lęku przed śmiercią i ucieczki od niego są ze sobą nierozerwalnie związane. Kiedy człowiek lęka się tego, czego nie zna, najlepszym lekarstwem jest to coś poznać. Tutaj poznanie przyjdzie raz i ostatecznie, kiedyś w nieznanej bliżej przyszłości. Do tego czasu trzeba by z tym lękiem żyć, stąd też może właśnie lepiej jest po prostu od niego odwrócić się, uciec i myśleć tylko w wyjątkowych chwilach.
Grzegorz Pacewicz
Fot. gp
Komentarze
Zdaje mi się, że istnieje niezmierzona ilość rzeczy, których nie znamy, a mimo to jakiegoś specjalnego lęku przed nimi nie czujemy. Więc warunek wiedzy nie jest bynajmniej koniecznym. Zaś „strach” nie jest też czymś, co dałoby się jakoś absolutyzować, przypisywać mu konkretność inną, niż ta wynikająca z naszej lokalnej kondycji. Ta zaś jest warunkowana ewolucyjnie: kto się śmierci nie bał, przepadał przedwcześnie wraz ze swoimi genami, więc boimy się, bo to sprzyja przeżywalności. Niniejszym postuluję więc, by wpis przenieść z kategorii „metafizyka” do „biologia”… 😉
Z tego zbioru rzeczy nam nieznanych trzeba by wpierw wybrać ten podzbiór, który obejmie rzeczy nieznane, ale które doświadczymy. I ta nieznaność jest też w pewnym stopniu określona – można wiedzieć i wiedzieć. Np. przed pierwszą lekcją w szkole na praktykach wiedziałem już całkiem sporo o lekcjach itp, a mimo to stresowałem się przeokrutnie. Dopiero doświadczenie tej lekcji, przejście przez nią, od tego lęku uwalnia, a przynajmniej mocno go łagodzi. I o takie poznanie mi chodzi.
A ewolucją, ewolucją a i tak nie wyjaśnia wszystkiego. 🙂
Chyba nie sposob nie bac sie Smierci, ale za to mozna sie z Nia oswoic. Chyba najwazniejsze w tym procesie jest zaakceptowanie Jej nieuchronnosci, no a reszta… ?
Chyba jak zwykle: byle nie cierpiec, bo chyba tego boi sie najbardziej przecietny… smiertelnik 😉
Obejzyjcie „Six Feet Under”. Tam smierc jest stalym elementem kazdego odcinka, i przez to staje sie „znormalizowana”. Choc niektore scenariusze, ktore spotkaly pozniejszych klientow domu pogrzebowego sa bardzo okrutne i wyrafinowane…
Wesolego Jajka,
Jacobsky
Smierc jako proces fizjologiczny (choc brzmi to dosc dziwne) jest przedmiotem badan biologii i medycyny. Jednak najlatwiej badac ten proces na poziomie molekularnym czy komorkowym (np. apoptoze czy nekroze). Tyle, ze nie mowi to wiele o naszym wlasnym umieraniu. Nie ma chyba (? – nie jestem specjalista od smierci) przelomowych badan nad smiercia na poziomi organizmalnym. To dosc dziwne, bo sam proces mozna latwo wywolac po to by go badac (mysle o myszch, robakach itp). Chyba uznaje sie, ze smierc organizmu to przejscie do stanu dezintegracji wiekszosci czynnosci zyciowych zakonczone wstrzymaniem pracy mozgu. Konfiguracji ‚dojscia’ do tego stanu jest bardzo wiele. Niemniej jednak sam moment umierania nie jest chyba dostatecznie poznany. Moze sie jednak myle i w zapasci pracy mozgu nie ma wielkiej tajemnicy. Po prostu sygnal, ze komorki nie moga juz wspolnie dzialac rozchodzi sie po mozgu i wylacza wszystkie neurony. Jesli tak, to warto byloby ten sygnal poznac. A moe nie ma takiego sygnalu do umierania tylko zanika sygnal, ktory trzymal prace mozgu w akcji? Ale na to to juz moga odpowiedziec tylko neurolodzy.
A mnie Smierc fascynuje. Moze dlatego, ze sie kiedys o Nia otarlem, i byc moze dlatego, przy calym szacunku dla Smierci, wydaje mi sie, ze nie boje sie Jej tak bardzo jak kiedys.
A jak pan otarl sie o smierc, jesli mozna zapytac?
Ja otarlam sie o „transformacje mysli na odleglosc” bez internetu, jest na to slowo ale na prawde „wypadlo” mi z glowy. Od tego czasu tez mniej sie boje smierci chociaz moze jedno i drugie nie ma zadnego zwiazku.
Staralam sie znalezc naukowe opracownia na ten temat ale nic nie znalazlam. Moze pan wie gdzie i co warto poczytac. Ja tez szczerze mowiac wstydze sie o tym mowic. Naukowcy tym bardziej wola omijac grzaskosci? Nawet opracowania jakiegos ekscentryka mnie interesuja.
W kontekście tego, jak wyłączany jest System, ciekawe jest też pytanie o to jak jest włączany. Bo wygląda na to, że jest on włączany stopniowo i osiąga pełną wydolność w wiele lat od kiedy zaczał sie kształtować. Przynajmniej jeśli chodzi o człowieka. Rzeczywiście jest coś niesamowitego w śmierci. Mnie bardzo interesują skojarzenia śmierć-cierpienie-zło-noc-zmartwychwstanie.
Wszystkiego Dobrego z okazji Świąt!
‚ Dla tego , kto się narodził , śmierć jest pewna, a dla tego , kto umarł, nieuniknione są narodziny’
Bhagavat Gita 2.27
Jak przytoczony wers ma sie do naszej dyskusji rozumiem następująco.
Strach przed śmiercią wynika z faktu utożsamiania się z materialnym ciałem , którym w istocie nie jesteśmy. Więc jest to kwestia określonej świadomości.
Pozdrawiam N’ara
ela,
pytanie dosc osobiste, na ktore nie za bardzo mam ochote odpowiadac. Czasem jest tak, ze Smierc pozostawia nam wybor do samego konca. Trzeba tylko z niego skorzystac.
Nie zaleznie od tego, co to oznacza.
Ciekawe jest rowniez rozpatrywanie obecnosci Smierci jako elementu czyjegos „ja” w kontekscie kreatywnosci. Podobno wyzwala to sporo energii tworczej w artystach.
Materialne cialo… dla mnie ten element nie ma zadnego znaczenia. Sama idea, ze fizycznie skladam sie z atomow, ktore powstaly u zarania Wszechswiata lub u zarania Systemu Slonecznego, i ze po mojej smierci zmienia one tylko przynaleznosc trwajac nadal – wszystko to juz daje pewna namiastke niesmiertelnosci.
Jednoznacznie „klarowna” nieuchronność zdarzenia chyba ucina sens dyskusji poza dywagacjami teologiczno-kawiarniano-
metafizycznymi.Moja biologia , owszem ,jeży sierść ze strachu,ale się z nią nie identyfikuję.Zaś obserwacja czyniona z punktu,gdzie na moment zwany życiem spotykają się wszystkie linie, czyli mojej świadomości, pozwala nawet dostrzegać złowieszczy, lodowaty wdzięk śmierci, jeśli już ją personifikować.Ze szczyptą kiczu a la Lynch.
A na koniec (nomen omen) : O czym nie można mówić o tym trzeba milczeć – Ludwig Wittgestein.
Zapomniałem świątecznie pozdrowić z kolebki „rozpaczy czyli choroby na śmierć” – Kopenhagi.Grób Kierkegaarda znajduje się ode mnie w linii
prostej ok 400 m.
A propos Wittgensteina – skąd ma być wiadome o czym da się powiedzieć, a o czym nie da się powiedzieć? Powiedzenie, że o czymś nie da się powiedzieć, zakłada, że coś o tym, czego nie da się powiedzieć, da się jednak coś o tym powiedzieć – że o tym nie da się nic powiedzieć. W efekcie coś jednak o tym mówimy, albo mówimy o naszym sposobie orzekania, o tym czego nie da się powiedzieć. W obu wypadkach wpadamy chyba w trudności, które jednak podważają sens tej wypowiedzi. Bo w pierwszym wypadku coś o tym, czego nie da się powiedzieć, coś mówimy; w drugim orzekamy tylko o naszym sposobie mówienia, a nie o tym czego nie da się powiedzieć – w efekcie sama rzecz, o której nie da się powiedzieć, jest nie ruszona, a więc nie wiadomo czy o tym, o czym nie da się nic powiedzieć, nie da się powiedzieć czy też da. Etc… Ech święta nastrajają mnie refleksyjnie. 😉
Jest w jego Traktacie inna ciekawsza myśl – o czym da się coś powiedzieć, o tym da się jasno powiedzieć. Krakowski filozof Jan Hartman uważa, że tak też jest rola filozofii. Bardzo lubię to stwierdzenie.
Gp – gratuluję wysublimowanej przekory.Uzasadniona kontekstem jak najbardziej . Ale ta melancholia……
Dziękuję. 🙂
Warto tu chyba wspomnieć o Tybetańskiej Księdze Umarłych, która opisuje procesy przebiegające podczas śmierci. Dostępna jest na rynku w przekladzie p. Kani. Niestety, wyjaśnienia wolne od bagażu kulturowego dostępne są jedynie u kilku obecnie wykładających nauczycieli.
W naszym kręgu kulturowym nie zetknąłem się z żadnymi praktykami oswajającymi ze śmiercią. Coś jednak rodzi się na naszych oczach. Kilka dni temu czytałem w GW wzruszający wywiad z augustianinem (?) zajmującym się od kilkunastu lat pomocą umierającym – zainteresowani mogą się z nim skontaktować.
GP:
Tak mała liczba osób które się wypowadają oznacza tylko jedno :wobec śmierci jesteśmy bezradni.
Jeszcze oTwoim poprzednim wpisie.
Nie nadużyłeś czegoś.Strasznie mętny.
Chodzi o wpis o Teilhardzie? Raczej nie nadużywam, a jeśli już to tytoń fajkowy, który raczej nie przeszkadza w myśleniu.