8 marca na UW

tablica_450.jpg

Historia toczy się po tych samych koleinach, wyznaczonych skalą wyobraźni władzy.

Wiec studentów Uniwersytetu Warszawskiego z 8 marca 1968 roku zapisał się złotymi zgłoskami w historii Polski. Domaganie się swobód obywatelskich, wolności słowa i wolności toute courte za czasów siermiężnego Gomułki było zrywem bohaterskim. Dla wielu skończyło się nie tylko pałowaniem przez milicję i tzw. robotniczy aktyw, ale więzieniem, wygnaniem, opluciem i pozbawieniem dobrego imienia tudzież polskiego obywatelstwa.

Studenci UW domagali się przywrócenia usuniętych z uczelni kolegów – Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Ci zaś doznali szykan za działalność wywrotową, gdyż domagali się przywrócenia zdjętych przed miesiącem (30 stycznia) z afisza „Dziadów” w reżyserii Kazimerza Dejmka. Zakaz grania mickiewiczowskich „Dziadów” stał się symbolem ograniczania już nie tylko wolności słowa, ale samego myślenia. Nie dziwi więc, że w obronie tych wartości wystąpiła inteligencja – studenci i twórcy. To na zebraniu Związku Literatów Polskich Stefan Kisielewski powiedział jakże celne zdanie o władzach PRLu, że są przedstawicielami „dyktatury ciemniaków”.

Studenckie protesty przeniosły się szybko na Politechnikę Warszawską i do Gdańska. Władze spacyfikowały jednak szybko ruch studencki i wykorzystały niepokoje do przeprowadzenia ostrej kampanii antyinteligenckiej i antysemickiej. Jej celem było dokonanie zmian politycznych i pozbycie się przeciwników politycznych, tak by zająć ich miejsce. Narzędziem do uzyskania tych celów miało być wygnanie z Polski Żydów i tych, których Żydami okrzyknięto. Grupie partyjnych kolegów Mieczysława Moczara marzyło się wprowadzenie jakiejś narodowo-patriotycznej wersji socjalizmu, usunięcie Gomułki i przejęcie przywództwa w PZPR i, oczywiście, w Polsce.

Plany Moczarowców nie powiodły się, gdyż Gomułka ubiegł ich wychodząc przed orkiestrę. Przejął inicjatywę i szybko zaczął sam kontrolować przebieg antysyjonistycznej hecy. To on obsadzał stanowiska zwalniane przez Żydów wysyłanych na emigrację. Dzięki owym mechanizmom do szczytów władzy doszedł m. in. Wojciech Jaruzelski zostając ministrem obrony, a np. na uczelniach pojawili się słynni „marcowi docenci”.

Pacyfikacja studenckiego zrywu, przykręcenie śruby przez cenzurę i bezpiekę, oraz skutki antysemickiej nagonki w wyniku, której żegnano wielu przyjaciół, wprawiły Polaków w apatie i zagrzały na nowo antysemickie nastroje wśród partyjnych (i nie tylko) działaczy. Przypieczętowaniem zwycięstwa partyjnych towarzyszy nad domagającym się godności ruchem inteligencji był atak na Czechosłowację i zdławienie „Praskiej Wiosny”.

Do wolnościowych tradycji zapoczątkowanych wiecem w południe 8 marca na dziedzińcu przy Krakowskim Przedmieściu 26/28, Uniwersytet Warszawski nawiązywał już do końca PRL, a nawet i później (pisałem o tym w blogu przy okazji oporu naukowców wobec pisowskiej wersji lustracji na uczelniach, który miał takie same moralne podłoże co Marzec ?68). Jeszcze przed upadkiem komunizmu, bodajże w marcu 1988 roku (pomyłka – to było w r. 1981, odsyłam do komentarza MarkaM poniżej), udało się przeforsować wmurowanie na UW tablicy upamiętniającej tamte wydarzenia. W schyłkowej PRL, gdy królowała apatia po stanie wojennym, ten marcowy niemal cud był dla nas promieniem nadziei. Nikomu bowiem jeszcze nawet nie śnił się prawdziwy cud Okrągłego Stołu. Sadziliśmy, że stan zawieszenia, w którym żyliśmy za czasów późnego Jaruzela będzie trwać w nieskończoność, choć rysy na monolicie ZSRR już się rysowały.

Ale po co właściwie wspominam wydarzenia sprzed 40 i 20 lat? Nie chodzi mi wyłącznie o wystawianie laurki uczestnikom zrywu z roku 1968. Raczej o przypomnienie, że podłości, które legły u źródeł wypadków z roku 1968 (od września do końca tego roku w wyniku nagonki na Żydów zmuszono do emigracji i zrzeczenia się polskiego obywatelstwa ok. 13-15 tysięcy ludzi, Żydów, i nie tylko) mogą przydarzyć się zawsze i wszędzie.

A dzieje się tak z powodu walki o władzę. Polityka często jest brudna i polega na przepychankach, nagabywaniu, przekupywaniu, ostentacyjnym pokazywaniu politycznym przeciwnikom, ale i „przyjaciołom”, choć w zawoalowany sposób, kto tu rządzi, kto ma jedyną rację. Właśnie przy okazji obchodów 40. rocznicy Marca 1968 znów nam to przypomniano. I znów z najwyższych politycznych szczytów, tak jakby Marzec ?68 był do wykorzystania przez każdego, Gomułkę, Jaruzelskiego, Kąkola…

Człowiek mały duchem i rozumem nie rozumie, że poniżanie innych, nawet za pomocą samych gestów, i nawet jeśli równocześnie głosi wzniosłe i prawe i sprawiedliwe hasła, najbardziej poniża owych gestów autora. Jeszcze brzmią w uszach „trzeciorzędne” słowa byłego premiera: „Tu jesteśmy my, a tam ZOMO”, a równie fałszywe podziały powtarzają jego najbliżsi.

Może i dobrze się stało, że najwyższy reprezentant Polski przywołał po 40 latach właśnie to, jakże symboliczne i wymowne przesłanie owego Marca. Mylą się bowiem ci, którzy sądzą, że historia się nie powtarza. Ona toczy się w koło, po tych samych koleinach wyznaczonych skalą wyobraźni jednostek będących u władzy. Zmieniają się jedynie dekoracje. Co ciekawe jednak, nawet aktorzy, choć odchodzą, mogą pozostawać przez dłuższy czas ci sami. I chwała właśnie im.

Tak rozumiem mimowolne, jak sądzę, prezydenckie przesłanie dla inteligencji na dzień 8 marca 2008 roku.

Jacek Kubiak

Fot. Tablica pamiątkowa upamiętniająca wiec studentów Uniwersytetu Warszawskiego domagających się wolności słowa. Witold Pietrusiewicz, GNU FDL