Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?
Co na ten temat ma do powiedzenia Furedi?
Jeśli miałbym wymienić jedną rzecz, której najbardziej zazdroszczę znajomym polonistom, byłaby to ich łatwość w zapamiętywaniu cytatów. Mają oni, dosłownie, cytat na każdą okazję. Na przykład na imprezie, kiedy towarzystwo zaczyna się rozchodzić – „Fajne były dziewczyny, ale musiały lecieć”, albo – co też jest objawem imprezowego zmęczenia – pokrzykiwanie: „Tak się bawi, tak się bawi, STO-LI-CA!” I tak na okrągło, przeplatane Heglem, rodzimymi poetami romantycznymi i scenami z filmów Bergmana. To się nazywa być mistrzem celnej riposty.
Ja cytatów spamiętać nie potrafię. Jako środek zastępczy podkreślam sobie czasami to i owo w czytanych książkach, w nadziei, że może kiedyś, kiedy będę chciał zabłysnąć, wyciągnę jedną z półki i odczytam. Nigdy mi się to nie udało, bo oczywiście mam nawet kłopoty ze spamiętaniem, gdzie mógłbym znaleźć odpowiedni cytat.
Ale podkreślanie cytatów ma swoją dobrą stronę. Dostałem właśnie do zrecenzowania książkę nieznanego mi poprzednio pana Franka Furediego (na zdjęciu) „Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści”, która jest tak dobrym źródłem mądrych (to znaczy takich, z którymi się zgadzam) cytatów, że mam ochotę podkreślić wszystko. Zachęcając wszystkich do kupienia i przeczytania tej książki, oto te, co bardziej smakowite.
O co w tej książce chodzi? Autor pisze
„W roku 2001 opublikowałem w Sunday Times artykuł, w którym […] skupiłem się na tym, że na uczelniach w zasadzie brakuje intelektualnej wymiany myśli i poważniejszych wyzwań. Przytoczyłem opowieści studentów […] którzy wyznawali, że w wielu wypadkach mogli przez cały rok swobodnie obejść się bez przeczytania choćby jednej książki.”
„Żądzę wiedzy, dążenie do doskonałości i prawdy przedstawia się dziś jako coś dziwacznego i niestosownego. […] ‚To trochę nieuczciwe’ – w ten sposób Charles Clarke, brytyjski minister edukacji, ujął ideę kształcenia się dla samego zdobywania wiedzy ? ‚Iście średniowieczny koncept wspólnoty uczonych poszukujących wiedzy’.”
„Gdy intelektualny autorytet nauki bywa powszechnie podważany, oświata zyskuje bezprecedensowe znaczenie. Wciąż namawia się ludzi, by całe życie uczyli się i zdobywali nową wiedzę. […] Niestety współczesna wyobraźnia uczyniła z [wiedzy] rzecz powierzchowną, niemal banalną. Bardzo często myśli się o niej jako o łatwo strawnym produkcie, który można ‚dostarczyć’, ‚przekazać’, ‚sprzedać’ lub ‚skonsumować’.”
„Stosunek do nauki i sztuki nie opiera się na kryteriach dla nich immanentnych, ale jest pochodną przydatności do jakiś innych celów.”
Tu mój krótki komentarz. Lata temu, w latach świetności programu telewizyjnego redaktorów Najsztuba i Żakowskiego, ich gościem był prof. Wolszczan, odkrywca pozasłonecznych układów planetarnych. Jeden z redaktorów, nie pamiętam który, zadał Wolszczanowi w trakcie rozmowy pytanie typu „A czemu to ma służyć, jaką mamy z tego korzyść?” Wolszczanowi szczęka opadła i zaczął coś bełkotać, że z doświadczenia wiemy, że odkrycia naukowe prędzej czy później przekładają się na rozwój technologiczny i tym podobne, uważane za poprawne, bzdury. Ja tam nie wiem jaka jest technologiczna korzyść z „Dialogów” Platona. To symptomatyczne, że nawet tak inteligentni ludzie jak Najsztub i Żakowski nie czuli niczego niestosownego w zadawaniu tego typu pytania.
Co na ten temat ma do powiedzenia Furedi?
„Tymczasem to przedkładanie wartości użytkowej nad zawartością treściową […] stanowi siłę napędową zjawiska równania w dół.”
„Standard przez duże S jest sprzeczny z charakterem współczesnej kultury. […] Co więcej, wspieranie idei standardu jako miernika wartości dzieła bywa przedstawione jako akt przemocy symbolicznej na ludziach o odmiennym zapleczu kulturalnym. W myśl tego rozumienia doskonałość to intelektualny, kulturowy i społeczny konstrukt, którego stosowanie […] odzwierciedla nierówności społeczne ?”
„Ci, którzy dziś decydują o kształcie kultury […] uważają, że dążenie do utrzymania wysokich standardów jest elitarne i w istocie antydemokratyczne.”
„Cyniczny stosunek elit do poznania i prawdy udzielił się reszcie społeczeństwa za pośrednictwem instytucji oświatowych, kulturalnych i mediów. Apatia i społeczne wycofanie są symptomami kultury, która ma skłonność do tego, by debatę publiczną zrównywać z banalną wymianą opinii technicznych.”
I tak dalej. Jak rozumiem autor nie poprzestaje na tej diagnozie, ale próbuje zaproponować jakieś środki zaradcze. Jak już przeczytam, jakie, podzielę się z Wami. Ale może sami sobie przeczytacie. Książeczka kosztuje tylko 25,90.
Jerzy Kowalski-Glikman
Fot. David Shankbone (GNU FDL)
Komentarze
Cytaty brzmią ponuro. Przyznam, że mam inne doświadczenia – oferta kulturalna i naukowa wydaje mi się z każdym rokiem coraz bogatsza.
Może intelektualiści jako grupa są jak angielska drużyna piłkarska, która dni switeności mają za sobą nie dlatego, że ich poziom spadł, tylko dlatego, że inni nauczyli się grać?
Nie tyle inni nauczyli się grać, co okazało się, że klubowe gadżety sprzedają się i bez meczy. I intelektualiści zaczęli grać przy pustych trybunach.
Poza tym wiele środowisk naukowych sama jest zaprzedana terrorowi praktyczności. Nie będzie przełożenia na innowacyjność produkcji, nie będzie grantów. I etos myślenia dla samego myślenia upadł z pieca na łeb. Teraz się sprzedaje, a nie filozofuje.
Sami znamy takich, co uważają, że Hegel i Heidegger to literaci dla licealistów i nic o świecie się od nich dowiedzieć nie można 😉
Komerski, Ty nie filozofuj, tylko powiedz mi lepiej, po czym takiego „intelektualistę” poznać, bo wszyscy mówią, że ich coraz mniej, a ja nigdzie nie mogę znaleźć, o kogo to tak naprawdę chodzi 🙂
Hoko, strasznie jesteś dziś podstępny, ale rozumiem, że to z zemsty 😉 Następnym razem jak napiszesz coś o grach, to ja cię poproszę o definicję gry. I zobaczymy. 🙂
Swoją drogą wskazujesz na ciekawy problem. Tzn mam wrażenie, że być może odpowiedzią na lamenty jest uwaga, że intelektualiści wcale nie giną, tylko w niepamięć odchodzi tradycyjny etos intelektualisty. I pewnie dlatego wielu ludziom (w tym i mi) się to niezbyt podoba.
Poniekąd Hoko ma rację, choć sam jestem za standardami przez duże ‚S’. I nie chodzi o Heideggera z Heglem, chodzi o ciasne pojmowanie świata — w tym nawet tego jego wycinka, z którego się żyje. (Co piszę mając na myśli znajomego profesora, który wszelkie badania (z innych dziedzin), które nie pasują do jego ideologii polityczne uważa za polityczną manipulację i przeciwstawia im, z wielką pewnością siebie, amatorskie blogi (no tak, też jestem blogerem…) o ‚słusznym’ świata widzeniu.)
@komerski,
przemawia do mnie mysl o wyczerpaniu etosu. W wiekach średnich klasztory były ośrodkami wiedzy, kultury i nawet technologii. Czym są dziś?
Interesuje mnie, kto dziś przejął pałeczkę od inteligencji i czy istnieją jakieś wartości, które miłośnicy Hegla i Heideggera mogliby z dala od głównego nurtu zdarzeń przechować dla przyszłych pokoleń.
PS jeśli Hegel i Heidegger są lekturą dla licealistów to znaczy, że poziom licealistów od moich czasów zdecydowanie wzrósł:-))
@Pak: Podoba mi się uwaga o ciasnocie myśli. Gdyby mnie Hoko znów zapytał, to wrzuciłbym „szerokie horyzonty” do definicji intelektualisty. Tyle, że znów to jest ignotum per ignotum.
@Art: Kto przejął pałeczkę? Nie wiem, nie nazywam się Bendyk (pozdrawiam!), a poza tym sowa Minerwy wylatuje o zmroku – trudno jest opisywać epokę, której jest się częścią. Zmiana mogła się jeszcze nie dopełnić. Zresztą może pałeczka też zniknęła. Jeśli już, to intuicyjnie szukałbym w trójkącie: media, korporacje, polityka.
A czy istnieją jakieś wartości do przechowania z dala? No pewnie. Te same co zwykle od 2k lat.
A mnie, muszę przyznać, rażą pewne elementy tego etosu intelektualisty. Albo, może inaczej, nie tyle elementy samego etosu, co związana z nim czasami pretensjonalność. Pamiętam koleżankę, która (w okolicach pierwszych lat studiów) strasznie chciała być właśnie intelektualistką, nawet potwierdziła, gdy ją przekornie o to spytałem. I wtedy zrozumiałem, że będąc w jej wieku chyba też miałem tego typu aspiracje, a później słowo „intelektualista” sie dla mnie zdewaluowało. I nie chciałbym być tak określany (przecież to obciach ;)).
Jest to chyba właśnie skutek tej erozji „intelektualizmu”, ale chyba w nieco innym kontekście niż opisany wyżej. Są bowiem ludzie, z moich doświadczeń głównie przedstawiciele nauk humanistycznych, którzy czują potrzebę podkreślania własnych, nie zawsze godnych uwagi, osiągnięć i intelektualizmu, etc., nie mając do siebie żadnego dystansu. Oczywiście, wśród przedstawicieli nauk ścisłych czy przyrodniczych, też się trafi bufon, ale z reguły mniej oratorsko podchodzi on do swoich osiągnięć, brak mu wprawy ;). Przypomina mi się tu opowieść o profesorze z Akademii Muzycznej, który mimochodem rzucał studentom uwagi nt. tego co to znaczy być intelektualistą, odrzucał większość pisarzy (w szczególności Lem i Twardowskiego chyba), naukowców (zwłaszcza tych ohydnych przedstawicieli nauk doświadczalnych), filozofów, chciał czegoś innego, jakiegoś sięgania myślą absolutu. Jak się zastanowić, to chyba za najlepszy przykład intelektualisty uważał siebie ;). Nie wiem, chcielibyście być w jego towarzystwie ;)?
Oczywiście to co tu napisałem, nie ma za wiele wspólnego z samym problemem niezrozumienia nauk czystych czy filozofii w społeczeństwie. Pokazuje jednak chyba, że czasami ryba rzeczywiście psuje się od głowy, bo ta wypaczona pochwała pseudointelektualizmu, idzie ze środowisk akademickich czy artystycznych. Ale może to przejaw naszych czasów i głupawej spuścizny romantyzmu, dziś każdy od reklamy coli po pisma kobiece chrzani o potrzebie bycia sobą i bycia oryginalnym, wyrażania siebie, bla, bla, bla (jedyne oryginalne osoby to już chyba te, co mają to wszystko gdzieś), a tzw. intelektualiści reagują stawiając siebie na piedestale i gardząc pospólstwem, od którego się odcinają. Dodatkowo, ta ich twórczość rozprzestrzenia się znacznie szybciej niż kiedyś, a ich też jest więcej, niż niegdysiejszych naukowców czy pisarzy, więc ten intelektualizm może naprawdę zbrzydnąć.
Komerski,
z „szerokimi horyzontami” jest taki problem, że nezależnie od chęci i predyspozycji ludzkie możliwości są ograniczone – tymczasem horyzonty i nauki, i rozmaitych innych „intelektualnych zagadnień” stale się poszerzają, już nie tylko, że nikt całości w pojedynkę nie obejmie, ale nawet pojedynczą dziedzinę trudno jednostce objąć, zwłaszcza w nauce. Toteż siłą rzeczy bardzo niewielu ludzi może sobie pozwolić na dyskusję szeroką konekstowo. A że jednoczesnie zawsze isnieje spore przwdopodobeństwo, że w takiej dyskusji trafi się przypadkiem na specjalistę, to i ławo wyjść na ignoranta – więc lepiej się nie wychylać. 🙂
Oczywiście są jeszcze „szerokie horyzonty” myślane jako pewna otwartość komunikacyjna czy poznawcza, ale te rzeczy same w sobie nie wystarczają.
Hoko,
zapewne wiele rzeczy samych w sobie nie wystarcza. Ale złożenie pewnej ich liczby (może nawet w dowolnej kombinacji? 😉 )zaczyna dawać „intelektualistę” 🙂
Uwaga merytoryczna.
Książeczka Furedi’ego należy do szczególnego gatunku wydawnictw, kuszących kolorem okładki, uroczym tytułem i objętością (162 strony). Na tym lista zalet się zamyka. Co paradoksalne w tym przypadku, jako rzecz pretendująca do głosu w debacie nad degradacją statusu intelektualistów i opłakanego stanu edukacji, nie spełnia rudymentarnych, za przeproszeniem, standardów socjologicznych. Furedi pochyla się nad opłakanym status quo, biadoli o kulcie banalności i instrumentalizacji życia naukowego ? problemach zdiagnozowanych już blisko 40 lat temu przez Pierre’a Bourdieu, opracowanych też przed dekadą przez polską socjologię. Jakże błyskotliwą tezę argumentuje jednak z pozycji Oświeconego Obywatela, co jest już nie do przyjęcia, bo debatę sprowadza na poziom pyskówki. Tezy Furedi’ego, wzmacniane uroczymi stwierdzeniami, że?powszechnie uważa się?, przypominają podszyty arystokratyzmem liberalizm. Żądanie powrotu do ?uniwersalności? i ?racjonalności? w polu naukowym, wg autora Oświeceniowego kaganka oświaty i prawdy, zostaje skonfrontowane z opłakaną w skutki propagandą postmodernistycznych ?partykularyzmów?. Dla pełnego rozumienia, ?partykularyzmy? są tu rozumiane jako głosy murzyńskie, feministyczne, queerowe, etc. Czy nie wlasnie taka analiza w najbardziej banalny sposób odsyła do podszytego agresją Oświeceniowego dualistycznego widzenia świata? A już poza moimi możliwościami rozumienia pozostaje fakt, że naukowe idee fixe socjologii rozumiejącej klasyka Webera, zostało przeinaczone na zwątpienie w zastosowanie rozumu.
Co to jest „podszyty arystokratyzmem liberalizm”. Nijak nie moge pojac co to takiego.
Olga juz mnie odstraszyla od zakupienia tomiku. Poczatkowo, wydawalo sie ze taka ksiazka pieknie by przystroila moja polke i stanowila dla odwiedzajacych swiadectwo mojego zaawansowanego intelektualizmu. Teraz jednak obawiam sie ze ktos ze znajomych moglby przeczytac druzgocaca recenzje Olgi. Tak wiec bylbym wdzieczny o dodatkowe wytlumaczenia.
A ja mam odpowiedź na tytułowe pytanie, oni są tutaj:
http://wiadomosci.onet.pl/1700593,11,item.html
To wszystko wyjaśnia…
Olga,
ja tam nie wiem, ale dla mnie jak ktoś deklaruje, że np. jego głos to głos feministyczny czy murzyński, ale też prawicowy albo męski w nauce, to przestaje być naukowcem…
Nie wiem, co napisał Furedi, ale mamy naukę i mamy pseudonaukę, niestety coraz większa część nauk społecznych podpada pod tą drugą kategorię.
Boże chroń mnie przed „intelektualistami” , przed durniami sam się obronię.
Problem z Furedim-krytykiem-postrodernizmu sprowadza się do tego, że dezawuując partykularyzmy, stosuje wybitnie redukcyjne krytyki. Takie strategie stosują ci, którzy zamiast konstruktywnej odpowiedzi serwują metodę na skróty: szufladkujące zniewagi, zupełne odhistorycznienie.
Co się tyczy metek w przestrzeni nauk społecznych nie działają, myślę, na ich korzyść, ale jednocześnie jestem przekonana, że niezdolność do umieszczenia pewnego sposobu myślenia w przestrzeni warunków, w ramach której ono powstało nie świadczy na korzyść badacza. Furedi pretenduje, zdaje się, do tej roli, ale nie uznaje podstawowych wskazówek metodologicznych Maxa Webera: zawsze jesteśmy uwikłani w badaną sytuację, zawsze przyjmujemy jakąś perspektywę, – wybierając obiekt badań, definiując typy idealne. Nie trzeba być intelektualistą totalnym (choć jakże to pociągające), aby uniknąć ignorancji…
Polecam książeczkę mimo wszystko ? fantastyczna rzecz, żeby przećwiczyć się w krytycznej lekturze. 😉