Sens w granicach błędu

zodiak.jpg

Dlaczego działalność astrologów i innych tego typu cudaków jest tak popularna?

Żelaznym punktem sylwestrowych i noworocznych wiadomości telewizyjnych są wróżki, przepowiadacze, astrolodzy i inni tego typu cudacy. Trochę mnie to śmieszy, bo niby czemu ludzie ci mieli wiedzieć coś więcej na temat przyszłości od zwykłego zjadacza chleba, biologów, fizyków, astronomów czy kogokolwiek innego. No ale tak się utarło i tak ma być, że od spraw przyszłości są właśnie oni. Tylko dlaczego?

Nie znam badań naukowych, które by potwierdzały sensowność pracy tych ludzi. Podejrzewam, że takie po prostu nie istnieją. Gdzieś czytałem, że potwierdzalność horoskopów mieści się w granicach błędu statystycznego. Zresztą ich przepowiednie są tak skonstruowane, że wszystko może je potwierdzić, a nawet jeśli się nie potwierdzą, łatwo można się z tego wykręcić. Dziwi mnie jednak co innego – dlaczego działalność tych ludzi jest tak popularna obecnie? I to nigdzie indziej tylko na Zachodzie, gdzie triumfy święci nauka.

Wyjaśnień pewnie jest kilka. Najłatwiejsze i najpopularniejsze jest chyba takie, że astrologia łata dziurę powstającą, gdy wyrzuci się religię z jej całą wizją rzeczywistości. Filozofowie dużo pisali o potrzebie posiadania wizji świata, która wyjaśnia wszystko – i to, co da się rozumem ogarnąć oraz empirycznie zbadać, jak i to, co jeszcze niezbadane, a może nawet niepojęte. Potrzebę tę świetnie zaspokajają religie. Jednak podważanie przez rozwój wiedzy naukowej ich niektórych elementów rzuca podejrzenie na obraz rzeczywistości, jaki wynika z wierzeń religijnych. Dochodzi do tego postępująca laicyzacja. Trudno w kilku zdaniach streścić cały ten proces, ale w efekcie powstaje luka, którą czymś trzeba wypełnić.

Fiodor Dostojewski w „Braciach Karamazow” pisał, że człowiek zawsze potrzebuje czegoś, co będzie wielbił, przed czym będzie się kłaniał, co będzie mu mówić, jak ma żyć, co ma robić, czego się trzymać. Coś w tym jest. Jeśli religia nie wypełnia tej potrzeby, to musi się znaleźć coś innego – może właśnie astrologia.

Takie wyjaśnienie popularności astrologii brzmi sensownie, ale może są też inne? David Hume odkrył już dawno, że ze zdań o faktach nic nie wynika. Szczególnie nie wynika, co zdarzy się w przyszłości z absolutną pewnością. Z tego, że Słońce wschodziło do tej pory, nie wynika, że na pewno wzejdzie ono jutro. Pewność wymaga tutaj szczególnego podkreślenia, bo oczywiście jest niemal pewne, że Słońce jutro wzejdzie. Tyle tylko, że to „niemal” sieje ziarno niepokoju. Może właśnie współczesny człowiek przeczuwając tę myśl Hume’a, woli zaufać wróżkom, a nie naukowcom, chociaż właśnie przypuszczenia tych drugich są bardziej prawdopodobne niż tych pierwszych.

Inna jeszcze sprawa, że naukę tak naprawdę nie obchodzi jednostka. Wprawdzie cały świat i człowiek są pokawałkowani i każda z nauk bada rzetelnie własny wycinek, ale spraw konkretnego człowieka, jego konkretnych problemów życiowych, sytuacji, w jakich tkwi, nikt nie bada. I nikt mu nie podpowie, co ma zrobić albo co się zdarzy w najbliższej przyszłości i na co ma się przygotować. A to stanowi znakomitą pożywkę dla różnej maści astrologów.

Mam jeszcze taką uwagę wymyśloną przy innej okazji, ale tutaj też może pasować. W czasach plemiennych po poradę w ważnej sprawie człowiek szedł do szamana. Podobnie czynił, gdy się zastanawiał, co znaczą wydarzenia w jego życiu. Dziś pewnie zajrzy do wróżki. A jeśli go nie stać, namiastką takiego wyjaśnienia będzie esemesowa wróżba, a w najgorszym wypadku horoskop przeczytany w gazecie.

Grzegorz Pacewicz

Ilustracja przedstawiająca Pana Zodiaka pochodzi z anonimowego dzieła astrologiczno-astronomicznego „Iatromathematische Hausbuch” wydanego w 1487.