Absurdy w bibliotece

biblioteka-450_1.jpg

Biblioteka – ot taki nasz mały polski absurd, który umila życie

Biblioteka to prawdziwy skarb i żaden porządny uniwersytet czy szerzej ośrodek akademicki bez porządnej biblioteki nie może się obyć. Również mój uniwersytet posiada dość dobrą bibliotekę, która od czasu jego powstania z kilku olsztyńskich uczelni 9 lat temu była rozwijana i powiększana. Wprawdzie budowa nowego budynku biblioteki miała się zakończyć co najmniej trzy lata temu, ale lepiej że budynek w końcu został oddany do użytku, niż żeby go w ogóle nie było.

Niestety nowa biblioteka zostanie otwarta dopiero w przyszłym tygodniu i tu mógłbym rozpocząć swoje narzekania, bo do tego czasu wszystko jest zamknięte. Wiadomo, początek roku, a tu ani do zajęć się przygotować, ani studentom nie ma co zadać, a tym bardziej wymagać. Ale myślę sobie, że nic to. W gruncie rzeczy operacja samego przeniesienia rozproszonego do tej pory po całym mieście, liczącego ok. 900 tysięcy woluminów, księgozbioru jest logistycznie bardzo trudna. Do tego opracowywanie nowych nabytków, przeszkolenia kadry i wdrażanie nowego systemu, prace wykończeniowe – wszystko to wymaga czasu i jeśli ma być lepiej, to warto znieść odrobinę niedogodności.

Ale ja nie o tym. Poszukiwania książek zaprowadziły mnie do Wojewódzkiej Biblioteki w Olsztynie. Budynek wyremontowany kilka lat temu, w środku swobodny dostęp do Internetu i komputery sugerujące wszystkie udogodnienia postępu technologicznego ostatnich lat. Biblioteka mojej macierzystej uczelni widać za bardzo mnie rozpieściła, skoro zamawianie książek przez Internet traktuję jako oczywiste, a wypisywanie rewersów za anachronizm. Lecz nie w WBP. Tutaj oczywiście katalog książkowy jest dostępny przez sieć komputerową, a nawet można przejrzeć przez Internet zasoby biblioteki. Co z tego, skoro zamówić książek już się nie da. Trzeba pojechać osobiście do biblioteki i wypisać stare, dobre rewersy. Trzeba przy tym nieźle wytężać wzrok, by spisać właściwe numerki książek, bo system pokazuje wszystkie sygnatury – i tych pożyczonych książek, i tych, które są w czytelni. Całe szczęście, że kodami „W” (Wypożyczone) i „Cz” (Czytelnia) jest to zaznaczone, bo inaczej cała praca na marne. Gdy się nam już to uda, możemy oddać pani bibliotekarce nasz pracowicie wypisany rewers. I tutaj zaskoczenie. Pani wklepie z powrotem numerki z karteczki do systemu, który jednocześnie po pierwsze pokaże jej, czy książka jest dostępna, a po drugie zarejestruje ją jako pożyczoną przez nas. Ot taki nasz mały polski absurd, który umila życie, bo skoro jest już komputerowy katalog, to czy nie mógłby on zrobić za nas tej całej, czarnej roboty? Tylko, po co?

Grzegorz Pacewicz

Fot. GP