Rok 2007

1984_200.jpgAlternatywne uniwersum panów G. najwyraźniej wtargnęło do naszego.

Kiedy ongiś minister Podkański zażądał spotkania z nieżyjącym już wówczas Józefem Czapskim, wydawało się, że poziom polskich polityków sięgnął bruku. Otóż najwidoczniej nie, skoro pod światłym przewodem Romana G. ministerstwo Oświaty i tym podobnych ogłasza listę lektur, na której Arystoteles figuruje jako autor „Obrony Sokratesa”. Arystoteles na polu filozofii Platonem niewątpliwie się ścierał (a spór ten bardzo mocnym piętnem odcisnął się na cywilizacji europejskiej), niewątpliwie miał też do swego mistrza uraz o niewyznaczenie go na następcę w Akademii (zatryumfował nepotyzm, a Arystoteles musiał zadowolić się posadą nauczyciela następcy tronu macedońskiego i jego przyjaciół), ale nic nie wiadomo o tym, jakoby miał sobie przywłaszczać autorstwo jego dzieł.

Jedyne wytłumaczenie, jakie mi przychodzi do głowy, kiedy tak patrzę na kolejne wybryki rodziny G., jest takie: otóż panowie ci najwyraźniej żyją w jakimś innym (wszech)świecie niż ja. Jak wiadomo, w światach alternatywnych wszystko jest możliwe: zarówno świat stworzony wraz ze szczątkami kopalnymi te ileś tysięcy lat temu, jak i inne autorstwo „Obrony Sokratesa”. Nie takie rzeczy wymyślali pisarze – w powieści „Człowiek z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka mamy świat, w którym państwa Osi wygrały II wojnę światową, wizjami alternatywnymi zabawiali się H. G. Wells i Vladimir Nabokov. Już rzymski historyk Liwiusz (I p.n.e/I n.e.) rozważał, jak potoczyłyby się losy Rzymu, gdyby Aleksander Wielki podbił nie tylko wschód, ale również Italię.

Jest tylko jeden problem – alternatywne uniwersum panów G. najwyraźniej wtargnęło do naszego i zaczęło nań oddziaływać, a ja bardzo nie chcę żyć w świecie, w którym rządzą takie prawa estetyki, że Jan Dobraczyński jest pisarzem lepszym i ważniejszym od Josepha Conrada. Byłabym w stanie bez większych problemów pogodzić się np. z alternatywnym światem takim jak w „Innych pieśniach” Jacka Dukaja, gdzie fizyka jest taka, jaką wyobrażał sobie skądinąd Arystoteles. Nie miałabym nic przeciwko światu, w którym naprawdę żyły smoki (nie dinozaury, smoki). W sumie jest mi dość obojętne, czy świat do swojego obecnego stanu wyewoluował, czy też został stworzony – niezależnie od moich przekonań w tej sprawie, w nikłym stopniu wpływa to na moje życie. Skamieliny i tak istnieją, czy pan Maciej G. tego chce, czy też nie, toteż niezależnie od tego, jak powstały, mogę sobie pojechać do podkrakowskiego kamieniołomu i poszukać amonitów.

Nie jestem natomiast w stanie zaakceptować świata, w którym na liście lektur szkolnych znajduje się literacki chłam oraz rzeczy w najlepszym razie przeciętne ? przy całym szacunku dla Jana Pawła II nie uważam jego dokonań na tym polu za aż tak wybitne, żeby miały stanowić obowiązkową lekturę młodzieży na lekcjach polskiego. Jeśli uczeń ma zapoznawać się z dziełami papieża (jakiegokolwiek zresztą), to powinien to robić na lekcjach religii, ewentualnie wiedzy o społeczeństwie – oczywiście wtedy powinien to być wtedy wybór z encyklik czy pism filozoficznych. Znacznie większe wyzwanie dla nauczycieli.

Dodatkowo przerażające jest to, że ponoć lista jest wynikiem sondaży wśród nauczycieli. Jeśli to prawda, to wydziały polonistyki w całym kraju powinny się natychmiast zreformować, ponieważ najwyraźniej nie uczą swoich absolwentów podstawowego chociażby wartościowania literatury.

Wracając jednak do świata panów G., seniora i juniora: na tyle przypomina on antyutopijne wizje literackie, że nie ma się co w sumie dziwić, że Ministerstwo Oświaty zaczyna się kojarzyć z Ministerstwem Pokoju w „Roku 1984” Orwella.

Agnieszka Fulińska

Fot. gualtiero, Flickr (CC BY SA)