Dyskretny urok niczego

hopper_200.jpgJest dla mnie coś dziwnie pociągającego w pojęciu nicości.

Czytelnicy blogu mieli okazję ostatnim wpisami wejść w kwestie polityczne. Dlatego ja dziś proponuję odejście od tych spraw i powrót do kwestii teoretycznych.

Jest dla mnie coś dziwnie pociągającego w pojęciu nicości. W zasadzie w ontologii nicość i nieistnienie są utożsamiane i chyba nie spotkałem się z użyciem ścisłego rozgraniczenia tych dwóch pojęć. Słówko to sprawia duże problemy teoretyczne. Chociaż nie do końca jasne, jest bardzo przydatne.

Podstawowa trudność teoretyczna ujawnia się, gdy wejdziemy w treść tego słowa – pojęcie to oznacza nicość, czyli stan totalnej negacji wszystkiego. Jeśli pojęcie to, ma mieć sens, czyli oznaczać coś, co istnieje w rzeczywistości, to istnienie nicości prowadzi do sprzeczności. Stan totalnej negacji istnieje, nie może być więc stanem totalnej negacji, ponieważ nie usuwa istnienia. Nie ma więc totalnego charakteru, nie jest więc nicością. Jeśli zaś usuniemy istnienie, to by znaczyło, że nicości nie ma (zgodnie z jej naturą). Ale wtedy nie bardzo byłby sens o niej mówić. Chyba, że traktować ją jako lustro bądź tło lepiej ujawniające samo istnienie. To zaś prowadziłoby do konsekwencji, że nicość w porządku logicznym jest pierwotniejsza w stosunku do istnienia.

Za tą obiekcją przemawia zresztą i inna uwaga pochodząca od Henri Bergsona. Intuicyjnie uchwytujemy, jaka jest natura „nic”. Ale wyobrazić jej sobie nie sposób – gdy tylko umysł mój oczyszczam z wszelkich treści, zaraz napływają następne i następne. Nie sposób również dojść do kresu negowania. W końcu operacja ta dokonywana jest w ramach jakiejś całości. Jak jednak zanegować wszystko? Gdyby znieść wszystko, trzeba znieść by i samą nicość. Całości znieść nie sposób, absolutna nicość jest więc niemożliwa: nie dość, że nie można sobie jej wyobrazić, to na dodatek nie sposób jest to uczynić.

W wielu ujęciach teoretycznych wskazuje się, że bez pojęcia nicości trudno byłoby operować negacją czy też przeprowadzać operację negowania. Nic leży u źródła „nie”, ponieważ nicość jest radykalnym zaprzeczeniem wszelkiego bytu. Jeżeli więc wykluczylibyśmy „nic” jako pojęcie wewnętrznie sprzeczne, to jednocześnie musielibyśmy co najmniej ograniczyć sam proces negowania. Należałoby wyraźnie zaznaczyć, że nie można negowania używać do samego istnienia, czy też do bytu, bo operacja ta prowadzi do nicości, czyli pojęcia sprzecznego, albo co najmniej bardzo kłopotliwego. No ale co to za negacja, która jest ograniczona i może odnosić się tylko do poszczególnych bytów, do samego zaś istnienia odnieść się nie może?

Kto wie, może właśnie przyjęcie tego warunku rozwiązałoby trudności związane z tym słowem? Wszelkie problemy z nic biorą się z niewłaściwego użycia słów, które zawsze powinny odnosić się do konkretów, nigdy zaś do oderwanych od rzeczy abstrakcji. Bo gdy tylko używamy ich do abstrakcji zaraz zmazują swój sens. Znów przewrotnie można by jednak spytać – z czego by wtedy żyli filozofowie? Chyba z niczego…

Kończąc, jeszcze dodam: A co jeślibym ten tekst usunął, a po pewnym czasie nawet o nim zapomniał? Co by wtedy z tego tekstu zostało? Chyba właśnie nic. Ale wtedy nawet bym nie mógł o tym powiedzieć.

Grzegorz Pacewicz

Ilustracja: Edward Hopper, Rooms by the Sea