Byt a niebyt, oto jest pytanie
Czy jest jakaś różnica między rzeczą istniejącą i nieistniejącą?
Chyba nic nie sprawia większych trudności niż próba zdefiniowania pojęć najbardziej ogólnych. Nie można tutaj zastosować klasycznej formuły definiowania, czyli wskazać na pojęcie nadrzędne i różnicę gatunkową zawężającą zakres pojęcia nadrzędnego do pojęcia definiowanego. Pojęcia najbardziej ogólne są właśnie najwyższymi rodzajami i nie ma ich do czego odnieść. Z konieczności więc wszelkie definicje takich pojęć nie są definicjami jako takimi, lecz raczej próbą wysłowienia naszych pierwotnych intuicji lub też ukazania innych synonimów, które rozświetlą problem. Ostatnią uwagę trzeba mocno podkreślić – stojąc w obliczu trudności z określaniem słów, zawsze możemy się bronić, że naszym celem jest tylko rozjaśnienie danego pojęcia, a nie jego pełne zdefiniowanie.
Przyjrzyjmy się pojęciu bytu. Wstępna definicja brzmi: byt – to to, co jest. Zatrzymajmy się nad źródłem słowa „byt”. Pochodzi ono od słowa „być”. Niekiedy słowo byt zastępuje się więc słowem „istniejące”. Wyjściowa definicja przyjmuje więc postać ? „istniejące, to to, co jest”. Banalność i tautologiczność tej definicji bytu widać aż nazbyt wyraźnie. Pamiętajmy jednak, że moim celem nie jest dokładna definicja, lecz rozjaśnienie pojęcia. 😉
Co to znaczy być, istnieć? Słowo to sprawia ogromne trudności. Po pierwsze, istnienie nie jest własnością czy cechą rzeczy, którą opisujemy. Nie jest własnością, bo nic nie dodaje do treści danego pojęcia. Cechy klawiatury, na której piszę ten tekst są takie same – czy ona tutaj leży przede mną, czy też jej już nie ma. Zaraz, zaraz – pomyślimy sobie. Jest jakaś różnica między rzeczą istniejącą i nieistniejącą – w moim wypadku, to czy przede mną jest klawiatura, czy jej nie ma, odgrywa ogromne znaczenie, bo bez niej ten tekst nigdy nie powstanie do końca. Istnienie chociaż nie jest cechą dodaje jednak coś podstawowego do danej rzeczy. Jest ono czymś pierwotniejszym w stosunku do wszystkich atrybutów przedmiotu, bez istnienia bowiem nie byłoby mowy o żadnych własnościach jakiejkolwiek rzeczy. O rzeczy, której nie ma, nic nie da się powiedzieć.
Tu się zresztą pojawia inna obiekcja – można śmiało zapytać: jak to? A pegazy, szklana góra, kwadratowe koło? Co z tymi bytami? Przecież ich nie ma, a jednak coś o nich mówimy. Chociażby to, że tych rzeczy nie ma.
Trzeba zauważyć, że chociaż tych bytów nie ma, to mówimy o nich jako istniejących, chociażby tylko hipotetycznie, albo tylko w naszych umysłach. Są to byty jedynie pomyślane, wirtualne, a nie realne. Istnieje jednak różnica między istnieniem realnym, a jedynie pomyślanym czy wirtualnym. Chociaż różnica ta jest trudna do wysłowienia, jest dla nas oczywista. Co ciekawe, obecnie ta różnica jest bardzo zatarta w wirtualnym świecie Internetu. Ale zostawię sobie to na inną okazję.
Po drugie, istnienie nie będąc własnością, nie jest też nam dane wprost. To był zresztą ulubiony punkt krytyków wszelkich tego typu spekulacji. Ich zdaniem pojęcia o tyle mają sens, o ile pośrednio lub bezpośrednio odnoszą się do tego, co można doświadczyć. Pojęcia abstrakcyjne, jak na przykład barwa czy liczba, odwołują się koniec końców do tego, co w świecie da się zaobserwować. Tymczasem istnienia nie da się zaobserwować, ponieważ nie jest ono cechą. Doświadczamy jedynie istniejących przedmiotów, ale nigdy samego istnienia. Tylko czy aby na pewno?
Zabiegiem, który pozwala nam niekiedy zrozumieć jakieś pojęcie jest odniesienie go do przeciwstawnego mu słowa. Jeśli odniesiemy istnienie do przeciwstawnej mu nicości, to właśnie z tej perspektywy istnienie wyda się nam bardziej zrozumiałe. Perspektywa śmierci, śmierci totalnej być może bardziej ukazuje nam kruchość, niepowtarzalność i cudowność istnienia niż wszelkie spekulacje. Nicość pełni tutaj rolę lustra, w którym lepiej dostrzegamy, czym jest istnienie. Życie przegląda się w nicości, by dostrzec swój urok.
Sytuacja ta rodzi kolejną trudność. W perspektywie tej wygląda na to, że przynajmniej w porządku logicznym, nicość jest pierwotniejsza w stosunku do istnienia. Jest pierwotniejsza, skoro jest niezbędna dla właściwego ujęcia istnienia. Być może nicość jest ostateczną granicą, poza którą próbujemy wyjrzeć, by następnie zrozumieć istnienie. Pojmując ją, nie jesteśmy jednak w stanie dobrze jej ująć i narażamy się na nieusuwalne paradoksy.
Grzegorz Pacewicz
Fot. GP
Komentarze
Czy coś, czego nie ma, jest „rzeczą”? Czy „pojęcie” jest rzeczą? Czy jeżeli ktoś umarł, pochowaliśmy go, to powstała w skutek tego „nicość”? A jeśli tak, to czy jest to ta sama „nicość”, która istniała przed urodzeniem tego człowieka, czy może jakś inna? A jeśli inna, to co stało się z tamtą?
A czy „nicość” jest? Nie no, przecież to „byt” jest. Więc nicości nie ma? Czy może nicość nie jest? A jeśli nie jest, czy to znaczy, że jej nie ma? A może nicość to to samo co nic? A co jest do pojmowania w niczym?
I jakaż znowu „cudowność istnienia”? Czy cudowność jest właściwością istnienia? Właściwością, olaboga, bytu? A niby czym się ona manifestuje? Tym, że coś jest? To w takim razie cudowność i byt to też tautologia… i nic nowego żeśmy się nie dowiedzieli.
Krótko mówiąc, nigdy nie widziałem nicości… nawet w lustrze… 😀 😀
„Cudowność istnienia” – wyszła ze mnie dusza poety. 😉
Tak na serio – istnienie nie ma właściwości, bo to tak jakbyśmy wtedy szukali istoty istnienia. Natomiast sądzę, a przy najmniej to do mnie przemawia, że istnienie skonfrontowane z nicością, jakoś – intuicyjnie – się nam odsłania. Nicości może i nie ma, ale jest to świetne pojęcie, które odsłania samo istnienie. I to mnie do pewnego stopnia fascynuje w tym pojęciu. Jest taka scholastyczna zasada – istnienie jest dobrem. W tym tkwi cudowność istnienia.
Ech, ale „dobro” to temat pewnie jeszce bardziej zawikłany niż istnienie. W każdym razie gdyby nawet jakoś dało się wykazać, że istnieć jest dobrze, to w żaden sposób nie da się wykazać, że nieistnieć jest źle. I tu się kończą możliwości scholastyki. I jeśli o mnie chodzi, to wolałbym, żeby komary nie istniały…
Bardziej chodzi nie o wykazywanie, lecz o „rozjaśnianie”. 🙂 Sprawa jest rzeczywiście pogmatwana, ale tak tez pogmatwane są pojęcia ogólne. W Średniowieczu stworzono koncepcję transcendentaliów, czyli kategorii wymiennych z istnieniem. One są generalnie wymienne w sensie pojęciowym, a nie własnościowym, to znaczy ujmowanie „istnienia” (czy bytu) z konieczności prowadzi do pokrewnych pojęć: prawda, dobro, rzecz, jedno. Koncepcja pochodzi ze średniowiecza, ale ostatnio czytałem pracę odświeżąjącą ją, w której autor sugeruje, że należy te pojęcia traktować jako graniczne, poza którymi niejako nie ma już nic. I znowu ta nicość.
A co do komarów, to udzielający sie tu biolodzy pewnie wykażą, że one też pełnią jakąś tam pożyteczną rolę w ekostystemach.
Slowo „byt” ma kilka znaczen – stad wywodza sie paradoksy. Jesli chcesz ich uniknac powinienes zdefiniowac wstepnie znaczenie w jakim chcesz go uzywac badz zastapic go slowem innym, precyzyjniej oddajacym mysl jaka chcesz wypowiedziec
American Heritage Dictionary podaje nastepujace definicje slowa byt (being) 1) Stan lub jakosc wlasnosci istnienia 2) Obiekt , idea lub symbol , ktore istnieja badz sa uwazane za istniejace 3) Osoba (w sensie literackim) 4) Czyjas podstawowa cecha 5) To co jest uwazane za istniejace (w znaczeniu filozoficznym) 6) Istota istnienia.
Zwazywszy, ze byt okresla swiadomosc mozemy tez powiedziec, ze byt jest motorem i zrodlem swiadomosci.
Komary pełnią rolę. I stąd np. w afryce, gdzie przenoszą malarię, nie dąży się do ich całkowitego wytępienia, ale raczej do zastąpienia jednych gatunków innymi. A na dalekiej północy komary są przyczyną wędrówek reniferów – bo je strasznie kąsają… No ale w ten sposób to da się uzasadnić istnienie najgorszego nawet świństwa, z sadystami-mordercami włącznie. A te sredniowieczne przymioty bytu to się w znacznej mierze wiązały z potrzebą uzasadnienia świata takiego jaki jest – bo stworzonego przez dobrego i wiedzącego Boga. Później ta argumentacja została rozbita (chyba w jakimś stopniu już przez Ockhama). Chociaż starożytni też chyba już w ten sposób rozumowali, a od Arystotelesa poszło to w chrześcijaństwo – w metodzie przynajmniej.
Byt moge uznać za pojęcie graniczne, ale dobra już nie. To pojecie jest moim zdaniem zbytnio naznaczone kulturowym (a i osobniczym) relatywizmem.
A zamiast tych transcendentaliów to wolę współczesne powszechniki 😉
Oj, ale nam GP temat tym razem zafundował. Ja chyba zrezygnuję z komentarza na rzecz kombatanckiej anegdoty: Na początku studiów jeden z moich profesorów powiedział mi, że zdarzyło mu się uczestniczyć w rozmowie kwalifikacyjnej na której, młodzian chętny wstąpić na wydział filozoficzny, zapytany dlaczego wybrał taki, a nie inny kierunek, odparł „Bo chcę wyjaśnić odwieczną tajemnicę bytu”. Nie dostał się.
Natomiast z utęsknieniem czekam na post o istnieniu i Sieci. 🙂
Bobola – widzę, że traktujesz American Heritage Dictionary jak wyrocznie. Ale nawet on podaje jako 5 definicję bytu taką, jaką i ja wyjściowo sobie obrałem we wpisie. Nie mówiąc o definicji 6, która jest nonsensem – nie ma istoty istnienia – istota i istnienie to dwie różne sprawy. Zresztą z powodów, o których jest we wpisie, słowo byt traktuję jako niedefiniowalne, a wszelkie definicje mają w tym wypadku wysłowić tylko nasze pierwotne intuicje. Definicje 1-4 nie wyczerpują treści słowa byt.
„Byt określa świadomość” – to kolejny przykład nonsensu. Świadmość wszak jest bytem, bo bytem jest wszystko. Wychodzi więc na to, że byt określa byt. Ale nonsens tych słów bierze się z niewłaściwego cytatu z dzieła Marksa: „Byt społeczny określa świadomość społeczną”, gdzie pod słowem byt społeczny Marks określał po prostu warunki życia.
Hoko – być może transcendentalia były wpisane w porządek społeczny średniowiecza, chociaż nie sądzę, są zbyt abstrakcyjne dla zwykłego śmiertlenika. Ale ich wartość polega na tym, że dość precyzyjne ujawniają nasze założenia związane z pojęciem bytu. Chodzi o to, że definijąc byt nie jesteśmy w stanie uwolnić się od tych założeń – na przykład ujmować rzeczy ze względu na wartości (stąd kategoria dobra); traktować rzeczywistości jako dającej się poznać i racjonalnie ująć – stąd kategoria prawdy.
Transcendetalia to nie są powszechniki. To zupełnie inna beczka. Powszechniki to pojęcia ogólne, rodzajowe. Transcendetalia nie są rodzajami jako takimi. Mają inną naturę, są ponadrodzajowe. Źle się wyraziłem w poprzednim komentarzu.
Komerski – zdaję sobie sprawę, że to są już mocno abstrakcyjne rozważania. Życzliwe przyjęcie poprzedniego wpisu sprawiło, że chciałem coś jeszcze pokazać z takiej filozofii bardzo już filozoficznej. 😉
Ależ mi się bardzo wpis podobał!!! I też uważam, że jak najwięcej filozoficznej filozofii powinno być w Twoich postach. Po prostu nie chciałem wikłać się w dyskusję wymagającą grubych i niejasnych tomów na blogu:)
Swoją drogą to ciekawym tematem byłby, związany z tym wpisem osobą Kanta, który jako pierwszy stwierdził, że istnienie nie jest predykatem, ontologiczny dowód na istnienie Boga (i jego krytyka).
Skoro Bóg jest wszechmogący to może istnieć i nie istnieć równocześnie.
Być albo nie Być oto jest pytanie? 😉
mkm77 – to potrafi nawet „zwykły” elektron 😉 .
Komerski – dzięki za dobre słowo. Tak – Kant to ładnie uzasadnił, że istnienie nie jest predykatem, ale trzeba by też przypomnieć Davida Hume’a, u którego jest również ta myśl.
A dowód na istnienie Boga i jego krytyka Kanta rzeczywiście chyba warta przypomnienia.
GP: mówiąc, że wolę „współczesne powszechniki” miałem na myśli, iż transcendentalia w zasadzie w filozofii współczesnej nie są już używane – może z wyjątkiem pewnych nurtów chrześcijańskich. I wspomniany przez Komerskiego Kant będzie tu chyba jak najbardziej na miejscu, gdyz od niego w zasadzie zaczął się radykalny odwrót od pojęć stworzonych przez filozofię średniowieczną. Powszechniki odnoszą się do istnień zewnętrznych wobec człowieka, natomiast transcendentalia, dobro, piękno są już wynikiem subiektywnych relacji między podmiotem a otoczeniem.
mkm77: żeby byc wszechmogącym, trzeba być, a jeśli się nie istnieje, to się nie jest; w skutek czego nie jest się wszechmogącym… 😀
Hoko, rozumiem. W ontologii transcendentalia są wciąż obecne. Zresztą mi chodzi tylko o to, że transcendentalia są ciekawą koncepcją, która coś nam pokazuje w naszym ujmowaniu bytu. I ten aspket subiektywności jest też w nich obecny, a przy najmniej można tak ją zinterpretować, żeby ten aspekt był obecny. Filozofia średniowieczna była bardzo mocno zaawansowana i jest bardzo abstrakcyjna – nie ma sensu odrzucać tego, co mówiła tylko dlatego, że to średniowiecze.
Hoko to elektrony fotony itd potrafią więcej 😉
Celem argumentacji kturej urzywasz jest udowodnie tezy kturom sobie postawiles, jest to oczywiscie jakas metoda, porowadzi jenak czensto w tego typu rozwarzaniach, do manipulacji logiczno-retorycznej i pomijania istotnych aczkolwiek niewygodynch dla ostatecznego wniosku wondkow.
Cechom klawiataury ktorej nie ma jest to ze nie tylko tekst ktory piszesz nie powstanie do konca lecz to ze on w tej formie w jakiej go napisales nie postanie wcale. Jerzeli wienc czytam ten tekst to wnioskujem ze zostal on napisyny na klawiaturze kturej cechom jest zdolnosc do formalizacji komunikatu , albo inaczej piszonc nadania komunikatowi okreslonej formy. Takliej cechy jenak nie posiada klawiatura kturej nie ma.
Cechom istniejoncej szklanej gory byloby naprzyklad obijanie promieni slonecznych ci rowniez przy odrobinie dobrej woli mozna by okreslic jako nadawanie okreslonej formy komunikatowi.
Cechom rzeczy kturych nie ma nie jest brak ” wlasnosci „, przeciez szklana gora, pegaz, czy kwardotowe kolo majom calom masem czasami bardzo wyaznie zdefiniowanych wlasnosci.
Niemozliwe jest wienc rozruznienie nieistnienia od nieistnienia na podstawie instnienia czy nieistnienia ” wlasnosci ” . Bloby to klasyczny przypadek wenza rzroncego wlasny ogon. Definowanie pojencia przy urzyciu jego samego jest delikatnie rzecz bioronc malo twurcze rzeby nie napisac ze jest manipulacjom. W kazdym przypadku to slepa uliczka pulapka biegunowego myslenia.
Co wiec istnieje a co nie ? Opowiedz na to pytanie jest stosunkowo banalna istnieje wszysko skond wienc wodpliwosc i potrzeba rozruznienia istniejoncego od nieistniejoncego ? Z dychotomii myslenia ktora nie jest odbiciem iniejoncego czy terz nieistniejoncego lecz prostym narzendziem porzodkowania obserwowanego. W zwinsku z tym samo pytanie jest wynikiem takjiego wlasnie myslenia. Czyli znowu metoda porzodkowania decyduje o pytaniu kturego jest odpowiedziom. Pomijajonc wiec twarde dualistyczne kategorie istnienia i nieistnienia mozna bez duzego ryzyka zstwierdzoic ze istniejom ruzne formy istnienia ( czy tez jak kto woli nieistnienia ) i granice tych from nie som „sztywne”. Rozruznienie poszczegulnych form polegaloby w tym wypadku na „wlasnosci” inerakcji pomiendzy nimi tak wienc upraszaczajonc do 2 form: mianowicie istnienie i nieistnienia ( co jest oczywiscie ogronym spaszczeniem ma jednak zaletem przystawalnosci do urzytej przez ciebie metody porzodkowania ) mozna napisac ze stniejonca tastatura reaguje ( przez nadanioe formy twojemu komunikatowi ) z innymi istnieniami i po tym mozemy okreslic kategorie jej istnienia. Mozna by siem jeszcze oczawiscie zajonc polonczeniami miedzy kategoriami ale to juz inna bajka.
mkm77: Bo są 😀
GP:
Moje zastrzeżenia do filozofii średniowiecznej – czy nawet do filozofii dawnej w ogóle – mają naturę bardzo pragmatyczną. Mianowicie jeśli filozofia ma się odnosić do rzeczywistego świata, to ten świat musi być też jej punktem wyjścia. A więc punktem wyjścia jest nasza wiedza o świecie – a ta jest dzisiaj nieporównanie większa niż była przed wiekami. Zresztą – jeśli spojrzeć na historię filozofii, to się okaże, że właściwie wszystkie najważniejsze problemy zostały postawione już w starożytności. I w zasadzie żaden z nich nie został definitywnie rozwiązany. Wraz z rozwojem wiedzy te problemy były tylko reinterpretowane, niektóre wypadły, bo się okazało, iż są pozorne, natomiast cały postęp filozofii sprowadza się właśnie do tego, co zaznaczyłeś na początku: do rozjaśniania. I taka filozofię właśnie lubię, natomiast nie znoszę tej, która stara się udowadniać, że oto odkryła jakiś fundamentalne zasady. Bo te zmieniają się co kilkadziesiąt lat. A poza tym czytając rozmaite dawne filozoficzne dzieła (czy częściej ich omówienia) z reguły bez większych problemów znajduję kontrargumenty na zawarte w nich tezy – mimo że nie mam w tym kierunku żadnego systematycznego przygotowania. Natomiast z filozofami współczesnymi już mi tak łatwo nie idzie… 🙂
Hoko,
byc moze fundamentalne probemy filozoficzne maja te same wlasciwosci co np. liczby, ktore tkwia w fundamentach matematyki, tak jak pi czy e. Mozemy dodawac miejsca po przecinku, czyli uscislac ich wartosc, ale byc moze nigdy nie dojdziemy do zera, czyli do konca obliczen. To typowa kwadratura kola.
Caly dowcip polega na tym, ze dla wiekszosci smiertelnikow, zeby normalnie funkcjonowac wystarczy zaokraglenie do 3,14. Byc moze podobnie jest z filozofia: wielkie kwestie fundamentalne, rozgryzane do podstaw przez zawodowych filozofow to liczba pi z kilkuset tysiacami miejsc po przecinku. Smiertelnikom wystarczy filozofia w wersji light i siwadomosc tego, ze skoro myslimy, to istniejemy.
Jakobsky,
Podobnie jak w przypadku stawianych tu tradycyjnych problemów filozoficznych możemy postawić pytanie, czy logika, zawiera narzędzia niezależne od naszego doświadczenia, którymi możemy opisać świat? Do niedawna wydawalo się, że tak. Jednak kiedy wykraczamy poza nasz trójwymiarowy świat, odkrywamy (czas jako jeden z wymiarów, zjawiska kwantowe), że takie fundamenty logiki jak związek przyczyny i skutku, zasada wyłączonego środka, mogą się okazać tworem naszego „zdrowego” rozsądku, który w umyśle odwzorowuje postrzegane w świecie zasady. Jednak w sferze doświadczeń „niecodziennych” przestaje działać.
slaski,
byc moze logika swiata trojwymiarowego ustepuje logice dostosowanej do ilosci wymiarow, w jakiej ma sie zawierac ten inny swiat. Innymi slowy: kazdy swiat ma swoja logike…
Szczegolnie pasuje do swiata polityki…
Hoko,
Ze współczesnymi filozofami nie idzie ci tak łatwo (w sensie znajdowania kontrargumentów), bo oni inaczej filozofują. O ile dawniej, do XIX wieku filozof robił tak: „Twierdzę z całą pewnością, że A i B z prostych powodów C i D” to później filozofowie zaczęli filozofować raczej tak „Spójrzmy na świat na sposób A i B to zobaczymy wyraźnie jego C i D” Zamiast podawać opisy świata pretendujące do absolutnej prawdziwości filozofia zajęła się proponowaniem opisów alternatywnych. To oczywiście ogromne i fałszywe uproszczenie ale chyba niezły model. No i w związku z tym ciężej jest wszystkim znaleźć argumenty przeciw „propozycjom”. Łatwiej obalać „sądy absolutne”.
Hoko, twoja uwaga jest trafna i ja mam podobne zastrzeżenia do filozofii średniowiecznej. Ale koncepcja transcendentaliów zinterpretowana jako pojęcia graniczne ontologii moim zdaniem się broni. Zresztą Komerski daje dość wiarygodne wyjaśnienie.
Zresztą odbiegliśmy mocno od tematu wpisu, który oparty jest nieco na heideggerowskim patrzeniu na problem istnienia.
GP:
Aaaaa… to stąd ta nicość. Chodzi o to, by w jej lustrze dostrzec sens istnienia (bycia)… To ja wrócę do Diltheya: sens, czyli nieuświadamiana interpretacja… 😉
Jacobsky:
Problemy (filozofia – matematyka) są podobne, jednak na innej płaszczyźnie. Bo istnienie nieskończonych rozwinięć dziesiętnych to rzecz raczej normalna i co do tego sporów nie ma. Natomiast problem stanowi, czym tak naprawdę jest matematyka i jaki jest jej stosunek do świata rzeczywistego – czy można ją uznać za naukę w jakimś minimalnym chociaż stopniu empiryczną, czy też jest to czysty formalizm od świata niezależny. I w przypadku tych rozwięć pi czy e możemy się zastanawiać, jak dokładnie matematyka opisuje świat: bo do ciała krążącego po okręgu stosujemy (do obliczeń) liczbę pi – i uzyskujemy pewne przybliżenie (idealizację). A jak z tą nieskończonością radzi sobie natura, i czy w ogóle sobie z tym radzi – oto kolejne pytanie…
Slaski:
problemy logiki są w wielu miejscach podobne do matematycznych. Ale logika to przede wszystkim sprawa języka (chociaż istnieją hipotezy, że matematyka ma również swoje źródła w języku). A te logiczne zasady, które wymieniłeś, tworem naszego „rozsądku” mogą wydać się nie tylko w konfrontacji np. z mechniką kwantową, ale również w zestawieniu z innymi kulturami. Logika cywilizacji dalekowschodnich jest w wielu aspektach znacząco różna od naszej (zwłaszcza chodzi tu o dwuwartościowość prawda-fałsz) – i często lepiej odpowiada niektórym pojęciom, do jakich dochodzi nowoczesna nauka.
GP,
Angelologia i dal. . . Za przeciwstawne „istnieniu” nie uważasz „nieistnienia” tylko „nicość”, którą nastepnie obdarzasz takimi atrybutami, jak kruchość, niepowtarzalność, cudowność, a nawet tożsamość z lustrem (sic!). Tego to nie powstydziłby się nawet proboszcz w mojej parafii, transcendentalny mistyfikator i zdroworozsądkowy metafizyk.
Ciągle i wszędzie pokutuje ten prawdziwy oksymoron: fides et ratio.
A mógłbyś sprecyzować swoją uwagę, bo twoje zarzuty są na razie dla mnie niezrozumiałe. Jedyne do czego zmierzałem to pokazać trudność ze zdefiniowanie istnienia. Następnie wskazałem, że pojęcie nicości na zasadzie krańcowego przeciwieństwa do istnienia ułatwia nam ujęcie/zrozumienie istnienia. W żadnym razie nie utożsamiam nicości z istnieniem! Lustro – jeśli już ciągnąć tę analogię, a wydaje mi się to właściwe – nie ma w sobie nic z rzeczy, którą odbija.
No i gdzie ta fides, w tym co piszę?
GP,
Trudno mi sprecyzować intuicyjne przekonanie, że nie wierzysz w istnienie . . . nieistnienia. Dlatego, jako przeciwstawne istnieniu przedstawiasz nicość – jako byt. Stąd moja uwaga o „fides”.
Oczywiście, zgadzam się z tym, że to trudne, a rozumienie tego zależy prawie wyłącznie, albo może wyłącznie, od znaczeń, jakie -wierzymy- użyte słowa mają (tzn. jakie im nadajemy).
Nieistnienie=nicość. Nie przypominam sobie, żeby ktoś z filozofów kwestionował tę tożsamość.
A co do nicości – raz mi się wydaje, że jest; innym, że to tylko pojęcie, zresztą bardzo użyteczne. W tym wpisie nie przesądzałem sprawy, chociaż wypunktowałem tylko to drugie ujęcie.
Jeśli przyjąć za kryterium istnienia zdolność do interakcji ze światem fizycznym, to istnieć może wiele nieoczekiwanych objektów.
Porównaj świetną definicję istnienia bogów w świecie dysku Pratchetta:
bóg Om istniał tym bardziej, im więcej ludzi w niego wierzyło.
zygzag – ciekawa uwaga w odniesieniu do tzw. bytów wirtualnych. Ale sprowadzając do absurdu – moja kanapka bardziej istnieje im więcej ludzi w nią wierzy. Tymczasem ona istnieje tak czy siak.
nie ma istoty istnienia – GPz 16marca blisko północy – o! jakże mnie to oburzyło. Tylko pora późna może być wytłumaczeniem. Istota -> sedno- > cel -> kwestionować istotę istnienia to jakby zaprzeczyć sensowi naszego bytu… Piękna ta dyskusja,
Panowie! Piękne to. A może postrzeeganie zależy od naszych ograniczeń i punktów odniesienia. Wydaje się, że filozofom brakuje pragmatyki tworzenia w materii. A jeden noblista fizyki cząstek elementarnych skończył prelekcję i wstaje starsza pani i pyta.
Widział pan elektron. I jak tu odpowiedzieć na takie pytanie starszej pani. Pomyślał i wybrnął. Przepraszam ale ja jestem tylko amatorem. Ale lubię pytać. Pozdrawiam- BM
PS- zawsze byłem ciekaw jak myślą filozofowie.
Ale niestety nie ma istoty istnienia. Istnienie to jedno, istota to co innego. Istnienie nie jest istotą, a istota istnieniem. Chodzi tu o rozumienie istoty ściśle filozficznie.
Jeśli zaś stosować Twoje przybliżenia – sedno, cel istnienia – to takiego sedna/celu też nie ma – bo istnienie nie jest własnością, cechą itp. Jest czymś innym. Te różne określenia, jakie wprowadzam mimo wszystko – kruchość, niepowtrzalność, cudowność – to tylko jakieś tam przybliżenia. Równie dobrze można wstawić inne, a można też po prostu nic nie mówić, ponieważ istnienie jest w gruncie rzeczy niewysławialne. A chociaż niewysławialne pojmujemy je.
To tyle tytułem rozjaśnienia. 🙂
Przy okazji – Stróżewski w swojej Ontologii dość ironicznie (w sensie sokratejskim) podchodzi do poszukiwaczy istoty istnienia.
Do Bogumiła Majchrzaka: Z pewnością postrzeganie jest uwarunkowane – poznawanie rzeczywistości nie jest jej odbijaniem jak w lustrze. Istnieją też poglądy, że do uprawiania dobrej filozofii trzeba by być specjalistą w którejś z tzw. nauk przyrodniczych. Taki standard zdaje się obowiązywał w Kole Wiedeńskim, gdzie student filozofii musiał być też specjalistą w innej dziedzinie, a przynajmniej ukończyć w niej studia.
GP: Mówią, że istnienie jest cechą empiryczną konkretnych przedmiotów. A Ty nicujesz ;)…
W pracy „Tomasz Lesz: Rachunek logiczny, czyli zapomniany kanon” byt jest wartością poznania egzystencji (tego, co jest) przez zjawiska, czyli byt jest zmysłowy, podobnie jak niebyt, który według Gorgiasza jest cielesny (w absolutnej, pustej przestrzeni musi być… energia). Byt, zgodnie ze schematem poznania w tej pracy, to to, co piękne, dobre i prawdziwe zarazem. Byt nie jest racjonalny, skutkuje teraźniejszością, czyli ma się za mało czasu na myślenie, bo już jest w przeszłości. Niebyt z kolei to to, co piękne, racjonalne i dobre. Niebyt nie jest prawdziwy, należy do mistyki…