Jajogłowi na barykadach
Nie tylko Polska spóźnia się z reformą nauki. Również kolejne francuskie rządy zapowiadają ją od lat, ale niewiele w sumie się dzieje. Ta niemoc wynika częściowo z braku zdecydowania lub dobrej woli ze strony rządowej, a częściowo z oporu środowiska – głównie wszechmocnych związków zawodowych.
W roku 2002 kandydat na prezydenta Jacques Chirac obiecał prowadzenie odważnej polityki naukowej państwa i podniesienie wydatków Francji na naukę do 3% produktu narodowego brutto. Poszedł jednak dokładnie w stronę przeciwną: obniżył realny budżet nauki, zamroził część przyznanych wcześniej kredytów, stałe etaty zaczął zastępować krótkotwrałymi kontraktami (tańszymi, ale mniej wydajnymi). Poszedł, obniżył, zamroził itd. oczywiście w przenośni, gdyż prezydent się nie zajmuje się tym osobiście – choć w jego gestii jest faktyczne wytyczanie kierunku (prezydent Francji to bowiem taki super-premier lub, jak wolą niektórzy, po prostu demokratycznie wybierany monarcha).
Takie podejście do obietnic przedwyborczych doprowadziły naukowców do stanu wrzenia już w roku 2003. Zawiązano stowarzyszenie SR „Sauvons la Recherche!” (Ocalmy naukę!). Spór pomiędzy rządem, który zapowiedział reformę nieprzedyskutowaną ze środowiskiem, zakończył się pełnym zwycięstwem SR. Stowarzyszenie doprowadziło w ramach protestu przeciwko polityce naukowej rządu do wspólnej dymisji ponad 200 dyrektorów placówek naukowych. Oczywiście sama dymisja dyrektorów nie wywarłaby większego wrażenia na władzy (raczej mogła przyczynić się do powstania w samej nauce jeszcze większego chaosu), gdyby nie fakt, że nagłośniony przez media protest odbył się tuż przed wyborami regionalnymi. Między innymi za sprawą protestu naukowców rządowa prawica przegrała sromotnie wybory, tracąc kontrolę nad regionami i kantonami (województwami i powiatami) na rzecz socjalistów.
SR zaś pod koniec roku 2005 zorganizowało Stany Generalne Nauki w Grenoble, podczas których środowisko uzgodniło wspólne propozycje zmian przyszłej reformy. Na wiosnę b.r. parlament uchwalił nowelę prawną, która miała być podstawą reformy. Jednak i tym razem nie skorzystano w pełni z propozycji Stanów Generalnych i SR. Utworzono jednak Agence Nationale de la Recherche (ANR), czyli Narodową Agencję Nauki. Głównym zadaniem ANR jest przydzielanie grantów (tak jak w Polsce KBN), a w ślad za nim organizowanie i koordynowanie polityki naukowej państwa. ANR w roku 2006 dysponuje 800 millionami euro. Poza tym istnieją organizacje pozarządowe przyznające granty np. na badania nad rakiem czy chorobami dziedzicznymi. Ale już archeolodzy czy literaturoznawcy nie mają wielkiej gamy wyboru w prywatnych grantach. Powstało więc nowe ciało, które pozwala koordynować przedsięwzięcia podejmowane przez liczne isntytucje naukowe takie jak CNRS, INSERM, INRA, CEA, INRIA, ministerstwo nauki i ministerstwo finansów. Przedstawiciele tych właśnie instytucji naukowych i ministerstw znajdują się we władzach ANR.
Pozostały oczywiście ciągle nierozwiązane problemy związane z nakładami pieniężnymi na naukę (poza grantami). Ustawa z początku tego roku przewiduje bowiem wzrost tych nakładów do 2,2% PNB do roku 2010 zamiast obiecanych przez Chiraca 3%. W zawieszeniu jest nadal reforma statusu naukowców. We Francji naukowcy są funkcjonariuszami państwowymi z dożywotnimi etatami. To oczywiście bardzo wygodny (dla naukowców), ale mało wydajny system. Najlepiej byłoby przejść na system anglosaski, gdzie etaty zastępują długoterminowe kontrakty. Tego nie chce jednak wielu naukowców i oczywiście związki zawodowe. Sytuacja wydaje się patowa.
Podejmowane są więc próby znalezienia wyjścia pośredniego, tzn. zachowanie etatów, ale przy założeniu bardziej skutecznej i dogłębnej ewaluacji pracy naukowców (postulowanej np. przez Stany Generalne Nauki). W CNRS jesteśmy więc „prześwietlani” na zasadzie audytu raz na 4 lata. Poza tym piszemy coroczne raporty i szersze sprawozdania dwuletnie. W razie negatywnych wyników audytu placówki naukowe mogą być zamykane lub przekształcane. Naukowcy oczywiście nie tracą etatów i muszą wówczas znaleźć sobie inną placówkę. Pomaga w tym konkretna zainteresowana instytucja.
Bolączką nauki francuskiej jest stosunkowo mała wydajność (w porównaniu np. z Wielką Brytanią o podobnym potencjale ekonomicznym i ludzkim). Również kontrast z małą, ale jakże naukowo czynną i wydajną Szwajcarią, sprawia, że Francuzi wpadają w kompleksy. Rząd chciałby po pierwsze poprawić transfer odkryć naukowych do przemysłu i w ogóle do zastosowań. Dlatego skłonny jest łożyć na nauki stosowane. Naukowcy prowadzący badania podstawowe argumentują, nie bez racji, że zastosowania użytkowe są wynikiem właśnie badań podstawowych i obcięcie kredytów na te ostatnie tylko na krótko poprawi sytuację, a na dłuższą metę jeszcze bardziej pogłębi kryzys. Naukowcy z dziedzin humanistycznych, którym trudno wskazać użytkowe zastosowania ich badań, są zupełnie przeciwni takiemu przesunięciu akcentów w budżecie nauki.
W dodatku przed nauką francuską wyrasta problem starzenia się kadr. Piramida wieku we wszystkich instytucjach naukowch stoi na głowie, tzn. najwięcej jest pracowników, którzy niedługo odejdą na emeryturę. A nowych etetów jak na lekarstwo. Bywa, że nie odtwarza się etatów po odejściu niektórych pracowników. A wszystko to oczywiście z braku pieniędzy w budżecie. Sytuacja ta będzie musiała rychło ulec zmianie, gdyż grozi prawdziwym zawałem w nauce.
Obecnie, na 6 miesięcy przed wyborami prezydenckimi i na 7 przed parlamentarnymi, siłą rzeczy żadnej reformy nie będzie. Kandydaci na urząd prezydenta prześcigają się znów w obietnicach, ileż to euro przeznaczą na budżet nauki. Nie wiadomo jednak, który z nich bierze to, co mówi, na serio. W grę wchodzi bądź lewica pod wodzą socjalistki Ségolene Royal, bądź prawica najprawdopodobniej dowodzona przez obecnego ministra spraw wewnętrznych Nicolasa Sarkozy?ego. Każdy z kandydatów obiecuje, że zmieni dotychczasową politykę rządu i tym razem na pewno doprowadzi refomę nauki do końca. Na razie to oczywiście tylko obiecanki.
Komentarze
Te rzeczy o sytuacji nauki we Francji są bardzo ciekawe. Proszę o więcej.