Kogo noblesse nie oblizało

pacewicz.jpgBatalia o zniesienia obowiązkowego nauczania w szkołach darwinowskiej teorii ewolucji i wprowadzenie kreacjonizmu jako teorii z neodarwinizmem równorzędnej jest jak przysłowiowa kula w płot. Bierze się chyba z niewyjaśnionych dla mnie braków wykształcenia profesora Macieja Giertycha. Ludzie, których noblesse nie oblizało – takiego zwrotu użył kiedyś Jonasz Kofta. W tym wypadku wykształcenie nie do końca oblizało profesora Giertycha.

Lubię porównywać współczesny kreacjonizm z teorią grawitacji. Co wisi, kiedyś spadnie. Wystarczy, że oddziałuje na nie grawitacja. Tak mówi teoria grawitacji w uproszczonej wersji. Teorie naukowe są dlatego naukowe, że dadzą się obalić – jest to tzw. kryterium falsyfikowalności. Każda hipoteza, dla której możemy wymyślić test mający na celu jej obalenie, jest naukowa. Jeżeli hipoteza przetrzyma ten test, jest przyjmowana (do czasu, aż wymyślimy test lepszy, który ją ostatecznie obali); jeżeli tego testu nie przetrzyma, ląduje na śmietniku nauki. W przypadku koncepcji grawitacji wystarczy więc znaleźć taki obiekt, który wisząc, nigdy nie spada. Weźmy jabłko. Podrzucamy. Spada. Biorę komórkę. Podrzucam, spada. I tak dalej. Ale nawet jeśli te rzeczy podrzucę na tyle mocno, że mi wylecą w Kosmos, to i tak nie obalę tej teorii. Ponieważ tłumaczy ona, że właśnie użyłem siły, która przezwyciężyła grawitację Ziemi. Teoria przetrzymała próbę i jest przyjęta. A wszystko, co robiłem mieściło się w ramach racjonalności.

Współczesny kreacjonizm opiera się on na dwóch przeświadczeniach. Po pierwsze, że życie na Ziemi zostało stworzone przez Boga. Po drugie, że da się to naukowo uzasadnić. Innymi słowy, że da się wskazać „palec Boży”, moment boskiej interwencji, w całym dziele stworzenia. I w tym tkwi też podstawowy błąd kreacjonistów, z którego wynikają dalsze nieporozumienia.

Weźmy najpierw kryterium falsyfikowalności. Jaki przeprowadzić test, który sfalsyfikuje kreacjonizm? Jaki test wymyślić, który wykaże, że Bóg nie stworzył życia? Od kilku dni próbuję coś takiego wymyślić i mi nie wychodzi. Filozofia każe rozważać każdą rzecz z różnych perspektyw. Może więc brakuje mi wrodzonej inteligencji. Może wiedzy. Szukam więc po książkach, bo nawet karzeł, gdy stanie na ramionach giganta jest od niego wyższy. I nic. Takiego testu nie ma. Sęk bowiem w tym, że paradygmat naukowy zakłada, że wszystko, co się dzieje w świecie tłumaczymy do przyczyn już w tym świecie występujących. Możemy ten sposób myślenia podsumować parafrazując słowa Gottfrieda Leibniza – genialnego matematyka, logika i filozofa – jest w naturze racja, dla której jest raczej tak, a nie inaczej. W naturze, czyli w świecie, a nie poza nim! Nie wolno więc w żaden sposób odwoływać się do czynników pozaświatowych, a takim bytem wszak jest Bóg.

Inna jeszcze zasada naukowa głosi, że hipotezę lub teorię można odrzucić, jeśli na jej miejsce mamy hipotezę, która lepiej wyjaśnia dane zjawisko. Propozycje kreacjonistów sprowadzają się do tego, że tam, gdzie nie wiemy dokładnie, jak mogła przebiegać ewolucja, tam na pewno miała miejsce Boża interwencja. Białe plamy teorii próbuje więc zastąpić rozwiązaniem pozornym, nadal bowiem nie wiem, jak to wszystko przebiegało.

Jak widzieliśmy wyżej, kreacjonizm nie przechodzi testu falsyfikacjonizmu, a to znaczy, że nie jest teorią lepszą. Z argumentami kreacjonizmu odgrzewanymi przez profesora Macieja Giertycha jak danie drugiej świeżości, poradzono sobie już dawno. A darwinizm wielokrotnie przechodził test falsyfikowalności, co wykazywało jego braki. Dzięki tym testom był ciągle poprawiany i w zasadzie to już neodarwinizm, bo z wyjściowej hipotezy Darwina zostało niewiele. I dlatego też zyskał już status teorii, a nie tylko hipotezy.

Całą sprawę można skwitować powiedzeniem Pierre’a Teilharda de Chardin, francuskiego paleontologa, współodkrywcy człowieka pekińskiego i zakonnika. Bóg sprawił, że rzeczy się sprawiają. Tak naprawdę neodarwinizm zatrzymuje się jedynie nad drugą częścią tego zdania – jak rzeczy w świecie są powiązane i się nawzajem sprawiają. Kreacjonizm w pole pytań nauki chciałby włączyć również pytanie pierwsze, jest to jednak kwestia wiary, a nie nauki. I to właśnie z tego względu stanowisko to jest tak niebezpieczne – miesza kwestie światopoglądowe z naukowymi, co przypomina casus Łysenki i jego marksistowskiej genetyki. Już Tomasz z Akwinu – chyba najbardziej znany średniowieczny święty obok Franciszka z Asyżu – starannie rozgraniczył sfery wiary i wiedzy. Neodarwinizm w żaden sposób nie uderza w doktrynę Kościoła Katolickiego, ponieważ nie traktuje o ostatecznej przyczynie ewolucji. Nie wkracza więc w sferę wiary, co jest sednem problemu.

Grzegorz Pacewicz