Antropologia, głupcze!

oil.jpg

Todd: USA stworzyły mit ropy naftowej, aby odwrócić uwagę od innego problemu.

Opartą na badaniach demograficznych tezę o końcu imperialnej potęgi USA Emmanuel Todd uzupełnia ciekawymi, choć dość kontrowersyjnymi, rozważaniami na tematy, powiedzmy, „wokółantropologiczne”.

Wojna prezydenta Busha z terroryzmem jest przez Todda nazywana „teatralnym mikromilitaryzmem”. Chaos, m. in. na Bliskim Wschodzie, potrzebny jest bowiem USA dla legitymizacji ich imperialnej władzy. Dlatego, mówi Todd, nie ma co brać na serio amerykańskich planów rozwiązania konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Uregulowanie problemu bliskowschodniego byłoby na rękę Stanom tylko wówczas, gdyby zrezygnowały one równocześnie z pozycji policjanta-piromana, podjęły szybkie działania ratujące niewydolną gospodarkę wewnętrzną i usuwające wewnątrzamerykańskie problemy demograficzne. Na coś takiego ze strony republikańskiej administracji nie ma co liczyć. Cała para poszła w stronę przeciwną.

Upadające imperium stać więc jedynie na teatralne gesty, na które nabiera się spora liczba tak Amerykanów, jak i obserwatorów zewnętrznych. Dlatego Bush na swych przeciwników wyznaczył pomniejszych lokalnych watażków układając ich, właśnie teatralnie, w nieistniejącą „oś zła”. Bush przypisał im nadprzyrodzone cechy: Irak miał dysponować już za Busha I (tego imperialnego określenia używa Todd dość często) czwartą armią świata, a za Busha II miał zagrażać ogromnymi arsenałami broni biologicznej i chemicznej, Korea Północna ma posiadać kilkanaście bomb atomowych, a Iran ma je wyprodukować lada dzień.

Dostaje się też Kubie. Lokalizacja obozu-więzienia dla talibów i terrorystów Al Kaidy w Guantanamo miała nie być przypadkowa. Zabieg ten miał w świadomości opinii społecznej zbliżyć Kubę do fundamentalizmu muzułmańskiego.

Wyznaczenie „osi zła” przez Busha jest też dla Todda zabiegiem ukrywającym wisceralną anglo-saksońską niechęć wobec islamu, a szczególnie wobec świata arabskiego. USA w ogóle tego świata nie znają! I dlatego boją się go na zapas. Konflikt amerykańsko-muzułmański (lub amerykańsko-arabski) miałby, według Todda, posiadać – w przeciwieństwie do twierdzeń Huntingtona – nie charakter religijny, lecz antropologiczny.

Amerykanie nienawidzą Arabów, gdyż są ich antropologicznym zaprzeczeniem. Islam, islamski fundamentalizm i jego paroksyzmy (zamachy na ambasady USA w Kenii i Tanzanii, 11/9, Karaczi, zabójstwo Daniela Pearla, zamachy na Bali, w Rijadzie, Casablance, Turcji etc.) to dogodne, bo jakże poważne, choć w skali dyplomacji globalnej jednak tylko preteksty do zaatakowania „obcych i złych”. Todd uważa, że w zamysłach Busha odpowiedź na te ataki w postaci inwazji na Afganistan i Irak miały jedynie udowodnić siłę amerykańskiego imperium. W rzeczywistości zaś potwierdzają, że imperium to nie jest w stanie skutecznie kontrolować świata, nad którym pragnęłoby sprawować władzę absolutną.

Szczególnie interesująca jest teza autora „Apr?s l’empire” tłumacząca zaciekłość USA w walce o zasoby ropy naftowej zgromadzone pod piaskami pustyni wokół Zatoki Perskiej. Todd twierdzi, że Stanom Zjednoczonym brakuje nie tylko ropy (casus braków w zaopatrzeniu w benzynę południowo-wschodnich stanów w tym tygodniu), ale i wewnętrznych kapitałów i wszelkich innych produkowanych w USA dóbr i towarów (kryzys finansowy też zdaje się to potwierdzać). W dodatku USA mogą dzięki doktrynie Monroe’a bez większych problemów zabezpieczyć dla siebie dostawy ropy z zasobów południowoamerykańskich (choć dziś prezydent Wenezueli Chavez bardzo zawęża te możliwości). Dlaczego wiec taką wagę przykładają do tego surowca i dlaczego szczególnie do jego złóż będących w gestii krajów arabskich? Bardziej logiczna wydaje się interwencja w Wenezueli, na którą wcale się nie zanosi.

Otóż chodzi o to, by nie dopuścić do złóż ropy rzeczywistych konkurentów amerykańskiego imperium, czyli Europy i Japonii. Rosja w tej rozgrywce się nie liczy, gdyż ma wystarczające ilości własnych złóż ropy, a w dodatku ogromne zasoby gazu ziemnego. Teoretycznie nie musi martwić się ona o to, co dzieje się nad Zatoką. Jednak Rosja – kandydatka na przyszłe imperium – chce z tego właśnie powodu równie silnie co USA kontrolować ropę z Zatoki. Odseparowanie Europy i Japonii od bliskowschodnich surowców energetycznych jest we wspólnym imperialnym interesie USA i Rosji.

Todd twierdzi, że USA stworzyły mit ropy naftowej, aby odwrócić uwagę opinii publicznej od najważniejszego wewnętrznego problemu Ameryki, czyli od pełnej zależności od dopływu dóbr i kapitałów z zagranicy. Zamarcie napływu kapitałów i towarów do USA np. z powodu braku zainteresowania ze strony Europy czy Japonii, spowoduje nieuchronne załamanie się dolara. Todd przewidywał już w roku 2002, że krach wisi w powietrzu. Dziś, gdy kryzys finansowy dociera do Europy, jego przewidywania nabierają realnych kształtów.

Todd jednak nie poprzestaje na oskarżeniach i krytyce Stanów Zjednoczonych i ich prezydenta. Wskazuje również drogi wyjścia z krytycznej sytuacji. Przywódcy USA muszą zacząć myśleć uniwersalistycznie i egalitarnie. USA muszą znów stać się „dobrym mocarstwem”, jakim były w latach zimnej wojny. Ale na taką zmianę kursu obecnej administracji jest już za późno. Nadzieja w zmianie ekipy prezydenckiej. Rezygnacja z polityki teatralnej gestykulacji i hiperpatriotycznych haseł może ograniczyć imperialne zapędy Ameryki. Kto mógłby takiej zmiany dokonać, McCain czy Obama?

Jacek Kubiak

Fot. slopjop, Flickr (CC SA)