Demografia, głupcze!

apokalipsa.jpg

Ameryka upadnie przed rokiem 2050.

Nękający USA kryzys finansowy to zaledwie część kłopotów jedynego dzisiaj mocarstwa światowego. Powolny rozpad imperium amerykańskiego przewidział w roku 2002 francuski demograf Emmanuel Todd w książce zatytułowanej nomen omen „Schyłek imperium” („Apr?s l’empire. Essai sur la décomposition du systeme américain”, po polsku wydało ją Wydawnictwo Akademickie Dialog w roku 2003). Końca tego procesu spodziewa się Todd około roku 2050.

Autorowi daleko do Nostradamusa XXI wieku. Opiera on bowiem swe sądy nie na przeczuciach, lecz na wynikach badań naukowych, w dużej mierze demograficznych. Todd nie krytykuje bezmyślnie USA, nie popiera też jakiejś konkretnej ideologii czy partii. Daje natomiast rady, jak nadchodzącemu kryzysowi zaradzić.

Argumentów na poparcie tezy o upadku USA ma Todd wiele. Pierwsza z nich to rekordowy negatywny bilans handlowy z całym światem zewnętrznym. W ciągu ostatnich 10 lat przed wydaniem książki „wzrósł on ze 100 do 450 miliardów dolarów” (i do dziś ciągle rośnie). USA są faktycznie gospodarczo uzależnione od swych zagranicznych dostawców. Rzecz nie do wiary w prawdziwym imperium. W dodatku katastrofalne wyniki ekonomiczne są z premedytacją lekceważone przez amerykańską administrację z powodu doktryny O’Neilla.

Ekonomiczne porażki (np. afera Enronu) przedstawiane były do niedawna w USA jako epizody bez znaczenia – Todd twierdzi, że dla zatarcia śladów. Po finansowej katastrofie poprzedniego tygodnia trudno wciąż twierdzić, że opowiada bajki.

Todd śmiało może oskarżać administrację Busha, gdyż cieszy się autorytetem zbudowanym na trafnej i wczesnej przepowiedni upadku ZSRR, już w roku 1976 i wbrew ówczesnym kremlinologom twierdzącym, że ZSRR będzie trwał wiecznie. Za podstawę posłużyły mu nie tyle dane ekonomiczne (nie będące oczywiście bez znaczenia), co dane demograficzne. Spadający systematycznie od czasu rewolucji bolszewickiej poziom płodności społeczeństwa radzieckiego był dla Todda argumentem wskazującym, że ZSRR zmierza ku normalności, a więc że jego totalitarna struktura rychło rozpadnie się jak gliniany garnek. A dodatkowych argumentów demograficznych miał Todd więcej: szczególnie wysoka śmiertelność niemowląt i takaż liczba zabójstw i samobójstw.

Podobne obserwacje skłaniają autora do uznania, że USA wkraczają w swą końcową imperialną fazę. Koronnym argumentem degrengolady Stanów Zjednoczonych ma być stale rosnąca dzietność, a równocześnie znacznie wyższa niż u białych śmiertelność niemowląt u amerykańskich Murzynów. Podobne tendencje istnieją w grupach etnicznych hiszpańskojęzycznych obywateli USA i Indian. To według Todda również dowód na klęskę polityki walki z rasizmem w USA.

Co ciekawe, tego samego typu argumenty demograficzne pozwalają Toddowi na stwierdzenie, że wzburzony świat muzułmański zbliża się wbrew pozorom do stabilizacji. Spadek dzietności w większości krajów muzułmańskich świadczy o ich dochodzeniu do „nowoczesności”. Ze schematu tego wyłamują się Pakistan i Arabia Saudyjska. Tam właśnie Todd dostrzega największe zagrożenie dla współczesnego świata. Oba kraje mają bowiem ciągle przed sobą kryzys społeczny spowodowany wchodzeniem w „nowoczesność” i nie przypadkiem bin Laden jest Saudyjczykiem, a Pakistan wrze.

Todd uważa, że w kształtowaniu struktury społecznej najważniejszą rolę odgrywa struktura rodziny. Archaiczna struktura rodzinna w Arabii Saudyjskiej czy Pakistanie sprzyja archaiczności społeczeństw tych krajów. Paroksyzm 11 września miałby więc być odbiciem demograficznych zawirowań tych opóźnionych społeczeństw muzułmańskich.

Kierowanie przez USA oskarżeń o zorganizowany terroryzm wobec świata muzułmańskiego (a szczególnie arabskiego) po 11 września uznaje autor eseju za pretekst do rozprawienia się z przeciwnikiem „zastępczym”. Rozprawy takiej USA potrzebują wyłącznie dla zatarcia śladów swej własnej słabości. USA starają się za wszelką cenę zachować twarz jako mocarstwo. Dlatego atakują słabych, a brutalnych i zacofanych, bo nie mają siły zaatakować prawdziwych przeciwników. Są zaś nimi, poza Europą i Japonią, Rosja i Chiny. O ile bowiem łatwiej prężyć muskuły przed Irakiem, Koreą Północną, Iranem, Kubą czy Syrią niż zmierzyć się z Rosją (dziś można dodać, że jeśli już, to wykorzystując np. Gruzję). Ale przecież tylko Rosja dysponuje potencjałem przewyższającym zasoby USA. I nie chodzi wyłącznie o zasoby mineralne. Dla Todda jako demografa i antropologa ważny jest potencjał ludzki.

Rosja, w przeciwieństwie do USA, ma według Todda charakter prawdziwie egalitarny. Tradycja ta miałaby wywodzić się ze struktury społecznej rosyjskiego chłopstwa. Otóż każde z dzieci rosyjskiego chłopa dostawało równą część spadku po ojcu, co legło u podstaw egalitaryzmu społeczeństwa rosyjskiego. Podobne tradycje istnieją wśród chłopstwa francuskiego. Społeczeństwa anglosaksońskie preferowały nierówny podział spadku – większość lub całość dla syna pierworodnego. Ta tradycja zniszczyła w społeczeństwach anglosaksońskich poczucie uniwersalistycznego egalitaryzmu, zastępując je dyferencjalizmem. W ZSRR uniwersalizm i egalitaryzm przejawiał się przykładowo, jak twierdzi prowokacyjnie Todd, równym dostępem wszystkich, niezależnie od pochodzenia, rasy czy przekonań, tak do edukacji, jak i do gułagów i obozów koncentracyjnych. A właśnie edukację, pod terminem „alfabetyzacji”, uważa Todd za praprzyczynę przyśpieszenia ewolucji współczesnych społeczeństw. Umiejące czytać społeczeństwa, a zwłaszcza kobiety, potrafią bowiem kontrolować swą płodność. Kontrola płodności zaś powoduje zmniejszenie dzietności – parametr, który jest dla Todda głównym wskaźnikiem „nowoczesności” społeczeństwa. Z tych wywodów można też wysnuć ciekawe wnioski dotyczące społeczeństwa polskiego, jak i celów niektórych polityków lub związków wyznaniowych.

Jacek Kubiak

Fot. Nesster, Flickr (CC SA)