Co z tą habilitacją?
Mam nieodpartą ochotę wsadzić kij w mrowisko. No więc jestem zwolennikiem habilitacji.
Po raz kolejny, w ramach reformowania nauki i szkolnictwa wyższego na linii ognia znalazła się habilitacja. GW pisze:
„W planach jest również likwidacja habilitacji. To nienowy pomysł, również rząd PiS przymierzał się do niego. Teraz doktor habilitowany jest pierwszym tzw. samodzielnym pracownikiem naukowym – może być promotorem kandydata na doktora. Od liczby zatrudnionych samodzielnych pracowników uzależnia się też pozwolenia na prowadzenie studiów magisterskich na uczelniach.
Młodzi naukowcy narzekają, że drogę do kariery zagradzają im starsi koledzy i skostniały system awansu naukowego. To ma się skończyć – mówi gazecie uczestnik ministerialnego zespołu. Żeby jednak doktorzy (bez habilitacji) mogli kształcić następnych, będą musieli dostać specjalne uprawnienia – na podstawie oceny publikacji naukowych, ale już bez pisania specjalnej pracy habilitacyjnej, otwierania przewodu, zdobywania recenzji oraz egzaminu.”
Jeśli dobrze rozumiem nastał teraz czas tzw. konsultacji społecznych, więc jako osoba należąca do społeczeństwa i społeczności akademickiej zabiorę głos. Mam nieodpartą ochotę wsadzić kij w mrowisko. A co mi tam.
No więc jestem zwolennikiem habilitacji. Trzystopniowy proces dochodzenia do samodzielności w nauce rozumiem tak:
- Magisterium – sprawdza zdolność wykonania wycinkowego zadania badawczego, w ramach projektu wymyślonego i realizowanego przez opiekuna naukowego.
- Doktorat – sprawdza zdolność samodzielnej realizacji zaproponowanego przez opiekuna projektu. Czyli w skrócie – zdolność do znalezienia odpowiedzi na zadane przez kogoś innego pytania.
- Habilitacja – sprawdza to, co w nauce najważniejsze: umiejętność zadawania pytań. Bo jak już się wie, jak brzmi pytanie, wie się zazwyczaj jak znaleźć odpowiedź (bo habilitanci zazwyczaj mają już doktoraty!)
(Nie ma tu miejsca na licencjat, moim zdaniem nonsensowny pomysł biurokratyczny, zamieniający uniwersytet w szkołę pomaturalną i służący jedynie temu, by w statystykach można było wykazać się większą liczbą obywateli z wyższym wykształceniem.)
Dziś ministerstwo serwuje nam pomysł, żeby doktorat można było zacząć robić od razu po licencjacie i koncepcję likwidacji habilitacji. Pozornie są to pomysły sensowne, ale biorąc pod uwagę praktykę polskiego szkolnictwa wyższego – w moim przekonaniu absurdalne.
Problem polega na tym, że katastrofa szkolnictwa średniego pociągnęła za sobą drastyczne obniżenie poziomu szkolnictwa wyższego (może nie powinienem uogólniać, bo znam sytuację tylko na moim poletku, czyli w fizyce; umówmy się więc, że to co napiszę odnosi do mojej dziedziny). Na fizykę przychodzą studenci, którzy nie dość, że nie znają fizyki, to mają kłopot z funkcjami trygonometrycznymi, czymś, czego ja uczyłem się w szkole podstawowej. Oznacza to, że pierwszy rok studiów jest w istocie powtórką materiału szkoły średniej (jak powiedział mi niedawno znajomy, część osób przychodzi na pierwszy rok fizyki tylko po to, by pobrać przez rok darmowe korepetycje, a potem zdać jeszcze raz – lepiej – maturę i pójść na inny wydział.) Co więcej idę o zakład, że przeciętny licencjat, czyli osoba, która ukończyła 3 lata studiów uniwersyteckich, miałaby dziś kłopot ze zdaniem egzaminu wstępnego na swój kierunek kilkanaście lat temu. Jak taka osoba ma zacząć robić doktorat – zaiste nie wiem.
Oczywiście zdarzają się perełki, osoby w wieku 20 lat zdolne do samodzielnej pracy naukowej i napisania doktoratu. Ale takie osoby poradzą sobie i bez reformy, tak jak zawsze sobie radziły (o ile nie zostaną zniszczone w szkole średniej, gdzie żeby zdać dobrze maturę nie można za bardzo się wychylać intelektualnie.)
Teraz habilitacja. Oczywiście można ją znieść. Ale wtedy trzeba by podnieść poziom doktoratu. A poziom doktoratów spada, bo studenci przychodzą na wyższe uczelnie niedouczeni, więc trzeba z nimi przerabiać kurs szkoły średniej, więc poziom licencjatów i magisteriów jest coraz słabszy… Kółko się zamyka.
Na marginesie. Istnieje dość hałaśliwa grupka przeciwników habilitacji, twierdzących, że zamyka ona przed nimi drogę kariery naukowej. Otóż nie bardzo rozumiem, dlaczego. Czyżby sklejenie kilku napisanych już prac i dopisanie wstępu przekraczało ich możliwości? A może jest poniżej ich godności? Mówiąc dosadnie, ci hałaśliwi krytycy nieodparcie kojarzą mi się z marcowymi docentami.
To wszystko pachnie mi tym, o czym pisze Furedi (którego cytowałem w moim wpisie) ?-obniżeniem standardów intelektualnych. Jeśli studia doktoranckie stają się trzecim stopniem studiów wyższych, a habilitacja ma zostać zlikwidowana, to co ma być przepustką do akademii? Czy nie chodzi przypadkiem tylko o to, by niezliczonym kiepskim uczelniom prywatnym (jak również kiepskim uczelniom publicznym) umożliwić prowadzenie studiów doktoranckich bez konieczności zatrudnienia wysoko wykwalifikowanej kadry? Ale jeśli tak, to skądinąd obniżający się standard intelektualny doktoratu ulegnie dalszej deprecjacji. Będziemy mieli więcej doktorów, co świetnie wypada w statystykach, bo statystyka nie ujmuje faktu, że poziom dzisiejszego doktora jest często niższy niż magistra sprzed trzydziestu lat, czy maturzysty sprzed lat siedemdziesięciu.
Jerzy Kowalski-Glikman
Fot. Craig Anderson, Flickr (CC SA)
Komentarze
Pozwolę sobie nie zgodzić się z Gospodarzem co do konkuzji (konieczności utrzymania habilitacji w obecnej postaci) podpisując się jednak obiema rękami pod przedstawionymi przesłankami. Te podsumowałbym spostrzeżeniem mojego kolegi, że kiedyś na korytarzach studenci grali w brydża, a teraz grają w tysiąca (a jak będą grać w wojnę – to on na szczęscie będzie na emeryturze 🙂 ), to co tu się dziwić, że słabe prace magisterskie sprzed lat kilku byłyby perełkami dziś.
Ale zasadnicze pytanie to jeśli nie habilitacja to co? Może np. odpowiednia liczba punktów za publikacje i wdrożenia z ostatnich x lat? Może i inny pomysł, ale likwidacja dla samej likwidacji jest oczywiscie absurdem i dlatego też jestem całkiem pewien, że jako taki zostanie zrealizowany i okrzyknięty sukcesem.
m^2
PS. A jeśli chodzi o wiedzę z fizyki na piątym roku studiów politechnicznych, to trafiają się takie kwiatki jak nieumiejętność określenia odległości jaką przejedzie pojazd w określonym czasie (prędkość znana, ruch jednostajny), czy odpowiedź na pytanie o okres sinusoidy w sieci (cisza…, podpowiedź: 50Hz), student na to: 250V…
Tak, że: zawsze może być gorzej…
„Pozornie są to pomysły sensowne, ale biorąc pod uwagę praktykę polskiego szkolnictwa wyższego – w moim przekonaniu absurdalne.”
Mocne slowa. Dla mnie naiwna jest wiara ze habilitacja polepsza lub stabilizuje poziom nauki w Polsce. To jest jak narazie jedyny pomysl ministerstwa ktory ma sens. Zawsze mnie irytowaly mnie tytuly (i pieczatki).
Uwielbiam dyskusje o reformie szkolnictwa wyższego. Zupełnie jakby konieczność pisania habilitacji lub jej brak miały jakiekolwiek znaczenie. Tak naprawdę liczy się w tym momencie i tak tylko kasa – jak nie będzie kasy, nie uda się zrobić żadnej reformy.
Nie chodzi mi bynajmniej o kasę na badania – potrzebna jest kasa na pensje. Choćby nie wiem ile było kasy na badania, nie będzie sensownych badań w sytuacji, gdy badacze zajmują się jedynie koszeniem kasy na uczelniach prywatnych. Nie wiem, może pomysł zniesienia habilitacji należy rozważać raczej w kategoriach próby odebrania wykładowcom możliwości dodatkowego zarabiania. Jeśli tak, to i tak nie będzie to skuteczne, bo wierzę, że bystrzy naukowcy sobie poradzą.
I dalej, poziom doktaratów spada nie tylko dlatego, że szkoła i studia są za słabe. Moim zdaniem główną przyczyną jest kasa 🙂 Kiedy doktrant musi pracować, a w chwilach wolnych robi badania, to takie badania z konieczności są do bani. Do tego dochodzi selekcja negatywna na studia doktoranckie, bo w takiej sytuacji, jak jest, tylko kompletna niemota może chcieć zająć się pracą naukową. A jeśli ktoś pisze doktorat, bo chce podnieść sobie zarobki w swojej pracy poza uczelnią (z mojego pola – jest trenerem i robi doktorat z psychologii, bo trenerzy z doktoratem więcej zarabiają), to oczywiście pójdzie po linii najmniejszego oporu i nie będzie się specjalnie do doktoratu przykładał.
Całe gadanie o habilitacji i licencjacie to jest tylko ukrywanie tego, że nauka polska jest zdegenrowana przez brak kasy i ciągłe kombinowanie, jak przeżyć w tym bagnie. Od tego, że się trochę zamąci „wodę”, bagno z pewnością nie wyschnie.
@ swann
Tak kasa ma fundamentalne znaczenie! Moj doktorant zwierzyl mi sie ostatnio, ze poniewaz w zeszlym roku nie udalo mu sie znalezc taniego mieszkania, musial czesc czasu poswiecic na dorabianie zamiast prace.
Z drugiej strony, jak bylem w Holandii na posdocu doktoranci mowili mi, ze dostaja stypendium na poziomie zasilku dla bezrobotnego i nie narzekali, bo traktowali studia doktoranckie jako inwestycje …
Co do pensji. Wyczytalem wlasnie w London Review of Books coś takiego
American academic scientists started out on about $2000 a year ? the rough equivalent of $17,000 these days ? while few full professors at the peak of their careers commanded as much as $10,000. The American scientist, a writer in Science magazine observed in 1953, is not properly concerne d with hours of work, wages, fame or fortune. For him an adequate salary is one that provides decent living without frills or furbelows. No true scientist wants more, for possessions distract him from doing his beloved work. He is content with an Austin instead of a Packard; with a table model TV set instead of a console; with factory rather than tailor-made suits. . . . To boil it down, he is primarily interested in what he can do for science, not in what science can do for him.
No to ja rzeczywiście zarabiam (prawie) piec razy tyle, co doktorant …
1. Teoretycznie habilitacja czyni naukowca „samodzielnym pracownikiem nauki”. To rzeczywiście tylko teoria, bo w praktyce jak ktoś z doktoratem ale bez habilitacji ma dobry wniosek o grant, to ma szansę go dostać i być jego kierownikiem. W tym sensie, to właśnie przyznanie grantu daje samodzielność, wprawdzie na czas określony ale za to z własnym budżetem, którego niejeden habilitowany nie ma do swojej dyspozycji. Z własnego doświadczenia wiem, że niektórzy recenzenci krzywo patrzą na niehabilitowanych kandydatów na kierowników grantów i planowana reforma miałaby szansę zmienić – liczyłby się projekt a nie obecność bądź nieobecność literek przed nazwiskiem podpisującego wniosek.
2. Drugą kwestią jest prawo do rozmnażania się (czyli promowania doktorantów). Tu wydaje się, że propozycja p. Kudryckiej także ma sens, bo kto ma za sobą poważny, zweryfkowany w uczciwej procedurze dorobek naukowy, w zasadzie powinien być w stanie nauczyć swojego podopiecznego jak się prowadzi badania – choćby własnym przykładem.
3. Pozostaje prawo do uwiarygodniania swoim nazwiskiem kierunków studiów, o czym projekt nic chyba nie mówi. Tu z kolei wydaje się, że habilitacja nie powinna być niezbędna, bo chodzi o kwalifikacje dydaktyczne a nie wyłącznie naukowe. Spotkałem już w swoim życiu osoby habilitowane, którym nie powierzyłbym do prowadzenia najprostszego wykładu, nie mówiąc o odpowiedzialności za dydaktykę innych osób, jak i niehabilitowanych geniuszów dydaktycznych, którzy potrafią układać plany nauczania dla swoich wydziałów.
Jednak, zanim doktor będzie mógł ręczyć za dydaktykę innych także powinien przejść jakąś weryfikację. I to jest miejsce, gdzie brak czegoś w projekcie ministerialnym. Obok procedury weryfikacyjnej uprawniającej do posiadania doktorantów powinna być inna, niezależna procedura uprawniająca do sprawowania nadzoru dydaktycznego.
4. Habilitacja dziś daje prawo do zasadania w Radzie Naukowej i jej równoważnikach uczelnianych. Tutaj także trzeba podjąc decyzję, komu to uprawnienie dać.
5. Pieniądze. Jak napisali moi szacowni przedmówcy(?), trzeba ludziom płacić, bo na razie uczelnie i instytuty udają że płacą, a naukowcy udają, że pracują za tę płacę.
SUMMA SUMMARUM. Wychodzi, że habilitację można spokojnie skasować, wprowadzając dwa odrębne uprawnienia, osobno na komponent naukowy i na komponent dydaktyczny aktualnej habilitacji.
Pozdrawiam,
J.Ty.
J. Ty.
Swietna analiza. Tylko wniosek koncowy nie budzi mojego entuzjazmu. Po co komu te papierki z „uprawnieniami”? O tym kto uczy powinien decydowac dziekan na podstawie sugestii odpowiednich komitetow wydzialowych.
Kolejne ,,progi” (bo magisterium, doktorat, habilitacje i profesurę) można tak traktować, służą obecnie głównie do tego, żeby rozróżniać ludzi na ścieżce kariery. Wywodzi się to z (odległych już) czasów, kiedy ,,nie matura lecz (nawet nie tyle chęć szczera ile bardzo często układy i inne takie)…” stanowiły główny problem.
Dziś ciągle jeszcze w systemie ,,kastowym” panuje chęć reglamentowania dostępu do tytułów i stopni naukowych w najróżnorodniejszy sposób. Oraz sposoby obchodzenia tych trudności (stary dowcip o promotorze Misiu też działa).
Jeżeli kiedyś znajdzie się w Polsce uczelnia, która zechce kompletować swoją kadrę naukową i dydaktyczną kierując się jednym tylko kryterium: czy ludzie ci mają szansę znaleźć zatrudnienie w dobrych uniwersytetach zachodnich (czyli na profesora ten, któremu takie stanowisko ktoś na zachodzie proponował, a na wykładowcę takiego, który jako wykładowca ma szansę na pracę w dobrych uniwersytetach) to okaże się, że ,,profesor belwederski” przetanie być potrzebny. I doktor habilitowany…
Dokorat można traktować jako inwestycję w przyszlość ale tylko w takiej sytuacji, gdy po doktoracie znajduje się dobrze płatną pracę w zawodzie (czy w przemyśle czy na uczelni). W Polsce przemysł praktycznie doktorów nie potrzebuje, a na uczelniech wcale nie mają wielkich szans na zatrudnienie. Jeżeli chcą zarabiać pieniądze — powinni raczej dyplom schować i pozukać mniej ambitnej pracy.
Tak długo jak ,,bawimy się” w naukę potrzebować będziemy różnego rodzaju sybstytutów rzeczywistych osiągnięć. I, obawiam się, że w obecnej sytuacji nie tyle należy myśleć o likwidacji habilitacji ile o wprowadzeniu kolejnego szczebla, bo doktor (zwracam uwagę, że na polskich uczelniach praktycznie przestali już istnieć magistrowie-asystenci), doktor habilitowany, profesor uczelniany, profesor belwederski to zbyt mała gradacja i warto coś po drodze dodać (kiedyś był profesor w trybie nadzwyczjnym). No, jest jeszcze członek PAN, ale tu zaczynają działać inne mechanizmy ograniczające.
Pieniądze są oczywiście bardzo ważne. Aparatura jest niezbędna. Znajomość języków jest bardzo ważna. Ale najważniejsza jest prawdziwa, rzetelna ocena osiągnęć (stwierdzenie, że ,,teza jest wątpliwa” nie powinno być powodem do obrazania się, czy zemsty, ale do poważnej dyskusji naukowej). A tego brakuje już od bardzo dawna…
Rozumiem obawy Jerzego Kowalskiego-Glikmana, ale jestem jednak za wprowadzeniem zmian. Moze dlatego, ze mam dusze eksperymentatora. Oczywiscie wszystkie zagrozenia, o ktorych mowa we wpisie sa uzasadnione. Ale jak sie nie zrobi nic, to bedzie moim zdaniem jeszcze gorzej. Rzeczywisty problem polega na tym, czy po ewentualnym stwierdzeniu, ze reforma jest zla bedzie mozliwosc przynajmniej powrotu do punktu wyjscia.
deepfiber:
Wcale nie twierdzę, że uprawnieniem nie może być formalnie sformułowane upoważnienie dziekana.
Boję się jednak, że powstanie wtedy zapotrzebowanie słabszych szkół na jakieś uwiarygodnienie się w oparciu o bardziej renomowane uczelnie, być może w duchu tego, co pisze Wojtek Myszka. Pojawią się ludzie, który będą chcieli uzyskać taką rekomendację od jakiegoś szanowanego uniwersytetu, żeby nią się legitymować w wyższej szkole „no name”. Praktycznie wróci tylnymi drzwiami habilitacja, tyle że swoje własne, nieporównywalne habilitacje będą wydawać poszczególne uczelnie.
Może wyjściem z tego układu byłaby poważna i dużo wnikliwsza niż dziś akredytacja, która nie sprowadzałaby się do policzenia habilitowanych tylko do poważnej, merytorycznej oceny ludzi z upoważnieniami wydanymi przez dziekana. Ale wtedy PAKA zamieniłaby się w CK…
I tak źle, i tak niedobrze.
Jak się nad tym wszystkim zastanawiam, to wychodzi, że praprzyczyną wszystkich kłopotów jest wszechobecna nieufność do kompetencji naukowców: teraz ze strony władzy państwowej, ale jak ona umyje ręce, to pewnie ze strony potencjalnych studentów. Pytanie, jak w ciągu roku czy dwóch zapracować na publiczne zaufanie, żeby można nim było zastąpić formalne procedury.
J.Ty.
Ciekawe argumentacje JKG ale chyba całkiem na odwrot. Jakby nie brał pod uwagę, ze za kiepski poziom dr odpowidaja prof, za kiepski poziom ‚prof’. licealnych odpowiadają i prof i dr a to skutkuje kiepskimi maturami itd. Nie wiem czy JKG zauwazyl, że CK heroicznie walczy aby obecne doktoraty były utrzymane przynajmniej na poziomie dawnych matur ?
Pomysły ministerstwa nie są takie jak w tekście GW więc to tylko takie sobie pisanie aby sie ludziom nie nudziło.
Każdej dziedzinie, a zwłaszcza nauce potrzebny jest system weryfikacji, system odróżniania tych, którzy „twierdzą, że są” od tych, którzy „są”. Bez tego systemu działa znane prawo Kopernika, czyli „zły pieniądz wypiera dobry pieniądz”. W polskim systemie akademickim takim podstawowym weryfikatorem jest habilitacja, która jest barierą tylko dla ludzi, którzy się do nauki nie nadają. I tym ona najbardziej przeszkadza, gdyż ogranicza ich dostęp do władzy, do nienależnego znaczenia itd. W dodatku w szeregu dziedzinach nie ma możliwości skutecznego wprowadzenia innego systemu weryfikacji, gdyż np. nie mają w nich zastosowania cytowania czy punkty impaktowe. Polskiej nauce potrzeba pieniędzy na prowadzenie badań, a polskim naukowcom przyzwoitego wynagradzania, czyli inaczej mówiąc umozliwienia spełnienia warunków, a nie obniżania warunków.
@ wiktor :
Swiete slowa. Moze dlategon min. Kudrycka chce zastapic obecna habilitacje ‚inna’ habilitacja.
wiktor:
„W polskim systemie akademickim takim podstawowym weryfikatorem jest habilitacja, która jest barierą tylko dla ludzi, którzy się do nauki nie nadają” Gdyby tak było to nauka w Polsce byłaby na poziomie światowym a jesteśmy tylko potegą habilitacyjną lecz mizerią naukową. Niestety w polskim systemie brak jest weryfikatora poziomu, stad mamy to co mamy.
Żądanie pilnej likwidacji habilitacji to klasyczne „wylewanie dziecka z kąpielą”. Problem przecież nie leży w tym, iż to hablitacja jako taka stoi na przeszkodzie rozwojowi naukowemu młodych doktorów/magistrów, bo szczęśliwi „docenci” in gremio hamują później czyjś rozwój.
Problem leży w niestosowaniu w praktyce rzetelnej, okresowej oceny dalszego postępu naukowego PO habilitacji. Można to prosto egzekwować, ustalając wymagalne progi i odsuwając od etatów naukowych tych, którzy ich nie spełniają. Niewiele jest ośrodków naukowych, gdzie to naprawdę jest przestrzegane. Mam szansę pracować w takim miejscu i sam (z racji pełnionych w przeszłości funkcji) spowodowałem odwołanie kilku takich malo aktywnych (choć „zasłużonych”) osób z etatów naukowych. W to miejsce – powołano takich, którzy określone kryteria po prostu spełniali.
Proste. Wymaga tylko odwagi cywilnej.
A dla mnie ta dyskusja jest nadal tylko zamazywaniem problemu. Nie ma kasy – nia ma polskiej nauki i rozmowa jest o niczym. Moja zgorzkniała diagnoza jest taka:
1. Żadne kryteria oceny nie pomogą, bo nie ma już specjalnie czego oceniać. Degrengolada trwa lata i ocenianie dorobku w jakiś sensowny sposób spowodowałoby wyludnienie całych wydziałów. Czy się zostawi habilitację, czy wprowadzi coś w zamian, to nie ma znaczenia – kryteria będą żadne, tak jak żadna jest duża część naszych naukowców.
2. Nie ma magicznej metody na poprawienie sytuacji na uczelni, jest już na to dużo za późno. Starsi badacze mają luki w wykształceniu, których już nie uzupełnią, młodsi z kolei nie mają się od kogo uczyć. Czytam, że doktorat „sprawdza zdolność samodzielnej realizacji zaproponowanego przez opiekuna projektu”. No to jest ciekawa teza. Ja raczej widzę wokół siebie wszechobecną działalność na zasadzie „zrób to sam”.
3. Podoba mi się natomiast pomysł zatrudniania na uczelni tylko takich wykładowców, którzy nie mieliby problemów z uzyskaniem stanowiska na amerykańskich uczelniach. Ten postulat jest zbieżny z moim pomysłem przekształcenia uniwersytetów w stołówki i skończenia z udawaniem, że w Polsce jest jakaś wyższa edukacja.
4. A teraz osobiście – czytałem odpowiedź Pana Kowalskiego-Glikmana na mój komentarz. Intryguje mnie passus o dochodach doktorantów. Żeby wyjaśnić – jestem doktorantem psychologii na UJ. Patrzę do mojego zeznania rocznego i widzę ciemność. W ogóle jakie dochody? Ale to jest jeszcze szczegół. Otóż moja ukochana uczelnia wymyśliła sobie, że doktoranci mogliby popracować trochę za darmo. Dzięki temu mam wielką przyjemność prowadzić zajęcia ze studentami, za które mi w ogóle nikt nie płaci, a co się pięknie nazywa „praktyką dydaktyczną”. Ja się zgadzam, że naukowiec nie powinien liczyć na jakieś niesamowite dochody, bo nie na tym zabawa polega. Ale ja osobiście pracuję 8 godzin dziennie, następnie uszczęśliwiam swoją złodziejską Alma Mater (no to chyba jednak złamałem przysięgę doktoranta) godzinami darmowej pracy, a na pytanie skierowane do mojego promotora „kiedy mam się niby zajmować nauką?” usłyszałem odpowiedź, że w weekendy. Będzie ze mnie po prostu niesamowity naukowiec, jak już przez to przejdę. A przejdę, bo jak słusznie zauważa autor artykułu, poziom doktoratów się dlaczegoś obniża i, jak ja z tego wnioskuję, obroni się każda miernota.
A Wy mi tu o habilitacjach! I nie przyjmuję argumentów, że mój kierunek jest zwichrowany, bo jako absolwent dwóch uczelni, w tym jednej na kierunku międzywydziałowym widziałem już dość. A poza tym uwielbiam dyskusje o polskiej nauce, bo zawsze mnie fascynowało fantasy. Idę spać, bo mam na 7 do roboty.
Tylko jeszcze raz powtórzę – zajmowanie się bredniami, które wykombinowała pani Kudrycka jest ich niepotrzebnym nobilitowaniem. Problemy polskiej nauki nie leżą w żadnej habilitacji i w żadnym licencjacie.
Formalne wymagania nie zastapia trudnosci obiektywnych. Przez nie zas rozumiem brak w Polsce dostatecznego stezenia w populacji ludzi o stosownym IQ oraz posiadajacych talenty sprzyjajace pracy naukowej lub dydaktycznej. W dziedzinach w ktorych talent wrodzony i rozwiniety przez cwiczenia jest latwy do oceny nawet na terenie publicznym ( jak w muzyce czy malarstwie) formalna selekcja w postaci kolejnych tytulow akademickich nie jest niezbedna. Chociaz oczywiscie akademie muzyczne czy akademie sztuk pieknych moga taka drabine uzywac. Wydaje mi sie, ze podobna wielosc torow awansowych nalezaloby dopuscic w naukach przyrodniczo-matematycznych. „Po owocach ich pozncie ich „mowi Ewangelia i ma gleboka racje. W przedmiotach scislych istnieja osoby, ktore nie maja cierpliwosci ani czasu aby wypelniac w terminie ustawowym wymagania potrzebne dla uzyskania kolejnego stopnia naukowego. Wydawaloby sie wiec slusznym aby pozwolic im ominac czesto zmudna droge standartowego awansu naukowego na podstawie osiagniec juz uzyskanych.
Trzeba tez pamietac, ze praca naukowa i praca dydaktyczna to zasadniczo rozne aspekty zycia akademickiego, ktore wymagaja zupelnie roznego usposobienia i talentu. Moje zyciowe doswiadczenie mowi mi, ze dobry pedagog z reguly jest kiepskim odkrywca. Ma on bowiem talent pamietania i przekazywania wielu znanych juz faktow i naturalna nieufnosc do nowinek naukowych czy rewizji istniejacych pogladow. Te zas rewizjonistyczne cechy sa istotne dla badacza jesli ma on wniesc cos istotnie nowego do nauki. Rzadko bowiem sie zdarza aby problem bedacy na warsztacie byl absolutnie nowy i nie mial swojej „historii” i autorytetow, ktore maja juz zdanie na ten temat. Stad warto aby akademia mogla pomiesci przedstawicieli obu osobowosci. Kazdy z nich ma cos do zaoferowania studentom.
Habilitacja powinna być opcjonalna. Powinna byc mozliwość wyboru dróg promocji – albo habilitacja, albo poddanie się innym kryteriom sprawdzającym. Byleby tylko były to kryteria ponaduczelniane, a nie wymyslone na potrzeby lepszej lub gorszej uczelni.
Zgadzam się całkowicie z autorem: nie ma co mówić o zniesieniu habilitacji, gdy spada ranga i poziom doktoratu. W moich czasach było to coś wiecej niż odpowiedź na zadane przez kogoś innego pytania. Pytania trzeba było wymyślić (a i cały temat też) i poszukac sobie promotora. A studia doktoranckie były czyms rzadkim.
Dzisiaj promotor czuje się odpowiedzialny za „sprawność” studiów doktoranckich, wykorzystanie stypendiów, etc., i dlatego – poza oczywiście wyjątkowo utalentowanymi doktorantami – jest to takie lepsze „postmagisterium”
Moje poletko to nauki humanistyczne.
1. Na moim macieżystym wydziale nie zdarzyło się, aby ktoś nie przeszedł oceny okresowej nawet jeśli poza prowadzeniem kiepskich zajęć nie zrobił od wielu, wielu lat nic.
2. Osoby „piszące” bezskutecznie od lat habilitacje przechodzą co rok-dwa tzw. komisje i zostają na uczelni, bo trzeba je traktować „po ludzku”. Znam takie osoby, które nie mają nawet jednego artykułu na rok. Nie jest to podstawą do zwolnienia.
3. Świeżo upieczeni doktorzy praktycznie nie mają szans na pracę.
I teraz jest takie kółko: nie ma nowych profesur, bo nie ma habilitacji, nie ma habilitacji, bo jest mnóstwo starszych osób, które już ich nie zrobią, te zaś zajmują etaty — nie ma młodych pracowników. Profesorzy co roku znikają na emerytury, nie ma powoli kto prowadzić zajęć. I tak sobie proszę dalej ciągnąć łańcuszek.
Co zmieni zniesienie habilitacji? Ci wszyscy, co już nie wiedzą, jak trzymać pióro w ręku nagle awansują i będą niedługo rządzić na uczelniach. Nie są w stanie merytorycznie ocenić przyszłych pracowników — nie liczmy na cud i piękne badania.
A jeśli chodzi o weryfikację — proszę mnie nie rozśmieszać — jeśli dziś ktoś, kto nie ma żadnych osiągnięć, nie współpracuje chociaż w ramach grantu, nie ma publikacji, a ma wciąż pracę i jej nie straci, to co się niby zmieni jutro? Kto będzie liczył te punkty i stawiał oceny? Moim zdaniem koledzy znów wybronią, aby starszy człowiek nie wylądował na bezrobociu.
W sumie: habilitacja jest ostatnim bastionem chroniącym humanistów przed chaosem.
Dachowiec nie pozostawił suchej nitki na obecnym habilitacyjnym systemie konkludując, że tylko habilitacja może go utrzymać przy życiu. Ciekawe to podejście , ale czy godne poparcia ? Na pewno nie przeze mnie . Skoro jest tak jak pisze Dachowiec a tak jest w systemie habilitacyjnym to należaloby to zmienić. Jestem zwolennikiem zastąpienia systemu tytularnego systemem dorobkowym aby było inaczej, aby nie było ochrony dla obecnego, patologicznego systemu.
przecież nie chodzi o poziom intelektualny, bo to nie konkurs piękności i wdzięku, ale wyniki naukowe. po co nam stada erudytów? żeby się na zachodnich uczelniach dziwowali? trzeba skuteczności i pracy naukowej, a nie przeskakiwania kolejnych szczebelków kariery. skoro 30 lat temu nasza nauka tak wysoko stała to gdzie te noble? gdzie odkrycia?
Jak zaznaczyl jw w komentarzu do mojego wpisu nt. doniesien o reformie (ale dotyczy to tez wpisu JK-G) , dyskutujemy tu jedynie o tym co napisala GW, a wiec o faktach prasowych, a nie rzeczywistych.
Ale chyba jednak warto. Widac bowiem z tej dyskusji wyraznie, ze poklady frustracji i brak nadziei na zmiany sa powszechne. Dla mnie wynika z tego jedna konkluzja: trzeba zmienic system jak najszybciej – i o tym pisalem we wpisie ‚Likwidowania przez powolywanie’.
W obecnej sytuacji wlasciwie nie ma co dyskutowac szczegoly: czy ma byc habilitacja czy nie, czy doktorat trzeba robic po magisterium czy po licencjacie. Trzeba po prostu cos zmienic zeby ludzie poczuli, ze w ogole ta nauka ktos sie zajmuje.
Drugi wielki problem to pieniadze. Wstrzykiwanie kasy w zle funkcjonujacy system jest marnotrawstwem. Dlatego od biedy zgodzilbym sie na te ‚okrety flagowe’, zeby od nich zaczac prawdziwe finansowanie nauki. Trzeba po prostu zaryzykowac, bo nie ma juz innego wyjsca. Najgorsze z punktu widzenia podatnika, a na dluzsza mete i samej nauki, byloby wstrzykniecie pieniedzy bez wprowadzenia zmian.
Po dłuższym zastanowieniu i paru widocznych tu próbach zrozumiałem ostatecznie o co chodzi z habilitacją.
To jest tak: naukowiec żyje w dwóch światach: nauki i nauczania, czyli badań i dydaktyki.
W świecie dydaktyki jest już (przynajmniej w wielu dziedzinach) rynek z podażą i popytem, stworzony przez niepubliczne szkoły wyższe, które potrafią przyzwoicie płacić za prowadzenie zajęć.
W świecie badań rynku nie ma, w zasadzie jedynym klientem jest państwo, które jako monopolista ustala ile za badania chce płacić po uważaniu, co oczywiście znaczy, że płaci żałośnie mało.
Żeby zweryfikować tę część wystarczy porównać płace w
– Instytutach naukowych PAN (czysta nauka bez dydaktyki) – płace śmieszne.
– Uczelniach państwowych (nauka plus dydaktyka) – płace wystarczające do przeżycia.
– Uczelniach prywatnych – płace bardzo dobre, biorąc pod uwagę ile się za nie wymaga.
Zastanówmy się teraz czym jest habilitacja: to element łączący badania z dydaktyką. Dostaje się ją jako nagrodę za prowadzenie badań, ale daje także uprawnienie do firmowania swoim nazwiskiem dydaktyki (zaliczanie do minimów kadrowych, itp.), co czyni ją poszukiwanym dobrem.
Z wszelkim prawdopodobieństwem, wielu ludzi prowadzi badania także, albo nawet głównie po to, żeby w końcu uzyskać habilitację i wraz z nią dostęp do godziwych pieniędzy za nauczanie. Jak się habilitację w aktualnej postaci zlikwiduje (a to przewiduje projekt), to gwałtownie siądą badania. Po prostu badacze zauważą, że po drodze są tylko krew, pot i łzy ale na końcu nie ma już konfitur. W tej sytuacji niewielu się zdecyduje na karierę badacza.
Nie ma rady, jak ktoś chce likwidować habilitację, musi dać jakieś nowe materialne zachęty do prowadzenia dociekań naukowych.
J.Ty.
J.Ty.
Co zamiast habilitacji?
http://www.nfa.alfadent.pl/news.php?id=5658
Rozumiem, ze NFA chce zwiazac mlodego doktora z jego pormotorem jeszcze scisjej niz do tej pory. He, he…
http://www.nfa.alfadent.pl/news.php?id=5658
To ja juz wole habilitacje broniona przed cala Rada Wydzialu.
A niby gdzie jk to przeczytał ? Jak widać obecna hab nie stanowi żadnej bariery dla manipulatorów i to źle sie odbija na nauce.
http://www.nfa.alfadent.pl/news.php?id=5658
Przeciez stoi tam jak wol! Oto cytat:
GORACY TEMAT: Co zamiast habilitacji?
Coraz częściej słyszymy, że obecny model kariery akademickiej jest anachroniczny, niekorzystny dla wykorzystania potencjału intelektualnego polskich naukowców. NFA od dawna proponuje zastąpienie obecnego modelu tytularnego – modelem dorobkowym, więc propozycje zniesienie habilitacji jako stopnia naukowego, jak najbardziej wpisują się w nasze postulaty. Chodzi o zwiększenie, a nie o zmniejszenie wymagań w stosunku do uprawiających nauke. Ale jasne jest, że świeżo upieczony doktor na ogół nie ma jeszcze kwalifikacji do promowania nowych doktorow – móglby byc co najwyżej profesorem pomocniczym, na kontrakcie. Gdyby obrał karierę akademicką winien odbyć staże, napisać kilka prac na poziomie, no i chyba odbyć staż promowania dr ( jako co-tutor) przy boku profesora. To powinno go uprawniać do stawania w szranki w otwartym, rzeczywistym, konkursie na stanowisko profesora na uczelni. Opinie zewnętrzne, w tym miedzynarodowe, rzetelna ocena dorobku i zdolności do kierowania pracami naukowymi i wykładania winny prowadzić do obejmowania stanowiska ( bynajmniej nie dożywotniego) profesora uczelnianego po wygraniu konkursu. A kto ma inne propozycje ?
Wół może stoi (widziałem nawet jednego jak sie wyjeżdza z Barcelony -no moze był to byk) , ale pisze co innego. jk – „Rozumiem, ze NFA chce zwiazac mlodego doktora z jego pormotorem jeszcze scisjej niz do tej pory.” Nie ma mowy o zwiazaniu dr z jego promotorem na reszte zycia ale od innymi prof winien sie też czegos nauczyć ? To by sie przydało na post-docu , zanim sie samemu nie wygra konkursu na prof.
Kon jaki jest, kazdy widzi. 🙂
A co do wola tudziez byka, to polecam z tegoz Chmielowskiego cytate nastepujaca :
Sciendum naprzód, że ZWIERZĘTA jedne są Dzikie, w Kniejach, w Lasach, w polach dzikich się kryjące. Drugie są domowe albo Swojskie. Trzecie w Wodzie i na Ziemi czasami przebywające, AMPHIBIA zwane, jako Wydra. Czwarte w Ziemi się chowające i inne różne od Naturalistów konsyderowane, i różne dystyngwowane. Ale Ja tym głowy Czytelnikowi nie mozoląc, co tylko w kilkunastu Naturalistach osobliwego o ZWIERZĘTACH nauczyłem się, jemu też Communico. Nie wyliczam Species wszystkich ZWIERZĄT, ani ich natury explikuję, bom nie Aristoteles, ani Pliniusz, ani Solinus, ale Studiosus Curiositotis.
Sądzę, że habiltacja nie przyczynia się w istotnym stopniu do utrzymania poziomu badań naukowych i nauczania. Przewlekła biurokratyczna procedura, w którym kilkunastu habilitowanych głosuje czy przyjąć do swojego grona nowego adepta jest czystą formą – pozbawionym juz wszelkiej naukowej treści decorum. Wbrew temu co pisze Wiktor habilitacja dla kogoś, kto publikacjami udowodnił już, że się do naukowego fachu nadaje jest niestety niepotrzebnie przewlekłą i dotkliwą biurokratyczną procedurą odciągająca takiego delikwenta od tego co jest naprawdę istotne czyli od pracy naukowej i dydaktycznej. Sądzę, że w istocie rzeczy habilitacja pełni obecnie wyłącznie rolę bezpiecznika systemowego, który zapobiega zbyt szybkiemu awansowi w hierarchii zawodowej ludzi, którzy zajmują się głównie pracą naukową więc nie mają czasu na takie bizantyńskie bzdury. A do wszystkich zwolenników habilitacji mam nastepujace pytanie. Czy starając się o pracę na dobrym amerykańskim, angielskim lub francuskim uniwersytecie wyślecie Państwo tłumaczenie swojego dyplomu habilitacyjnego czy może liste najlepszych publikacji w międzynarodowych czasopismach?
„Czy starając się o pracę na dobrym amerykańskim, angielskim lub francuskim uniwersytecie wyślecie Państwo tłumaczenie swojego dyplomu habilitacyjnego czy może liste najlepszych publikacji w międzynarodowych czasopismach?”
Pytanie trochę nietrafione, bo skoro w Stanach nie ma habilitacji, trudno się na nią powoływać, nie wiedzieliby nawet o co chodzi. Na dodatek habilitacja powinna być związana z uprzednio opublikowanymi artykułami.
Natomiast co do samej habilitacji, chciałbym dodać kilka uwag z perspektywy osoby, która jej nie posiada i nie wie czy będzie nad nią pracować, skoro mają ją zlikwidować.
Zacznijmy od argumentu, mówiącego, że sama idea habilitacji hamuje rozwój naukowy. Być może w pewnych środowiskach stanowi ona sposób na blokowanie dostępu do „elity” przez towarzystwo wzajemnej adoracji, np. wśród prawników czy lekarzy, gdzie habilitacja istotnie polepsza sytuację materialną. O ile wiem, bez odpowiedniego stopnia specjalizacji nie da się w praktyce zrobić habilitacji z medycyny (a przecież specjalizacja to formalnie inna ścieżka awansu). Również w prawie, istotny jest wiek habilitanta, spotkałem się z komentarzem, że ktoś jest bezczelny, że próbuje robić habilitację w „tak młodym wieku”. W matematyce jednak nie spotkałem się nigdy z czymś takim, co więcej patrząc na starszych kolegów, widzę, że habilitację posiadają Ci, którzy w mojej ocenie powinni ją posiadać, co więcej lepsi uzyskują ją znacznie wcześniej. Być może wszystko zależy od wymiernych korzyści wynikających z habilitacji i konkurencji o profity finansowe, jaka panuje w danej specjalizacji.
Pytanie, czy zlikwidowanie habilitacji ułatwi karierę, czy pewne środowiska, powiedzmy gerontokratyczne znajdą inne sposoby na blokowanie młodszych?
Zgodzę się częściowo z autorem wpisu, że samo spisanie habilitacji przez kogoś kto na nią zasługuje, nie powinno nastręczać większych trudności.
Problemem byłyby więc raczej jakieś wymogi natury biurokratycznej i to z nimi należałoby walczyć a nie z habilitacją jako taką, która przecież funkcjonuje, być może w innej formie, także w Niemczech i we Francji (tu pytanie do jk, czym jest Habilitation ? diriger des recherches
http://fr.wikipedia.org/wiki/Habilitation_%C3%A0_diriger_des_recherches
w porównaniu z naszą habilitacją?)
Mam więc wrażenie, że w naszych warunkach, przy braku konkurencji na uczelniach porównywalnej z USA, habilitacja – być może w zmienionej formie – jest jednak sposobem na wyłonienie bardziej uzdolnionych czy produktywnych pracowników. Problemem, jak napisał już ktoś wyżej, jest raczej brak weryfikacji dokonań pracowników po habilitacji, którzy mogą nic nie robić i cieszyć się ciepłą posadką. Ale to należałoby zwalczyć niezależnie i nie widzę dlaczego jedynym rozwiązaniem miałoby być zniesienie habilitacji.
I na konie jedna sprawa, której chyba nikt tu nie poruszył. Znam dobrych pracowników naukowych,nie posiadających habilitacji, albo opóźniających ją, ze względu na dość rygorystyczny wymóg spójności tematycznej wyników. Być może jest to problem charakterystyczny dla matematyki, dotyczy on zresztą, choć w mniejszym stopniu, także doktoratów. Osoba, która rozwiązała np. trzy naprawdę trudne problemy matematyczne, otwarte od lat, w dziedzinie dajmy na to algebry (nie moja działka, więc może być to nierealistyczne, ale walczę o anonimowość 😉 ), jeden z algebry homologicznej, drugi z teorii pierścieni, trzeci z teorii półgrup, nawet jeśli byłyby to wyniki przełomowe, mogłaby mieć problem z habilitacją, gdyż trudno (?) znaleźć tu wspólny mianownik. Wbrew pozorom nie jest to problem odosobniony, gdyż habilitacja kojarzy się z pracą przekrojową, z jednej strony ma przedstawiać obszerną teorię, z drugiej ma być oczywiście twórcza.
Dla mnie ma to np. znaczenie w momencie wybierania badań, które chcę prowadzić. W obrębie mojej dziedziny i dziedzin sąsiednich interesuje mnie wiele problemów. Oczywiście nie dam rady pracować nad wszystkimi na raz, muszę przeprowadzić pewną selekcję, jedne zostawić na później, innymi zająć się już teraz. Idealnie, powinienem wziąć pod uwagę kryteria: co dobrze rokuje (w sensie jakie są szanse na rozwiązanie problemu), co jest ważne z szerszego punktu widzenia, co interesuje ludzi na świecie (żeby nie zamknąć się w sztucznych problemach), co interesuje mnie. A okazuje się, że moim dodatkowym kryterium jest: co jest lepszym przyczynkiem do habilitacji. Oczywiście i bez perspektywy habilitacji nie należy się rozdrabniać, ale obecne wymogi jednak nieco zacieśniają horyzonty.
Ogólnie jednak wydaje mi się, że w polskich warunkach, bez dużej międzynarodowej konkurencji o stanowiska naukowe, właściwe pytanie to nie „czy habilitacja?” ale raczej „jaka habilitacja?”.
W USA istotnie uniwersytety nie posiadaja stopnia dr habilitowany ale posiadaja tak zwana tenure co oznacza stanowisko stabilizowane. Aby dostac je nalezy nie tylko przedstawic wyrazne osiagniecia naukowe w formie publikacji (chociaz niekoniecznie jedno-autorskich) ale takze wykazac sie zdolnoscia uzyskiwania dotacji na badania (grantow) czyli skutecznoscia w napelnianiu kasy uniwersyteckiej oraz zdolnoscia uzyskiwania funduszy na zatrudnienie doktorantow oraz badaczy pomocniczych (post-docs). System amerykanski ma wiele wad, o ktorych nie chce teraz mowic. Ma on jednak tez ta zalete, ze swiezo zatrudniony assistant professor (oczywiscie bez tenure) ma okreslony czas aby przy pomocy funduszy rozruchowych dostarczonych mu przez Wydzial rozwinac swoje laboratorium , wynajac zaloge oraz rozpoczac usilne starania nad pozyskaniem dotacji z odpowiednich instytucji zewnetrznych oraz firm prywatnych. Jest to naprawde bardzo wymagajacy okres w zyciu mlodego naukowca. Decyduje on bowiem o calej jego karierze. Jesli nie jest dobry przedsiebiorca naukowym to nigdy nie dostanie ustabilizowanej pozycji na dobrym uniwersytecie badawczym. Co najwyzej bedzie mogl znalezc zatrudnienie w uniwersytetach pedagogicznych (colleges), ktore zreszta bardziej przypominala nasze technika czy Wyzsze Szkoly Czegos Tam niz jednostki badawcze.
Wydaje mi sie za zaadaptowanie systemu amerkanskiego do naszych warunkow pozwoliloby uniknac wielu bolaczek, ktore jak wnioskuje z wpisow wyzej, trapia mlodych pracownikow naukowych przed i po habilitacji.
Trzeba tez pamietac, ze system amerykanski zna w zasadzie dwa stanowiska uniwersyteckie po doktoracie, ktore nie posiadaja tytulu profesora (czyli nie daja prawa starania sie o granty) . Sa to instruktor (odpowiadajacy naszemu asystentowi) oraz wykladowca, ktory w zasadzie odpowiada naszemu adiunktowi. Sa to stanowiska dydaktyczne, ktore moga byc odnawiane w zasadzie dowolna ilosc razy ale, ktore nie daja prawa do zawodowej stabilizacji. Natomiast stanowisko assistant professor mozna , w drodze konkursu, dostac nawet bezposrednio po uzyskaniu doktoratu (PhD albo DSc) bez koniecznosci przejscia przez te nizsze stopnie kariery. Dalsze dwa stanowiska profesorskie wiaza sie juz z uzyskaniem tenure. Ta zas jest przyznawana komisyjnie na zainteresowanym Wydziale. Jesli kandydat zostanie odrzucony musi szukac zatrudnienia na innym uniwersytecie gdzie moga mu przyznac tenure mimo, ze ten sam dorobek nie byl wystarczajaco dobry na jego pocztkowym miejscu zatrudnienia. Jest to los, ktory spotyka wiekszosc mlodych profesorow Harvardu.
@ hlmi
„Osoba, która rozwiązała np. trzy naprawdę trudne problemy matematyczne, otwarte od lat, w dziedzinie dajmy na to algebry … jeden z algebry homologicznej, drugi z teorii pierścieni, trzeci z teorii półgrup, nawet jeśli byłyby to wyniki przełomowe, mogłaby mieć problem z habilitacją, gdyż trudno (?) znaleźć tu wspólny mianownik”
Akurat z tym trudno mi jest sie zgodzic. Wyniki laczy przede wszystkim osoba autora i ciaglosc jego/jej zainteresowan naukowych. Po drugie nie wierze, by mozna bylo w czasie przeznaczonym na habilitacje (9lat) powaznie zajac sie kilkoma zupelnie niezwiazanymi ze soba tematykami badawczymi.
Z dotychczasowej dyskusji wylaniaja sie, jak sadze dwa wnioski.
1. Zgadzamy sie ze dla naprawde zdolnych, czyli na awans w akademii zaslugujacych, habilitacja nie stanowi problemu. Ja uwazam, ze jest rowniez cennym doswiadczeniem, choc rzeczywiscie obowiazujaca obecnie procedura habilitacyjna jest pewnie zbyt wielostopniowa i skomplikowana.
2. Habilitacja nie jest najwazniejszym problemem nauki polskiej. Problemem jest brak pieniedzy, a moim zdaniem, przede wszystkim brak mobilnosci. Najczesciej wszystkie szczeble kariery przechodzi sie w tym samym osrodku, przez cale zycie pozostajac w tym samym srodowisku. W Holandii zwyczajowo NIE mozna zatrudnic doktoranta w instytucji, w ktorej uzyskal/la doktorat. Znam pare przypadkow, kiedy doktoranci wrocili do swoich uniwersytetow po kilku latach postdoca, ale byly to osoby z absolutnie scislej czolowki. W moim instytucie mowilo sie o tym, ze nie zatrudnimy nikogo na stale zanim dana osoba nie odbedzie stazu podoktorsiego w innej instytucji, ale w praktyce bardzo trudno to przeprowadzic.
Co wiecej nieliczne konkursy, choc w teorii otwarte dla wszystkich, w praktyce wcale otwarte nie sa a sluza awansowaniu miejscowej kadry. Oczywiscie trudno spodziewac sie czegos innego, bo jakby konkurs wygral ktos z zewnatrz, to trzeba by zapewnic mu/jej etat, czyli w praktyce kogos zwolnic, co ze wzgledu na obowiazujace prawo pracy jest praktycznie nie do przeprowadzenia.
Ja bym w zwiazku z tym proponowal zmiany nie z habilitacja ale w systemie zatrudniania:
1. Obowiazkowe studia doktoranckie (nie mozna zatrudnic magistra na etacie).
2. System postdoc’ow: zatrudnienie tylko na 2-3 letnich kontraktach terminowych koniecznie w instytucji innej niz ta, ktora nadala doktorat.
3. Piecioletnie zatrudnienie po postdocu z mozliwoscia przejscia na staly kontrakt po habilitacji.
Innymi slowy, habilitacja bylaby przepustka do stalego kontraktu.
Oczywiscie moznaby zatrudniac na stale doktorow, ale tylko na stanowiskach wykladowcy, z wiekszym pensum dydaktycznym (co odciazyloby od dydaktyki tych, ktorzy pracuja intensywniej naukowo).
Rozpisalem sie …
Czas zabrac sie do pracy…
hlmi
„wydaje mi się, że w polskich warunkach” zaściankowośc godna podziwu.
Zamiast otwarcia – zamknięcie i tworzenie tzw. nauki polskiej.
” skoro w Stanach nie ma habilitacji, trudno się na nią powoływać, nie wiedzieliby nawet o co chodzi” no wlasnie. habilitacji nie ma – nauka jest, inaczej niz u nas – jest habilitacja – a nauki niet. Od sowieckiego systemu jakoś trudno sie oderwać.
„habilitację posiadają Ci, którzy w mojej ocenie powinni ją posiadać, co więcej lepsi uzyskują ją znacznie wcześniej” a w mojej ocenie jest często inaczej i ocenialem to juz jako student widząc, ze slabsi robia bez problemu a lepsi z problemami lub wrecz opuszczaja uczelnie. I ten obraz mi pozostał mimo mobilnosci, a znam sprawy tylko z okretow flagowych polskiej flotylli akademickiej.
hab „przecież funkcjonuje, być może w innej formie, także w Niemczech i we Francji ”
tak a komunizm przeciez funkcjonuje i na Kubie i w Korei N więc po co to było rozwalać ?
W Niemczech stara gwardia sie broni ale hab jest w szczatkowej formie i nie jest konieczna a we Francji habiltation ? diriger des recherches
funkcjonuje ale to nie jest to samo co nasza hab. np. ocena miedzynardowa i proszę sobie wyobrazić może w tym brac udzial np. polski dr (niehab) jesli chca znac jego opinie ( w Polsce nie może prowadzic nawet mgr skoro prowadzil je n-razy skuteczniej od profersowdoktorowhabilitowanychnaukipolskiej ). Co wiecej nie trzeba sie prosić o % od wspólautorow co u nas jest nagmine bo starający sie o hab 2,3 rzędni wspólautorzy, 2,3 rzędnych prac prosza sie o procenty od tych którzy sa 1 rzednymi autorami i maja i 1rzędne prace ale hab nigdy nie będą !
Zreszta jak widac hlmi ma b. slabe rozeznanie w realiach nauki w Polsce ( można zna jakąś oazę)
Tak , francuska habilitacja (HDR) nie umywa sie do polskiej. Po prostu gdy czlowiek ma odpowiedni dorobek zbiera to wszystko do kupy pisze rozprawe, ktora drukuje sie na komputerze jak doktorat i sie to broni przed kilkuosobowa komisja zatwierdzona przez uniwersytecka Komisje Naukowa (zadna tam Rada Wydzialu, ktorej czlonkowie w 90 proc. w ogole nie maja pojecia o tym co mowi habilitant). Jesli kandydta ma publikacje od sasa do lasa, ale na poziomie, to zupelnie nie przeszkadza. Musi miec po prostu odpowiedni dorobek, ktory zostanie oceniony prze Komisje Naukowa uniwersytetu jako wystarczajcy do obrony. Oceny dokonuje sie na oko, tzn. nie wylicza sie zadny punktow. Po prostu musi byc odpowiedni poziom dla danego uniwersytetu. W dodatku mozna bronic tam gdzie sie chce, tzn. nie koniecznie na wlasnym uniwersytecie. Oczywiscie jesli ktos broni w jakiejs Pipidowce to widomo dlaczego. 🙂
Ten system opiera sie na bardzo duzej dozie zaufania – do kandydata, Komisji Naukowej i Komisji habilitacyjnej. O poziomie habilitacji swiadcza nazwiska czlonkow komisji i uniwersytet na ktorym jej broniono. Oczywiscie sa naduzycia i bronia sie miernoty, ale nie jest to czeste, bo jest to ewidentne i kazdy uniwersytet przed tym sie broni.
jk
Jak jk wie jak jest, to z jw się zgadza ! Gorzej jest jak nie wie, jak jest.
Ale dobre i to i trzeba o tym pisac, bo i ci z CK powołuja sie na przykład Francji a nie wiedzą na co sie powołuja. Taka jest niewiedza tych którzy
oceniaja kto ma wiedzę a kto nie !
Nawet francuskie doktoraty bywaja oceniane przez gremia międzynarodowe a dobry francuski dr ma czasem lepszy dorobek międzynarodowy od profesoradoktorahabilitowanegonaukipolskiej ( w tej samej dziedzinie) a przeciez we Francji jest kryzys w nauce i nie jest to taka potęga.
Jest i szuka sie sposobow na wyjscie z tego kryzysu glownie w modelu amerykanskim. Tylko jakos nikomu od glowy nie przychodzi, ze tu w czyms przeszkadza habilitacja.
jw,
przecież wyraźnie napisałem, że wypowiadam się na podstawie własnych doświadczeń z matematyki. Jest to dziedzina dość specyficzna, już choćby z tego względu, że zwyczajowo autorzy pracy są wymieniani alfabetycznie, na dodatek rzadko kiedy jest ich więcej niż dwóch, trzech. Rzeczywiście nie mam większego pojęcia o tym jak to wygląd w innych dziedzinach i na małych uczelniach. Nie widzę jednak dlaczego miałoby mnie to wykluczać z dyskusji, tak długo jak piszę uczciwie o tym, co wiem, zaznaczając na czym się znam, na czym nie.
Gdy zaś napisałem, że w moim odczuciu habilitację mają ci, co zasłużyli, zaznaczyłem, że mówię o starszych kolegach, czyli osobach z mojej uczelni, które znam osobiście i których działalność naukową potrafię ocenić.
Wymieniłem też pewne wady habilitacji, nie koncentrując się na wcześniej opisanych, tylko opisując nowe i zaznaczyłem, że trzeba zmienić wymogi formalne w związku z habilitacją oraz, że zmiany są potrzebne, w szczególności, że ludzie po habilitacjach nadal powinni być poddawani regularnej ocenie.
Nie gramy więc do innych bramek i nie widzę powodu do sarkazmu z Twojej strony, tak samo jak do taniej erystyki w stylu:
” ?wydaje mi się, że w polskich warunkach? zaściankowośc godna podziwu.
Zamiast otwarcia – zamknięcie i tworzenie tzw. nauki polskiej. ” – nie chodzi o zamknięcie, tylko o to, że w USA czy Kanadzie jest na jedno stanowisko akademickie wielu kandydatów, z Azji, Europy, Afryki i obu Ameryk. Akurat wiem jak wygląda tu proces zatrudnienia,nie przystaje on do sytuacji, gdy mamy kandydatów trzech, z Radomia, z Bydgoszczy i z Warszawy. Nie mówię, że ma to być jedyne kryterium, są ważniejsze, dlatego habilitację zostawiłbym jako coś dodatkowego.
” ?przecież funkcjonuje, być może w innej formie, także w Niemczech i we Francji ?
tak a komunizm przeciez funkcjonuje i na Kubie i w Korei N więc po co to było rozwalać ?” – naprawdę argument nie fair. Chodziło mi przecież tylko o to, że są kraje w których sytuacja w nauce jest lepsza niż w Polsce, a habilitacja w nich funkcjonuje.
I na koniec, nie udaję, że jestem ekspertem, zadaję pytania i usiłuję się czegoś dowiedzieć. z mojej perspektywy to lepsze niż udawanie eksperta, gdy nie pracuje się na uczelni od 30 lat i nie ma się szansy na nią wrócić.
jk
Skoro hab francuska niewiele ma wspólnego z polską to moze jest mniej szkodliwa. Ciekawe czy francuscy naukowcy bez hab muszą zrzekać sie obywatelstwa aby sie zatrudnić w instytucie francuskim np. po powrocie z USA .
hlmi
skoro hlmi jest tak wrażliwy na argumenty to czemu stosuje argumenty nie fair ? jakby mowil Michnikiem.
„w USA czy Kanadzie jest na jedno stanowisko akademickie wielu kandydatów, z Azji, Europy, Afryki i obu Ameryk. Akurat wiem jak wygląda tu proces zatrudnienia,nie przystaje on do sytuacji, gdy mamy kandydatów trzech, z Radomia, z Bydgoszczy i z Warszawy ..” Tak nie przystaja a 3 kandydatow to tłum, moze przez pomyłke czy zaniedbanie nie uszczelniono informacji. Zwytkle jest 1 i to ten kto ma wygrac bo na niego jest ogłoszenie o czym (niemal) wszyscy wiedza. ( i biade temu kto nie wie !)
„dlaczego miałoby mnie to wykluczać z dyskusji” a kto wyklucza ? – ja ? Juz mnie oskarżano, ze zmienialem kierownikow jak rękawiczki !
Na temat powrotow i udawania ekspertow – zamilcze. Wiem że anonimy nie pzrebierają w metodach ( 30 lat zamkniete w sejfach wiec przykład jest !)
Wcale nie jest szkodliwa. Nikt nie musi zrzekac sie obywatelstwa. Wrecz przeciwnie, zdobycie etatu przyspiesza otrzymanie obywatelstwa francuskiego. Do konkursow mozna stawac poslugujac sie wylacznie jezykiem angielskim.
jk
No to wiec całkiem inaczej niż w Polsce.
Interpelacja nr 767 w sprawie dyskryminacji przy rekrutacji pracowników naukowych na stanowiska profesora nadzwyczajnego lub profesora wizytującego
Zgłaszający Artur Górski Adresat minister nauki i szkolnictwa wyższego Data wpływu 22-01-2008
http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/3001bd
878392962bc12573b500459bdb/520dd931786e
1e6ec12573df004cdce8?OpenDocument
O.K. Widzę, że pozostaniemy przy swoich stanowiskach. Obrońcy habilitacji wykazują w swojej argumentacji zdumiewającą niekonsekwencję. Oto akceptują amerykański system wyłaniania liderów naukowych ale tylko jeśli jest on stosowany w Ameryce. Polska ma swoją specyfikę, ma inne potrzeby, ludzie dojrzewają naukowo w naszym klimacie wolniej i dlatego naszej nauce dobrze służy habilitacja i profesura belwederska. Mamy zatem system akredytacji i oceny polskich uniwersytetów oparty w 100% na ilości zgromadzonych przez dany uniwersytet ozdobnych dyplomów. W tym systemie ewentualne zatrudnienie laureata nagrody Nobla bez habilitacji na stanowisku profesora nie wzmocniłoby formalnej pozycji uniwersytetu a co więcej stanowiłoby dla władz tej uczelni pewien problem administracyjny związany z procedurą zatrudniania osoby bez formalnych wymaganych prawem kwalifikacji do objęcia takiego stanowiska. Na szczęście jest to problem czysto teoretyczny bo Nobliści nie szukają katedr do objęcia na polskich uczelniach a polskie uczelnie nie szukają Noblistów.
@jarek
moj instytut zatrudnil w 2006 roku obywatela Niemiec, bez polskiej habilitacji na stanowisku profesora. Nie bylo z tym zadnego problemu. Ow profesor byl po prostu dobrym naukowcem (acz bez Nobla)
Jarek
Nie do końca ‚jest to problem czysto teoretyczny bo Nobliści nie szukają katedr do objęcia na polskich uczelniach a polskie uczelnie nie szukają Noblistów.’ Po prostu nie mają co szukać. Taki Miłosz szwendał sie po ulicach Krakowa ( jak mówiono przed uchwaleniem ustawy w 2005) bo na profesurę na UJ nie miał szans. Mogł sobie wykładac w USA ale tacy na wykładanie w Polsce nie mają szans, a na etat tym bardziej – może starszego wykładowcy co najwyżej. np. http://www.naukowcy.republika.pl/fikcja.html
Jerzy Kowalski-Glikman
„moj instytut zatrudnil w 2006 roku obywatela Niemiec, bez polskiej habilitacji na stanowisku profesora”
bo był Niemcem a nie Polakiem !!! Patrz interpelacja 767 wyzej ! Prosze czytać co sie cytuje bo w taki sposób mozna dyskutowac bez konca. Na ogól dyskutanci nic nie czytaja i sobie tak przytykaja bez znajomosci faktow.
@jw
Nie sadze by rownie dobry polski naukowiec bez habilitacji mialby jakiekolwiek problemy z zatrudnieniem, przynajmniej w moim instytucie
Mowa jest o systemie i realiach a nie o sądach bez dokumenatcji.
Lektura obowiązkowa: List do NFA w sprawie dyskryminacji obywateli polskich przy zatrudnianiu na stanowiskach naukowych
http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=460
Prosze udokumentowac zatrudnienie niehablitowanego naukowca posiadającego obywatelstwo polskie (bez rezygnacji z tego obywatelstwa) na stanowisku prof ! wtedy będziemy sądzić- może inaczej.
Jarek,
„Obrońcy habilitacji wykazują w swojej argumentacji zdumiewającą niekonsekwencję. Oto akceptują amerykański system wyłaniania liderów naukowych ale tylko jeśli jest on stosowany w Ameryce. Polska ma swoją specyfikę, ma inne potrzeby, ludzie dojrzewają naukowo w naszym klimacie wolniej i dlatego naszej nauce dobrze służy habilitacja i profesura belwederska.”
Myślę, że nie jest to do końca prawda, obrońcy habilitacji uważają po prostu, że w warunkach polskich być może korzystne jest dodanie habilitacji jako jeszcze jednego kryterium przy zatrudnieniu. Wcale nie chodzi o utrzymanie status quo, raczej o to, że nie jest jasne czy samo zniesienie habilitacji rozwiąże wymienione wyżej problemy. O ile wiem, zgodnie z ustawą, habilitacja może być po prostu zbiorem artykułów, znam wiele osób, które właśnie w ten sposób napisało swoje (oczywiście pozostaje wspomniany wyżej problem spójności tematycznej). I jakoś w mojej dziedzinie nie spotkałem nigdy osobiście osoby dla której właśnie habilitacja stanowiłaby barierę nie do przejścia w karierze, sensowni ludzie po prostu ją piszą i mają z głowy. Jeśli w innych dziedzinach jest inaczej, jeśli prawdą są te wszystkie opowieści, to jest to rzeczywiście straszne, ale nie wydaje mi się, żeby jakieś oligarchie padły, albo jakieś osoby straciły wpływy, tylko dlatego, że się zniesie habilitację. Konieczna jest głęboka reforma systemu, a to czy będzie on z habilitacją czy bez, wydaje mi się już drugorzędne, pod warunkiem, że cały będzie spójny i z odpowiednimi mechanizmami kontrolnymi. Moje więc poparcie dla habilitacji (może poparcie to za duże słowo, jak ją zniosą, to dla mnie osobiście akurat tylko lepiej, może zastąpmy je słowem akceptacja) wynika raczej z tego, że widzę w niej dodatkowy mechanizm kontrolny. Ważne jest jednak słowo „dodatkowy”, nie powinien być on traktowany jako jedyne kryterium w konkursach. Zresztą, jeśli chodzi o wspomniane przez jw ustawiane konkursy, czy naprawdę nie będzie się ich dało zrobić bez habilitacji? Jeśli nie wprowadzi się szerszych zmian, dot. zasad ogłaszania i przeprowadzania tych konkursów, sytuacja może się wcale nie zmienić.
Natomiast rzeczywiście problemem wydaje mi się wspomniana przez Was sytuacja z zatrudnianiem obcokrajowców i Polaków. Wprawdzie znowu nie wydaje mi się, żeby wielkim problemem było zebranie swoich artykułów i zrobienie z nich habilitacji, jeśli już się ma właściwe wyniki (może być to upierdliwe, ale na pewno nie bardziej niż wnioski o grant UE), ale rozumiem niechęć pewnych osób do takiej radosnej twórczości. Być może rozwiązaniem mogłaby być możliwość zatrudniania na stanowiskach porównywalnych z pełnionymi za granicą? Nie wiem.
Nota bene, ustawachyba nadal pozwala na przyznanie osobie bez habilitacji tytułu profesora belwederskiego. Wówczas ta osoba może być zatrudniona na stanowisku profesora. Jest w tym rzeczywiście jakaś wewnętrzna niespójność…
jw,
„Na temat powrotow i udawania ekspertow – zamilcze. Wiem że anonimy nie pzrebierają w metodach”
masz rację, występując anonimowo, nie powinienem był rzucić tej uwagi, żeby było śmieszniej sam kiedyś strofowałem tutaj kogoś, że w sposób nie fair wykorzystuje fakt, że inna osoba podaje swoje dane. Przepraszam…
Po prostu to Twoje oskarżenie o zaściankowość trochę mnie zabodło i zareagowałem impulsywnie.
hlmi
„Konieczna jest głęboka reforma systemu, a to czy będzie on z habilitacją czy bez, wydaje mi się już drugorzędne, pod warunkiem, że cały będzie spójny i z odpowiednimi mechanizmami kontrolnymi. ”
O taka kompleksową reformą od lat walczy NFA i sporo tych elementow wchodzi do obecnej propozycji rzadowej o czym milczy GW manipulując
srodowiskiem. Oczywiście w tej reformie hab nie ma pozycji centralnej (podobnie jak w postulatach NFA) . Zniesienie obecnej formy hab byłoby oczywistą konsekwencja przyjęcia sysytemu zblizonego do anglosaskiego.
” Jeśli nie wprowadzi się szerszych zmian, dot. zasad ogłaszania i przeprowadzania tych konkursów, sytuacja może się wcale nie zmienić.”
To także sprawa od lat podnoszona pzrez jw i NFA i przyjeta w propozycji reformy – obowiazek ogłaszania w ministerialnym serwisie internetowym pod rygorem unieważnienia konkursu. Jawnośc procedur, możliwosci odwolania czyli inaczej niz obecnie.
Kwestia zasiankowości. To było podane nieco humorystycznie, bo wielu niby walczy o wyjście z grajdołka ale tak aby z niego nie wychodzić. My mamy swojską nauke polską i nie bedziemy sie oglądac na innych. Świat winien rownać do nas bo niby dlaczego my mamy rownac do swiata. Skoro my mamy hab to niech i nobliści robią hab aby u nas pracowac itd.
Mysle, ze nie jest tak zle z polska droga do awansu naukowego. Wiadomo, ze naukowiec, jak dobre wino, musi sie zestarzec aby nabrac doswiadczenia i perspektywy do zagadnien, nad ktorymi pracuje. System zreszta nie jest nieelastyczny. Gdy istnieje istotna potrzeba potrafi wyjsc poz waskie ramy ustawy. Znany mi jest przypadek kiedy profesorem zostal Polak nie tylko bez dorobku naukowego ale nawet stopnia magistra (W. Bartoszewski) a doktoraty h.c. przyznawane sa bez wahania przez polskie uniwersytety osobom bez najmniejszego wkladu do nauki lub kultury (nie mysle tu o Reza Pahlavi). Tak wiec” choc wszyscy mowia lepiej wcale nie zyc, i pesmizmu zewszad slychac dzwiek, to jednak dobrze jest jak jest” (prawie Boy)
Ale o czym Bobola pisze ? Co to ma wspólnego z awansem naukowym ?
Na początek napiszę że jestem doktorantem z zakresu nauk politycznych na jednym z ?okrętów flagowych? Pani Minister Nauki. Moje opinie dotyczą więc jedynie środowiska humanistów a nie nauki jako całości.
Studia z zakresu politologii SA jednymi z najłatwiejszych na polskich uczelniach. Średnio inteligentny szympans z iq 60 mógłby je skończyć ze średnią 3,0. Dlatego właśnie są takie popularne a co za tym idzie rozpowszechnione w niemal każdej prywatnej szkółce niedzielnej. Co to ma do habilitacji? Otóż sporo. Humanistom (ze szczególnym wskazaniem na politologów) habilitacja nie jest potrzebna jako papier potwierdzający naukowy kunszt ale przepustka do kasy. Realne badania w humanistyce SA rzadkością, resztki funkcjonują jeszcze na socjologii i psychologii. Pozostali dumni naukowcy swoje dzieła ?kompilują? w mniej lub bardziej udany sposób. O sięganiu po pieniądze pozabudżetowe nikt nawet nie myśli. Bo i po co jak można mieć nadgodziny na studiach zaocznych etat na prywatnej uczelni oraz Bóg jeden wie ile godzin w kilku innych szkołach.
Jedyni którym marzą się jakieś badania to doktoranci i młodzi doktorzy którzy jeszcze nie wsiąkli w system. Ale czy mogą bić się o jakieś fundusze? Bez hab. To nierealne a w przypadku mgr wręcz niemożliwe. W tej sytuacji nie można już do 90% humanistów używać terminu ?naukowiec? ale raczej ?nauczyciel akademicki?. I może ta sytuacja nie byłaby zła (humaniści maja dla rozwoju gospodarczego marginalne znaczenie) gdyby nie to że dydaktyka stoi na fatalnym poziomie. Kadra naukowa to albo wynik wieloletniej selekcji negatywnej, albo pasjonaci jednak pozbawieni jakiejkolwiek wiedzy i styczności z współczesnym rynkiem pracy. Nigdy wszak poza uczelnia nie pracowali. Studentów kształci się więc tak jakby celem 95% z nich było napisanie doktoratu a nie znalezienie dobrze płatnej pracy po studiach.
Likwidacja habilitacji pozwoliła by wreszcie na ucywilizowanie dydaktyki bo do minimów uczelni i wydziałów wliczały by się tylko osoby ze stopniem doktora. Obecnie nawet ambitny kierownik instytutu nie może kształtować własnej polityki kadrowej w stosunku do pracowników którzy maja gwarancję etatu niezależnie od poziomu wiedzy, a wynikająca li tylko z hab.
Z zainteresowaniem czytam głosy przedstawicieli nauk ścisłych i przyznam że bardzo zazdroszczę poczucia sensu podejmowanych wysiłków. Myślę że wam likwidacja hab. Pozwoli się wreszcie uwolnić z okowów feudalnego systemu pan (prof.) ? sługa (mgr) i zacząć pracować na siebie lub współpracować z profesurą na warunkach partnerskich.
Z radością przyjąłbym także zapewnienie Pani Minister że poza likwidacją habilitacji nałoży na uczelnie USTAWOWY OBOWIĄZEK pełnej jawności procedur zatrudniania i publikowania wyników postępowań w Biuletynie Informacji Publicznej. To by dopiero była rewolucja, nie uważacie?
Na koniec zauważę że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a autor ową habilitacje posiada. Czy więc nie mamy do czynienia z obrona interesów własnej kasty wbrew oczywistym faktom?
„Na koniec zauważę że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a autor ową habilitacje posiada. Czy więc nie mamy do czynienia z obrona interesów własnej kasty wbrew oczywistym faktom?”
Jak dla mnie to daleko idące uproszczenie. Jak już wspomniałem wyżej, choć dla mnie osobiście wygodniej byłoby bez habilitacji (tak się bowiem składa, że jej nie posiadam), nie jestem jej przeciwny, uważam tylko, że należy zmienić pewne rzeczy.
Argumenty tego typu są wysuwane przez obie strony sporu, z jednej stony mówi się, że osoby z habilitacją walczą o własne stołki, z drugiej, że przeciwnicy habilitacji to nieudacznicy, którzy po prostu nie potrafią jej napisać. Wydaje się jednak, że sytuacja jest bardziej złozona.
Natomiast co do partnerskiej współpracy z profesorem, znam wiele pozytywnych przykładów i dziś (choć oczywiście spotkałem się – na szczęście nie osobiście – i z negatywnymi). To chyba nie jest kwestia habilitacji, ale ogólnej kultury naukowej i osobistej, którą należy krzewić w naszych środowiskach akademickich.
Być może na naukach politycznych jest problem, mówi się w końcu, że kadry zostały tam w szczególnym stopniu zdominowane przez stara gwardię od marksizmu i leninizmu. Nie wiem ile w tym prawdy, ale wpis Marchewy zdaje się to potwierdzać….
To nie tyle problem zależnosci od punktu siedzenia, co konsekwencja myslenia i postepowania. Skoro zrobilo sie te polska, ponoc tak straszna i trudna do zdobycia habilitacje, to trudno uznac, ze to do niczego nie sluzy. W naukach scislych po znesieniu habilitacji i tak trzeba bedzie ustanowic jakis inny prog, o czym pani minister w GW wyraznie mowi. Wiec zastapi sie habilitacje jakas nowa habilitacja. Ale dzieki dwom poprzednim wpisom zrozumialem, ze moze warto zniesc te habilitacje wlasnie w naukach humanistycznych, albo na wybranych kierunkach, np. na politologii.
Wpis marchewy jest jednostronny – trzeba o tym pamiętać. Po pierwsze studia w humanistyce są w ogóle łatwiejsze od studiów w innych dziedzinach. Sam też kończyłem politologię, tyle że 10 lat temu i nie na jakimś flagowcu i bardzo sobie chwalę te studia ze względu na ich przekrojowość. A po drugie – co nieco śledzę do tej pory politologię polską – i badania w tej dziedzinie jednak się prowadzi i nie na zasadzie kompilacji.
W ogóle te wpisy są jednostronne, a argumenty, że za hab sa ci znakomici którzy ja maja a przeciwko zera ktorej nie mają szans aby ją miec sa po prostu prymitywne i niezgodne z prawdą. Łatwo wykazac chocby na NFA, że za zniesieniem hab a także prof. belwerskich sa np. tacy posiadacze hab i takich prof jak prof.dr hab. M.Zylicz, A.Jajszczyk, J.Kalisz. Jak ktos mysli szerszymi kategoriami dobra publicznego a nie tylko własnego moze miec takie ‚aberantne’poglądy. Całe szczęście. że tacy się zdarzaja.
Zreszta z postulatmi zniesienia hab zetknalem sie jeszcze w tamtym wieku o co walczyl jeden z najwybitniejszych i najczęściej cytowanych za granicami prof , członek CKK, rzecz w tym , ze on nie miał hab! Inni hab mieli mimo kiepskiego poziomu, a on -nie , jak zresztą kilku jeszcze światowo-wybitnych. Zreszta nie wiem czy by przeszli przez polską procedurę (polskie piekło zawsze działało nader sprawnie)
Nadmienic też trzeba, ze zniesienie hab w naukach ścislych nie jest takim problemem bo prezentują standardy światowe, wystarczy spiąć parę prac a bibliometria jest tam nawet przyjeta , natomiast problemem jest humanistyka gdzie często nie wiedza co to bilbilometria i jawnośc dorobku ( idź sobie pan do biblioteki to pan zobaczy co napisaliśmy) a ksiazke trzeba napisac aby byc hab.
Problemem w obecnej habilitacji jest sztampowosc i wymog jednorodnosci pracy habilitacyjnej. Mam znajomych, ktorzy musza zrezygnowac z wlaczenia do rozprawy habilitacyjnej swych najlepszych prac na swiatowym poziomie, dlatego, ze maja wiecej publikacji, w gorszych czasopismach, z innego zakresu i musza bronic tych ostatnich, gdyz tak wynika z wymagan (iles tam publikacji z tej samej tematyki). To jest absurd kompletny. Bo w rzeczywistosci maja dorobek na 2 albo 3 habilitacje, a i tak wybieraja te tematyke, w ktorej maja ilosciowo, a nie jakosciowo najlepsze publikacje. Przeciez nie beda walic glowa w mur, jak nie przymierzajac Jaroslaw Kaczynski, bo swoj rozum maja.
No nie, Kisiel walił w mur komunizmu i mur jednak runąl ( fakt inni go wspierali) a takiego rozumu jaki miał Kisiel mozna by tylko życzyć wielu ‚geniuszom’ naukowym. W końcu i NFA wali głowa w mur i rysy w murze juz widać, ale to boli innych, którzy głowy nie uzywaja – na wszelki wypadek – do niczego.
W ciągu ostatnich 10 lat to chyba już trzecia próba zniesienia hab.
Dlatego powtarzam, ze nie ma znaczenia czy sie ja zniesie czy nie. Wazne zeby nie blokowala bezzasadnie kariery jesli zostanie, a jesli bedzie zniesiona to zeby jej istnienie mialo jakis glebszy sens. Ja bym ja zmodyfikowal w cos na ksztalt habilitacji francuskiej. tzn. najwazniejsze aby broniona byla w gronie fachwowcow (moge tez byc konieczni w skladzie takiej komisji fachowcy od pedagogiki), a nie przed Radami Wydzialow, ktore nie maja pojecia o tym co robia. Przedziwne, ze nikt nie dyskutuje o tym czym habilitacja moglaby byc, a jedynie rozpatruje sie czy powinna byc. Habilitacja to nie kara smierci. 🙂
Może właśnie uczynienie z niej alternatywnej drogi rozwoju plus modyfikacje to jest dobre wyjście.
jk
„Habilitacja to nie kara smierci”
A jednak nierzadko tak i to nie dla slabych, ale dla niewygodnych, czesto o głowe przewyższających tych hab, To czasem okazja do ostatecznego wyeliminowania, rozprawienia sie z niezalezna konkurencja. Przykładów jest moc, ale niemal nie ma o tym informacji bo po śmierci rzadko kto bierze za pióro aby to opisac, a nawet jakby opisal to kto by uwierzył. Podobno w duchy wierzą tylko dzieci.
Dlatego tak wazne jest wyznaczenie obiektywnej komisji habilitacyjnej. We Francji obywa sie to w ten sposob, ze zainteresowany podaje nazwiska potencjalnych czlonkow jury, a ostatecznego wyboru dokonuje Komisja Naukowa uniwersytetu + co najmniej jeden przedstawiciel danego uniwersytetu zamiast calej Rady Wydzialu (ktora, ceterum censeo, w 90 proc. nie ma pojecia o czym mowi habilitant). Oczywiscie na taka liste nikt nie wpisze swojego osobistego wroga. Natomiast komisja wybiera z owej listy po uwazaniu, tzn. uwzglednia naukowy dorobek czlonkow takiego jury (czlonek jury nie moze miec ostatnio wspolnych publikacji z kandydatem i przynajmniej jedne z recenzentow musi byc z zagranicy, NB. nie musi przyjechac na obrone, a wystarczy pisemna recenzja). Jak juz wspominalem w jakims komentarzu o powadze habilitacji decyduje lista nazwisk, ktra pozostaje z nia zwiazana. Kazdy kandydat wiec chce miec w niej same tuzy. To bardzo wazne, ze system opiera sie na samoregukujacych sie ukladach, bo wlasnie taka samoregulacja zapewnie jego rownowage. Co wyroznia ten system od wielu innych we Francji, administracja ma tu bardzo malo do powiedzenia. Komisja Naukowa moze odrzucic podanie o habilitacji, ale zwykle jest to tylko ‚odroczenie’ na rok, jesli kandydat nie mial ostatnio zbyt wielu publikacji. To sa kryteria dosc subiektywne, ale wlasnie dzieki samoregulacji nie jest latwo je oszukac.
PRzyszlo mi do glowy jeszcze jedno pytanie na temat systemu francuskiego. Patrzac na habilitacje znajomych z Francji, zauwazylem, ze bywaja oparte o publikacje z wieksza liczba autorow. Wyzej pojawil sie problem „zebrania o procenty” w polskiej sytuacji. Jak ta sprawa wyglada we Francji?
@ hlmi :
We Francji to nie stanowi zadnego problemu. Nie ma wyliczania ulamka punktow, ktory przysluguje za publikacje pracy 10 autorow. Tak jak pisalem gdzies tam powyzej, ocenia sie ‚na oko’. Tzn. jesli ktos publikuje systematycznie jako ostatni autor (w mojej dziedzinie praktycznie nie publikuje sie samemu) to bardzo dobrze, jesli jako pierwszy to tez, a jesli w srodku to oczywsicie wklad liczy sie mniej, ale ciagle na oko. Inaczej mowiac, jesli ktos mialby same publikacje jako 3 czy 4 na 10 autorow, to mialby klopoty z dopuszczeniem do habilitacji.
Troche z innej beczki, ale cos jest na rzeczy: ja np. nie mam w swoim CV prowadzenia zadnego doktoratu – tylko dlatego, ze kiedys prowadzilem jes wspolnie z moim francuskim szefem, a teraz robie to wspolnie z moimi wspolpracownikami. Kiedy wypelniam rozne dokumenty sprawozdawcze w rubryce ‚liczba prowadzonych doktoratow’ pisze 0, a w rubryce ‚liczba wspol-prowadzonych doktoratow’ – iles tam. To wzbudza ciekawosc oceniajacych, ale wystarczy im wyjasnic, ze te cyfry uwzgledniaja realny stan w moim labie i nie mam z tym klopotu. Sadze, ze w Polsce cos takiego by nie przeszlo (moze sie myle?). Pisze o tym, bo to tak samo jak z tym wyliczaniem ile punktow nalezy sie za wieloautorska publikacje.
Sa tez oczywiscie we Francji inne przechyly. Caly dorobek, nie liczy sie tak jak dorobek z ostatnich (np. 2) lat. Tzn. zdarza sie, ze ludzie, ktorzy maja zupelnie wystarczajaca liczbe i jakosc publikacji (znow na oko) aby byc dopuszczonym do habilitacji nie sa od razu dopuszczani pod pretekstem, ze nie opublikowali czegos wartosciowego od 2 czy 3 lat. W takich wypadkach rzeczywiscie moze dzialac czynnik subiektywny – gdy sie kogos nie lubi, a ma sie wplywy. Idealnego systemu nie ma.
Schody zaczynaja sie przy konkursach, gdzie nalezaloby dokladnie wyliczyc wartosc kazdego konkurenta (habilitacja jest tytulem, ktory nie laczy sie bezposrednio z otrzymaniem ettau czy podwayzki). Jest wiele kryteriow wedlug ktorych ustala sie listy kolejnosci na takich konkursach (np. na etat profesora), ale i ta ocena jest pozbawiona aptekarskich punktow.
jk
Tak to prawda. Nie należy mylic polskiej i francuskiej hab a tak często sie robi manipulując opinią publiczną i akademicką. Francuska hab daje tylko szanse na etat a u nas praktycznie daje etat ( a nawet wiecej) dożywotni. Działa w gruncie rzeczy destrukcyjnie i tworzy pajęczyny akademickie eliminujące każdego kto nie bierze udziału ( nie rokuje nadziei) w ich konstrukcji. To troche tak jak w naszej I lidze piłki nożnej, ale ze tej mozna juz spaśc do IIiej ligi po stwierdzeniu ustawiania, gdy w sferze akademickiej ustawiacze i pajęczarze mają szanse na flagi narodowe.
Co do % udziałow w publikacjach to u nas % udział wzrasta znacząco po smierci np. głównego autora, czy wykluczeniu ze srodowiska innego. . II-III rzędni autorzy wtedy nagle osiagaja i do 90% udziału. Dzieki takim spadkom mozna nieźle sie podwyższyć. (taka nekrofilia akademicka)
@ jw :
Nie zupelnie. Francuska habilitacje robi sie majac juz etat. Nie slyszalem zeby robil ja ktos bez etetu. Uniwersytecka komisja pewnie by mu na to nie pozowlila. Habilitacja jest potrzebna tylko do ubiegania sie o etat profesorski, ale majac juz etat asystencki (tak to nazwijmy po polsku). A wiec jest potrzebna wylacznie do awansu. Jednak nawet do tego posiadanie habilitacji nie jest absolutnie konieczne. Najwybitniejsi nie zawracaja sobie glowy robieniem uniwersyteckiej habilitacji, tylko staja do konkursow profesorskich np. w CNRS czy INSERM. I je dostaja, co automatycznie daje im uprawniania habilitacyjne do kierowania doktoratami na uniwersytetach. Ten system jest bardzo elastyczny i nastawiony na szukanie prawdziwych talentow.
Tak ale mnie chodziło o etat wyższy tzn. na wielu uczelniach automatycznie profesorski.
Ale jest informacja, ze i u nas ma byc inaczej niz jest:
PAP – Nauka w Polsce, 2008-04-02
Kudrycka: zlikwidujemy habilitację, bezpłatne studia zostaną
Stopień doktora habilitowanego zostanie zlikwidowany – zapowiedziała minister nauki Barbara Kudrycka. Na razie resort nie planuje wprowadzenia opłat za studia dzienne na publicznych uczelniach. Obowiązująca teraz habilitacja, jak wyjaśniła Kudrycka, zostanie zastąpiona oceną dorobku naukowego doktora
@ jw :
No to wyglada na to, ze to bedzie cos w rodzaju tej francuskiej habilitacji tylko nie bedzie sie nazywalo habilitacja.
Reforma Kudryckiej
Pani minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego – Barbara Kudrycka ujawniła planowane zmiany systemowe.
-zniesienie habilitacji
-zmiana całego systemu kariery naukowej
-wprowadzewnie stopnia certyfikowanego doktora z uprawnieniami promotorskimi
– będzie go nadawała Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów Naukowych
– całe postepowanie – recenzje, dorobek kandydata, zobiektywizowane kryteria – bedzie jawne.
– wszyscy naukowcy zatrudniani na terminowe kontrakty
– dopiero profesor tytularny bedzie miał umowe bezterminowa, ale jego dorobek także bedzie systematycznie oceniany co 2 lata
– stanowiska będą dostępne z konkursu
– uczelnie beda miały obowiazek przekazywac informacje o konkursach do ministerstwa, które umieści je na swojej stronie internetowej. Kryteria konkursów i ich wyniki maja być jawne, a naukowcy będą mieli jedno miejsce z informacjami o miejscach pracy w całej Polsce
-uczelnie prywtane beda musiały zatrudniac odpowiednia liczbe doktorów z uprawnieniami promotorskimi
– specjalny fundusz dofinansowujacy emerytury profesorów, którzy osiagneli 70 lat, przymusu przechodzenia na emeryture jednak nie bedzie.
– zmiany w ciagu trzech lat.
– trzeba zmienic wiele ustaw
– przeprowadzic reformę PAN
– wprowadzic nowy, bardziej przejrzysty system przyznawania grantów naukowych
To reformy ujawnione w tekście HABILITACJI PA, PA Gazeta Wyborcza | 3.4.2008 |
Ponadto w założeniach projektu zmian m.in. realizacja także innych postulatów NFA :
mediator akademicki,
obowiązek upubliczniania dorobku naukowego,
ograniczenie dwuetatowości,
oceny zewnętrzne ( w tym międzynarodowe)
uznawanie stopni zagranicznych ( zachodnich),
wymóg mobilności kadry,
finansowanie badań poprzez granty w trybie konkursowym,
obsadzanie stanowisk w drodze rzetelnego konkursu na podstawie osiągnięć a nie stopni i tytułów, obowiązek tablicy ogłoszeń (serwis) o konkursach, jawność dorobku naukowego i rezultatów grantów
Zobaczymy ile z tego przejdzie.
Przypadek pana Bartoszewskiego jest jak najbardziej pouczajacy, wskazuje na role tytulow w zyciu zawodowym i publicznym. Pan Bartoszewski – czlowiek po maturze, bez magisterium, bez doktoratu, bez habilitacji – traktowany jest jako profesor, bo rzekomo takim tytulem obdarzyl go rzad Bawarii. Otoz w Niemczek (calych, lacznie z Bawaria) obowizauje HOCHSCHULGESETZ, na mocy ktorego warunkiem profesury byla habilitacja! Obecnie, odkad wprowadzono mozliwosc tzw. Junior-Professur, warunkiem jest doktorat, a stanowisko Junior-Professor jest limitowane czasowo. Zachlystywanie sie profesura Bartoszewskiego przypomina mi kubla pomyj, wylanych na Kwasniewskiego, ktory mial przynajmniej absolutorium szkoly wyzszej.
To w sumie swiadczy wymownie, jak w Polsce moze wyglada ocena „dorobkowa”.
Chyba takie cuda, jak w przypadku Bartoszewskiego, to tylko w Polsce mozliwe. Cud polega rowniez i na tym, ze ten pan, uchodzacy za WZOR MORALNY, chodzaca uczciwosc, nie czuje sie zazenowany tym, ze uprawia hochsztaplerstwo, podajac sie za profesora, do czego nie ma ZADNYCH UPRAWNIEN!
W Polsce byl juz prezydent po trzyletniej zawodowce, wicepremierami byli juz mechanicy samochodowi, za autorytety moralne robili juz arcybiskupi z niechlubnym zyciorysem (Wielgus) i osobliwymi preferencjami seksualnymi (arcybiskup Paetz), wiec czlowiek po maturze (Bartoszewski) pewnie juz nikogo nie dziwi jako wielki autoratytet i profesor.
http://www.nfa.alfadent.pl/news.php?id=5694
Apel do Premiera RP w sprawie kontynuowania reformy nauki i szkolnictwa wyższego
Niezależne Forum Akademickie grupujące naukowców pracujących zarówno w kraju, jak i zagranicą wyraża zaniepokojenie atakami części środowiska akademickiego na projekt reformy nauki i szkolnictwa wyższego przedłożony przez zespół powołany przez Panią Minister Barbarę Kudrycką.
Uważamy, że projekt ten, choć niedoskonały, stanowi krok we właściwym kierunku, prowadzącym do efektywniejszego wykorzystania środków przeznaczonych na badania naukowe, zmniejszenia ucieczki młodych, aktywnych ludzi od kariery akademickiej w kraju oraz do zwiększenia powiązań nauki z gospodarką. Projekt ten budzi opory głównie wśród starszych profesorów nauk humanistycznych, którzy rozpętali kampanię medialną, sprawiającą wrażenie, jakoby całe środowisko było przeciwne reformie.
Zwracamy uwagę, że osoby skupione wokół Niezależnego Forum Akademickiego od lat walczą o reformę nauki i szkolnictwa wyższego a część naszych propozycji znalazło się w rządowym projekcie reform nauki.
Przygotowane przez Niezależne Forum Akademickie ?Postulaty zmian w systemie nauki w Polsce? zostały podpisane przez 200 naukowców i studentów pracujących w kraju i zagranicą. Petycję Niezależnego Forum Akademickiego do Sejmu i Rządu RP w sprawie dyskryminacji obywateli polskich przy rekrutacji pracowników naukowych podpisało 88 naukowców. Niestety informacje o tych stanowiskach pomijane są w serwisach mediów jednostronnie informujących o postawach środowiska akademickiego.
Apelujemy do Pana Premiera ażeby Rząd, pomimo prowadzonej kampanii negatywnej , nie rezygnował z działań na rzecz wprowadzenia w życie tej niezbędnej reformy. Niezależne Forum Akademickie deklaruje swoje poparcie dla tych działań.
Z wyrazami szacunku
Józef Wieczorek- Prezes Niezależnego Forum Akademickiego
Cezary Wójcik – Przewodniczący Rady Niezależnego Forum Akademickiego
Tomasz Durakiewicz, Los Alamos National Laboratory, Los Alamos, NM, USA
Tomasz Ciach,Wydział Inżynierii Chemicznej i Procesowej, Politechnika Warszawska
Maciej Horowski, Uniwersytet w Bialymstoku
Andrzej Nowojewski, Cambridge University
Waldemar W. Koczkodaj, Professor, Computer Science,Laurentian University, Canada
Michal Kacperski, University of New Hampshire, USA
Michal Kucewicz, Cambridge University
Andrew S. Targowski, President of the International Society for the Comparative Study of
Civilizations, Western Michigan University ,USA
Boleslaw K. Szymanski, Claire and Roland Schmitt Distinguished Professor, Director of the Center for Pervasive Computing and Networking, Rensselaer Polytechnic Institute, USA
Lech Jóźwiak, Associate Professor, Eindhoven University of Technology, The Netherlands
Zdzislaw Szulc, Medical University of South Carolina, USA
Krzysztof Wojewodzic, Glamorgan University, UK
Kacper Rogala, University of Edinburgh
Edward Rydygier, Warszawa
Marek Jan Chodakiewicz, The Institute of World Politics: A Graduate School of National Security and International Affairs, Washington, DC, USA
Robert Kowalski, Stanford University
Józef Kapusta, Instytut Biotechnologii i Antybiotyków, Warszawa
Grzegorz Gładyszewski, Politechnika Lubelska
Marcin Ożóg , Kraków
Osoby popierające apel prosze o przesyłanie oświadczenia woli na adres: jozef.wieczorek@interia.pl
Piszesz „Co więcej idę o zakład, że przeciętny licencjat, czyli osoba, która ukończyła 3 lata studiów uniwersyteckich, miałaby dziś kłopot ze zdaniem egzaminu wstępnego na swój kierunek kilkanaście lat temu. Jak taka osoba ma zacząć robić doktorat – zaiste nie wiem.”
Powinienes najpierw poczytac co Kudrycka zaklada w reformie – rozdzial NAUKA, punkt III. 13 mowi:
„Umozliwienie okolo 100 najzdolniejszym studentom z tytulem licencjata, a bez tytulu magistra, aplikowania w NCN i NCBiR o granty doktorskie na realizacje badan.”
Obecnie studenci moga aplikowac do roznych miejsc na rozwoj chocby wlasnej firmy (rowniez w ramach i budynkach uczelnianych). Dlaczego 100 najzdolniejszych ludzi z licencjatem nie moze sie starac o granty na dokotraty? Wszak samo staranie sie nie daje 100%owej pewnosci sukcesu.
Czytajmy wiec ze zrozumieniem.
Pozdrawiam
„Czytajmy wiec ze zrozumieniem.”
Ano czytajmy – proszę zobaczyć, kiedy został opublikowany tekst, a potem sprawdzić, kiedy min. Kudrycka opublikowała swój projekt w postaci pełnej.
Ja popieram pomysl ministerstwa. Mam w tej chwili 35 publikacji naukowych w czasopismach z listy filadelfijskiej (w naukach biologicznych).
Znaczna większość tych prac to prace współautorskie. W 10 pracach jestem pierwszym autorem, ale tylko w 1 (!) jedynym autorem. Te prace, w których jestem pierwszym autorem to moja magisterka i 3 publikacje z doktoratu, reszta to tzw. short notes (co z tego, że wysoko impaktowe czsopisma?) (3 szt) i 3 prace dłuższe ale nie związane ze sobą tematycznie w sposób umożliwiający napisanie „wspólnego wstępu”. Jedynym wspólnym łącznikiem musiałyby być stosowane metody badawcze. Byłem kierownikiem jednego grantu, obecnie jestem wykonawcą w 1 projekcie z ministerstwa i jednym unijnym. Żadne z tych „poletek” nie jest wystarczające, aby „spłodzić” na nim 4 obszerne publikacje naukowe, w których JA byłbym zawsze pierwszym autorem (najlepiej jeszcze z 90% udziałem – ha, ha: to czysta fikcja!). Jestem już 11-letnim adiunktem i w tym roku mam tzw. „nieszczęsną” ocenę adiunkta. W formularzu jest pytanie o habilitację – temat, z jakich nauk itp. Chyba będę musiał byle co wymyślić, tak jak dotychczas i przez kolejne 2 lata mogę spokojnie robić badania i uczestniczyć w projektach, które mają i sens i przynoszą kasę. Jak reforma przejdzie, to zaraz biorę cały dorobek i wysyłam do CK do oceny bez niczyjej łaski. To mi się podoba. Proszę o komentarze.
Mi z kolei kolega z farmacji mówił, że po powrocie z USA miał taki impakt, że habilitację zrobił bez problemu. Faktem jest jednak, że robił to wszystko w ramach jednego problemu.
REFORMA KUDRYCKIEJ – Teksty i wypowiedzi
po adresem:
http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=509
Mozna publikowac teksty za i przeciw reformie, inaczej plusy dodatnie i plusy ujemne. Nie ma cenzury. Na lamach GW ( też w serwisie) jest gigantyczna manipulacja i niesłuszne teksty nie mają szans na ujrzenie światła dziennego.
Wiekszość środowiska akademickiego czerpie wiedze o reformie z GW, nakład ok 05, miliona egz. To tez świadczy o obecnym systemie i środowisku w znacznej mierze bezkrytycznym bo tak ukształtowanym
Oświadczenie 44 prof nauk humanistycznych może zachwiac scenę polityczna ( medialne info – Kudrycka do odstrzału ! bo srodowisko jest przeciw ! )
Na NFA zebrano juz 62 podpisy naukowcow z róznych dziedzin. http://www.nfa.alfadent.pl/news.php?id=5694
ale czy sie to przebije do mediow ?
Sytuacja XYZ ujawnia istniejaca juz w Polsce sytuacje ktora czyni habilitacje zbedna. XYZ jest juz kierownikiem ufundowanego projektu — czyli samodzielnym pracownikiem naukowym, bez habilitacji. Od kilku lat wprowadzenie kompetytywnych mechanizmow finansowania nauki podwazylo funkcjonalne znaczenie habilitacji (i dobrze). Jej utrzymywanie prowadzi do niezdrowej sytuacji w ktorej de facto samodzielny pracownik naukowy, Dr XYZ, jest zmuszony pracowac wewnatrz zakladu kierowanego przez potencjalnie niekompetentnego kierownika z habilitacja. Nawet jezeli ten kierownik jest kompetentny a moze i pozyteczny, nie ma powodu aby XYZ nie byl samodzielny i rozliczany bezposrednio z owocow swojej dzialalnosci.
Rozumiem poglądy zwolenników habilitacji. Sam ją zrobiłem dawno temu i nie żałuję. Oczywiście, że w oparciu o odpowiedni dorobek można zrobić dobrą habilitację. Można napisać dobrą rozprawę, w której nie będzie licznych zapożyczeń z obcych źródeł. Nawet tę stratę czasu można przeboleć.
Ale sedno sprawy tkwi w tym, że obecnie habilitacje uzyskują również liczne osoby bez dorobku, bez publikacji w czasopismach z IF > 0.1, a rozprawy są często naszpikowane obszernymi fragmentami z obcych (zazwyczaj cytowanych, a jakże?) źródeł. Jest to zjawisko powszechne, a nie jednostkowe. CK na to nic nie jest w stanie poradzić. Recenzenci i superrecenzenci powtarzają do znudzenia komunały o ?znaczącym dorobku? i ?wybitnych osiągnięciach?. A to często jest wielka lipa.
Dlatego uważam, że w Polsce trzeba wprowadzić kryterium nieuznaniowe. Wskaźnik Hirscha h jest bardzo pomocny. Jak to trafnie podkreślił wcześniej na forum NFA Gosc ((www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=507): „Mozna dyskutowac ile powinien wynosic wspolczynnik h i jakie ew. inne parametry brac pod uwage, ale najwazniejsze ze parametry skutkujace awansem powinny byc MIERZALNE, wyrazone konkretnymi cyframi. Trzeba zminimalizowac uznaniowosc typu „wniosl istotny wklad …”. Humanisci rowniez powinni miec obowiazek publikowania w czasopismach zagranicznych. Jesli mozna publikowac po angielsku o kulturze meksykanskiej, mozna tez o kaszubskiej. To samo dotyczy historii, jezyka polskiego i praktycznie wszystkich innych nauk humanistycznych. Oczywiscie ilosc punktow niezbednych do awansu powinna byc ustalana osobno dla kazdej dziedziny. ”
Na przykład załóżmy, że w medycynie zatrudnienie na stanowisku adiunkta wymaga h > 0 (liczba h uzyskana z Web of Knowledge!). Na stanowisku profesora nadzwyczajnego: h > 2. Profesor zwyczajny: h > 4. Plus rekomendacje od profesorów z innych uczelni, także z zagranicy. Plus ocena dydaktyki i skuteczności działań grantowych. I wtedy habilitacja jest zbyteczna, podobnie jak zapyziała CK. I wreszcie postawiona będzie jakaś tama powszechnemu obecnie w Polsce pozoranctwu naukowemu.
Zaklęcia typu „weryfikacja dorobku naukowego w uczciwej procedurze”, najważniejsza jest prawdziwa, rzetelna ocena osiągnięć”, „rzetelna ocena dorobku” itp. to obecnie często tylko pobozne życzenia.
Oczywiście, reforma bez pieniędzy nie przyniesie wiele pożytku. Ale zwiększenie pieniędzy na naukę bez reformy to już byłby nonsens.
Z radością witam te trzeźwe głosy mlodzieży naukowej w obronie tego wiana jakie otrzymała w 1951 Polska nauka od wielkiego Językoznawcy Józefa Wisarionowicza . Co prawda te tytułu nazywały sie : kandydat nauk i doktor nauka , i je w 1961 zmieniono na dr i dr hab – ale to piękne ,że młodzież broni habilitacji. Na zachodzie nauka sie zawali zobaczycie , bo tam nikt nie zrobił habilitacji.
, Czlonek rzeczwisty i członek korepondent prof dr hab Józef Beton , specjalista w zakresie nawożenia substancjami mineralnymi pochodzenia zwierzecego.