Moje ukochane płyty
Czego słuchają fizycy kwantowi?
Dziś, w atmosferze świąteczno-noworocznej o czymś zupełnie innym. Gdy byłem w liceum, to oprócz tego, że chciałem zostać fizykiem, marzyłem, żeby mieć sklep z płytami (a był to czas, kiedy płyty kupowało się i sprzedawało co niedzielę na giełdzie: najpierw na Mariensztacie, pijąc w międzyczasie tanie wina w bramie, potem gdzieś na Powiślu, już dobrze nie pamiętam gdzie, chyba przy ulicy Okrąg, a na koniec na Wolumenie pod Hutą.)
Po (wielu) latach stać mnie na kupowanie płyt (teraz już nie winili ale CD) i mam nawet sprzęt, na których mogę ich słuchać z przyjemnością (choć nie taki, o jakim marzę, ale taki wymagałby również domu z wielkim pokojem z dobrą akustyką, co byłoby wydatkiem rzędu kilku milionów).
No więc do dzieła, oto 10 moich najukochańszych…
1. Yes. „Close to the Edge”. Dla mnie najlepsza rockowa płyta w historii. Bezdyskusyjnie. Na Mariensztacie mówiło się o niej „zielony yes”.
2. Pink Floyd. „Dark Side of the Moon”. Podobno najlepiej sprzedający się krążek. Absolutnie genialny. Ci, co palili mówili, że niezastąpiony do trawki. Mnie kojarzy się ze smakiem kiepskiej wódki na imprezach licealnych.
3. Emerson, Lake & Palmer (+ Modest Musorgski) „Pictures at an Exhibition”. Może „Tarkus” jest trochę lepszy, ale „Obrazki” otworzyły przede mną świat muzyki poważnej. Przy okazji, z drugiej strony barykady, ten sam tytuł (oczywiście), ten sam kompozytor (oczywiście) a wykonawcą – Ivo Pogorelich. Nigdy nie lubiłem „Obrazków” na orkiestrę.
4. Genesis. „Live”. Dopóki nie odszedł Gabriel, nagrywali wspaniałe płyty. Ja zawsze lubiłem koncerty stąd mój wybór. Mówiąc o Gabrielu – przychodzi mi na myśl jego muzyka do „Ostatniego kuszenia Chrystusa” (książka słaba, film świetny, muzyka cudowna!)
5. King Crimson „Larks Tongues in Aspic”. To chyba jedyny wielki zespół, który świetnie gra nadal. Ostatnio kupiłem nowiutką płytę Eno z Frippem, absolutnie świetną.
6. Mahavishnu Orchestra „Birds of Fire”. Stałem kiedyś na przystanku przed szkołą, była wiosna, a z okna naprzeciwko dochodziło bębnienie. To był Bill Cobham. Tak jak „Obrazki” otworzyły mi świat muzyki klasycznej, dzięki „Ognistym ptakom” zrozumiałem, że jazz nie musi być nudnym dmuchaniem w trąby (jak mi się wtedy wydawało).
7. SBB. Jak już było Mahavishnu, to od razu SBB. Jakby ktoś posłuchał ich pierwszą płytę po „Ognistych ptakach”, to wpływ tych ostatnich jest oczywisty. Ale i tak znakomity rock, szczególnie w partiach gdzie Skrzek nie śpiewa, a gra na basie. Jeździłem za SBB w czasach licealnych wakacji, ale nie byłem na tym najważniejszym koncercie w Stodole w 1974.
8. Tool. „Lateralus”. Uwielbiam Toola! Tuż po wydaniu tej płyty byli w Polsce. Pamiętam, że przed południem omawiałem kwantową grawitację w Centrum Banacha na Mokotowskiej, a wieczorem byłem na ich odlotowym koncercie. Podszedł do mnie na nim jakiś facet i pyta: na jakiej imprezie się poznaliśmy? Nie pamiętałem. Przypomniałem sobie później, że uczyłem go fizyki w liceum.
9. Rage Against the Machine. Pamiętacie pierwszy „Matrix” i muzykę na koniec, wciskającą w fotel? To „Wake up”. Ale moja znajomość z Rage zaczęła się od pewnej mojej krótkotrwałej narzeczonej, która mi jako pierwsza ich puściła. Była to płyta „Evil Empire”.
10. No i last but not least. Metallica. „Master of Puppets”. Chyba najlepsza studyjna płyta metalowa w historii. Ja odkryłem Metallicę dopiero w drugiej połowie lat 90. Chciałem pójść na ich koncert w Warszawie, ale jak na miesiąc przed wyznaczoną datą poszedłem kupić bilet, to już nie było ani jednego.
I tak doszedłem do końca dziesiątki, a nie wymieniłem nawet połowy tych najukochańszych. A więc ostatnie pozycja bez obrazków, hurtem. Led Zeppelin, „The Song Remains the Same”, bo jak mówiłem uwielbiam nagrania koncertowe, ale oczywiście wszystkie z pierwszych sześciu albumów, w szczególności „Houses of the Holy” – moja pierwsza zachodnia płyta. Queen, „A Night at the Opera” – najlepszy, moim zdaniem, album popowy wszechczasów. Deep Purple „Made In Japan” – najlepszy album koncertowy, Bob Dylan „Slow Train Coming”, Jethro Tull „A Passion Play”. No i z nowszych dinozaurów „Ministry” Houses of the Mole, NiN „The Fragile”. I tak dalej…
No i jeszcze kwartety smyczkowe Schnittkego w wykonaniu Kronos Quartet, Morton Feldman „Rothko Chapel”, kwartet smyczkowy Lutosławskiego też Kronosa… Zainteresowanym muzyką polecam stronę www.allmusic.com – rzeczywiście jest tam wszystko!
Jerzy Kowalski-Glikman
PS. Według „Wyborczej” odkrycie źródeł ultra-wysoko-energetycznych promieni kosmicznych przez obserwatorium Pierre Auger uznano za najważniejsze odkrycie roku w fizyce. Kilka lat temu miałem nadzieję, że promienie te dostarczą pierwszego obserwowanego sygnału efektów kwantowej grawitacji, ale jakieś dwa lata temu zrozumiałem, że tak być nie może. Pierre Auger tę konkluzję potwierdził. Teoria względności (klasyczna) rządzi! Ale do czasu…
Komentarze
Na ogol, w przypadku wiekszosci szarych zjadaczy chleba, kiedy juz stac ich na dom z akustyka i z kupa super-sprzetu w srodku, to sa oni juz wystarczajaco starzy, zeby uposledzenie sluchu zwiazane z wiekiem niwelowalo wszelkie roznice miedzy wzmacniaczami i glosnikami.
Kiedys upijalem sie parametrami „piecykow” i glosnikow. Teraz jest mi to obojetne. Nie dlatego, ze ogluchlem, ale dlatego, ze mi po prostu przeszlo.
Od numeru 1 do 7 – podobne upodobania, ale bez egzaltacji i uwielbiania. Byc moze dlatego, ze nie jestem fizykiem kwantowym tylko biologiem, powiedzmy, ze molekularnym. Prawde mowiac „Gienka” z koncertu nie sluchalem juz od dawna.
Ciesze sie, ze klasyczna teoria wzglednosci rzadzi. Moze przynajmniej ta teoria bedzie miala szczescie i ostanie sie jako jedna z solidnych podstaw nowoczesnej fizyki ?
Wesolych Swiat,
Jacobsky
PS. Nie jestem pewien, ale wydaje mi sie, ze okladki plyt oblozone sa chyba jakimis prawami autorskimi, a co za tym idzie – wymogami jesli chodzi o poslugiwanie sie nimi dla celow ilustracyjnych.
Ja wróciłem do winyli. W mojej 10 tylko Pink Floyd i ta sama płyta by się powtórzyła.
Co do praw autorskich, nasz admin to przełknął, więc chyba można.
Tak na chłopski rozum powinni nam jeszcze dopłacić za reklamę. Ja bym chętnie dowiedział się kiedyś od kompetentnego prawnika, jakie są granice cytatu i ilustrowania tekstu, w przypadku bloga (blogu?), w końcu prywatnej działalności niekomercyjnej.
Przy okazji, już po napisaniu odkryłem jeszcze inne płyty na mojej półce i zasłuchałem się w NiN And All That Could Have Been (mam tzw. deluxe edition, gdzie szczególnie druga, dodana płyta jest fantastyczna). Dla zainteresowanych opis i 30s kawałki do odsłuchania na http://wm08.allmusic.com/cg/amg.dll?p=amg&sql=10:jvfpxqw0ldae
Wesołego świętowania wszystkim
No to ja bez wahania wybieram Boba Dylana ‚Slow Train Coming’.
🙂
Wesolych Swiat,
jk
Wszystkie Dobrego na Święta!
Do przeczytania po….
Obawiam się, że na naprawdę dobrym sprzęcie, to połowy tych płyt nie da się słuchać – chyba by im remastering zrobić 🙂
Zamiast tego Rage-cośtam to ja bym Slayera wstawił – to by dopiero wcisnęło w fotel 😆 I do Metallici by pasowało.
ELP to tylko C’est la vie…
PS
Jacobsky, czy Ty czasem przeczulony nie jesteś? A może masz udziały w jakiej firmie zajmującej się ochroną praw autorskich, co? 😉
Hoko,
nie, nie jestem przeczulony. Raczej wytresowany. Moja ex jest adwokatka od tych spraw i to od niej nauczylem sie zadawac sobie (i innym) pytania o elementy uzywane w publikacjach, w tym na Internecie. Generalnie rzecz biorac lepiej jak niewinnie pytaja tacy amatorzy jak ja niz jak przychodzi upomnienie od adwokata zainteresowanej strony.
No rispekt za RATM. Przyznaję, że od takiej muzyki aż ochota bierze na to by być lewakiem ;-). A Tool- lizać paluszki. Po pierwszych pozycjach byłem nieco zaniepokojony, że słuchanie zakończyłeś na końcu lat 70-tych 🙂
Jurek,
Może przyda się te kilka wyjaśnień.
– Dla oceny, czy w ogóle doszło do naruszenia praw autorskich nie ma w tym przypadku znaczenia to, czy Ty, jako autor utworu, w którym zacytowałeś cudzy utwór, dostajesz jakiekolwiek wynagrodzenie za jego rozpowszechnianie. Podobnie nie ma znaczenia to, czy rozpowszechnianie ma charakter odpłatny (dla czytelnika).
– Nie można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o granice dozwolonego cytatu, ponieważ w art.29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych posłużono się zwrotami niedookreślonymi. Sędzia ma spory margines swobody, więc i komentator może tylko domyślać się, jak oceniony zostanie konkretny przypadek.
Por. „Art. 29. 1. Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.”
Zwykłe ilustrowanie tekstu cudzymi utworami plastycznymi wymaga zezwolenia podmiotu praw autorskich.
Rzecz jednak w tym, że uprawniony może, ale nie musi upominać się o swoje prawa. Gdy nie widzi rzeczywistego zagrożenia dla swoich interesów – to nie podejmuje kroków prawnych. Dlatego Twój blog o ulubionych płytach nie wywoła reakcji uprawnionych (chyba, że ktoś zwariował…).
Również spadkobiercy Eschera (którego pracę wykorzystałeś jako ilustrację pierwszego wpisu) nie podniosą roszczeń. Po pierwsze dlatego, że nie będą mieli pewności, czy sąd nie uzna, że było to jednak dozwolone korzystanie ( przypominało powszechnie tolerowane motto) . Po drugie, nawet gdyby wygrali, to ich ewentualne roszczenia pieniężne byłyby groszowe. Gdybyś wydawał plakaty, czy albumy z jego grafikami, to stałbyś się zupełnie innym przeciwnikiem. A tak, to działa mechanizm podobny, jak w przypadku zbierania jabłek w cudzym sadzie. Niby nie wolno, ale gdy chodzi o kilka sztuk, to sprawa
jest bez znaczenia.
Por. „Art. 79. 1. Uprawniony, którego autorskie prawa majątkowe zostały naruszone, może żądać od osoby, która naruszyła te prawa: (…)
3) naprawienia wyrządzonej szkody:
a) na zasadach ogólnych albo
b) poprzez zapłatę sumy pieniężnej w wysokości odpowiadającej dwukrotności, a w przypadku gdy naruszenie jest zawinione – trzykrotności stosownego wynagrodzenia, które w chwili jego dochodzenia byłoby należne tytułem udzielenia przez uprawnionego zgody na korzystanie z utworu.
4) wydania uzyskanych korzyści.) (…)”
Przy cytowaniu warto pamiętać o obowiązku poszanowania osobistych praw autora cytowanego utworu.
Por. „Art. 34. Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości. (…)”
Gdy się tego nie zrobi – to znów grożą roszczenia – tym razem z art.78 pr.aut.
Wszystkiego dobrego w nowym roku !
Teresa
A ja sie zakochałem w RATM po matrixie wrzesień 1999 jakies kino w warszawie , ech