Nie chcę, ale muszę

W ostatnim wpisie, poświęconym schizofrenii, w jednym z komentarzy poruszono problem OCD, czyli zaburzenia obsesyjno-kompulsyjnego, znanego z występowania natręctw: obsesji lub kompulsji. Zazwyczaj nie jest uznawane za chorobę psychiczną, ale potrafi bardzo uprzykrzyć życie. Skąd się bierze? Kiedyś mądrzejsza ode mnie osoba tłumaczyła mi to następująco.

Aha, od razu zastrzegam, pomny komentarzy po poprzednim wpisie, że przedstawiam jeden z kilku poglądów na ten temat, jedno z wielu różnych ujęć, które w żadnym wypadku nie może być uznane za wyczerpujące ani nie może stanowić podstawy do przeprowadzania diagnostyki – siebie, znajomych ani obiektów kultu (co ostatnio ze zdumieniem pod moim tekstem czytałem).

Wszyscy miewamy czasem intruzje myślowe. Ot, myślimy sobie o czymś i naraz w nasze myślenie wkrada się myśl zupełnie z nim niezwiązana. Jest to całkowicie fizjologiczne (nie chcę pisać normalne) i nie stanowi o jakimkolwiek zaburzeniu. Jednak różnimy się częstością wtrętów myślowych i reakcją na nie.

Wtręty te mogą mieć różnoraką treść. Zdarzają się dość paskudne, o wyrządzaniu komuś krzywdy, dość nieprzyzwoite, o tematyce seksualnej, czy nawet napawające strachem. To cały czas fizjologia. Jednak różni ludzie w różny sposób na nie reagują.

Załóżmy, że pewna osoba myśli sobie o czymś i naraz pojawia jej się myśl o Matce Bożej (nie Matce Boskiej, to drugie określenie to już zgodnie z nauczaniem większości Kościołów herezja) w nieprzyzwoitej sytuacji (albo własnej matce, chodzi o przykład związany z łamaniem jakiegoś tabu). Jedna osoba pomyśli sobie: „Ale mi kompletne bzdury przychodzą do głowy”. Przyszło, poszło, można dalej zajmować się swoimi sprawami. Mózg nie działa idealnie i nie można doskonałości od niego oczekiwać. Problem pojawia się, gdy taka nieprzyzwoita intruzja pojawia się u osoby bardzo kontrolującej, która musi mieć wszystko pod kontrolą i nie może pozwolić sobie na takie myśli. Myśl się pojawiła, coś więc trzeba robić. Jakoś sobie z nią poradzić. A więc np. liczyć od 1 do 10, zamiast oddawać się tej myśli, modlić się.

I teraz załóżmy, że intruzja pojawia się wielokrotnie, natrętnie (odpowiedzialny za takie obsesje bywa nieprawidłowo działający obwód neuronalny). Liczenie czy modlitwa przeradza się w czynność natrętną, czyli kompulsję. Już nie można zwyczajnie liczyć, liczenie musi być idealne i wykonywane określoną liczbę razy. Każda pomyłka – i zaczynamy od nowa. Modlitwa nie ma już charakteru rozmowy z Bogiem – jest bardziej skomplikowana od dokładnie opisanych przepisów rytualnych składania ofiar na Bliskim Wschodzie i przypomina raczej wykonywanie ściśle zdefiniowanych procedur. A jeśli intruzja dotyczyła brudu, nieczystości, bakterii? No to trzeba np. umyć ręce. W szpitalach wiszą często instrukcje mycia rąk dla personelu – w jakiej kolejności które części, jakie ruchy po kolei wykonywać, ile razy (zazwyczaj pięć wystarczy). Więc kompulsja polega na czymś tego rodzaju, tylko wiele gorszym. Określona sekwencja określoną liczbę razy w określonej kolejności. Dotknie się ściany, a nie wolno przed wytarciem jej dotykać (może być brudna) – zaczynamy od nowa. Aż do ściśle poprawnego (idealnego?) wykonania.

Ale w czym problem, że ktoś policzy sobie, pomodli się, dba o higienę? Tu nie chodzi o religijność. Tu nie chodzi o dbanie o higienę. Niektórzy myją ręce 10 razy dziennie, bo to lubią, bo uważają, że należy myć ręce 10 razy dziennie, tak jak wyznają pogląd, że przed wyjściem do sklepu trzeba przygotować listę zakupów i nie wolno kupić czegokolwiek spoza listy. Lubią porządek, tacy już są i nie uznają tego za zaburzenie. Jeśli już, po pomoc zgłasza się rodzina, która nie wytrzymuje ciągłego porządkowania i robienia list. To się nazywa osobowość anankastyczna.

Jednak osoba z OCD, jeśli kiedykolwiek chciała, już nie chce myć rąk 20 razy na dzień. Niekiedy mycie zajmuje jej kilka godzin dziennie. Nie jest w stanie iść do szkoły ani do pracy. Niekiedy ma na rękach niegojące się rany wywołane otarciami – niegojące się, bo każdego dnia wielokrotnie je drażni. Skóra ciągłego mycia nie wytrzyma. Osoba z OCD musi te ręce umyć w innym sensie niż osoba anankastyczna. Dostrzega, jakim absurdem jest ciągłe mycie rąk. Już nienawidzi tej czynności, cierpi z jej powodu. Ale jeśli rąk nie umyje, przychodzą coraz gorsze myśli o brudzie, coraz silniejszy niepokój. Żeby go zlikwidować, trzeba umyć ręce. Po ich umyciu dozna uczucia ulgi, będzie trochę spokoju. Aż po niedługim czasie niepokój pojawi się znowu…

Trzeba wprowadzić jeszcze jedno rozróżnienie. Osoba anankastyczna często nie mówi w ogóle o przymusie mycia rąk. Myje ręce, bo takie ma upodobania, poglądy, przyzwyczajenia, sposób bycia, ewentualnie widzi przymus wynikający z pewnych uznawanych przez nią i według niej powszechnie obowiązujących norm zachowania. Myśli o myciu są egosyntoniczne – zgodne z ja. W OCD myśli natrętne to cały czas myśli tej osoby, ale ona ich nie chce, nie akceptuje – są egodystoniczne, niezgodne z ja. Dostrzega ich absurdalność i nie zgadza się z nimi, traktuje je jak objaw choroby – ma wgląd. Ale to cały czas jej myśli, biorące się z jej głowy, jej umysłu.

Może być jeszcze inna możliwość. To nie muszą być myśli tej osoby. Jeśli przesyła je ktoś z zewnątrz, wkłada je do głowy, to już jednak trzeba diagnozować w kierunku schizofrenii, a nie OCD. Wtedy też nie ma wglądu (może wydaje się to proste, ale różnicowanie bywa często trudne, w rzeczywistości istnieje pewne spektrum od mniejszego do większego krytycyzmu).

Zaburzenie jest, jak widać, dosyć paskudne, co gorsza, trudno się leczy. Stosuje się terapię poznawczo-behawioralną, leki przeciwdepresyjne w dużych dawkach (dawki stosowane w zaburzeniach depresyjnych często nie pomagają), a nawet w ostateczności chirurgiczne przecięcie dysfunkcjonalnego obwodu. Niekiedy leczy się też wywołującą takie objawy infekcję paciorkowcową. Ale to już zanadto odbiega od tematu tego tekstu.

Marcin Nowak
Ilustracja: zdjęcie wykonane przez autora