Tamy i zbiorniki
W powszechnej świadomości elektrownie wodne to „zielona energia” – czysta i tania. Prąd elektryczny powstaje z prądu wody, więc nie trzeba dostarczać paliwa i nie powstają spaliny. Problem jednak w tym, że prądnica poruszana samym nurtem rzeki wytwarzałaby mało prądu, więc elektrownie wodne zawsze powstają na sztucznych spiętrzeniach poprzedzanych zbiornikami. Jedno i drugie zaś to coś, niekoniecznie jest już takie czyste i tanie w utrzymaniu.
O kosztach utrzymania infrastruktury piętrzącej i retencjonującej (tu chodzi głównie o pogłębianie zamulającego się zbiornika) niewiele wiem, więc przejdę do kwestii czystości. Zapora piętrząca przeznaczona jest do tamowania wody, ale sama woda prędzej czy później przez nią jest przepuszczana. Tama okazuje się prawdziwą barierą dla organizmów wodnych i osadów. O organizmach napiszę może jeszcze kiedyś, a teraz skupię się na osadach. One są zawsze odkładane na dnie rzek i jezior przepływowych, ale w zbiornikach zaporowych odkładają się szybciej i szybciej następuje akumulacja różnego rodzaju substancji, które w warunkach naturalnych ulegałyby rozproszeniu lub neutralizacji. Na ten temat jest dość bogata literatura i ma on już swoje miejsce w podręcznikach. Nie ma sensu tu teraz go streszczać, zwłaszcza że jest dość skomplikowany
Złożoność tematu osadów i wód przydennych zbiorników zaporowych i ich chemizmu sprawia, że mimo tego zasiedzenia w podręcznikach, wciąż jest w nim co badać. Jedną z badanych ostatnio rzeczy jest powstawanie gazów, w tym cieplarnianych. Nie tak dawno w dziale naukowym jednego z polskich czasopism przeczytałem artykuł streszczający badania emisji metanu w alpejskim zbiorniku. Okazuje się, że jest ona tam o wiele większa niż się spodziewano. Dotąd uważano, że duże ilości metanu emitują zbiorniki w strefach gorących, a w strefie umiarkowanej tylko młode zbiorniki, na których dnie znajdują się jeszcze szczątki zalanej roślinności, ale z czasem emisja ta maleje. Tymczasem badania w tym zbiorniku wykazały, że po kilkudziesięciu latach emisja nadal jest znaczna, podobna do tej ze stref międzyzwrotnikowych. Konkluzją jest to, że elektrownie wodne są źródłem energii co prawda odnawialnej, ale przyczyniającej się do efektu cieplarnianego.
Samo to jest ciekawe. Mnie jednak poruszyło jeszcze coś innego. Otóż w artykule tym postawiono tezę, że jest to sytuacja dla strefy umiarkowanej jeszcze nienotowana. Tymczasem jakiś czas temu byłem na konferencji, na której jeden z referatów dotyczył emisji kilku gazów, w tym metanu, z polskich zbiorników zaporowych i oczywiście nie pamiętałem liczb, ale wiedziałem, że niektóre emisje są naprawdę duże. Odszukałem więc artykuł alpejski i polski artykuł pokonferencyjny. Upewniłem się, że polski artykuł jest starszy, ale oczywiście w pracy szwajcarskiej nie było do niego odwołań. Artykuł szwajcarski za ekstremum przyjmuje przekroczenie 150 mg metanu dziennie z metra kwadratowego zbiornika, a polski podaje wartości (w tych samych jednostkach): 4, 42, 401 i 413. Dwie pierwsze wartości to owszem, w porównaniu ze 150 niedużo. Trzecia wartość dotyczy zbiornika Siemianówka, który jest stosunkowo młody i pokrywa torfowisko, więc emisji metanu należy się spodziewać, ale ostatnia, najwyższa wartość, to Zbiornik Włocławski. Jak widać tamtejsza zapora skutecznie blokuje odpływ materii organicznej.
Tak więc mamy zbiorniki wody i wiedzy. Jeden zbiornik wiedzy to „Teka Komisji Ochrony i Kształtowania Środowiska PAN”, a drugi to „Environmental Science & Technology”. Mamy też jak widać różnego rodzaju zapory – zapora na Tece KOiKŚ PAN jest tak skuteczna, że wiedza z niej nie wyciekła do szwajcarskich badaczy, podczas gdy wiedza z ES&T dostała się do polskiej gazety. Co prawda z opóźnieniem prawie rocznym, ale zawsze. Ciekawe, kiedy (jeśli w ogóle) wiedza ta przerwie zapory i dostanie się do szerszej opinii, w tym decydentów rozdzielających prawa do emisji gazów cieplarnianych. W momencie powstawania tego wpisu artykuł z ES&T miał 5 cytowań wg Scopusa, podczas gdy artykuł z Teki w ogóle przez tę bazę nie był zauważony. Swoją drogą, główna autorka polskiego artykułu w Scopusie ma o jedną publikację więcej niż główna autorka artykułu szwajcarskiego, więc trudno jej wybór pisma uznać za strach przed wypłynięciem na szersze wody międzynarodowych publikacji. Jednak tym razem wybrała polskie pismo i można się spodziewać, że jej artykuł utonie niezauważony. Polskie tamy mają bardzo słabo działające przepusty.
Piotr Panek
fot. Polska Zielona Sieć, flickr, some rights reserved (CC by 2.0)
W powszechnej świadomości elektrownie wodne to „zielona energia” – czysta i tania. Prąd elektryczny powstaje z prądu wody, więc nie trzeba dostarczać paliwa i nie powstają spaliny. Problem jednak w tym, że prądnica poruszana samym nurtem rzeki wytwarzałaby mało prądu, więc elektrownie wodne zawsze powstają na sztucznych spiętrzeniach poprzedzanych zbiornikami. Jedno i drugie zaś to coś, niekoniecznie jest już takie czyste i tanie w utrzymaniu.
O kosztach utrzymania infrastruktury piętrzącej i retencjonującej (tu chodzi głównie o pogłębianie zamulającego się zbiornika) niewiele wiem, więc przejdę do kwestii czystości. Zapora piętrząca przeznaczona jest do tamowania wody, ale sama woda prędzej czy później przez nią jest przepuszczana. Tama okazuje się prawdziwą barierą dla organizmów wodnych i osadów. O organizmach napiszę może jeszcze kiedyś, a teraz skupię się na osadach. One są zawsze odkładane na dnie rzek i jezior przepływowych, ale w zbiornikach zaporowych odkładają się szybciej i szybciej następuje akumulacja różnego rodzaju substancji, które w warunkach naturalnych ulegałyby rozproszeniu lub neutralizacji. Na ten temat jest dość bogata literatura i ma on już swoje miejsce w podręcznikach. Nie ma sensu tu teraz go streszczać, zwłaszcza że jest dość skomplikowany
Złożoność tematu osadów i wód przydennych zbiorników zaporowych i ich chemizmu sprawia, że mimo tego zasiedzenia w podręcznikach, wciąż jest w nim co badać. Jedną z badanych ostatnio rzeczy jest powstawanie gazów, w tym cieplarnianych. Nie tak dawno w dziale naukowym jednego z polskich czasopism przeczytałem artykuł streszczający badania emisji metanu w alpejskim zbiorniku. Okazuje się, że jest ona tam o wiele większa niż się spodziewano. Dotąd uważano, że duże ilości metanu emitują zbiorniki w strefach gorących, a w strefie umiarkowanej tylko młode zbiorniki, na których dnie znajdują się jeszcze szczątki zalanej roślinności, ale z czasem emisja ta maleje. Tymczasem badania w tym zbiorniku wykazały, że po kilkudziesięciu latach emisja nadal jest znaczna, podobna do tej ze stref międzyzwrotnikowych. Konkluzją jest to, że elektrownie wodne są źródłem energii co prawda odnawialnej, ale przyczyniającej się do efektu cieplarnianego.
Samo to jest ciekawe. Mnie jednak poruszyło jeszcze coś innego. Otóż w artykule tym postawiono tezę, że jest to sytuacja dla strefy umiarkowanej jeszcze nienotowana. Tymczasem jakiś czas temu byłem na konferencji, na której jeden z referatów dotyczył emisji kilku gazów, w tym metanu, z polskich zbiorników zaporowych i oczywiście nie pamiętałem liczb, ale wiedziałem, że niektóre emisje są naprawdę duże. Odszukałem więc <url=http://pubs.acs.org/doi/abs/10.1021/es9031369>artykuł alpejski</url> i <url=http://www.pan-ol.lublin.pl/wydawnictwa/TOchr6/Trojanowska.pdf>polski artykuł pokonferencyjny</url>. Upewniłem się, że polski artykuł jest starszy, ale oczywiście w pracy szwajcarskiej nie było do niego odwołań. Artykuł szwajcarski za ekstremum przyjmuje przekroczenie 150 mg metanu dziennie z metra kwadratowego zbiornika, a polski podaje wartości (w tych samych jednostkach): 4, 42, 401 i 413. Dwie pierwsze wartości to owszem, w porównaniu ze 150 niedużo. Trzecia wartość dotyczy zbiornika Siemianówka, który jest stosunkowo młody i pokrywa torfowisko, więc emisji metanu należy się spodziewać , ale ostatnia, najwyższa wartość, to Zbiornik Włocławski.
Tak więc mamy zbiorniki wody i wiedzy. Jeden zbiornik wiedzy to „Teka Komisji Ochrony i Kształtowania Środowiska PAN”, a drugi to „Environmental Science & Technology”. Mamy też jak widać różnego rodzaju zapory ? zapora na Tece KOiKŚ PAN jest tak skuteczna, że wiedza z niej nie wyciekła do szwajcarskich badaczy, podczas gdy wiedza z ES&T dostała się do polskiej gazety. Co prawda z opóźnieniem prawie rocznym, ale zawsze. Ciekawe, kiedy (jeśli w ogóle) wiedza ta przerwie zapory i dostanie się do szerszej opinii, w tym decydentów rozdzielających prawa do emisji gazów cieplarnianych.
Komentarze
Najlepsza notka, jaką do tej pory na Naukowym czytałem. I świetna metafora na koniec 🙂
A czy da się montować w zaporach upusty osadów dennych? Coś w rodzaju rury lewara, mającej wejście tuż przy dnie, aby lekkie muły mogły się z nią przelewać.
Swoją drogą czytałem, że gdyby nasza nieszczęsna Tama Włocławska pękła, to oprócz zalania Włocławka, Torunia, a pewno i Żuław, wywołałaby niesłychane skażenie bałtyku, właśnie z powodu uwolnionymi z osadami dennymi zakumulowanymi zanieczyszczeniami.
Ciekawe ile jeszcze takich ważnych badań, nie wyciekło przez przepusty polskich tam?
Bardzo ciekawe i prowokujące do myślenia.
Jakiś czas temu pisałem o „oglądaniu zagadnień z dystansu, kiedy widać całość a nie tylko wycinek” i tu też się o to prosi. Do kompletu badań nad zbiornikiem Włocławskim wypadałoby dodać badania nad emisją metanu z Wisły powyżej wpływu do zbiornika i poniżej tamy. Intuicyjnie rzecz biorąc, jeśli materia organiczna rozkłada się na dnie jeziora, to nie rozkłada się na dnie rzeki. Może się okazać, że bilans wychodzi około zera i problemu tak naprawdę nie ma.
A jeśli chodzi o tamę na Tece, to na pewno jest.
To jednak zadanie autorów publikacji, żeby zdać sobie sprawę z szerszego kontekstu i konsekwencji badań i wybrać stosowne medium do ich publikacji. Po prostu nie dostrzegli, że przykład Włocławka jest istotny w globalnej sprawie zwalczania emisji gazów cieplarnianych.
W jakimś sensie, polscy autorzy mieli gotową odpowiedź, ale nie umieli jej dopasować do odpowiednio nośnego i ważnego pytania, choć była taka szansa. Szkoda.
Problemy z wytwarzaniem ?czystych? zrodel energii sa tak stare jak swiat.
Wyprodukowanie czystego, elektrycznego samochodu wytwarza tyle gazow cieplarnianych, ile wydala stary, zdezelowany samochod spalinowy przez cztery lata. No i pozniej taki samochod trzeba tez podladowac z niekoniecznie czystego zrodla energii.
Mega hydro-elektrownie w Kanadzie powoduja szkody srodowiskowe na Mega skale: drogi dojazdowe, wycinki pod linie przesylowe, poprzerywane trasy wedrowek zwierzat (szczegolnie ryb) – to tylko kilka przykladow.
O osadach wytwarzajacych metan nie wiedzialem.
Szwajcaria jest o tyle ciekawa, ze maja oni mnostwo malych elektrowni, ulokowanych niemal w miastach. Nie wiem jak oni daja sobie rade z synchronizacja tylu zrodel.
nie ma wielu sposobów sensownego pozyskiwania energii z „odnawialnych” źródeł. W zasadzie pozostają tylko elektrownie wodne i biomasa. Wszystko inne się nie nadaje. No i oczywiście energia z atomu. Nie ma alternatyw…
Co do elektrycznych samochodów, ciekawe czemu „zieloni” nie protestują przeciw nim, a protestują przeciw energetyce atomowej. Rozumem tego nie objąć…
Od Redakcji: Komentarz – jako obraźliwy i nie związany z tematem wpisu – został usunięty.
@WW:
Dzięki.
@zaciekawiony:
Po pierwsze, owszem robi się równego rodzaju przepusty. Takie klasyczne upuszczające nadmiar wody w środkowej części tam nieco materii stałej przepuszczają, ale mało. Nowsze tamy mają przepusty przydenne (przez co przepuszczana przez nie woda unosi trochę mułu, a poza tym powstające przy dnie substancje jak metan czy siarkowodór i jest bardzo słabo natleniona – w odróżnieniu od wody przepływającej przez turbiny). Takie czy inne jednak przepusty nadal są tylko małymi dziurami w wielkiej zaporze. Tymczasem rzeka transportuje nie tylko muł, ale (choć to już z metanem nie ma nic wspólnego) także rumosz skalny. W rzekach nizinnych to nie jest bardzo duży transport, ale w rzekach górskich nurt rzeczny niesie kilkukilogramowe kamienie, a woda powodziowa także kamienie o średnicy paru metrów. To, że zamiast toczyć się po dnie i erodować gromadzą się w zbiorniku samo w sobie jest już naruszeniem „naturalnego porządku”, ale dalsze tego skutki wiążą się z tym, że toczony rumosz wytraca energię nurtu. Woda poniżej zapory nie mając otoczaków do erodowania, eroduje brzegi. Dzięki temu np. w zeszłym roku po jednym epizodzie z większą wodą podmył się sądecki most przerywając międzynarodową linię kolejową. Na Zachodzie (także po drugiej stronie oceanu) jest to już uwzględniane i gromadzony przed tamą rumosz jest transportowany na jej drugą stronę np. barkami. Oczywiście to odbywa się na koszt właściciela zapory, najczęściej elektrowni, co ma swoje przełożenie na cenę prądu.
Co do akumulacji „tablicy Mendelejewa” we włocławskich osadach to są różne badania i opinie, a sam za mało o tym wiem. Niektóre substancje, np. metale ciężkie i tak by prędzej czy później do Bałtyku dotarły, co najwyżej w sposób bardziej rozłożony w czasie niż w przypadku jednorazowego spuszczenia. Inne natomiast toksyczne substancje są związane właśnie ze zbiornikami i osadami (właśnie metan czy toksyny sinicowe). Właśnie jedna ze wspomnianych we wpisie autorek, Adriana Trojanowska, badała niedawno gromadzenie się toksyn, zwłaszcza sinicowych, w Zbiorniku Sulejowskim. U wlotu Pilicy jest dość dużo różnego rodzaju toksyn wnoszonych przez rzekę, w środku zbiornika jest toksyn nieco mniej (niektóre się rozkładają) i przed zaporą znowu jest ich więcej (bo są tam dobre warunki dla sinic). Tu przejdę @JTy. Metan nie powstaje zawsze na dnie wody. Żeby powstał musi być materia organiczna i niedobór tlenu. Woda w rzece jest mieszana na tyle intensywnie, że rzadko dochodzi do warunków beztlenowych na dnie, więc materia organiczna rozkłada się do form utlenionych (dwutlenek węgla, węglany itp.) Metan jest więc problemem swoistym właśnie dla zbiorników dostatecznie żyznych i głębokich (przy bardzo dużej żyzności ta głębokość to może być kilkadziesiąt cm, a na torfowiskach, niekoniecznie żyznych, ale budowanych przez materię organiczną – kilka cm). Tak na marginesie, od maksimum termicznego tuż po końcu ostatniego zlodowacenia stężenie dwutlenku węgla w atmosferze spadało aż do czasu mniej więcej zbieżnego z powstaniem rolnictwa na Bliskim Wschodzie, a stężenie metanu nieco dłużej, aż do czasu mniej więcej zbieżnego z opracowaniem uprawy ryżu. Pola ryżowe z ich specyficzną hydrologią są takim typem mokradeł, które wiążą w osadach stosunkowo mało dwutlenku węgla, a wytwarzają dużo metanu.
@ Adam 2222 pisze:2011-05-30 o godz. 02:23
Przepraszam, zagalopowałem się
Ten wpis jest w kategorii „Nauka po polskiemu” i chce się trochę popsychologizować nad barierami w publikacjach. Z drugiej strony, jeśliby tu kiedyś zaglądnęła Adriana Trojanowska, mogłaby to przyjąć z humorem, ale równie dobrze ze zniesmaczeniem – w końcu to wchodzenie z butami w jej procesy decyzyjne. I co tu zrobić?
Na pewno część takich zapór informacyjnych bierze się z pójścia po linii najmniejszego oporu. Publikacja w piśmie Springera czy Elseviera może się wydawać za wysokimi progami. Łatwiej zapłacić te kilkaset złotych KOKiK PAN albo innej instytucji wydającej takie pisma (w polskiej inżynierii środowiska jest kilka takich pism) i mieć w miarę pewną publikację z mniej stresującymi recenzentami, którzy odrzucą raczej coś naprawdę żenującego, a mówimy o naukowcach, którzy jednak jakieś doświadczenie czy obserwację i tego opis zrobić potrafią, więc raczej żenujących tekstów nie stworzą. Pewnie tak jest z wieloma publikacjami, które są potrzebne młodym, mało doświadczonym naukowcom do spełnienia minimum doktoratowego albo nabrania szlifu. Pewnie tak jest z publikacjami, które są potrzebne autorom do wypełnienia jakichś formalności (nawet pracownik dydaktyczny, nie tylko naukowy przy ocenie okresowej może wykazać się jakąś publikacją raz na kilka lat), ale bez ciśnienia na impact factor, współczynnik Hirscha i listę filadelfijską. Wtedy takie prace w istocie nie niosą przełomowych odkryć, tylko stanowią kolejną cegiełkę w wielkiej budowli nauki. Tak bywa z pracami minitoringowymi. Renomowane pisma nie widzą w nich nic innowacyjnego, ale są nieocenionym (i często właśnie niedocenionym) źródłem informacji o lokalnym środowisku i jego zmienności. Można by uznać, że praca Trojanowskiej i in. jest właśnie taka – zbadano emisję w czterech polskich zbiornikach, co niekoniecznie interesuje limnologów z Holandii czy Hondurasu. Ale jak już wspomniałem, Trojanowska publikowała już w niezłych pismach, więc nie jest nieśmiałą debiutantką. Publikuje stosunkowo dużo, więc też odpada wizja wykładowcy czy inżyniera, który pisuje dla przyzwoitości raz na dziesięć lat. Jej publikacje zahaczają jednak o dość zróżnicowane aspekty hydrochemii, nie wygląda na to, żeby metan w zbiornikach wodnych był jej całym światem, więc można by pomyśleć, że nie doceniła wagi swoich wyników. Ze wstępu artykułu wynika jednak, że autorzy zdawali sobie sprawę z aktualności tematu zahaczającego o antropogeniczny efekt cieplarniany. Może więc uznali, że te kilka zbiorników nikogo nie obejdzie. Z kolei zespół DelSontro uznał, że jeden zbiornik wystarczy, żeby zainteresować świat i miał rację. Trzeba jednak przyznać, że badania DelSontro i in. choć ograniczone do jednego zbiornika, były bardziej systematyczne. Czy pisma o wyższym prestiżu przyczepiłyby się do metod Trojanowskiej i in. z większym rygoryzmem niż do metod DelSontro?
A może powód był jakiś bardziej prozaiczny? Publikacja w Tece była pokonferencyjna. Może np. Trojanowskiej zbliżał się czas rozliczania grantu i trzeba było wygłosić prezentację i wydać artykuł szybko, więc skoro pojawiła się okazja, to Trojanowska nie przejmując się prestiżem publikacji i potencjałem cytowalności, wybrała właśnie to?
Ale czy takie rzeczy to tylko w nauce po polskiemu się zdarzają?
@panek
„Ale czy takie rzeczy to tylko w nauce po polskiemu się zdarzają?”
Nie tylko, ale relatywnie częściej nią w wielu innych krajachk:
http://www.scimagojr.com/countryrank.php?area=2300&category=2304®ion=all&year=all&order=cd&min=100&min_type=it
kategoria „cites per document” która w jakimś stopniu odpowiada na pytanie jak nasze prace docierają w świat…
Żeby było jasne: dużo gorzej jest w bliskich mi naukach atmosferycznych:
http://www.scimagojr.com/countryrank.php?area=1900&category=1902®ion=all&year=all&order=cd&min=100&min_type=it
Pickard pisze:
„…nie ma wielu sposobów sensownego pozyskiwania energii z ?odnawialnych? źródeł. W zasadzie pozostają tylko elektrownie wodne i biomasa”.
Żeby nie było złudzeń, w warunkach polskich to spalanie drewna.
Wbrew pozorom efektywnośc energetyczna fotosyntezy pozostaje daleko w tyle za nowymi technologiami dostępnymi komercyjnie:
http://www.spectrolab.com/dataSheets.htm
@ Acor Deon
spalanie drewna i słomy. Oczywiście to wszystko, wliczając elektrownie wodne, nie pozwoli zapiąć bilansu, jeśli będziemy musieli zrezygnować z węgla. Pozostają tylko atom i, jeśli wypali, gaz łupkowy. Lub uzależnienie od rosyjskiego metanu.
A w miarę ocieplenia Rosja będzie miała coraz więcej metanu – uwalnianego z topniejącej wiecznej zmarzliny. :-/
@ryzyk-fizyk:
A tak swoją drogą, skoro już poruszyliśmy temat nauk atmosferycznych, to jak wiedza o różnych biogeochemicznych źródłach i pochłaniaczach gazów cieplarnianych przedostaje się tam do was ze zbiorników wiedzy gromadzonej przez biologów/ekologów?
Na przyklad tak:
http://www.atmospheric-chemistry-and-physics.net/
http://www.elsevier.com/wps/find/journaldescription.cws_home/246/description#description
To naprawde dobre czasopisma.
@r-f
Dzięki, wyższy JIF niż Springerowa „Hydrobiologia” czy Elsevierowa „Aquatic Botany” – znaczy mam ze swoimi publikacjami celować tam, pod warunkiem, że moje badania wyjdą nieco ponad hydrosferę. 😉
Jak chcesz kiedys z bliska zobaczyc jak dziala „przeplyw miedzy zbiornikami”
pojedz na zjazd AGU:
http://www.agu.org/meetings/fm10/program/meeting-at-a-glance.php
albo EGU:
ttp://meetings.copernicus.org/egu2011/programme/how_to_access_the_programme.html
gdzie biogeosciences to powazna czesc programu. Konferencje sa wielkie, multidiscyplinarne, swietna okazja zeby poznac ludzi i problemy z okolicznych dzialow nauki.
Czesto wyklady medalowe sa swietne, niespecjalistyczne ale wlasnie interdyscyplinarne. Inna rzecz ze zeby rozsadnie skorzystac z takiej konferencji trzeba kilka godzin spedzic na ukladaniu programu indywidualnego, na szczescie sa na stronach konferencji aplikacje ktore bardzo w tym pomagają.
Sztucznie zbudowany zbiornik wodny na rzece jest zwyczajnym odstojnikiem. Takim samym jak te w oczyszczalniach ścieków. Do tego tama zakłóca naturalne przemieszczanie się osadów rzecznych, tych mechanicznych jak i tych biologicznych. Zbieranie się tych osadów, osadzanie na dnie… i td. co opisał autor na samym początku. Zapobiec temu się nie da. Próby pomniejszania efektów odstojnika są oczywiście drogie. Ale jest jeszcze inny problem z takimi zbiornikami. Doskonałym przykładem jest Zalew Sulejowski. To jego biologiczne zarastanie. Po pewnym czasie zamiast zbiornika powstanie bagno. To jest efekt wzbogacenia pokarmowego (nawozowego) spływającymi np. z pól nawozami. I to jest też efekt ciepłoty wody, bowiem zbiornik ten jest stosunkowo płytki i woda szybko się nagrzewa od słońca. Rozwój roślin dennych jest niesłychanie szybki. Praktycznie już teraz całe dno jest porośnięte gęstą roślinnością, która na dodatek zatrzymuje na sobie sinice i razem z nimi gnije dodatkowo nawożąc akwen. A sinica na zalewie pojawia się w Czerwcu i rozwija bujnie do września. Rozwija się tak bujnie, że sama ma kłopoty by w takim tłoku przetrwać i umiera, tworząc przy okazji pływające fioletowe wyspy. A smród jest na zalewie taki jak w prymitywnej kloace. I pytanie do autora: czy znane są Tobie jakieś tanie sposoby oczyszczania takich zalewów? Przy okazji Zalew Sulejowski zbudowano celem zapewnienia miastu wody. Włókiennicza kiedyś Łódź zużywała wody ilości monstrualne i to wody oligoceńskiej aż tej przestało wystarczać i konieczne stało sie dostarczenie brakującej z Pilicy. Teraz wody z głębi wystarcza i z Pilicy wydobywa się jedynie niewielkie ilości ale zmieniono technologię i pobiera się z pod dna rzeki. Zarastanie zalewu nikogo już nie martwi. A swoją drogą czemu twórcy projektu nie przewidzieli tak oczywistych rzeczy a np. stworzyli strefę ochronną i np. ni można było na pewnym odcinku poić krów. Zagadałem się!!!
Z poważaniem W.
Sposobów na powstrzymywanie eutrofizacji zbiorników (naturalnych i sztucznych) jest mnóstwo. Każdy mniej lub bardziej nieskuteczny.
Jest grupa zabiegów bazujących na niedopuszczaniu do deficytu tlenowego przy dnie. Wprowadza się rurę na dno i wypompowuje odtlenioną wodę. Wpompowuje się powietrze. Wymienia całą wodę. Siłą rzeczy, takie sposoby da się zastosować do stawu, a nie dużego zbiornika.
Jest grupa zabiegów polegająca na wypieraniu glonów (w tym sinic). Sypie się do zbiornika jakieś algicydy (np. związki miedzi). Wyławia się je sieciami planktonowymi itd. To pierwsze oczywiście jest leczeniem kiły malarią, to drugie jest bardzo mało skuteczne. Próbuje się tak kształtować sieci troficzne, żeby było więcej zooplanktonu wyjadającego glony (przez promocję ryb drapieżnych i usuwanie ryb planktonożernych). To też ma dość umiarkowaną i zmienną skuteczność. Zdaje się, że próbowano glony spasać tołpygą czy amurem w Zb. Goczałkowickim, ale ryby zamiast glonów wolały jeść rośliny naczyniowe i stało się jeszcze gorzej. Zasadniczo jest tak, że im więcej roślin naczyniowych (makrofitów) w stosunku do glonów planktonowych, tym woda jest czystsza (mówimy o warunkach, kiedy woda jest już i tak mocno żyzna, bo w naprawdę czystej wodzie nie ma ani za dużo glonów, ani makrofitów). Oczywiście, kiedy te rośliny to rzęsa, to niewiele lepiej. Także całe dno zarośnięte moczarką nie jest oznaką czystości. Makrofity już znacznie łatwiej usunąć mechanicznie i tę materię organiczną wyprowadzić poza układ.
Tylko jeden środek bywa skuteczny – zatrzymanie dopływu substancji odżywczych do zbiornika. W praktyce – odcięcie dopływu ścieków komunalnych (fekalnych i detergentów) i spływu nawozów z pól.
Zbiorniki sztuczne oczywiście się odmula, czego nie robi się ze zbiornikami naturalnymi. Lądowacenie zbiorników to proces naturalny (podobnie jak eutrofizacja), np. oblicza się, że Jezioro Bodeńskie ma przed sobą kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy lat zanim stanie się tylko korytem Renu. Problemem jest tempo, w jakim to następuje przez działalność człowieka (nieco podobnie jak ze zmianami klimatu). Ja tam bagna bardzo lubię. 😉
Trochę w pobliżu eutrofizacji i oligotrofizacji było we wpisie http://naukowy.blog.polityka.pl/2010/07/25/611/
czysta energia to, moim skromnym zdaniem. utopia;
ale gdy 99,99% wierzy w mahometa, albo chrystusa
to nie pozostaje nic innego jak powiedziec:
wiara gory przenosi.
@byk
Prawda. Ale sa rózne zalety i wady róznych źrodel energii. I monokultura oraz bezrefleksyjne forsowanie „jedynie słysznego” bo najtańszgo czy tradycyjnego rozwiazania jest równie szkodliwe.
Tak trochę intuicyjnie odczuwam, że jedynie zbiorniki na rzekach „górskich” nie zanieczyszczają się bardzo prędko a może nawet wcale za to zapewne bardzo szybko zostają spłycone przez skalne i piaskowe rumowiska. To jednak jest w miarę łatwe do usunięcia. Cała idea czystej energii wodnej przyjęła się ze wzoru Szwecji a tam była budowana własnie na górskich rzekach. Przeniesienie tego pomysłu na rzeki nizinne spowodowało ich trucie. Ciekawym jak to wygląda w Porąbce czy na Jeziorze Żywieckim.
A jeszcze o bagnach: też lubię i to głównie z powodu bogactwa ich flory. Ale nie da się po nich żeglować. Po Zalewie Sulejowskim za kilkanaście lat też sie nie da. Tak na boku to zalew w tej chwili jest niezwykle bogaty w ryby i wędkarzy na jego brzegach tysiące. A ryby jakoś nie wyjadają ani moczarki ani glonów. Nie chcę powiedzieć, że to jest źle dla zalewu. Nie, to jest źle dla mnie.
Z poważaniem W.
A propos elektrowni wodnych, zwłaszcza nizinnych: http://wiadomosci.onet.pl/cnn/powazne-klopoty-gigantycznej-elektrowni-wodnej,1,4374431,wiadomosc.html (tak, zieloni z Zachodu, w tym Polski protestowali przed budową)