Irytacja języka

Koledzy dyskutanci ostatnio rozpisują się o takich stronach języka, jak logika i prawda, więc i ja coś o języku napiszę. Skoro zaś to blog szalonych naukowców, to napiszę o języku naukowców – nie wiem, czy szalonych, ale na pewno mnie irytujących. To z kolei zahacza o wcześniejsze rozważania o subiektywizmach, bo niewiele jest bardziej subiektywnych spraw niż to, co kogoś irytuje. W odróżnieniu jednak od tamtych dyskusji, to będzie nie o teorii, ale o praktyce.


Nie będzie odkrywcze, gdy napiszę, że język naukowców jest pełen barbaryzmów (obecnie w praktyce wyłącznie anglicyzmów, czasem nawiązujących do antycznego źródłosłowu). Samo to mnie akurat wcale nie irytuje. Włączanie do języka nowych słów będących zapożyczeniami jest wymuszone powstawaniem nowych pojęć. Skoro powstają nowe desygnaty, muszą zostać jakoś nazwane i nie widzę powodu, dla którego wymyślanie neologizmów od zera miałoby być lepsze od zapożyczania słów z innych języków. Ponieważ zaś tak się dzieje w wielu językach, te nowe słowa stają się internacjonalizmami i zarówno polski naukowiec domyśli się,  co jest na norweskim rysunku podpisanym „akselerator”, jak i Czech zrozumie hiszpański napis „pipeta”. Polski laborant zrozumie też podpis na pudełku dołączonym do tejże pipety – „tips”, bo też używa pojęcia „tipsy”. Używa, choć gdyby chciał coś opublikować, korekta poprawiłaby to na „końcówki do pipet”. Zalew niepotrzebnych anglicyzmów, przejętych ze względów pretensjonalnych lub po prostu z braku zastanowienia nad rodzimym odpowiednikiem w żargonie naukowym jest tak wyraźny, że korektorzy przesadzają w drugą stronę. Tymczasem o ile słowo „końcówka” ma w polszczyźnie mnóstwo znaczeń, o tyle „tips” oznacza sztuczny paznokieć albo nasadkę pipety. Odpowiednie słowo dla odpowiedniej rzeczy.

Korektorzy w ogóle lubią barokowe konstrukcje typu „urządzenie do pipetowania” zamiast „pipetor” czy „przenoszenie/odmierzanie pipetą” zamiast właśnie „pipetowanie”. Nadmierny strach przed żargonem mnie właśnie irytuje. Nie widzę nic złego w „pipetowaniu”. Nie widzę nic złego nawet w „peceerowaniu”. No może poza rozziewem (hiatusem). Rozziew to w języku fonetyki sąsiedztwo dwóch samogłosek. Większość języków nie lubi rozziewu i coś wtyka pomiędzy te samogłoski (ewentualnie jedną z nich usuwa, lub zlewa je w dyftong). Ja na ten przykład w „peceerowaniu” między te dwa e wsadzam zwarcie krtaniowe, głoskę, która w języku polskim jest w zasadzie niezauważalna, ale ktoś innym mógłby za to „pecełerować”. Rozziew często wychodzi po dołączeniu przedrostka „de”. Przez setki lat europejskie języki naukowe radziły sobie z tym zamieniając gdzie trzeba „de” na „des/z”. Dołączenie grupy aminowej to aminacja, więc odłączenie tejże, to dezaminacja. Ryboza pozbawiona tlenu to dezoksyryboza itd. Nagle jednak w angielskim ktoś zaczął opuszczać to dodatkowe s i obecnie już praktycznie nie pojawia się tam taka pisownia. W ślad za tym poszedł i polski, przez co współcześnie zdecydowanie częstsze są formy typu „deaminacja” i „deoksyryboza”. Walczą ze sobą „dezinstalacja” i „deinstalacja” (choć tu da się uciec w „odinstalowanie”). Ja więc czekam z deawuującą deaprobatą na dalszą deintegrację i deorganizację języka, w której ta zasada jak widać się zdeaktualizowała i można by ją uznać za deinformującą. Ja byłem uczony jeszcze ze starych podręczników i mój angielsko-polski słownik naukowo-techniczny z roku 1999 wciąż każe „deoxyrybonucleic” tłumaczyć na „dezoksyrybonukleinowy”, ale skoro widuję w sklepach deodoranty (podpis polskojęzyczny), to może i niedługo zobaczę środki deinfekujące i deinsekcyjne. S/Z nie znika za to z „egzonu”. O egzonie słyszałem jeszcze w liceum, ale już na studiach został on zastąpiony „eksonem”. Podobno ma to podkreślać jego związki z ekspresją genu. Podobno, bo dla mnie związki te byłyby takie same, gdyby zastosować starą zasadę, że cząstkę „ex” spolszczamy do „eks” przed spółgłoską, a „egz” przed samogłoską. „Ekson” wygląda więc dla mnie eksotycznie i egztraordynaryjnie, na szczęście jakoś przeszedłem przez wszystkie eksaminy, na których musiałby to słowo wyegzponować.

Jak widać, dużo takich irytujących mnie zjawisk języka naukowego dotyczy biologii molekularnej. Język ten jest pełen ciekawostek językowych. Przykładowo, słowo „alignment” widziałem spolszczone na wiele sposobów: prosty cytat „alignment”, fonetyczny cytat „elajment”, kalka „uliniowienie”, przekład „dopasowanie” i pewnie jeszcze parę, których teraz nie pamiętam. (Osobiści najbardziej lubię „uliniowienie”). Pełno jest w nim „splicingów”, „enhancerów” itp. słów, o niejasnej wymowie polglishowej. Muszę jednak przyznać, że jest chlubny przykład „editingu”, który przynajmniej w pewnych kręgach jest „redagowaniem”, a nie po prostu „edycją”, która w polskim języku do czasu inwazji Microsoftu oznaczała „wydanie”. Są też jednak i takie zjawiska w języku ekologii. Od dziesięcioleci trwa walka między „hypo” i „hyper” a „hipo” i „hiper”. W podręcznikach i encyklopediach można zobaczyć obie wersje. Bywałem ganiony za „hipolimnion”, ale ganiącym chyba nie przeszło przez myśl, że równie dobrze powinni ganić za „hipotezę” (albo i „hipotekę”). Podobnie byłem karcony za „kajromon” zamiast „kairomon”, choć tego typu przekształcenie jest jak najbardziej naturalnym zapisem w polszczyźnie (pisownia bliska oryginałowi sugeruje wymowę z rozziewem). Z kolei „behawior” nawet w słowniku PWN ma dopuszczoną wymowę polglishową, moim zdaniem pretensjonalną.

Oczywiście, to, co mnie irytuje, to mój problem. Pewnie każdego irytuje co innego. Jednych pewnie irytuje żargonowe pipetowanie, inni przyjmują zmianę „dez” w „de” bez najmniejszego oporu. Kiedyś w pewnej dyskusji, sądząc, że sarkazm jest jasny i jawny, zastosowałem zbitkę przykładów z serii o „deorganizacji”, rzekomo dowodząc, że forma „dezoksy” jest kuriozalna. Tymczasem ktoś zaczął rzeczowo mi tłumaczyć, że zapis „dezoksy” jest archaiczny, ale dopuszczalny, kompletnie nie wyczuwając, że natłok zadomowionych w polszczyźnie słów z „dez” świadczy o tym, że ja o tym bardzo dobrze wiem. Jego więc „deaminacja” czy „deinstalacja” zapewne nie drażni.

Piotr Panek

Fot. stephanchrk, Flickr (CC SA)