Miejsce pracy
Co jakiś czasu wyłapuję z rzeczywistości absurdy. Dziś jest pora na obserwacje dotyczące mojego miejsca pracy.
Moje miejsce pracy jest przyjemne. Pracuję w nowym budynku, gabinet dzielę tylko z jednym kolegą. Mam ładny widok z okna. Ponieważ budynek oddano do użytku cztery lata temu, siłą rzeczy mam nowe meble. I w zasadzie na meblach wyposażenie mojego gabinetu się kończy.
Moja uczelnia podejmuje cały czas ogromne inwestycje, jednocześnie jednak oszczędza, na czym się da. Pieniądze na prowadzenie sekretariatu mojego instytutu są tak małe, że sam muszę sobie kupować papier do drukarki. Ostatnio też sam naprawiałem swój czajnik, bo się zepsuł, a nie było szans na kupno nowego (za 40 złotych). Rozebrałem go i złożyłem – jakimś cudem zadziałał. Po miesiącu jednak przestał funkcjonować. Przez jakiś czas musiałem po wodę na herbatę biegać piętro niżej do sekretariatu. W końcu nie wytrzymałem i kupiłem nowy czajnik.
Muszę tu wspomnieć parę słów o mojej znajomej. Opowiadała mi ona, że pracowała kiedyś w pewnej spółdzielni. Funkcjonowała ona w wielu elementach tak jakby PRL się nie skończył. Była specjalistką do spraw sprzedaży, ale nie miała podstawowych narzędzi pracy: komputera i telefonu. Telefon jakoś udało jej się załatwić, ale z komputerem zawsze miała problem – mogła korzystać tylko z takiego, przy którym akurat nie było pracownika. Szef obiecał, że kupi jej nowy, ale cały czas odwlekał zakup. Już się zastanawiała, czy nie kupić laptopa. Po namyśle jednak doszła do wniosku, że to firma musi zapewnić warunki do pracy. Ponieważ ich nie zapewniła, moja znajoma stwierdziła, że szkoda czasu dla takiego pracodawcy i odeszła.
Nie byłoby w sumie w tym nic dziwnego, tylko z przykrością zauważam, że pracując na dużej uczelni mam ten sam problem. Najpierw sam załatwiłem do nowego gabinetu jakiś stary komputer z innego wydziału, gdzie pozbywali się wszystkiego, co jest niepotrzebne. Jest on tak stary, że samo jego otwarcie zajmuje kilka minut. Aktualizacja antywirusa sprawia, że wszystko zamiera na jakiś czas. Nie sposób w nim przeglądać pdfów, bo przewijanie każdej strony trwa po prostu zbyt długo. Pisać można, ale nie mogę już uruchomić modułu sprawdzania pisowni. W efekcie trudno tutaj było normalne pracować i większość pracy musiałem robić w domu.
Moja sytuacja była więc bardzo podobna do tej, o której opowiadała mi moja znajoma. Różnica między mną a moją znajomą jest jednak taka, że ja nie wytrzymałem i w końcu kupiłem laptopa na własny rachunek.
Moja praca polega na czytaniu i pisaniu. Nie potrzebuję laboratorium czy kosztownego sprzętu. Wystarczy mi kilka książek z biblioteki i sprzęt do pisania. Do tego kubek z herbatą lub kawą pod ręką. Od czasu do czasu potrzebuję też coś wydrukować, bo łatwiej mi się pracuje na papierze. Jednak z przykrością uświadamiam sobie, że pracodawca nie jest w stanie mi zapewnić podstawowych narzędzi do pracy.
Ale nie chodzi mi o to, żeby narzekać. Gdy usłyszałem historię mojej znajomej, pomyślałem o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że nie ma sensu pracować w nienormalnych warunkach. Dlatego dobrze zrobiła, że odeszła. Po drugie, że w gruncie rzeczy moja sytuacja jest bardzo podobna. A wobec tego wniosek jest prosty, że warunki mojej pracy również nie należą do normalnych.
Wiele już było wpisów na tym blogu na temat reformy w nauce i szkolnictwie wyższym. W takich sytuacjach na ogół staram się zachować perspektywę zwykłego pracownika nauki. Mój punkt widzenia wyznacza kubek z herbatą i komputer do pisania. Niech więc to będzie mój przyczynek do dyskusji o potrzebie reformy nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce.
Grzegorz Pacewicz
Fot. GP
Komentarze
Przyznam ze podobne przypadki znam z wielu Uniwersytetów. Co zresztą wskazuje że gdzieś na poziomie zarządzania finansami popełniany jest błąd lub prosta wymiana: nowy budynek – zaciskanie pasa. Pytanie czy naukowiec na prawdę nie może zorganizować innych źródeł dochodu (granty, fundusze europejskie)?
Od kilku lat używam w pracy prywatnego laptopa. O naprawienie dziury w podłodze (!) mojego pokoju, który dzielę z dwoma innymi kolegami, musiałem prosić przez trzy lata. Dwie szafy na książki też sobie sam kupiłem. Rzeczywistość bardzo dużego polskiego uniwersytetu 🙂
To nie jest tylko polska bolaczka. Kilka lat temu zrekrutowalem w drodze otwatrego konkursu wykladowce (maitre de conferences) na moim uniwersytecie. Po jego rekrutacji napisalismy (dla zgrywu!) pismo do dziekana o przyznanie funduszy na laptopa dla niego (narzedzie niezbedne do prowadzenia wykaldow uniwersyteckich, gdyz wymaga sie od niego przygotownia tychze wykladow w postaci diaporamy w PowerPoincie). Do dzis (mija juz kilka lat i w przyszlym roku kolega zmienia zaklad) nie doczekalismy sie nawet odpowiedzi pani dziekan (ciagle ta sama). W dodatku proponowalismy od razu, ze pokryjemy polowe kosztow z pieniedzy z grantow laboratoryjnych. Oczywiscie kupilismy tego laptopa od razu z owych pieniedzy. Jednym slowem uniwersytety rowniez francuskie licza na pieniadze z grantow. Nie ma wiec co sie ogladac na administracje, a trzeba sie zakrecici przy grantach.
Dobre, ten tekst uświadomił mi jeszcze jeden argument za urynkowieniem nauki.W Polsce nie ma wolnego rynku, panuje wciąż socjalizm.I to się nie zmieni, dopóki ja i mi podobni młodzi naukowcy będziemy prowadzić zajęcia za pół darmo, a w nagrodę pisać doktorat.Więc co, zmienić pracodawcę? Ależ wszędzie jest tak samo! Niech uniwersytety zostaną sprywatyzowane, wtedy pojawią się konkursy ofert i zakwitnie konkurencja.
@GP
Normalnie okropność. Przypuszczam, że oprócz normalnej, fizycznej bezwładności istnieje też bezwładność administracyjna.
Stare prace C. Northcote Parkinsona sugerują, że nawet na pewno 😉
@Kuba
„Dobre, ten tekst uświadomił mi jeszcze jeden argument za urynkowieniem nauki.”
A czy chociaż są panu znane argumenty przeciwko urynkowieniu nauki?
Na wejściu proponuję np. to:
http://czytelnia.onet.pl/0,17123,0,0,0,0,nauka_skorumpowana._o_nieczystych_zwiazkach_nauki_i_biznesu,nowosci.html
„W Polsce nie ma wolnego rynku, panuje wciąż socjalizm.”
Ach tak? A konkretnie gdzie?
„I to się nie zmieni, dopóki ja i mi podobni młodzi naukowcy będziemy prowadzić zajęcia za pół darmo, a w nagrodę pisać doktorat.”
Ale to jakaś podstawowa sprzeczność, skoro pan sam się zgadza na proponowane panu warunki, to niech pan nie narzeka na „socjalizm”. BTW czy pana zdaniem „wolny rynek” to po prostu „więcej kasy dla Kuby”?
„Więc co, zmienić pracodawcę? Ależ wszędzie jest tak samo!”
Jeśli jest pan tak doskonale pewny własnej wartości rynkowej, to świat stoi otworem. MITy i Harvardy na pana czekają z otwartymi rękami i otwartą kartą kredytową.
„Niech uniwersytety zostaną sprywatyzowane”
W jaki sposób? Sprzedane? Komu? Na jakich zasadach?
„wtedy pojawią się konkursy ofert i zakwitnie konkurencja.”
Konkurencja pod jakim względem? I pod jakim względem będzie wtedy lepiej? I dla kogo?
@Kuba
„Niech uniwersytety zostaną sprywatyzowane, wtedy pojawią się konkursy ofert i zakwitnie konkurencja.”
Nie sądzę. Przynajmniej nie od razu. Na uniwersytetach zbyt mocno osadzone są towarzyskie kliki by nawet prywatyzacja cokolwiek zmieniła. W wyniku prywatyzacji dojdzie raczej do likwidacji co bardziej kapitałochłonnych wydziałów (fizycy i chemicy strzeżcie się).
Nie napisałem tego, ale zdjęcie przedstawia moje poprzednie miejsce pracy.
@marchewa
„W wyniku prywatyzacji dojdzie raczej do likwidacji co bardziej kapitałochłonnych wydziałów (fizycy i chemicy strzeżcie się).”
Gdyby w ogóle prywatyzacja cokolwiek załatwiała, to pracownicy Wyższych Szkół Manikiuru i Makijażu zbieraliby jednego Nobla za drugim.
Wiele lat temu pracowałem. W przemyśle. Ciężkim, jak to się wówczas nazywało. Kopiowe ołówki i długopisy były wydzielane. Zakup segregatora był niemożliwy i odzyskiwało się stare. Biurka i krzesła nie do opisania. Itp. I kupił nas koncern międzynarodowy. Zaczął od globalnej przebudowy. Biur też. Wystrój biur, komputery, swobodny dostęp do materiałów i różnego rodzaju pomocy. Kupić coś potrzebnego wyłącznie mnie a nie reszcie pracowników można było prawie bez ograniczeń. To nie bajka. Tak było (nie wiem jak jest teraz). Zmienił się właściciel z państwa na spółkę z o.o. Uniwersytety są nadal własnością państwa.
Krzeslo bardzo nie-ergonomiczne, mam nadzieje ze macie lepsze w nowym budynku.
Jestem pod wrazeniem ze czajnik nalezy do wyposazenia miejsca pracy. W mojej szkole takie rzeczy sie nie kwalifikuja.
Uniwersytet to jednak cos innego niz powiedzmy huta. Uniwersytet oczywiscie stara sie o pieniadze na rynku studenckim ( zabiegajac o czesne) i naukowym (zabiegajac o granty) i nawet biznesowym (organizujac przedsiebiorstwa naukowo-produkcyjne) i te dzialania poprawiaja kondycje finansowa, ale nadrzednym celem uniwersytetu nie powinien byc profit. Zarobione pieniadze ida wylacznie na dalsze rowiniecie badan i nauczania. Powstanie prywatnych uniwersytetow naukowych takich jakie sa w USA jest nierealne i byloby szkodliwe w polskich warunkach. Uniwersytet nie musi byc prywatny aby byc bardzo dobry:
http://berkeley.edu/
Co trzeba zrobic aby polskie uniwersytety byly bardzo dobre pomimo ich panstwoweo statusu (czego realnie nie da sie zmienic), to oczywiscie inny obszerny temat (nieraz juz dyskutowany). Urynkowienie to moze byc zle slowo ale konkurencyjnosc z pewnoscia tak.
Ja żarówkę do lampy na biurko kupuję sama, bo „inaczej by trzeba pisać zamówienie publiczne, i wie Pani”. Papier to już szczyt marzeń („gdybyśmy każdemu kupowali papier, to…” — mimo że jakoś w sąsiednim zakładzie sobie można drukować i kserować do woli). Ale jakoś na to, żeby zakładowa herbatka była, to już starcza.
jacekP. Prywatny nie musi oznaczać,ze utrzymywany z płaconego przez studentów czesnego. Czesne może nadal płacić państwo ale nie musi uczelnią zarządzać. I nie jest problem w tym czy uczelnia musi przynosić zysk. Istnieją organizacje prywatne, których celem nie jest przynoszenie zysku. Prawda?
Z poważaniem W.
Tak w USA wiekszosc uniwersytetow prywatnych to sa non-profit, maja duze wplywy z darowizn ale rowniez utrzymuja sie z dotacji na badania od rzadu. Z drugiej strony wiadace uniwersytety publiczne (stanowe) maja coraz to wiekszy udzial darowizn w budzecie. Ten model szkolnictwa wytworzyl sie stopniowo. Dzisiaj dzialajace wielkie prywatne uniwersytety zaczynaly jako male szkolki ktore stopniowo rosly na znaczeniu poprzez darowizny od wdziecznych absolwentow.
Ja po prostu nie widze jak mozna by sprywatyzowac panstwowy uniwersytet w Polsce. Watpie czy znajdzie sie czlowiek czy tez nawet grupa ludzi zainteresowana wykupem majatku szkoly od panstwa i przekazaniem odpowiedniej kasy na biezace wydatki. Nawet jezeli tacy bogaci i bezinteresowni ludzie istnieja (zmiana statusu na for profit wogole nie powinna wchodzic w gre), to dalej widze wielkie trudnosci. Na przyklad, ludzie ci moga probowac zmienic charakter szkoly na wyznaniowy zgodny z ich ulubiona religia. Moze mozna tego zakazac odpowiednimi ustawami. Dalej jednak nie widze jak mozna przeprowadzic prywatyzacje powiedzmy UW czy UJ. Bedzie potezna awantura. Wystarczy chyba ze Wawel jest czesciowo w rekach prywatnych, prawda?
Moze mozna sprywatyzowac male szkoly regionalne ktore i tak nie daja sobie rady ale wiadace uniwersytety pozostana panstwowe. Moze nie sa najlepsze na swiecie, ale napewno sa ciagle najlepsze w Polsce. Nie ma powodu aby szly na sprzedaz (i tak ich nikt nie kupi). Trzeba za to w nie wiecej zainwestowac publicznych pieniedzy, dla korzysci calego spoleczenstwa.
@JacekP
Nie wiem, jak by można sprywatyzowć cały uniwersytet, ale jeden wydział już można. Dotyczy to wydziałów bez wielkiego i kosztownego zaplecza laboratoryjnego. W takiej sytuacji znakomitą większość wartości całej jednostki stanowią zatrudnieni w niej ludzie, których łatwo sprywatyzować.
Robimy tak: Namawiamy pracowników na prywatyzację. Zapewne nie wszyscy będą za, ale jeśli oferta finansowa i badawcza potencjalnego nowego pracodawcy będzie wystarczająco wiarygodna i atrakcyjna, wyraźna większość może się zdecydować.
W dniu X ok. 75% kadry wydziału składa wymówienia z pracy. Po 3 miesiącach wszyscy podpisują umowy z nowym pracodawcą (który zagwarantował, że przyjmie wszystkich, którzy zechcą się przenieść), a w przeciągu roku albo dwóch uzyskują wszystkie albo prawie wszystkie uprawnienia akademickie dawnego wydziału.
Pozostałe 25% ludzi nie wystarcza do utrzymania nawet studiów magisterskich (a może i licencjackie będą zagrożone), więc w zasadzie wydział na dawnej uczelni jest likwidowany. Częśc z tych osób przechodzi po likwidacji do nowego pracodawcy, część idzie na emerytury, reszta rozprasza się po innych uczelniach.
Do pełnej prywatyzacji brak tylko transferu dawnej nazwy i budynku.
Nie procedura prywatyzacji uczelni (J.Ty), ale brak rozbudowanego systemu ich finansowania jest największym problemem. Nie ma (jeszcze?) sieci instytucji wszelkiej maści, które fundowałyby stypendia, przeznaczały środki na projekty badawcze, czy nawet stanowiska profesorskie. Tak, jak to się ma w USA czy Niemczech, by przywołać znane mi z autopsji przykłady.
Na razie można szukać pieniędzy zagranicą (fundusze unijne, różne fundacje), ale nie na polskim podwórku, gdzie naukowcy skazani są przede wszystkim na ministerstwo i FNP. Z czesnego żadna uczelnia z ambicjami (tzn. z wydziałami nauk ścisłych) nie wyżyje i dlatego prywatne uczelnie walczą teraz o dostęp do pieniędzy budżetowych.
Szanowni
A moze by tak od poczatku. Bo jak sie wyrzucilo ze szkol matematyke i historie na rzecz religii to trzeba sie teraz liczyc z tym ze dojda do rzadow i tytulow rektorskich inzynierowie nie znajacy calek,
Dzieciakom zamiast W F zalatwiono calodzienna warte pod krzyzem //dozwalajac bymogli ich w nocy zastapic rodzice//
Moze by tak zostawic Princeton czy Yale a zaczac od elementarza i patyczkow do liczenia. Przynajmniej dzieciaki zdolaja policzyc dodziesieciu.
Bo tyle maja palcow.
Wracajac do miejsca pracy. Ja juz dawno sie nauczylem ze jesli nie wygospodaruje sie samemu przez „inzynierie finansowa” pieniedzy z grantow, zlecen itp, to za zaden narzut uczelnia miejsca pracy nie wyposazy. Doszlo do tego ze kilka lat temu zrobilismy sobie remony za takie pieniadze, najmujac inspektora nadzoru spoza uczelni (o co byly walki a co bardzo sie oplacilo). Kosztowalo to duzo wysilku i troche konfliktow z administracja uczelni (podono jest po to zeby pomagac) ,ale mamy teraz niezle warunki na ktore wielu innych spoglada z zazdroscia. Nieststy co roku nasze wyremontowane wnetrza sa rozkuwane, brudzone i.t.p (wymiana kaloryferow z jedej stronu kotytarza, nastepny rok po drugiej stronie, trzeci rok – piony wodociagowe, aktualnie – w trakcie roku akademickiego – generalna demolka w celu przedziwnego podzialu budynku na nie majace nic wspolnego ze zdrowym rozsadkiem strefy przeciwpozarowe – wstawianie drzwi w losowych miejscach… i tak to sie kreci. Bez ladu skladu, planu (wszystkie remonty projektuje sie na podstawie niekatualnej i starej dokumentacji budynku w wielu miejscach roznej od stanu aktualnego). Pan administrator budynku tylko rozklada rece „on nic nie moze”. O wsparciu administracyjno-ksiegowym przy zarzadaniu grantami nie wspomne – droga przez meke. Nie chodzi o to zeby wykonac dobrze prace, ale zeby sie bron Boze nie wychylic. O zastosowaniu prawa o zamowieniach publicznych do zakupu bateryjki do przyrzadow pomiarowych w drodze porownania trzech ofert na pismie nie bede wspominal bo to banal dnia powszedniego, tak samo jak zmieniajace sie co kilka miesiecy zasady dzialania wszystkiego.
Reasumujac: i tak dziwie sie ze najlepsze polskie uczelnie w ogole „zalapuja sie” w jakichkolwiek rankingach miedzynarodowych, nawet na odleglych pozycjach.
@JacekP: tak się składa, że spędziłem trochę czasu na Berkeley i podawanie jako argumentu, że jest to uczelnia publiczna, jest wyjątkowo demagogiczne – ten uniwersytet dostaje ogromne pieniądze w darowiznach, większe niż budżet jakiejkolwiek polskiej uczelni. A mimo to i tak jest ewenementem, bo absolutna większość najlepszych amerykańskich uczelni jest prywatna.
Najlepsze polskie uczelnie prywatne wypadają lepiej w międzynarodowych rankingach, niż najlepsze państwowe – przypominam to choćby dlatego, że rzadko się o tym mówi (cały czas funkcjonuje stereotyp szkoły lansu i bounce’u, widoczny także w tej dyskusji).
A wracając do głównego wątku dyskusji – w polskiej nauce co prawda pracodawca zapewnia mało środków, ale daje także ogromną swobodę działania. Kto zechce, może pracować w domu i samodzielnie zarządzać swoim czasem – to rzadki przywilej także w wielu krajach zachodnich, gdzie zazwyczaj oczekuje się regularnego pojawiania w biurze na wiele godzin. Chyba wolę szkołę polską.
pundit,
„Kto zechce, może pracować w domu i samodzielnie zarządzać swoim czasem – to rzadki przywilej także w wielu krajach zachodnich, gdzie zazwyczaj oczekuje się regularnego pojawiania w biurze na wiele godzin.”
O tak. Jest to zdecydowany plus pracy naukowej w Polsce. Ale mi praca w domu nie idzie. Wolę jechać do gabinetu…
@pundit
Doprawdy, biolog, fizyk, chemik, medyk, geolog, inżynier, archeolog a nawet historyk (materiały) pracujący w domu zamiast w dobrze wyposażonym budynku uczelni – to rozumiesz przez polską szkołę? I prywatne uczelnie polskie z dobrze wyposażoną sala do pokazów np. z chemii… Jakie rankingi, o czym my mówimy? Nie dziwmy się ze nauka polska jest tam gdzie jest przy takim nastawieniu 🙁
@ryzyk-fizyk – jak najbardziej w naukach ścisłych mnóstwo pracy można wykonywać w domu. Badania to nie tylko stanie z próbówką w ręku, ale także analiza komputerowa, pisanie artykułów, itd. Chodzi poza tym o MOŻLIWOŚĆ korzystania z domowego zacisza, a nie o brak możliwości korzystania z laboratoriów.
Prywatnych polskich uczelni chemicznych nie znam, prosiłbym o jakieś konkrety. Większość prywatnych szkół w Polsce to szkoły prawa i zarządzania. To pierwsze jest raczej trudno porównywalne międzynarodowo, w tym drugim Akademia Leona Koźmińskiego wg rankingu ogólnym Financial Times (dosyć bezkonkurencyjnie najbardziej znanego rankingu szkół biznesu na świecie) zajęła w tym roku miejsce 42. SGH do rankingu nie dała rady wejść, w poprzednim roku, kiedy w nim była, miała miejsce 57me. I jedno i drugie jest zresztą i tak zdecydowanie lepsze, niż katastrofalnie niska pozycja polskich uniwersytetów na tle świata (choćby w rankingu szanghajskim), choć przecież szkół zarządzania na świecie jest znacznie więcej, niż uniwersytetów.
@pundit
Z tą mośliwoscią jest tak, ze rzeczywiscie w dobie interentu daje sie niektorze rzeczy robic w domu. Jak z domu zaloguje sie na swoje konto w jednej czy drugiej placowce za oceanem mam nieporownanie lepszy dostep do literatury naukowej niz w mojej pracy (nota bene dostep do literatury sie poprawił, juz jakieś 50-60% czasopism ktore powinienem przegladac mam dostepnych w Polsce online). W tych jednostkach za oceanem ktore znam (pisze o uczelniach, nie instytutach przemyslowych czy panstwowych) nie musze zjawiac sie co dzien, podbijac karty czy podpisywac listy, podobnie jak w kraju.
Co do rankingow:
czasami niektore uczelnie spelaniaja pewne specyficzne kryteria i sie „zalapuja” lepiej lub gorzej. W MBA na świecie wg „The Economist” najlepiej wypada uniwersytet z Navarry w Hiszpanii 🙂
Tu:
http://www.webometrics.info/top100_europe.asp?country=pl
Kozminski przegrywa na calego z wieloma uczelniami polskimi, pierwsza z prywatnych jest http://www.pjwstk.edu.pl/.
Nie pisze dla tego ze nie chcialbym zeby Kozminski, czy jakas inna uczelnia prywatna w Polsce nie uzyskala statusu Harvardu. Pisze dlatego, zeby nie zamydlac sobie oczu pojedynczymi „wystrzalami” czy mrzonkami o prywatyzacji naukiw Polsce. Prawdziwy poziom polskiej nauki (w porownaniu np. z krajami osciennymi, gdzie angielski ma podobny status jak w Polsce) mozna sobie wyrobic patrzac na statystki np. tu:
http://www.scimagojr.com/
To o czym pisze Autor – miejsce pracy – jest istotnym skladnikiem przyczyniajacym sie do tego ze wypadamy tak slabo.
Co do prywatnej uczelni z naukami scislymi w Polsce: przykro mi. Nie znam takiej. Spojrzenie do sprawozdania finansowego Akademii Kozminskiego (chwala im za to ze je publikuja, http://www.kozminski.edu.pl/index.php/pl/sprawozdania_finansowe_uczelni/) jasno pokazuje dlaczego tak jest: aktywa trwale uczelni to 45 milionow zlotych, bilans roczny rzędu 60 milionów…. o czym tu gadac…
Dla porownania sprawozdania PW: http://www.bip.pw.edu.pl/Sprawozdania/Sprawozdania-finansowe/Sprawozdanie-finansowe-za-rok-2008
i Harvardu:
http://vpf-web.harvard.edu/annualfinancial/
Aparatura i jak mikroskop sil atomowych, srodki nietrwale odczynniki chemiczne czy chcocby najprostsze wypozażenie m iejsc pracy kosztuje te uczelnie (z dokladnoscia do podatkow i ceł) tyle samo….
@pundit,
„tak się składa, że spędziłem trochę czasu na Berkeley i podawanie jako argumentu, że jest to uczelnia publiczna, jest wyjątkowo demagogiczne – ten uniwersytet dostaje ogromne pieniądze w darowiznach, większe niż budżet jakiejkolwiek polskiej uczelni.”
Nie wiem co jest demagogicznego w podaniu informacji ze UC Berkeley jest szkola publiczna (stanowa, mowiac precyzyjniej). Wszystkie niemal szkoly zbieraja darowizny w „stopniu zaleznym od rangi uczelni i zamoznosci jego absolwentow.
Zeby to wytlumaczyc lepiej, jezeli ja wplace 60 zl na konto Uniwersytetu Warszawskiego, to nie znaczy ze UW sie sprywatyzowalo a ja jestem jego wspolwlascicielem (cale szczescie).
http://www.klubabsolwentow.uw.edu.pl/ankieta.htm
Aby sie dowiedziec ze Berkeley jest uczelnia publiczna, nie trzeba wcale spedzac na niej czasu, wystarczy odwiedzic stosowne miejsca na internecie.
„A mimo to i tak jest ewenementem, bo absolutna większość najlepszych amerykańskich uczelni jest prywatna.”
Slyszales o „public ivies”? Gdyby tylko nasi studenci w Polsce mogli otrzymac taka edukacje jaka jest dostepna za niewielkie pieniadze na tych uczelniach… W moim stanie te szkoly sa darmowe (koszt 0 USD) a jedna plasuje sie wsrod 30 najlepszych uczelni w USA.
„Najlepsze polskie uczelnie prywatne wypadają lepiej w międzynarodowych rankingach, niż najlepsze państwowe”
Mam watpliwosci. Gdzie te rankingi?
„Kto zechce, może pracować w domu i samodzielnie zarządzać swoim czasem – to rzadki przywilej także w wielu krajach zachodnich,”
Praca w domu niejest zadnym przywilejem. Kazdy kto nie pracuje na godziny. moze pracowac w domu. Na uniwersytecie naukowym trzeba jednak spedzac czas na gruntach szkoly, chocy po to aby wspolpracowac z naukowcami z innych dziedzin, planowac doswiadczenia ze studentami itd. Mowie o uniwersytecie na ktorym prowadzi sie badania naukowe.
Swoja droga, nazwa „uniwersytet” to dla mnie oznacza przedewszystkim gruntowne szerokie wyksztalcenie. To oznacza ze niezaleznie od specjalnosci, student liznie troche roznych dziedzin, nauk mat-fiz, biologii, chemii, ekonomii, dowie sie czegos o sztuce, filozofii itd. Wspomniana przez Ciebie szkola, moze kiedys sie stanie uniwersytetem, czego zycze, ale narazie chyba nie jest.
Nie pocieszy zapewne Państwa fakt, iż w budżetówce „pozauniwersyteckiej” także jest mizernie. W naszej szkole kupujemy sobie długopisy, literaturę fachową.
W moim poprzednim miejscu pracy (gimnazjum – śródmieście wielkiego miasta) nosiliśmy własną kredę. Spadłam tam z biurka (kara boska za chamski nawyk siadania na stole i nauczania z wysokości 🙂 , bo miało tylko 3 nogi i było oparte o pierwszą ławkę. Dyrekcja, a raczej wydział edukacji oszczędzali także na środkach czystości, więc rękawy brudziły się błyskawicznie, a widok ścian malowanych ostatni raz za Gomółki odrzucał. Za oknami można było podziwiać ścianę kamienicy, która była jasna gdzieś tak pół wieku temu.
Odrzuciło mnie kilkanaście kilometrów dalej, jest czysto i zielono za oknem, ale i tak kartkówki, sprawdziany, karty pracy powstają na domowych komputerach, drukowane na prywatnym papierze. Na kserówki zbieramy haraczyk od uczniów.
Kolega policjant opowiadał, że składali się na meble, a laptop każdy przynosi swój.
Cieszy postęp techniki, który sprawia, że choć dla pracodawców zbyt drogie, dla nas już wystarczająco tanie, żeby sobie samemu kupić i ułatwić życie/pracę. Tylko niby dlaczego mamy nieustannie sponsorować nasze państwo!
Nigdy jeszcze nie wypowiadałam się na tym forum (a lubię sobie je poczytać), zdziwiła mnie więc ramka ochrony przed spamem z arcytrudnym pytaniem o sumę liczb 1 i 4. Wyjaśnijcie mi proszę, jak to chroni przed spamem i kogo…
A może to zapora przed wpisami kompletnych idiotów…
@ wsiowa nauczycielka :
Dzieki temu tescikowi teoretycznie nie da sie wysylac spamow automatycznie. Ale i tak mamy kilka dziennie. Pewnie wysylaja recznie.
@jacekP: podawałeś przykład Berkeley jako świetnej uczelni, mimo, że na publicznym garnuszku – tymczasem Berkeley dostaje mnóstwo darowizn, więc to nie do końca najlepsza egzemplifikacja, a z pewnością także wzór niemożliwy do naśladowania w Polsce.
Ranking – pisałem dosyć explicite.
Dopóki nie ma presji, by siedzieć w biurze, można uprawiać naukę dla przyjemności. Jeżeli pojawia się obowiązek tyłkogodzin, to moim zdaniem jest to szkodliwe, a tak bywa na zachodnich uczelniach.
Rozumiem, co dla Ciebie oznacza nazwa „uniwersytet” i rozumiem także, że stwierdzasz, że „wspomniana uczelnia” wedle Twoich kryteriów takowym nie jest. Pragnę Cię jednak rozczarować – wedle współczesnych regulacji WSZYSTKIE kierunki w Polsce wyglądają praktycznie identycznie. Zarządzanie prywatne od zarządzania publicznego pod względem programu nie różni się niczym – jest to oczywiście zasługa regulacji, ale uderzanie w wysokie tony po to, by po raz kolejny próbować dokopać prywatnej uczelni jest dosyć niskie, zwłaszcza, gdy nie ma związku z rzeczywistością.
pundit,
Prywatny czy publiczny, to jest tylko kwestia tego czy uniwersytet dostaje dotacje od rzadu czy nie i kto mianuje rektora, rade nadzorcza czy inne wladze. Przypomniec trzeba ze Harvard, Yale i Princeton maja ogromne dochody z grantow federalnych, a przez to nie staja sie mniej prywatne.
Piszesz ze w Polsce jest niemozliwe aby panstwowy uniwersytet osiagnal jakosc i range Berkeley. Tutaj tez sie nie moga zgodzic. Podaje przyklady panstwowych jak najbardziej uniwersytetow znajdujacych sie w czolowce swiatowej:
University of Tokyo
Swiss Federal Institute of Technology
Pewnie jest wiecej ale nie ma czasu sprawdzac do kogo naleza.
Tak na marginesie, na liscie szanghajskiej, wsrod pierwszych 20 szkol znajduja sie 8 szkol publicznych:
http://www.arwu.org/ARWU2009.jsp
Takze bede bronil zarowno modelu szkoly publicznej jak i ich sukcesow.
Co do wspomnianej szkoly, przepraszam nie chcialem urazic. Ja po prostu mam odruch sceptycyzmu kiedy czytam ze szkola uczy europeistyki czy czegos w tym rodzaju. Staromodny jestem.
A propos ochrony antyspamowej: nie powinno być „podaj sumę liczb: 4 i 9” zamiast „4 + 9” (na przykład) ?
Czym prędzej wyjaśniamy kwestię arcytrudnych zagadek matematycznych chroniących przed spamem: nie chronią przed ludźmi, ale przed botami.
Z pozdrowieniami,
Redakcja
@jacekP:
„Piszesz ze w Polsce jest niemozliwe aby panstwowy uniwersytet osiagnal jakosc i range Berkeley. ”
wow, a gdzie mianowicie tak piszę? Skoro zmyślasz tezę, a następnie z nią walczysz, to mogę jedynie pogratulować wywodu 😉
Twierdzę jedynie, że w Polsce przez kolejne 20 lat zwyczajnie nie będzie możliwe, by skala dotacji od osób prywatnych i fundacji była choćby proporcjonalnie w budżecie uczelni porównywalna z Berkeley. W związku z czym podawanie UCB jako przykładu uczelni publicznej, która sobie dobrze radzi, jest demagogiczne – oni mają setki milionów dolarów w darowiznach. Mam nadzieję, że nie twierdzisz przynajmniej, że nie przekłada się to na jakość pracy naukowej (laboratoriów, sprzętu, możliwości rekrutowania gwiazd itd.).
Ja nie mam zupełnie nic przeciwko szkołom publicznym, ten model mi się bardzo podoba. Po prostu w Polsce w środowisku naukowym panuje denerwująca i bynajmniej nie staromodna maniera, biorąca się ze zlepku różnych zawiści, fobii, stereotypów, by wieszać psy na polskich uczelniach prywatnych. Więc przypominanie wprost, że największe sukcesy na świecie odnoszą właśnie one (w ramach swoich dziedzin, ale da się jednak coś niecoś porównywać) jest jak najbardziej właściwe.
@GP Trochę mnie w Twoim wpisie dziwi dychotomia – Ja i Moja Uczelnia. Przecież polskie uniwersytety są zarządzane przez pracowników naukowych działających w systemie zarządzania, który prawdopodobnie wprawiłby w zachwyt rzeczników przekazywania firm samorządom robotniczym lub wprowadzania innych form demokracji pracowniczej. Istnieją na ten temat rózne opinie, pojawiają sie rózne pomysły reform, ale na razie to Ty nosisz w plecaku nie tylko prywatnego laptopa, ale również buławę marszałkowską, a dokładniej gronostaje. Dlaczego więc tak slabo utożsamiasz się z wybranymi przez Ciebie w demokratycznych wyborach wladzami uczelni?
Berkeley to jeden z dziesięciu kampusów stanowego University of California. Stan Kalifornia wydaje na ich (tylko tej dziesiątki) utrzymanie mniej więcej tyle, ile wynosi budżet całego resortu Nauki i Szkolnictwa Wyższego w Polsce – można powiedzieć, nic dziwnego, skoro ludność Kalifornii wynosi mniej więcej tyle, co ludność Polski. Są jednak trzy „ale”.
1. W Kalifornii dzieli się to przez 10, w Polsce przez znacznie więcej.
2. Stan Kalifornia utrzymuje *ponadto* 23 kampusy California State University i mnóstwo innych instytucji „edukacji wyższej”.
3. Poza dotacją stanową, UC, w tym Berkeley, otrzymuje
– czesne, wynoszące od ~4000 USD do ponad 20000 USD za semestr, w zależności kierunku studiów i tego, czy student jest mieszkańcem Kalifornii, czy nie
– research grants z budżetu federalnego i stanowego
– dotacje od instytucji i osób prywatnych.
Zgadzam się więc z punditem: Podawanie Berkeley jako przykładu uniwersytetu państwowego, który dobrze sobie radzi, jest demagogiczne.
@Jarek,
Nie bardzo rozumiem, z kim mam się utożsamiać? Rektorem, czy rektorami, dziekanami, czy może moim dyrektorem, albo szefem zakładu? Wybory na te stanowiska są pośrednie, gdzie indziej mam tylko prawo opiniowania (fakt, że respektowane). To, że uczestniczę w wyborach nie zamyka mi drogi do tego, by pewnych rzeczy wymagać, tak jak i ja podlegam pewnym wymogom.
@pfg,
Tak jest jak piszesz. Jak sie konsekwentnie inwestuje odpowiednie srodki w uniwersytety, (wlaczajac stosowne place ktore przyciagaja utalentowanych ludzi), w ciagu paru dekad mozna instytucje publiczne doprowadzic do najwyzszego swiatowego poziomu. Gdzie tutaj demagogia? I co jest szczegolnego w polskim kontekscie co przeszkadza w uzyciu UC jako zrodla inspiracji?
Uwazam ze publiczne uniwersytety to jedyne praktyczne rozwiazanie gwarantujace niskie koszty studiowania. W tym modelu, koszt studiowania jest rozrzucony na cala populacja tak aby mozna bylo otrzymac solidna edukacje niezaleznie od dochodow rodzicow. Nie ukrywam ze podoba mi sie socjalizm (w rozsadnej dawce). I tyle mojej demagogii.
@jacekP – jako pracownik państwowego uniwersytetu, w dodatku szalenie „nierynkowego” wydziału, jestem jak najbardziej za tym, żeby państwo duże uniwersytety utrzymywało 🙂 Po jakiejś hipotetycznej prywatyzacji, ostałyby się tylko kierunki masowe, a wszystkie kierunki ścisłe i przyrodnicze, kosztowne i zdecydowanie mniej popularne, niż inne, poszłyby pod nóż. Przykład Berkeley pokazuje, że własność państwowa nie jest jakąś klątwą, magicznie uniemożliwiającą operowanie na najwyższym światowym poziomie – ale to, że poziom jest, jaki jest, UCB zawdzięcza między innymi dodatkowym, pozapaństwowym (pozastanowym) strumieniom finansowania. Demagogiczna jest – niewypowiedziana w tym wątku! – sugestia, że skoro państwowy UCB mógł zatrudniać lub wykształcić 65 noblistów, to państwowe UW czy UJ też mogą. Demagogia polega tu na podkreślaniu tylko jednego aspektu sprawy (formy własności), przy pomijaniu wszystkich innym, w tym finansowania.
jacekP
Nie ukrywam ze podoba mi sie socjalizm (w rozsadnej dawce).
Z socjalizmem jak z alkoholem.
Wszystkim się podoba w rozsądnej dawce.
Tylko, że w miarę używania dawka się zwiększa i doprowadza organizm do ruiny.
Nie ma zdrowej dawki alkoholu.
@pfg
„własność państwowa nie jest jakąś klątwą, magicznie uniemożliwiającą operowanie na najwyższym światowym poziomie”
O tym przeciez dokladnie mowie. Przypominam ze to byla reakcja na pomysly prywatyzacji uczelni ala pralnia czy sklep i potrzebe odpowiedzi na oczywista nieprawde ktora tutaj podawal pundit („absolutna większość najlepszych amerykańskich uczelni jest prywatna”)
„”ze poziom jest, jaki jest, UCB zawdzięcza między innymi dodatkowym, pozapaństwowym (pozastanowym) strumieniom finansowania”
O tym wie kazdy kto oglada amerykanskie filmy, CA ma duzo kasy. To nie znaczy ze UC nie jest modelem. Texas czy Floryda tez maja ogromny budzet a jednak nie byly w stanie jak narazie emulowac sukcesow CA czy stanow o mniejszych gospodarkach ktore maja swiatowej slawy uniwersytety (Virginia, NC, Michigan).
@parker
„Z socjalizmem jak z alkoholem”
Ja by powiedzial na to „socjalizm tak, wypaczenia nie”. Obecny system zarzadzania nauka w Polsce przypomina gigantyczny program opieki socjalnej. Gwarancja zatrudnienia za minimalna place i spokoj na uczelniach. Nie o taki socjalizm mi chodzi. Korzysci z panstwowych uczelni moga byc dostrzezone nawet przez zwolennikow kapitalizmu. Pomysl o wykorzystaniu zasobow intelektualnych — ktos wybitnie zdolny ale biedny bedzie sie mogl wyksztalcic a w przyszlosci zapieprzac jak maly motorek mnozac dochody u kapitalisty.
„Nie ma zdrowej dawki alkoholu.”
To jeszcze nie jest definitywnie ustalone. Polecam:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20391297
jacekP
Jako człowiek lubiący uciechy życia nie będę protestował i uznam, że to co wypijam to akurat na zdrowie.
Poważnie rzecz ujmując to nie słyszałem żeby ktoś się wykończył od abstynencji a na chorobę alkoholową wielu zmarło.
Nie rozstrzygając w jakich dawkach jest zdrowy czy też nieszkodliwy a w jakich niezdrowy przyjmijmy, że jest groźny.
Wracając do meritum to nie jestem przeciwnikiem państwowych uczelni.
Uważam je za jeśli można tak ująć, „infrastrukturę intelektualna” społeczeństwa i jako infrastruktura może choć nie musi być pod państwowym zarządem.
Tyle, że państwowy nie powinno oznaczać socjalistyczny.
Dlatego się odezwałem.
Piszesz: Pomyśl o wykorzystaniu zasobow intelektualnych ? ktos wybitnie zdolny ale biedny bedzie sie mogl wyksztalcic a w przyszlosci zapieprzac jak maly motorek mnozac dochody u kapitalisty.
Wiem co masz na myśli ale tak nie pomyślę.
Nie myślę kategoriami Marksowskimi.
Opisywane przez Marksa stosunki społeczne nie mają już dzisiaj miejsca we współczesnym liberalnym świecie a ideologia lewicowa się dosyć skompromitowała.
W czasach gdy głoszone było hasło ?socjalizm tak, wypaczenia nie? pytałem dlaczego socjalizm tak i uchodziłem za radykała.
No ale narodowi-socjaliści liberałów na równi z Żydami i homoseksualistami traktowali o czym warto przypominać.
„Opisywane przez Marksa stosunki społeczne nie mają już dzisiaj miejsca”
Jest ironiczne ze mowimy o Polsce w ktorej ciage kwitnie 19-wieczny kapitalizm. Ciekawe co o tym sadza miliony ludzi w Polsce ktorzy pracuja latami za marne grosze, na umowe zlecenie przedluzana co 3 miesiace.
W USA, choc na innym poziomie rozwoju, idea interwencji w obronie interesu spolecznego i proba regulacji kapitalizmu opartego na wyzysku a czesto oszustwu i kradziezy nabiera rozpedu. Chcialoby sie rzec ze sprawiedliwa reka ludu dosiega chciwych kapitalistow:
http://www.cnn.com/video/?/video/politics/2010/04/27/sot.goldman.levin.sparks.cnn
Mi sie wydaje, ze polscy naukowcy sami ponosza czesc winy za swoja sytuacje, w ktorej naklady finansowe na nauke sa obcinane i przeznaczane na cos innego. W komentarzach zabraklo mi slowa „instytut”, w znaczeniu wiadomego „instytutu”. Skoro Panstwo dopusciliscie do tego, ze slowo „instytut” oznacza policje polityczna, to pozwoliscie tym samym na sprostytuowanie tego czcigodnego slowa. Pozwoliliscie, ze srodki finansowe, budynki, i etaty z nazwy naukowe w rzeczywistosci sa przeznaczane na cos zupelnie innego, co z nauka nie ma nic wspolnego. Jednakze, samo uzycie slowa „instytut” sugeruje, ze chodzi o nauke. Dlaczego srodowisko naukowe nie protestuje przeciwko tej orwellowskiej manipulacji slowem „instytut”? O ile sobie przypominam, protesty sie pojawily, kiedy naukowcom podsuwano lustracyjne lojalki do podpisania. Ale nie bylo protestow, gdy publiczne pieniadze byly przeznaczane na finansowanie politycznej rozroby ukrytej pod slowem „instytut”. Czy Panstwo nie widzieliscie, czemu ten „instytut” mial sluzyc? Jesli nie widzieliscie od razu, to niezbyt pochlebnie to swiadczy o Waszej inteligencji i zdolnosci przewidywania.
Doszlo do tego, ze mi piszacemu zza oceanu slowo „instytut” nie kojarzy sie ani z Instytutem Badan Jadrowych w Swierku, ani z Instytutem Fizyki Doswiadczalnej na Hozej. To slowo kojarzy mi sie wylacznie ze szmatlawym”instytutem”, w ktorym stoluja sie politycy. Ta szmatlawa instytucja pozera publiczne pieniadze, ktore powinny byc przeznaczone na prawdziwa nauke. Ale zamiast tego, te pieniadze sa wydawane na potrzeby politykow. Jesli Wy na to patrzycie spokojnie, to ponosicie czesc winy za swoje mizerne warunki pracy.
Moj komentarz na temat „instytutu” mozna tez rozciagnac na CBA. Te sto czy dwiescie milionow zlotych wydanych na CBA powinny byly pojsc na cos pozyteczniejszego. I znowu, skoro polscy naukowcy patrza spokojnie na marnowanie publicznego grosza, to dlaczego potem maja pretensje, ze nie starcza na papier i na komputery?
Przede mna lezy egzemplarz Physics Today z kwietnia tego roku. Na stronie 24 napisano na temat ostrzezenia wystosowanego przez National Science Foundation, ze trzeba finansowac nauke zeby miec miejsce w wyscigu cywilizacyjno-technologicznym. Tak sie mysli i pisze tu w USA. A co sie mysli i pisze w Polsce? Kogo zlapano, komu dowalono, i kogo udalo sie zlapac przy pomocy badz to CBA badz tez „instytutu”. A ile to kosztowalo, o tym sie nie pisze. I ze te pieniadze zostaly ukradzione nauce oraz edukacji. Jesli takie sa priorytety, to dlaczego sie dziwicie, ze polskiej nauki nie stac na aparature albo na czajnik? Sami jestescie temu winni, bo nie protestujecie glosno, kiedy ogromne pensje sa wyplacane agentom CBA, podczas kiedy polska nauka sie dusi z braku pieniedzy.
Widze, ze jeden komentarz przeszedl, a drugi czeka. Mimo to dopisze trzeci. Chce wyrazic opinie, ze za mizerne naklady na polska nauke odpowiedzialni sa w duzej mierze sami naukowcy. Stwierdzenie opieram na tym, ze regularnie czytam w internecie GW oraz Polityke. Sa to dwa wazne opiniotworcze casopisma. Oba pisuja na temat nauki, a jedno nawet gosci ten blog. Ostatnio przeczytalem na temat Hubble, zderzacza hadronow, cos na temat reakcji Francuzow na nanotechnologie, oraz cos na temat kosmicznego pochodzenia wody na Ziemi, i rozne inne ciekawostki naukowe. Czyli o nauce prasa pisze dosc regularnie. Nie zawsze na wysokim poziomie, ale jednak pisze. Czytajac wypowiedzi na tym blogu, zaczalem sie zastanawiac, czego sie ostatnio dowiedzialem z polskiej prasy o polskiej nauce? Otoz niczego. Nic kompletnie. W polskiej prasie polska nauka po prostu nie istnieje. Przynajmniej w tej internetowej.
Jesli ktos mnie zapyta o nazwiska znanych polskich profesorow, to od razu mi do glowy przychodza Krasnodebski, Nowak, i Staniszkis. (Dla uczciwosci dodam, ze takze s.p. Geremek.) Doktorzy? Migalski oraz „spin-doktorzy”. Istotne zdarzenie w polskiej nauce? Wyrzucenie z kraju Wolszczana. Jakies osiagniecie? Absolutnie nic.
Czy to moja wina? Czy ja mam sie doszukiwac na internecie, albo kupowac Polityke i wertowac os deski do deski? Otoz nie. To nie moja wina, ze osiagniecia polskiej nauki, ktore niewatpliwie istnieja, sa przez polska prase ignorowane. Doniesienia naukowe sa, wiec nie jest prawda, ze nauka jest w ogole ignorowana. Ale polska nauka sie nie przebija ponad poziom szumu.
W tej sytuacji trudno sie dziwic politykom, ze nie daja pieniedzy na cos, co ani nie ma osiagniec, ani tak naprawde nie wiadomo, czy w ogole istnieje. To naprawde nie jest wina niedoksztalconych politykow. To naprawde nie jest wina dziennikarzy. To jest wina samych naukowcow.
Panstwo powinniscie sie przyjrzec, w jaki sposob i jakimi metodami amerykanscy naukowcy sie staraja o uwage politykow. Jak lobbuja w Kongresie w sprawie funduszy. Ile jest komisji, komitetow, i cial doradczych w Waszyngtonie. W kazdy piatek w radio publicznym jest audycja Science Friday. Na ogol bardzo ciekawa. Sa audycje w publicznej telewizji, na przyklad serial Nova w sieci PBS. To wszystko powoduje, ze nauka nie znika ze swiadomosci publicznosci oraz politykow. Fakt, ze nauka w USA istnieje, i ze jest bardzo wazna, jest bez przerwy przypominany przez samych naukowcow i popularyzatorow.
Panstwo jestescie sami sobie sami winni, ze Wam nie daja pieniedzy. Jestescie slabi, jestescie rozbici, jestescie niezorganizowani. Slabym i cichym sie nie daje funduszy. Fundusze sie daje glosnym i zorganizowanym. (Skrzypiace kolo dostaje najwiecej smaru.)
Niech o Was pisza gazety. Wtedy bedziecie mieli szanse na pieniadze.
@narciarz
„Skoro Panstwo dopusciliscie do tego, ze slowo ?instytut? oznacza policje polityczna, to pozwoliscie tym samym na sprostytuowanie tego czcigodnego slowa.”
Ze slownika:
instytut
1. ?instytucja naukowo-badawcza, oświatowa, kulturalna itp.?
2. daw. ?zakład o charakterze wychowawczym lub dobroczynnym?
Slowo Instytut w dzisiejszych czasach zmienilo znaczenie i winy naukowcow w tym niewiele:
http://dobra-kosmetyczka.pl/kosmetyczki/zobacz/1503/instytut-kosmetologii-dermecos
http://temat.onet.pl/instytut_pampers
a moda nie jest koniecznie polska….
Co obecnosci nauki w mediach – zgadzam sie – nawet czesto Polityka pisze na temat nauki jakby dotyczylo to zabaw dzieci. Sa wyjatki – dziennikarze tacy jak panowie Bendyk, Cieslinski, Niedzicki i jeszcze kilka osob szczegolnie w radio.
Jednak problem w tym ze w mediach o nauce pisze sie albo zle, albo podaje ciekawostki. Tekstow „to jest dobre a tamto kiepskie”, „to warto a czy tamto warto” jak na lekarstwo. Nasze proby sa czesto sa ignorowane (sam doswiadczylem tego wielokrotnie – nie chodzi o to zeby wszystko co napiszmy do redakcji sie ukazywalo, ale chocby slowo informacji dlaczego nie, czy i co warto sprobowac….
Nieststy zwiazane to z wieloletnim obyczajem spolecznym. O ile „elita” uczestniczy jeszcze w jakims zakresie w zyciu kulturalnym, w zyciu naukowym zupelnie nie, szczegolnie w obszarze nauki rozumianej jako „science”. Z drugiej strony liczba faktycznych naukowcow (rozumianych jako rzeczywiscie uprawiajacych nauke, a nie zatrudnionych w instytucji majacej w nazwie slowo „instytut” czy „akademia”) sa naprawde niewielkie, o czym swiadczy pozycja na rynku miedzynarodowych publikacji naukowych. W tej sytuacji istnieje problem „masy krytycznej”. Takie dzialania jak: http://www.popularyzujmy.pl/ wlasciwie w mediach odzewu nie maja, mimo wyslikow z naszej strony.
A calkiem sporo sie dzieje w dziedzine popularyzacji, choc prasa i media tego nie zauwazaja lub spychaja na margines.
Takie imprezy jak Festiwal Nauki (w tym roku XIV edycja), centrum Nauki, projekty takie jak http://www.gridw.pl/globe/, rozwijajace sie blogi naukowe nie maja wielu sprzymierzencow, czy chocby rzetelnych reporterow relacjonujacych wydarzenia.
Coz, moim zdaniem nawet opiniotworcze media „skrzywione sa” w kierunku sensacji i latwych, efektownych i niekoniecznie prawdziwych tez. Rzeczywisty rynek (zapotrzebowanie spoleczne) na na wiadomosci ze swiata nauki jest niewielki, mimo wysilkow wielu naukowcow ktorzy staraja sie go z mozolem budowac. Spolecznstwo mamy jakie mamy, 25 lat bez matury z matematki dolozylo swoje, Zrozumienie swiata wymaga wysilku umyslowego. Praktyka zycia medialnego wyglada tak, jak ladnie opisal to kiedys prof. Wieslawski:
http://wyborcza.pl/1,75476,7019933,Dziennikarz_naukowy___apostol__laskawca_czy_balwan_.html
Dosyc latwo jest napisac ze dobrze brac przyklad z naukowcow amerykanskich. Polska nie Ameryka, „Polityka” nie „The Economist”. Trzeba oczywiscie sie uczyc od Amerykanow czy Chinczykow, Finów czy Szwajcarów, Koreanczyków Poludniowych czy Brazylijczyków ale w europejskich krajach ktore wyszly z realnego socjalizmu problemy sa w wielu innych miejscach.
I jeszcze slowo o „skrzypieniu”. Tymczasowy zastrzyk z funduszy strukturalnych marnowany jest na jednorazowe przedsiewziecia (np. co toku inne kierunki zamawiane i priorytetowe, wspierane pojedyncze glosne akcje a nie na prace strukturalna i od podstaw). Niektorzy „wiedza gdzie skrzypiec”, i lobbuja skutecznie (media tego tez nie odnotowuja). Wylobbowane pieniadze trafiaja tam gdzie sie skrzypi, a nie tam gdzie wypadaloby smarowac zeby szybciej jechac. Bez dlugozasiegowej spolecznie akceptowanej strategii rozwoju nauki nie pojedziemy. Konia z rzedem trmu, ktory potrafi pokazac jakakolwie stretegie panstwowa realizowana w Polsce w dlugom okresie czasu. Czesc z nas probuje sie przyczyniac do tego zeby taka strategie naukowa dalo sie budowac, ale baza spoleczna jest jaka jest i od niej trzeba zaczac, To praca na dziesiatki lat, zmieni sie w prace na lata gdy znajdziemy sprzymierzncow zauwazajacych tez dobre strony naszych dzialan, ale sami niewiele zrobimy.
P.S. Z 6 wyksztalcinych przeze mnie doktorow 4 pracuje w Ameryce ;),
@narciarz2,
„Ale nie bylo protestow, gdy publiczne pieniadze byly przeznaczane na finansowanie politycznej rozroby ukrytej pod slowem ?instytut?.”
Pare lat temu, kierowana emocjami lud wybral do wladzy tworcow IV RP i dlatego wspomniany instytut wyewoluowal w radykalnym kierunku. Wola ludu i naukowcy naprawde nie moga tutaj wiele zrobic.
W USA tez mamy „Instytut” ktory prowadzi badania na zamowienia o charakterze politycznym w wyniku tego ze Kongres jest pod stalym naciskiem ze strony niecierpliwej gawiedzi:
http://nccam.nih.gov/
Przypominam ze 9 lat temu, zaawansowane spoleczenstwo USA wybralo na prezydenta niejakiego Georga Busha, czlowieka ktory rutynowo rozmawia z niewidzialnym panem przed podjeciem waznych decyzji. Ten sam George wprowadzil surowe restrykcje w badaniach nad komorkami macierzystymi, z podobnych powodow.
„Jesli ktos mnie zapyta o nazwiska znanych polskich profesorow, to od razu mi do glowy przychodza Krasnodebski, Nowak, i Staniszkis. ”
OK, zrob taki eksperyment. Wyjdz na ulice USA i pytal sie ludzi kto to sa Blackburn, Greider i Szostak, Chalfie, Tsien, George E. Smith czy Ostrom. Jak sie zmeczysz to zapytaj sie czy slyszeli o jakimkolwiek amerykanskim laureacie naukowej nagrody Nobla? Mysle ze jedyne nazwisko ktore mozesz uslyszec to Barack Obama (nie mowie ze mu sie nagroda nie nalezala).
Tak wiec, czy to w USA czy w Polsce, o osiagnieciach nauki czytaja glownie sami naukowcy i waska elita. Wsrod tej elity nie ma wielu politykow. Zgadzam sie ze trzeba do nich dotrzec, ale sredni stan wiedzy na temat nauki jest w Polsce i w USA bardzo podobny.
Jacku P, zgadzam sie z Twoimi komentarzami. Jednakze amerykanska nauka nie dusi sie z braku pieniedzy tak, jak polska. Moj wpis nie mial na celu obrazania srodowiska naukowego. Ja tylko chcialem zwrocic uwage, ze jesli czegos nie ma w mediach, to trudno sie dziwic, ze nie ma pieniedzy. Trzeba sie chwalic, docierac do publicznosci, docierac do wyborcow, i organizowac akcje pisania listow do poslow, zeby zwiekszali budzet. I niech o tym pisza dziennikarze. Ja wiem, ze to jest dlugi marsz. W Senacie jest byly fizyk Romaszewski. W rzadzie jest Michal Boni, kiedys z UW, o ile pamietam. Wiec jakies dojscia sa i trzeba prowadzic lobbing i sie tego nie wstydzic.
W wielu wpisach uderzyl mnie negatywny ton, wiec chcialem zwrocic uwage, ze sa oczywiste rzeczy do zrobienia. A ze nie sa latwe, to inna sprawa.
@narciarz2
Akcje pisania listów oczywiście się robi i nikt ich nie zauważa. O spotkaniach z wymienionymi z nazwiska i wielu innymi politykami nie wspomnę.
Tak naprawdę piszesz z zagranicy oczywiste oczywistości, tu na miejscu nikt z tych co naukę uprawiają nie wstydzi się lobbowania za nią.
Jednak, w mojej ocenie, nie w tym miejscu na które chcesz zwrócić uwagę leży źródło problemu, choć wiadomo że to ważne i wiele osób i organizacji nad tym pracuje.
Czy naprawdę uważasz że kraje które mało inwestowały w naukę a zaczęły inwestować znacznie więcej i z głową zrobiły to pod wpływem lobbyingu naukowców?
Nawet na przykładzie tego nieszczęsnego IPN widać, że nauka ma rację bytu w polityce tylko jeśli jest traktowana instrumentalnie. Mogłaby być traktowana jako instrument poprawy pozycji państwa i dobrobytu obywateli, jak dzieje się w wielu krajach, które w nią inwestują. Ponieważ u nas takim instrumentem nigdy w historii nie była, tef fakt tkwi głęboko w świadomości społecznej, kulturze i praktyce dnia codziennego.
Prawda jest taka ze polskie osiagnięcia naukowe (a w niektórych dziedzinach takie się zdarzają) NIE przekładają się na instrumenty które polityka czy gospodarka potrafi i umie wykorzystać.
Faktu że polityka nauki nie traktuje poważnie, podobnie jak nauka polityki żadnym lobbyingiem sie nie zmieni: niepoważąny lobbysta pozostaje
(cd) niepoważanym. Pozostaje praca od podstaw i korzystanie ze wzorców zewnętrznych.
@jacekP, Naciskom politycznym „niecierpliwej gawiedzi” można przypisać powstanie kilku innych instytutów NIH.
1. NCI powstało ze strachu gawiedzi przed chorobami nowotworowymi.
2. NIAAA i NIDA powstały z lęku gawiedzi, że nie potrafi sobie poradzić z uzależnieniami od alkoholu i narkotyków
3. NIA powstało ze strachu gawiedzi przed starością i zniedołężnieniem
4. NIEHS powstało ze strachu gawiedzi przed zwiększającym się zanieczyszczeniem środowiska
5. W NIAID w którym sam pracowałem ponad połowa budżetu brała się kiedyś z potwornego lęku gawiedzi przed epidemią AIDS
Wracając do NCCAM to zorganizował on na przykład dużą próbę kliniczną efektywności preparatów z Miłorząbu (Ginkgo biloba) w zapobieganie rozwojowi choroby Alzheimera oraz rozwijanie się zaburzeń pamięci u osób w podeszłym wieku (>75 lat). Metodyka badań była moim zdaniem bez zarzutu. Próba badana była duża. Uzyskano bardzo jednoznaczne wyniki (negatywne). Tego typu badań jest mało bo w wypadku tej grupy wiekowej dosyć trudno jest takie badanie zorganizować. Czemu prowadzącej takie badania instytucji miałaby nie przysługiwać nazwa Instytutu i na jakiej podstawie chciałbyś tego typu działania wyrzucić poza obszar badań naukowych?
Jarek,
Ostatni raz jka sprawdzalem to badania nad chorobami ukladu nerwowego byly fundowane przez NINDS. Przy obecnym rozwiazaniu, grant nad efektywnoscia Ginkgo ubiega sie o pieniadze z innym w ktorym sie bada efekt dotyku glowy czy wstrzykniecia EDTA. Nie ma powodu dla ktorego alternatywna medycyna mialaby byc pod szczegolna ochrona, tym bardziej ze mainstreamowa medycyna tez nie jest doskonala. Wydzielenie medycyny alternatywnej powoduje ze badania te z definicji beda fundowane, poza konkurencja z medycyna mainstreamowa. Twierdze ze jest to rozwiazanie na wskros polityczne i nie uzasadnione metodologicznie.
Druga rzecz ktora mnie irytuje na maksa to jezyk jakiego uzywa NCCAM dezinformujac moim zdaniem opinie publiczna. Tutaj probka:
http://nccam.nih.gov/health/reiki/
Reiki is based on the idea that there is a universal (or source) energy that supports the body’s innate healing abilities. Practitioners seek to access this energy, allowing it to flow to the body and facilitate healing.
In a Reiki session, the client lies down or sits comfortably, fully clothed. The practitioner’s hands are placed lightly on or just above the client’s body, palms down, using a series of 12 to 15 different hand positions.
Reiki MUST be learned from an experienced teacher or a Master; it cannot be self-taught. The specific techniques taught can vary greatly (podkreslenie moje).
Tutaj opisuja stan wiedzy:
Scientific research is under way to learn more about how Reiki MAY work, its possible effects on health, and diseases and conditions for which it may be helpful (podkreslenie moje).
Tutaj praktyczna rada:
Find out about the Reiki practitioner’s background, including training and experience treating clients.
Podsumowujac, nie krytykuje idei badan nad Gingho, trawa czy octem. Sam badam dziwne rzeczy (w tej chwili jak rowijaja sie neurony u robakow, czesciowo fundowane przez NINDS). Kwestionuje tworzenie stref ochronnych dla pewnych rodzajow badan na zamowienie polityczne.
Jarek,
Tutaj ktos lepiej tlumaczy dlaczego NCCAM jest kontrowersyjny:
http://www.theness.com/neurologicablog/?p=66
@JacekP, O.K. Przeczytałem i z częścią argumentacji się zgadzam, ale są elementy krytyki, których nie akceptuję. Na przykład żądanie, żeby wszelkie badania nad działaniem ekstraktów roślinnych (ziołolecznictwem) poddać tym samym rygorom co badania efektywności jednorodnych substancji farmakologicznych jest dla mnie problematyczne. Oczywiście nie chodzi mi o to, że w wypadku ekstraktów roślinnych należy stosować niższy próg istotności statystycznej, albo nie wolno żądać podwójnie ślepej próby. Jednak metodyka musi się różnić z tego samego powodu dla którego FDA nie rejestruje żadnych tradycyjnych leków roślinnych. Z powodu niemożności zdefiniowania jednej cząsteczki o określonej strukturze, która jest substancją czynną dla której można prześledzić zależność dawkę efekt i określić molekularny punkt działania. W tej sytuacji można albo szukać innych racjonalnych podejść dla potwierdzenia lub odrzucenia hipotezy albo odrzucić ją a priori z racji niespełniania standardów wypracowanych dla klasycznych jednorodnych substancji farmakologiczych. W tym drugim wypadku dochodzimy do absurdu bo twierdzimy, że współczesna wyrafinowana medycyna nie może okreslić jednoznacznie czy napar z mięty pomaga na coś czy nie, utwierdzając tym samym miliony ludzi w przekonaniu, że z tą współczesna medycyną jest coś nie tak. Dlatego będę ostrożny z krytyką NCCAM, żeby jednak nie wylać dziecka razem z kąpielą. Pzdr.
Tu na zdjęciu przynajmniej jest porządek. Niestety nie wszędzie jest tak dobrze – znam np. zakład, gdzie układ eksperymentalny wart łącznie jakieś 100-150kzł wala się we wnętrzu jak z filmu Szulkina, a w dodatku co jakiś czas nadchodzi potop szwedzki, bo nikomu nie chce się poprawnie podłączyć węży od chłodzenia pompy turbomolekularnej (wartej 15kzł), bo to wymagałoby kupna redukcji za 5zł. Taka u nas panuje kultura techniczna, i żadne miliony (ten zakład dostał właśnie jeden) z unijnego grantu tu nie pomogą. To nie jest „skrzypienie”, to są snopy iskier spod zablokowanych osi…
A komputerów dużo przyzwoitszych (PDFy się nie tną) wala się u mnie w domu kilka, mogę ufundować. O mały włos nie dostałem nawet z demobilu jeszcze lepszej maszynki, którą kierownik uznał za „za słabą” – okazało się, że w środku siedzi procesor 1.4GHz i… 64MB RAM. Brakującą pamięć oczywiście dokupiłem za swoje 30zł, niech sobie komputer chodzi. Oczywiście tłumaczenie administracji, jak kupować części, przekracza moją wytrzymałość nerwową. Ale chociaż nauczyłem portierkę, żeby nie gubiła upoważnień do kluczy, dobre i to.