Bo ja tylko o wypławkach
Z jednego z komentarzy pod poprzednimi wpisami wynikało, jakobym tylko umiał pisać o wypławkach. Teza ciekawa, bo dotąd wcale o nich nie pisałem. Co najwyżej raz napisałem o przywrach od świądu pływaków.
O wypławkach wiele nie wiem. Owszem, widziałem je w naturze, ale dość rzadko. Nie tylko dlatego, że są stosunkowo rzadkie, ale przede wszystkim dlatego, że są niepozorne. Na pierwszy rzut oka można je wziąć za kawałek gnijącego liścia czy jakąś zabłąkaną blaszkę grzyba (to też ze względu na konsystencję) albo jakiś kawał śluzu. Gdy się już pozna, że to robak, to też można wziąć je za jakieś powszechniejsze przecież pijawki (dobra, mówię o sobie – dla mnie pijawki to coś, co jest niemal wszędzie, przy czym wcale jako archetypowa nie kojarzy mi się już pijawka lekarska czy nawet końska, a właśnie jakieś małe, łezkowatego kształtu płaskie robaczki).
W polskich wodach żyje 17 gatunków wypławków, a wirków w ogóle mniej więcej dziesięć razy więcej. Wśród nich jest gatunek zwany wypławkiem tygrysim, czyli Dugesia tigrina. Jest to gatunek pochodzący z Ameryki. Może wydawać się, że taki drobiażdżek, nawet gdy inwazyjny, jest mało groźny. Jednak wypławki zasadniczo są drapieżne, a rodzime ofiary nie są za dobrze przystosowane do obrony przed obcym.
Niedawno wpadł mi w oczy artykuł o wypławkach lądowych. Żyją one tam, gdzie wilgotność powietrza i gleby pozwala im na rozwój poza wodą, głównie na półkuli południowej. Tamtejsze lądowe wypławki mogą mieć kilkadziesiąt centymetrów długości i budzić większy respekt.
Jeden z takich gatunków odkryto jednak nie w deszczowych lasach, tylko w londyńskim ogrodzie botanicznym w Kew w 1878 r. Nazwano go Bipalium kewense. Znalezienie obcego gatunku, także nowego dla nauki, w ogrodzie botanicznym, a zwłaszcza oranżerii, to nic niezwykłego, pisałem o tym kiedyś. Z czasem jednak lądowe wypławki zaczęto znajdować w bardziej otwartych ogrodach całego byłego imperium brytyjskiego, a także w Stanach Zjednoczonych czy Francji. Obecnie są znajdowane także poza ogrodami. Sprzyja im wilgotny klimat i lubią ciepło, ale nie ominęły nawet Wysp Owczych. Tam widziano gatunek nowozelandzki – Arthurdendyus triangulatus. Obecnie on nieźle się ma na wyspach brytyjskich, ale już obecne warunki klimatyczne w połowie Europy, łącznie z Polską, są dla niego w sam raz.
Nowozelandzkie warunki klimatyczne nie są aż tak odmienne od europejskich, ale w Europie i Stanach Zjednoczonych są znajdowane różne gatunki z bardziej tropikalnych stref. Jeden z rodzajów oryginalnie brazylijskich nosi nazwę Obama. Autorzy twierdzą, że to z indiańskiego języka coś na kształt słowa „liściozwierz”, ale zważywszy że nazwę opublikowali w 2013, a ukuli pewnie tylko nieco wcześniej, teza, że nie zdawali sobie sprawy ze skojarzeń, jest nie do obrony. W Polsce zdaje się, że jeszcze żadnego lądowego wypławka nie zanotowano, ale skoro są już od Włoch po Holandię, to pewnie tylko kwestia czasu.
No dobra, gatunek obcy, gatunek inwazyjny – i co z tego? Otóż, jak napisałem wyżej, są drapieżnikami, i to w swoim świecie szczytowymi. Gdy taki wypławek spotka innego, mniejszego, chętnie go połknie. Gdy spotka ślimaka albo dżdżownicę, może mieć problem z połknięciem, ale gdy ofiara nie jest przesadnie ruchliwa, może wbić się w nią i ze swojej gardzieli wypuścić soki trawienne. Trochę jak pająk. W ten sposób wypławki mogą zaatakować skutecznie nawet sto razy większą od siebie dżdżownicę. Gdy mówimy o faunie nowozelandzkiej czy australijskiej, pamiętajmy, że nie tylko kilkunastocentymetrowe wypławki to nic niezwykłego, ale też metrowe dżdżownice (no dobra, to z nieco innej grupy skąposzczetów, ale dżdżownica brzmi bardziej znajomo). W brytyjskich czy amerykańskich ogródkach, gdzie są lądowe wypławki, w zasadzie nie można znaleźć ani jednej dżdżownicy. Rola dżdżownic dla życia gleby, a pośrednio więc roślin, jest nieoceniona. Rola takich wypławków zatem też, choć w przeciwną stronę.
Jak nieraz bywa z gatunkami inwazyjnymi, miejscowi drapieżcy nie za bardzo sobie z nimi radzą (w przypadku inwazyjnych ryb – babek w naszych rzekach, jedynie kormorany zaczęły się nimi interesować i to dopiero po kilku-kilkunastu latach). Może kiedyś krety czy jeże nauczą się je jeść, ale na razie idzie to słabo. Co więcej, niektóre wypławki lądowe są trujące. Inne nie są, ale, jak opisuje jeden z ich badaczy, są w smaku cierpkie.
Zatem być może za jakiś czas o wypławkach będzie głośniej i to nie tylko w środowisku hydrobiologów.
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 3.0
Komentarze
Na zdjęciu oprócz wypławków (wodnych, rodzimych) są kiełże. Jest ich nawet więcej. Zdjęcie pochodzi ze źródeł Centurii. To dość ważne miejsce dla polskiej ochrony przyrody.
Oryginalnie opublikowane tam
Czuję sie niemal współautorem powyzszego artykułu. Przepraszam – wiem ze ma Pan duzo szersze zainteresowania i talent.
PS. Czy nie możnaby nazwać jakiegoś nowego śliskiego robaka nazwiskiem naszych polityków np oślizły kurski lub gnojnik błaszczak – oczywiscie aby upamiętnic ich zasługi?
Nie ma za co przepraszać. Dzięki temu miałem inspirację do kolejnego wpisu, a ten artykuł o wypławkach chodził mi po głowie jakiś czas. Nie przepadam natomiast za pisaniem na zadany temat.
Co do nazw, to w sferze popularnonaukowej jest niejeden tekst o gatunkach typu Dziwneono etcaetera, czy epitetach gatunkowych zappa lub beyonceae. Zwykle takie nazwy są wyrazem uznania, nie wyłączając przypadku Anophthalmus hitleri.
Anegdota jednak głosi, że Geranium robertianum nosi nazwę absztyfikanta pani Linneuszowej, jako że to po polsku bodziszek cuchnący. Takoż nazwa ropuchy, Bufo, ma być wyrazem nieuznania dla hrabiego Buffona. Tyle że nazwa ta w łacinie funkcjonowała w łacinie od starożytności (i ma ten sam praindoeuropejski rodowód z żabą).
@observer
Robi się to raczej dla uhonorowania cenionego badacza. Jedną z muchówek nazwano na cześć Niesiołowskiego.