Chlorowane drzewa
Badań nad relacjami roślin i chemizmu podłoża jest niemało. Sam też coś z tym miałem do czynienia. Wśród nich badania nad zasoleniem gleb miejskich i ich wpływem na drzewa też nie są wyjątkowe. Pochylę się więc nad jednym takim nie dlatego, że jest jakoś przełomowe, ale dlatego, że jest świeże.
Badania te przeprowadzono kilka lat temu we Wrocławiu wśród przydrożnych alei. Jest to tak przekształcone siedlisko, że ciężko je porównywać z naturalnymi warunkami. Pewnie dlatego autorzy jako punkt odniesienia przyjęli szkółkę drzewną, gdzie uprawia się drzewka później trafiające do miast.
Okazuje się, że – przynajmniej w tym badaniu – gleba w mieście nie była wcale bardziej zasolona niż w szkółce. Zaskoczenie? Tylko trochę. Zasolenie określa się różnymi miarami. Jedną z nich, powszechnie stosowaną np. w ocenie jakości wód, jest przewodność elektryczna, która mówi o ilości elektrolitów. W laboratorium to mogą być kwasy czy zasady, ale w naturze to głównie rozpuszczalne sole mineralne.
Solami mineralnymi są nawozy i to właśnie one zadecydowały o dość dużym zasoleniu gleby w szkółce. W mieście było inaczej. Gleby przy ulicach okazały się dość ubogie w substancje odżywcze dla roślin, takie jak azotany czy fosforany. To nie te czasy, gdy ulicami płynęły rynsztoki z odchodami ludzi, psów czy przede wszystkim koni. Dziś ci pierwsi azot i fosfor spuszczają do kanalizacji, te drugie zostawiają raczej w parkach i na osiedlowych trawnikach, a ostatnie, no cóż, w miastach ich przecież zostało bardzo mało, a jeśli już, to nie na dużych ulicach.
Zasolenie gleb przyulicznych to głównie zasługa sodu, chloru i wapnia. Ten ostatni pierwiastek występuje powszechnie w materiałach budowlanych, ale bywa też elementem chlorku wapnia. Chlorku wapnia czasem używa się jako środka do odśnieżania, bo bywa uważany za mniej szkodliwy od zwykłej soli, a przede wszystkim działa w niższych temperaturach. Zwykła sól drogowa to z kolei chlorek sodu, co wskazuje już, skąd zasolenie przyuliczne.
Ma to jeszcze jedną konsekwencję. Jak wiadomo z podstawówkowej/gimnazjalnej chemii, sole mają odczyn obojętny. Tak jest jednak tylko w sytuacji idealnej, w naturze sole wapnia są budowane głównie przez dość słabe reszty kwasowe, np. węglany, czego konsekwencją jest to, że środowisko takie nie jest obojętne, ale lekko zasadowe. I owszem, gleby miejskie okazały się bardziej zasadowe niż gleby w szkółce. Nie była to duża różnica, ale zawsze.
Co ciekawe, w Polsce podłoże często jest stosunkowo bogate w wapń, więc często gleby są lekko zasadowe. Wody jeziorne prawie zawsze są lekko zasadowe, nawet niektóre złoża torfu takie są. Stąd kwaśne deszcze, które są wciąż zagrożeniem choćby w Skandynawii, dla polskich wód są praktycznie niezauważalną presją. Tymczasem drzewa rosnące w Polsce raczej preferują gleby lekko kwaśne. Gleba leśna zresztą na skutek substancji powstających przy butwieniu liści jest właśnie kwaśna. Stąd i glebę w szkółkach utrzymuje się od lekko kwaśnej do co najwyżej bardzo lekko zasadowej, więc drzewka po przesadzeniu do bardziej zasadowej gleby miejskiej doznają na tym polu pierwszego szoku.
Kolejnym szokiem jest skład soli glebowych. W badanych przypadkach sam poziom zasolenia nie był większym problemem. Ani w szkółce nie przesadzano z nawożeniem (każdy rolnik wie, że gdy sypnie więcej nawozu, rośliny mu „upali”), ani wpływ odśnieżania nie skutkował tzw. suszą fizjologiczną. Jednak gleba w szkółce była pełna soli odżywczych, a w mieście mało użytecznych soli drogowych.
Z sodem pół biedy. Jako taki jest potrzebny wielu organizmom do funkcjonowania i komunikacji międzykomórkowej (o pompie sodowo-potasowej nie miejsce tu pisać). Ssaki roślinożerne są znane ze słabości do soli sodowych i człowiek nie jest tu wyjątkiem. Jednak jak dotąd nie udowodniono, żeby był niezbędny dla rozwoju wszystkich roślin. Znane jest zjawisko jego unikania i wiele roślin ma bardzo niskie stężenia sodu w soku komórkowym, nawet gdy jest go dość dużo w podłożu. Dlatego właśnie tak brakuje go roślinożercom. Niektóre glony morskie nawet potrafią zachować taki skład soku komórkowego, że jest w nim mniej sodu niż w otaczającej wodzie. Z drugiej zaś strony sok niektórych roślin solniskowych jest słony. Sam się o tym przekonałem, żując solirody rosnące pod przeciekającą rurą inowrocławskiej fabryki sody.
I tak właśnie jest z badanymi drzewami – zawartość sodu w ich liściach pozostała niska, mimo że zawartość w glebie miejskiej była średnio ponaddziesięciokrotnie większa niż w szkółce. Rośliny nie są bezwolnymi gąbkami chłonącymi wszystko z podłoża. Jednak z chlorem już nie jest tak łatwo. Jego zawartość w glebie miejskiej była mniej więcej pięciokrotnie większa niż w szkółce, a w liściach kilku gatunków drzew też była duża. Na tyle duża, że dały się zaobserwować skutki toksyczne, takie jak blaknięcie liści, czyli nomen omen chloroza.
Nie wszystkie gatunki jednak tak samo poddały się działaniu chloru. Najgorzej radził sobie z nim klon pospolity, nie najlepiej lipa szerokolistna, podczas gdy platanowi klonolistnemu i jarzębowi szwedzkiemu praktycznie nie szkodził. Ten ostatni też akumulował w liściach wapń, więc warunki miejskie tym bardziej mu sprzyjają. Zatem niestety najbardziej typowe dla polskich lasów i wielu przydrożnych alei rodzime gatunki klonów i lip nie za bardzo mają szanse na dobry rozwój przy ulicach odśnieżanych solą, ale platany i jarzęby jakoś sobie radzą.
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0
Robert Sobolewski, & Piotr Chohura (2015). Właściwości chemiczne gleb jako czynnik decydujący o stanie odżywienia drzew Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, 614, 61-73
Komentarze
Spokojnie, niedługo problem wpływu zasolenia na rosnące przy drogach drzewa rozwiąże się sam.
My jesteśmy apolityczni (tak naprawdę to, jak to szaleni naukowcy, sami chcemy przejąć władzę nad światem), więc nie komentujemy.
Przy okazji informujemy, że gdyby ktoś z czytelników chciał polubić nasz fanpejdż na Facebooku, to od paru dni może to zrobić: https://www.facebook.com/BlogNiedowiary
No cóż. Jak trzeba to niepolityczna nauka znajdzie nawet w Oświęcimiu albo na Łubiance możliwość badania zawartości trucizn w organizmie. Nawet nie krytykuję. Problem tylko w tym, że czasy wolnej nauki skończyły się w 18 wieku. Dzisiaj istnieje coś takiego jak społeczna odpowiedzialność nauki. A w tym konkretnym przypadku także temat: Solić czy sypać piasek jest tematem politycznym i nie wystarczy badać jego lewej połowy.
W tym roku zauważyłem, że pies zdecydowanie unika wdepnięcia w wodę z roztopu solnego na brzegu jezdni co by świadczyło coś tam. Z drugiej strony świat, gdzie proces przechodzenia z konia ogoniastego na mechanicznego dobiegł końca i słoma z butów nie wystaje, uważa, że solenie jest i efektywniejsze i mniej szkodliwe. Dobre solarki sypią zaledwie 7g na metr kw i to mokrej soli, która nie pryska poza jezdnię i jest zmywana do kanalizacji. A u mnie solenie jak w mieście a kanalizacja jest za stodołą. Może dlatego jestem taki skwaszony chlorem (jonowym).
P.S. Czasopismo nazywa się „Polityka” a „Zeszytów Naukowych” nie czytuję.
@Przymski
Zauważył Pan może, że na Południu całe miast a nawet cmentarze pozbawione bywają jednej trawki. Może zamiast udawać zakochanego w przyrodzie może lepiej byłoby zbudować miasta bez trawniczków, bez solonych jezdni i samochodów a za to powiększyć lasy łąki do strzelania bażantów przez ministra. Ile parków i aut widział Pan w Wenecji?
Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać 🙂
Świetny pomysł, ten fanpejdż.
Z tą apolitycznością, to do pewnego stopnia żart, a do pewnego głęboki pesymizm. Problem (nie)solenia dróg, ścieżek w parkach, to problem radnych. Radni mogą się różnić w tym, czy ulica powinna nosić imię Armii Ludowej czy Narodowych Sił Zbrojnych albo czy wystawić kolację z burmistrzem na aukcję WOŚP czy Caritasu, ale w kwestii tego, czy sypać piasek czy sól, różnią się rzadko. I te różnice idą w poprzek różnic wyżej wymienionych. Łatwiej o wyłamywanie się ze starych schematów wśród ruchów lokalnych, ale to też bywa różnie.
Akcja wycinania drzew na podwórkach jest świeża, ale zmasowana akcja wycinania alej przydrożnych trwa od kilku lat (jej gorącym orędownikiem jest choćby Hołowczyc, a nie żaden polityk) i zmiana rządu ma tu mało do rzeczy.
Właściwie to już kilka dni temu chciałem odpowiedzieć. Gdyby nie nieustający całodzienny zgrzyt pił łańcuchowych. To sąsiedzi wokoło wycinają co się tylko da, jeden akurat 4 hektary lasu, Wszystkie drzewa po kolei. Przed domem kolumny traktorów z transportami drzewa na opał. Bardzo mi to ogranicza myślenie.
Dlatego, P.Panek:
Bardzo dziękuję za komentarz. Rzeczywiście prywatne spojrzenie czasem zaślepia. To wcale nie jest sprawa jednej partii i określonej opcji politycznej ani jednego ministra. A od kierowców wyścigowych raczej nie inteligencji oczekujemy. Gorzej kiedy każdemu zaczyna się wydawać, że jego interesy są najważniejsze. W Polsce jak wiadomo nikt nie musi słuchać innych bo on sam wie najlepiej. Pamiętam jak to partia polityczna argumentowała za JOWami: „Bo oni sobie wyobrażają, że”. I te reakcje publiki – poruszające.