Na Dolnym Śląsku, Opolszczyźnie i Śląsku

allegory_of_the_1st_partition_of_polandTytuł dzisiejszego wpisu nie jest żartem. Naprawdę coś takiego kiedyś usłyszałem z telewizora, a konkretnie z ust pogodynki. Prezenterka, jak to prezenterka, przeczytała, co pokazało się jej na prompterze, więc ciężko mieć do niej pretensje, że nie zauważyła, że Dolny Śląsk w zasadzie powinien być częścią Śląska.

Ktoś jednak taki tekst napisał, a nie był to pasek na gorąco, gdzie można znaleźć literówkę za literówką. Owszem, programy pogodowe są bardzo powtarzalne, więc ich twórcy czasem starają się coś wymyślić. Czasem nieco szaleją, każąc mówić prezenterom o pogodzie w jakiejś krainie geograficznej, o której słyszeli tylko absolwenci geografii. Najczęściej jest to Nizina Szczecińska z jednego końca Polski i Bieszczady z drugiego. Ma to umiarkowany sens, gdy prognoza tak naprawdę w pierwszym przypadku ma obejmować po prostu północno-zachodnią, a w drugim południowo-wschodnią część Polski. Mieszkańcy Tarnobrzega mają prawo zdziwić się na wiadomość, że mieszkają w Bieszczadach.

Tak naprawdę powinni się też zdziwić na wiadomość, że mieszkają na Podkarpaciu. Podkarpacie to było przez długi czas umiarkowanie często używane określenie pasa dolin i pogórzy beskidzkich tak mniej więcej od Gorlic, może Limanowej, do Sanoka, choć przed wojną sięgało i do Kołomyi. W każdym razie z Podkarpacia w zasadzie można było zobaczyć Karpaty. Na północy obejmowało jakiś Brzozów czy Birczę, ale Rzeszów czy Przemyśl to już nie za bardzo. Pod koniec PRL i na początku III RP trochę utożsamiane było z województwem krośnieńskim (taki był i nadal jest np. zasięg regionalnego zarządu Solidarności). I nagle podczas reformy samorządowej między propozycjami, by nowe województwo nazywało się wschodniomałopolskim czy po prostu rzeszowskim, pojawiło się podkarpackie – i wygrało. I nagle Podkarpaciem przestały być Gorlice, a stała się Stalowa Wola czy Leżajsk.

Reforma z przełomu 1998/1999 zrobiła wielkie zamieszanie w regionalizacji Polski. To właśnie stąd tytułowa zbitka. Gdyby chcieć określić południowozachodnią Polskę zgodnie z nazewnictwem krain historycznych, wystarczyłoby powiedzieć: na Śląsku. No ale teraz dla wielu Polska dzieli się na szesnaście krain, a Śląsk to w tym systemie dość wąski pas od Cieszyna po Częstochowę. Opolszczyzna i Dolny Śląsk to już nie Śląsk.

Granice tych nowych krain mają się tak sobie do granic tradycyjnych. Dość powiedzieć, że obok siebie leżą dwa powiaty – Wysokie Mazowieckie na obecnym Podlasiu, a Sokołów Podlaski na obecnym Mazowszu. Wracając do Śląska, w województwie śląskim jest wspomniana Częstochowa, która zawsze była małopolska, nie mówiąc już o tym, że w tym województwie jest Zagłębie Dąbrowskie, którego mieszkańcy nieraz za punkt honoru mają odrębność od Śląska (i odwrotnie), a za to Zielona Góra, jedno z ważniejszych miast Dolnego Śląska, jest dziś jedną ze stolic województwa lubuskiego. W obecnym województwie podlaskim jest północnomazowiecka Łomża itd.

Nie jest moją intencją rysowanie map krain historycznych. Chcę tylko zaznaczyć, że utożsamianie obecnych granic województw z krainami historycznymi jest co najmniej ryzykowne.

Czy jestem więc tradycjonalistą, który na wszystkich forach internetowych będzie przypominał, że Małopolska to nie tylko Kraków i Tarnów, ale też Rzeszów, Kielce, jak również Radom, Lublin i Siedlce? Tak, nawet Siedlce. Zaborcy do pewnego stopnia uszanowali tradycyjne granice krain i zabór austriacki aż do czasów napoleońskich obejmował także Siedlce. Purysta już by zauważył niezgodność, bo o ile Kolbuszowa to jeszcze Małopolska, o tyle Rzeszów to już Ruś Czerwona. Owszem, bo wcale takim ortodoksem nie jestem. Granice krain historycznych, mimo przykładów, jak wspomniane Siedlce, nigdy nie były niezmienne i ustalone na wieki.

Owszem, kiedy Jan Kochanowski mieszkał pod Radomiem, była to Małopolska, a Lublin był jednym z ośrodków jej władzy. Jan Kochanowski mówił i pisał dialektem małopolskim. Owszem, Austriacy, powołując się na spadkobierców korony węgierskiej z ziemią halicką i włodzimierską, twórczo do Galicji-Lodomerii włączyli Małopolskę, łącznie z Radomiem, Siedlcami i Lublinem. Ale kolejne sto lat odcięcia od Krakowa i związek z Warszawą sprawiły, że małopolskość tych regionów wypłowiała. Nawet dialekt mocno się zmazowszył. Na mapach dialektologicznych to wciąż może być domena małopolska, ale izoglosy różnych cech wskazują co najmniej coś pośredniego. Kielce i Lublin jeszcze jakoś się trzymają w odrębności (choć bez ciążenia ku Krakowowi), ale Radom czy Siedlce są tak silnie związane z Warszawą, że obecnie próba ich przypisywania ośrodkowi krakowskiemu byłaby absurdem.

Nowe granice województw ten proces przesuwania się granic i tworzenia nowych tożsamości raczej wzmocnią. Pomijając wessanie Siedlec i Radomia przez Warszawę, najpierw Lublin, potem Kielce, a teraz Rzeszów, zaczynają tworzyć własną odrębność od Małopolski. Epizod z województwem tarnobrzeskim, które było jakąś namiastką reaktywacji regionu sandomierskiego, raczej niewiele tu zmienił. Już teraz dostać się z gorlickiego końca Beskidu Niskiego na jasielski przy pomocy autobusu może być niełatwo. Z Gorlic może być łatwiej się dostać do Krakowa, a z Jasła do Rzeszowa niż do sąsiedniego powiatu, ale leżącego w drugim województwie. Można się spodziewać, że Grajewo będzie coraz mniej mieć wspólnego z Mazowszem, a Sławno z Pomorzem Gdańskim. I nikt już nie będzie dochodził, która część Podbeskidzia to był Śląsk, a która Małopolska. Nikt Bielska-Białej na nowo dzielić nie będzie.

I powtarzam, to w sumie nic złego. Bielsko kiedyś było śląskie, a Biała małopolska, ale akurat te dwie dzielnice zawsze wymieniały się poszczególnymi regionami. Oświęcim, Zator – to raz był Śląsk, raz Małopolska. Przez długi czas Katowice były śląskie, ale leżały w diecezji krakowskiej, a nie wrocławskiej. I na uroczystości przyjeżdżał biskup mówiący dialektem małopolskim. Paradoks jest taki, że rdzenny dialekt (język?) śląski (wówczas zwany Wasserpolnisch) wymarł w podwrocławskich wioskach w XIX w., a do dziś przetrwały śląskie dialekty pod wpływem małopolskim lub morawskim. Tak samo Bielsko-Biała. Jedno było na Śląsku, drugie w Małopolsce, ale i tak długo było w Austrii i akurat oba miasta były silnie zniemczone. Najpierw II RP, później PRL i III RP dużo zrobiły, żeby część dawnej regionalizacji zatrzeć. Na pograniczu podlasko-mazurskim to się nawet trochę udało. Ełk obecnie architektonicznie wciąż ma elementy pruskie, ale na jego plażach łatwiej spotkać białostoczan niż olsztynian, a ełczanie na studia i do pracy jadą do Białegostoku (bo przecież nie do Suwałk).

No cóż, wypędzenie (najpierw bardziej aktywne, później pasywne – na zasadzie dawania paszportów) Mazurów i Warmiaków ułatwiło nową regionalizację. Obecnie są próby reaktywowania tożsamości i podkreślania odrębności Warmii od Mazur czy w innym krańcu – Łużyc od Dolnego Śląska, ale to raczej kwestia estetyki niż rzeczywistej regionalizacji. Swoją drogą ostatnio dialektolodzy doszli do wniosku, że gwary warmińskie już całkiem straciły swoje wielkopolskie korzenie i się zmazowszyły. Województwo warmińsko-mazurskie ma więc dwa człony w nazwie, ale raczej będzie jednością, a za to między Dolnym a Górnym Śląskiem będzie Opolszczyzna i niewiele powiązań.

Podobne emocje jak dzielnice kraju budzą zresztą dzielnice miast. W Warszawie są ludzie, którzy nigdy nie pogodzą się ze współczesnym podziałem administracyjnym i będą wskazywać, gdzie kiedyś biegła granica między Pragą a Grochowem, czy podkreślać równość Czerniakowa wobec Mokotowa. O ile jednak granice krain historycznych niekiedy trwają niezmienione przez kilkaset lat (np. między Prusami a Mazowszem, mimo mazurskiej kolonizacji, a przypominam, że Mazurzy to kiedyś synonim Mazowszan), o tyle granice dzielnic to nieraz kwestie kilkunastu lat. W tej sytuacji stawianie sprawy na ostrzu noża jest śmieszne.

Zatem sam się demaskuję, jeżeli kiedyś zobaczycie, że się wykłócam, że to, co dziś jest nazywane Szczęśliwicami, to tak naprawdę może być Czyste albo Rakowiec, albo coś w tym stylu, wiedzcie, że robię to dla zwykłej draki. Nie ma nic bardziej płynnego niż granice.

Piotr Panek
ilustracja: Nicolas Noël Le Mire, domena publiczna