Grzebanie w grzybieniach
Jakiś czas temu pisałem o hybrydach pałki wąsko- i szerokolistnej, o których do niedawna wydawało się, że w Polsce nie występują, ale nowsze badania obaliły to przekonanie. Może nie jest to zjawisko powszechne, ale obie polskie pałki wodne krzyżują się. Podobnie z polskimi gatunkami innej rośliny wodnej – grzybieni.
Najpierw mały wstęp terminologiczny. Z nie do końca jasnych względów nazwa tego rodzaju to plurale tantum, czyli słowo mające jedynie liczbę mnogą. To tak jak „drzwi”, „spodnie” czy „skrzypce”. W polskim nazewnictwie botanicznym jest parę takich przykładów – są rośliny o nazwach rodzajowych „obrazki”, „kocanki” czy „selery” (sic!). O ile jednak formy pojedyncze takie jak „spodzień” pojawiają się zasadniczo tylko w żartach, a „drzew” (?) czy „skrzypiec”/”skrzypca” (?) nie pojawiają się praktycznie w ogóle, o tyle często spotyka się mówienie o roślinie „kocanka”. Kwestii „selera” chyba nie ma co nawet roztrząsać. Nazwa „grzybień” też jest nierzadko stosowana (gdy już ktoś w ogóle odczuwa potrzebę nazwania tej rośliny) i to nie tylko zupełnie potocznie, ale też w tekstach skądinąd (popularno)naukowych, np. pisanych przez hydrobiologów raczej związanych ze zwierzęcą czy glonową stroną.
W zasadzie powinno się to zwalczać jako formę niepoprawną (abstrahując od tego, że skodyfikowaną, naukową nazwą jest Nymphaea, a nazwy typu „grzybienie”, „waterlily” czy inna „кувшинка” to nazwy lokalne, niepodlegające kodeksowi nomenklatury botanicznej). Tyle że nazwy „grzybień” używali tacy ojcowie polskiej botaniki jak Jan Kluk czy Józef Rostafiński. Można uciec od problemu, używając najpospolitszej pewnie nazwy „lilia wodna”, choć ona obejmuje też rodzaj grążel (Nuphar) czy pokrywa się częściowo z różnego typu „lotosami”. Nazwa „nenufar” z kolei pasuje do kwiatu z ogrodowego oczka wodnego, ale nie do dziko rosnących roślin (i w ogóle odnosi się do uprawnych odmian o niejasnych powiązaniach taksonomicznych z dzikimi gatunkami).
Tak czy inaczej w Europie występują trzy dość podobne gatunki Nymphea – N. alba (grzybienie białe), N. candida (grzybienie północne) i N. tetragona (polskiej nazwy nikt nie używa). W Polsce najpowszechniejsze jest N. alba, N. candida jest rzadsze, w zasadzie osiągając tu południową granicę zwartego zasięgu, a N. tetragona nie występuje, więc można o nim teraz zapomnieć. Grzybienie białe są zasadniczo większe i wolą siedliska o żyźniejszej i bardziej zasadowej wodzie niż grzybienie północne. Są też między nimi różnice w wyglądzie liści, pręcików, słupków itd. Problem w tym, że różnice te są nie zawsze wyraźne, a zakresy nachodzą na siebie (np. pierwsze mają 12–22 owocolistków, a drugie 7–13, ale i jedne, i drugie mogą mieć nieco więcej lub mniej). Grzybienie białe rosnące w uboższej wodzie mogą być mniejsze niż grzybienie północne rosnące w wodzie żyźniejszej. Dość często zaś spotykane są osobniki o cechach pośrednich lub mieszanych, np. mające unerwienie liści jak jeden gatunek, a barwę znamienia słupka jak drugi.
Jak można się spodziewać, takie osobniki to krzyżówki między grzybieniami białymi a północnymi. Jako że nie są to przypadkowe krzyżówki, lecz tworzą dość ustabilizowaną jakość, wyróżnia się je jako mieszańcowy gatunek Nymphaea ×borealis. To wszystko zaczyna przyprawiać hydrobotaników o mały ból głowy. Nie tylko chodzi tu o zwykłą rzetelność w sytuacji, gdy mimo wszystko jest trochę wszystko jedno (przyznaję, że nieraz zdarzało mi się orzec, że gdzieś tam rośnie N. alba, mimo że nie upewniłem się, czy aby na pewno nie jest to krzyżówka albo wręcz N. candida). N. alba było jednym z pierwszych w Polsce gatunków chronionych (niekoniecznie ze względu na zagrożenie wyginięciem, bo jest dość pospolite i znosi umiarkowane zanieczyszczenie, w odróżnieniu od N. candida, które ustępuje wraz z eutrofizacją), przez jakiś czas nawet chronionych ściśle, natomiast N. candida jest chronione od krótszego czasu, za to jest umieszczane w czerwonej księdze. W każdym razie istnieją klucze do oznaczania gatunków grzybieni i w teorii, mając kwitnącego osobnika o normalnych rozmiarach, powinno się go dać oznaczyć jako N. alba, N. candida albo N. ×borealis.
Jednak wspomniany ból głowy jest często dla biologów motywacją do dalszych badań. Parę lat temu mój ból głowy wzmocnił się na jednej z konferencji makrofitowych, bo z badań w terenie innych hydrobotaników wynikło, że moje założenie, że biała lilia wodna to prawie na pewno N. alba, jednak wcale nie powinno być tak oczywiste. N. candida i krzyżówka okazały się znacznie szerzej rozpowszechnione, niż się to wcześniej wydawało. To jednak była tylko przygrywka do dalszych badań. W 2014 i 2015 roku ukazały się prace, w których oznaczenia morfologiczne zweryfikowano w laboratorium. Pierwsza dotyczyła osobników z Czech, druga z obszaru od Polski po Syberię. Dalsze osobniki to było N. tetragona, więc mniej mnie to obeszło, ale od Czech po Ural występowały trzy interesujące mnie bardziej gatunki. Hybryd było mniej niż osobników czystych gatunkowo, ale jednak parę było. Ostatecznie, w jednym z ostatnich badań na Polesiu Lubelskim wyszło, że dominują one w połowie badanych jezior.
Jednak to, co wyszło z badań laboratoryjnych, okazało się nie być trywialnym potwierdzeniem tego, co i tak porządny hydrobotanik wie. Tzn. – gdyby analizować tylko próby ukraińskie i rosyjskie, byłoby podręcznikowo – gdy coś wygląda jak N. alba, ma genom jak N. alba, gdy wygląda jak N. candida, ma genom jak N. candida, a gdy wygląda jak N. tetragona, ma genom jak N. tetragona. Co więcej, w tych próbach każdy osobnik wyglądał porządnie, bez cech hybrydowych. Natomiast osobniki czeskie i polskie okazały się bardziej anarchistyczne i kamuflujące. W czeskim badaniu okazało się, że prawdziwych krzyżówek jest zaledwie 1,8 proc.
W międzynarodowych badaniach z kolei na sto kilkadziesiąt polskich osobników, tylko jeden okazał się naprawdę hybrydą. Wszystkie osobniki, których cechy diagnostyczne wskazywały na krzyżówkę, okazały się grzybieniami północnymi lub, rzadziej, białymi. Z kolei na siedem osobników z jeziora Warnołty, które specjalistom wydawały się być grzybieniami białymi, genetyka potwierdziła to w pięciu przypadkach, podczas gdy jeden osobnik okazał się hybrydą, a jeden grzybieniami północnymi.
Zatem idąc w teren, już teraz bardziej wiem, że biała lilia wodna to mogą wcale nie być grzybienie białe, ale całkiem prawdopodobne jest, że są to grzybienie północne. Z drugiej strony, podejrzenia, że może to być hybryda, niedawno nasilone, wydają się jednak mało uzasadnione. Natomiast wiem, że próbując oznaczyć ją przy pomocy cech diagnostycznych z klucza, raczej powinienem dojść do właściwego rezultatu, ale prawdopodobieństwo, że to tak naprawdę jeden gatunek skutecznie podszywający się pod inny, a zwłaszcza pod krzyżówkę, nie jest wcale takie małe.
Piotr Panek
ilustracja: Carl Axel Magnus Lindman, domena publiczna
- Dąbrowska, M., Rola, K., Volkova, P., Suda, J., & Zalewska-Gałosz, J. (2015). Genome size and phenotypic variation of Nymphaea (Nymphaeaceae) species from Eastern Europe and temperate Asia Acta Societatis Botanicorum Poloniae, 84 (2), 277-286 DOI: 10.5586/asbp.2015.016
- Klara Kabatova, Petr Vít, Jan Suda (2014). Species boundaries and hybridization in central-European Nymphaea species inferred from genome size and morphometric data Preslia, 86 (2), 131-154
Komentarze
A może jednak to, co Pan pisze ma głębsze i szersze znaczenie niż taksowanie nenufarów. Bo czy człowiek o bardzo ciemnej karnacji ma w sobie więcej z białego czy czarnego? O ile owa ocena ma sens i wartość. To taki sobie przykład i dalsza dyskusja to rasizm.
Chodzi mi raczej o to, że od czasów Linneusza i wcześniej taksowano świat żywy na podstawie zespołów cech zewnętrznych. I wiele czasu zajęło określenie tego zespołu. Dzisiaj w ciągu kilkunastu lat cała ta budowla zdaje się padać. Ten zespół cech może służyć jako zabawa dla hobbystów. Naukowo postępować w ten sposób nie można. Smutne, ale chyba wszystkie badania taksujące organizmów żywych należałoby dzisiaj powtórzyć. Może potwierdzą się a może takich niespodzianek, o jakich Pan pisze, będzie znacznie więcej. Już wiadomo, że jesteśmy też neandertalczykami.
Nie wiem, czy moje uwagi mają sens, są mało odkrywcze ale czy nie napisał Pan, że całą biologię należałoby dzisiaj zacząć jeszcze raz, od początku?
@ZWO
Bez przesady. Biologia nieustannnie się zmienia, ale bazuje na odkryciach poprzedników. Dzisiaj pokrewieństwa międzyorganizmów bada kladystyka, a narzędzie służącym ich ustalaniu coraz częściej jest sekwenator DNA. Ale i tak jakieś cechy trzeba wybrać do badań (najczęściej cytochromy).
A teraz bliżej codzienności.
Miałem wczoraj okazję zobaczyć kawałek kraju daleko od Warszawy. I wszędzie to samo, brązowa umarła pustynia bez jakichkolwiek śladów życia. Ani muszka ani motyl się nie uchowa. Roundup wszędzie robi swoje. To już całkowite zwycięstwo nowoczesnej biologii. Przynajmniej wzdłuż rowów i betonowych ogrodzeń ogrodów z równymi rzędami iglaczków. Szczęśliwy, kto z poziomu DNA tego nie widzi.
Ale żarty na bok. Na wysuszonej łące zobaczyliśmy szereg norek większych niż mysie ale nie lisich. Miejscowi mówią, że mieszkają w nich pieski ziemne albo preriowe. Tyle, że w Europie tych zwierzątek nie ma. W DNA im nie zaglądałem, ale podobno to bardzo ładne zwierzątka. Stąd mam pytanie: Czego można się spodziewać? Susły? A może jednak pieski preriowe są już w Europie?
Pieski preriowe raczej nie, ale zwierząt ryjących nory w Europie jest dość dużo, od norników czy karczowników (te ludność miejscowa raczej nazywałaby szczurami niż pieskami preriowymi), przez chomiki, susły, świstaki, króliki po borsuki itd.
Wyjdzie na to, że jestem monotematycznym trollem. Ale nie mogę nie napisać.
W sobotę mój sąsiad (lubię ich i utrzymujemy stosunki sąsiedzkie) spryskał roundupem kilka hektarów malin (zaczynają dojrzewać), jabłek (już kolejny raz) i czereśni (po zbiorze. No i oczywiście drogi dojazdowe, rowy i pobocza. Wszystko wokół zajaśniało ślicznym brudno- brązowym kolorkiem umarłej trawy, krzaków i tego, co nazywamy chwastami bo nie możemy na tym natychmiast zarobić. Ale kogo to obchodzi. Jest pięknie i ekologicznie bo nic niepotrzebnego nie zakłóca spokoju i widoku. I jak zawsze życzę wszystkim smacznego, zdrowe polskie owoce i warzywa. Na odpowiedź nie czekam.
Mam tylko jedno pytanie: Mój pies (wyrzucony kiedyś ekologicznie do lasu) uwielbia spacery właśnie w okolice tych złocistych widoków. Jak więc jest ze szkodliwością herbicydów dla zwierząt? Czy mam się z nim bić i za żadną cenę nie pozwalać na wąchanie nieżywych zwierząt w sadzie? A przecież mieszkające obok dziki codziennie wędrują po tych polach nie uznając żadnych okresów karencji. Czy potem dziczyzna też nie zawiera rakotwórczego glyphosatu?
Smacznego!
Rozumiem, że maliny spryskane roundupem również nabrały koloru umarłych krzaków? W jakim celu był ten oprysk?
Kiedy mój sąsiad zza płotu próbował zwalczyć tym środkiem pokrzywy po swojej stronie, zwalczył zarazem i moje maliny – po mojej. Były akurat w trakcie kwitnienia.
@markot
Wolne żarty. Profesjonalny sprzęt do polewania dziesiątków hektarów pola nie zniszczy nawet jednej malinki ani drzewka. Od tego są szkolenia na koszt firmy albo Unii. Cierpią tylko pszczoły (wykazano, że to nikotynoidy) a z tego, co widzę, wszystko, co żywe w okolicy pól uprawnych. Ten roundup jest nawet ekologiczny odpowiednio użyty bo zastępuje orkę zimową, o ile nie zabija dżdżownic (tego nie wiem).
Co do skutków ubocznych, to wolę przyznać uczciwie, że za mało wiem, niż rzucać coś na wiatr. Wyniki badań co do rakotwórczości glifosatu są zbyt niejednoznaczne (choć chyba ze wskazaniem, że nie za bardzo), żebym coś na ich podstawie mówił.
Herbicydy z definicji zabijają rośliny, a nie zwierzęta, ale skutki uboczne to właśnie coś ubocznego. A historia medycyny zna np. przypadki, gdy jakiś antybiotyk okazał się lepszym lekiem na zapalenie niż na infekcje bakteryjne itd.
@markot
Nie napisałem jednego: ten roundup jest istotny z innego powodu. Niektóre GMO zmodyfikowane rośliny uprawne są na niego odporne. Można więc pryskać i polewać do woli zamiast dbać o pole. Wszystko zginie ale kukurydza nie. Co do malin to jeszcze nie o to chodzi.
@ppanek
To nie są uwagi pod dyskusję. To są moje szokujące dla mnie obserwacje codzienne. Czym innym jest opryskanie pola przed wysiewem, co daje uprawom 3 tygodnie, a czym innym nieopanowane polewanie wszystkiego także tuż przed i w czasie zbiorów. Bo niestety tak to wygląda w praktyce.
Pański argument o skutkach ubocznych jest wesoły. Codziennie i po każdej reklamie leków ostrzega się przed skutkami ubocznymi. To takie pozytywne.
Ten w zasadzie nieszkodliwy glyphosat będzie jednak zakazany w Niemczech. Ale oni mają doświadczenie choćby ze skutkiem ubocznym thalidomidu.