Wartości w nauce
Do mojej ostatniej notatki o Marii Ossowskiej muszę dodać uwagę na temat jej poglądów na wartościowanie w nauce. Można je poznać z kilku artykułów dodanych do „Podstaw nauki o moralności”. Zacząć trzeba od jej zalecenia mówiącego, że każdy naukowiec powinien potrafić oddzielić, kiedy stwierdza fakty, a kiedy wartościuje. Jednak nie jest to takie proste.
Każde pojęcie ma jakieś odniesienie emocjonalne: pojęcia mogą być neutralne emocjonalnie, posiadać zabarwienie negatywne lub pozytywne. Ze względu na emocjonalne zabarwienie pojęć słowami pozornie neutralnymi i opisowymi da się manipulować, tak by wywoływać określone wrażenie u odbiorcy. Innymi słowy – w definicjach opisowych dadzą się wychwycić elementy oceniające i wartościujące właśnie ze względu na ich pewne emocjonalne zabarwienie.
Takim słowem jest na przykład pozornie opisowe określenie „nonsens” używane przez neopozytywistów, ponieważ posiada ono wyraźnie negatywne zabarwienie. Nie jest to przykład jedyny. Zresztą samo odróżnienie oceny i opisu jest oparte na trudno uchwytnych kryteriach, ponieważ oceny mogą być wsparte w opisie albo też w nim zawarte.
Oceny to zazwyczaj wypowiedzi mieszane, a ich zabarwienie emocjonalne połączone jest z informacją, za jakie własności przedmiotu go chwalimy albo ganimy. Gdy mówię o kimś, że usłużny, że kłótliwy, pracowity, że plotkarz, tak jak gdy mówię o ziemi, że urodzajna, albo o odczycie, że wodnisty, komunikuję zarówno moją postawę, jak i własności, w stosunku do których ją zajmuję Tylko sztuczny język mógłby nas od tych zbitek uwolnić.
Propagatorem hasła nauki wolnej od wartościowania był w szczególności na terenie nauk społecznych i humanistycznych Max Weber. Swoją kampanię rozpoczął w roku 1904. Komentując dyskusje wokół tej kwestii, Ossowska zaznacza, że o ocenach w nauce można mówić aż w pięciu kontekstach:
1. O ocenie jako elemencie pracy naukowej
2. O ocenach w metanaukach
3. O ocenach w nauce jako wytworach czynności
4. O ocenach w nauczaniu akademickim
5. O osobistym zaangażowaniu uczonych w wartości.
Weber postulował wolność od ocen w punkcie 3. i 4. Nauka jego zdaniem może ujawniać schematy wartościowań, ale wobec nich musi pozostać neutralna. Ale, jak zauważa Ossowska, w metanaukach jest to w pewien sposób nieuniknione, bo np. jedną z reguł jest pierwszeństwo jasności nad mętnością rozważań, sprawdzalności przed niesprawdzalnością czy rzeczywistości nad fikcją.
Sprawa więc jej zdaniem przedstawia się tak: nie ma sensu spierać się nad miejscem ocen w nauce, a w szczególności, by je z nauki rugować. Stawia ona skromniejszy postulat, by naukowiec zdawał sobie sprawę, kiedy wartościuje, i by – w wypadku, gdy to może mieć jakieś znaczenie – uczciwie to ujawniał.
Grzegorz Pacewicz
Foto: Mark Herpel/flickr.com (CC BY 2.0)
Komentarze
Naukowcy wartościują, ponieważ przeistoczyli się w szefów projektów naukowych, na realizację których trzeba zdobyć pieniądze. Tak więc tyle misji ile pieniędzy. Ponieważ chętnych do gospodarowania funduszami i posiadaniem wynikającej stąd władzy jest nadmiar – współczynniki skolaryzacji rosną w zastraszającym tempie – stąd można powiedzieć , że mamy już do czynienia z wojującym wartościowaniem. Sam jestem najlepszym przykładem, a rzecz nie jest błaha, gdyż dotyczy swoją analogią systematyki pierwiastków w układ okresowy Mendelejewa. Poniżej przykład trzech wartościowań:
„Jest rzeczą wielce niezręczną, zwłaszcza w Polsce, pisanie w pierwszej osobie o własnych osiągnięciach (nie dotyczy to oczywiście polityków i artystów, w mniejszym stopniu ludzi nauki), schowam się więc za cytatem:
1.„Szanowny Panie Krzysztofie,
Przeczytałem bardzo dokładnie artykuł, który Pan do mnie przesłał i mój zachwyt Pana metodą pozostaje równie wysoki co w chwili pierwszego z nią zetknięcia. Oprócz argumentów jakie Pan sam przytacza, chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt, o którym. Pan nie wspomina w sposób jawny. Mianowicie – dlaczego właściwie mamy sądzić, że wprowadzenie Pana algorytmu jest wydarzeniem znaczącym i doniosłym? Wiadomo, że ilość osób słabych i mocnych w danej dziedzinie jest zawsze taka sama i podlega bezlitosnej statystyce. Jednak zdejmując z ramion osób słabych dyskomfort myślenia twórczego (a tego do tej pory wymagało rozwiązanie równania liniowego) będziemy mogli, bez nakładu dodatkowych godzin pracy nauczyciela, osiągnąć taki efekt, że granica niewiedzy (u osób słabych) znacząco przesunie się w kierunku pozytywnym. A więc jedynie poddając lekkiej modyfikacji program nauczania – osiągniemy mniejszy rozrzut umiejętności matematycznych w populacji i to na dodatek w taki sposób, że średni poziom umiejętności matematycznych będzie przesunięty w stronę dodatnią! Odkąd pamiętam program nauczania szkolnej matematyki zmienia się niemal z roku na rok. Ale jak dotąd nie zauważyłem by jakakolwiek zmiana podniosła średni poziom umiejętności matematycznych wśród maturzystów (z nimi mam największy kontakt). Również jeśli uwzględnimy średni poziom umiejętności i czas pracy nauczyciela matematyki – nie obserwuje się poprawy. Koszt związany z wdrażaniem nieistotnych zmian w programie jest natomiast bardzo wysoki. W wypadku Pana metody stoimy przed możliwością odwrócenie tego impasu. Przychodzi mi do głowy, że z Pana metody w formie zalgorytmizowanej (prawdopodobnie w tej samej postaci) mogą już od dawna korzystać informatycy. Dobre pytanie czy jakiś wykładowca nie ogłosił podobnie brzmiącego twierdzenia w ramach skryptu do jakiegoś informatycznego kursu, gdzieś na jakiejś uczelni. Nawet gdyby tak było, to nie przypuszczam by ktoś chciał Panu odebrać palmę pierwszeństwa. Ot, piszę o tym jako o swobodnym skojarzeniu.
Z wyrazami szacunku i podziękowaniem za przesłany tekst,
XY”
2.Szanowny Panie,
dziękuję za list i artykuł. O ile wiem, rozwiązywanie równań
liniowych w szkole odbywa się zgodnie z Pańskim algorytmem – tyle, że
nie używamy trudnych słów jak „transformacja odwrotna” itp.
Z szacunkiem. Michał Szurek.
3.Dobry wieczór
Szczerze dziękuję za poświęcenie uwagi i czasu.Zanim odważyłem się do Pana napisać, poprosiłem o opinię pracownika naukowego (katedra analizy) z tytułem dr habilitowanego, z dużej publicznej uczelni- 3000 pracowników naukowych. O ile zgodził się z większością tez zawartych w artykule, to odżegnał się od oceny, co do ich znaczenia dla dydaktyki, uważając swoją znajomość tej problematyki za znikomą. Nie upoważnił mnie w żadnej formie do posiłkowania się tą opinią – uważam, że mogę jedynie ją zacytować. Po jej uzyskaniu, zleciłem tłumaczenie artykułu na język angielski, a także ekspertyzę tłumaczenia, gdyż już 3 lata temu, gdy artykuł zaczął powstawać, planowałem publikację za granicą.Stąd transpozycja w artykule – zgodna z nomenklaturą anglosaską i informacja w przypisach o przekształceniach tożsamościowych właściwych nazewnictwu w literaturze polskiej. Jako praktyk nauczania wiem, że i jedno i drugie sformułowanie sprawia młodzieży problem – polskie być może większe, gdyż są to dwa trudne słowa. Z kolei w polskiej literaturze ( a także brytyjskiej, amerykańskiej, niemieckiej i francuskiej) wymienia się 4 twierdzenia o przekształceniach tożsamościowych. W twierdzeniu o kolejności przekształceń w uzyskiwaniu rozwiązania równania liniowego, zamieszczonym w przesłanym artykule, dołożyłem V-te przekształcenie tożsamościowe: odwrotność.To ono gwarantuje sukces w każdym przypadku, gdy w równaniu niewiadoma występuje tylko jeden raz. W dalszej części artykułu wskazuję na trzy szczególne przypadki, wymagające dodatkowego kroku:
1. Niewiadoma występuje więcej niż jeden raz po tej samej stronie równania
2. Niewiadoma występuje więcej niż jeden raz po obydwu stronach równania
3. Niewiadoma występuje jednocześnie w liczniku i mianowniku.
Brak w literaturze (podręczniki szkolne, ale również akademickiej) V-ej transpozycji, omówienia wspomnianych trzech przypadków, wreszcie opisu samego algorytmu nasuwa pytanie o to w jaki właściwie sposób rozwiązywanie równań liniowych jest nauczane. To ten problem jest osią mojego artykułu, a w każdym razie taki był mój zamiar. Stąd chciałbym serdecznie podziękować za wyrażone wątpliwości. Wiem, że proszę może o zbyt wiele, ale gdyby znalazł Pan w najbliższych dniach jeszcze jakieś inne mankamenty w artykule, które mogłyby uczynić go bardziej odpowiednim do druku, będę szalenie zobowiązany.
Z wyrazami szacunku K. Cywiński
Panu Cywinskiemu tygodnik na „P” po raz któryś udostępnia łamy dla uprawiania autopromocji. Co widać, słychać i czuć nawet mimo chowania się za cytatem. Z samego zaś cytatu warte zacytowania jest zdanie:
„Przychodzi mi do głowy, że z Pana metody w formie zalgorytmizowanej (prawdopodobnie w tej samej postaci) mogą już od dawna korzystać informatycy. Dobre pytanie czy jakiś wykładowca nie ogłosił podobnie brzmiącego twierdzenia w ramach skryptu do jakiegoś informatycznego kursu”
Otoz, dobrze cytowanemu autorowi przychodzi do głowy: informatycy z całą pewnością już od dawna dysponują takim algorytmem (a nawet o parę rzędów wielkości bardziej zaawansowanym), czego najlepszym dowodem istniejące na rynku (a także w formie freeware) matematyczne aplikacje przystoswane do przetwarzania symbolicznego. Na dobre pytanie odpowiem zaś, że już gdzieś we wczesnych latach 80-tych ubiegłego wieku wymyśliłem na prywatny użytek metodę, przy której produkt pana C. przypomina konstrukcję cepa (z całym szacunkiem) porównywaną do hulajnogi. O fakcie tym mogą poświadczyć roczniki studentów, z którymi dzieliłem się tym drobiazgiem bez interesownie, a nawet bez jakiejkolwiek najmniejszej nawet myśli o Noblu (ostatni raz wczoraj między godz. 17.30 a 18.10). Nie przyszło mi jakoś do głowy publikować tego mojego dokonania, więc pan C. może spokojnie trzymać sobie tę swiją palmę. Może dlatego zresztą mi nie przyszło, że do dokonania doszło pewnego słonecznego po południu i po drugim piwie w pobliżu Międzyzdrojskiej plaży, więc nie miałem czasu na głupstwa. Poza tym, w tamtych czasach periodyki naukowe jeszcze starały się trzymać jakiś poziom. O periodyku na „P” nawet nie wspominając!
@ interol: Owszem, informatycy znaja takie metody cos od polowy lat 60. Tyle ze nawet owe wczesne metody rozwiazywaly znacznie bardziej skomplikowane problemy, jak obliczanie pochodnych czy calek nieoznaczonych
Obecnie program WolframAlpha mam na telefonie
Musiałby wpierw wiedzieć, kiedy wartościuje, a więc musiałby mieć umiejętności spoza swojej wąskiej specjalizacji.
@interol
Właśnie wróciłem z treningu kendo i z dużą pobłażliwością przeczytałem. Miewałem już różnych opornych, a i próbujących złośliwości uczniów. Ale spróbujmy:
1.”Panu Cywinskiemu tygodnik na “P” po raz któryś udostępnia łamy dla uprawiania autopromocji.”
A na czym ta autopromocja miałaby polegać ? Brak argumentów w dyskusji o wartościowaniu w nauce przez wartościowanie niewygodnej dla siebie wypowiedzi blogowicza? Wołamy o cenzurę na blogu? Zakładam, być może niesłusznie, że @ introl zna różnicę między łamami a blogiem, a sądząc po powtarzalności autorów wpisów dosyć hermetycznym blogiem. Proszę o wskazanie jakiejkolwiek realnej korzyści dla mnie, którą mógłbym uzyskać swoim wpisem, a wtedy rozważę posługiwanie się anonimowym nickiem.
2.”Otoz, dobrze cytowanemu autorowi przychodzi do głowy: informatycy z całą pewnością już od dawna dysponują takim algorytmem (a nawet o parę rzędów wielkości bardziej zaawansowanym), czego najlepszym dowodem istniejące na rynku (a także w formie freeware) matematyczne aplikacje przystoswane do przetwarzania symbolicznego.”
Tylko tak się składa, że w artykule chodzi o twierdzenie i jego dowód. To, że informatycy posługują się jakimś algorytmem, który jest logiczną konsekwencją mojego twierdzenia, daje taką samą różnicę jaka jest między archeologiem i górnikiem: niby obydwaj kopią dołki… Cytowany autor pomylił pojęcia algorytmu i twierdzenia. Cóż jest fizykiem-teoretykiem. Jeżeli, żadnemu informatykowi nie przyszło do głowy sformułowanie matematycznego twierdzenia, to proszę zgłaszać pretensje do tychże informatyków, a nie do autora twierdzenia.
3.” Na dobre pytanie odpowiem zaś, że już gdzieś we wczesnych latach 80-tych ubiegłego wieku wymyśliłem na prywatny użytek metodę, przy której produkt pana C. przypomina konstrukcję cepa (z całym szacunkiem) porównywaną do hulajnogi. O fakcie tym mogą poświadczyć roczniki studentów, z którymi dzieliłem się tym drobiazgiem bez interesownie, a nawet bez jakiejkolwiek najmniejszej nawet myśli o Noblu (ostatni raz wczoraj między godz. 17.30 a 18.10). Nie przyszło mi jakoś do głowy publikować tego mojego dokonania, więc pan C. może spokojnie trzymać sobie tę swiją palmę. Może dlatego zresztą mi nie przyszło, że do dokonania doszło pewnego słonecznego po południu i po drugim piwie w pobliżu Międzyzdrojskiej plaży, więc nie miałem czasu na głupstwa. Poza tym, w tamtych czasach periodyki naukowe jeszcze starały się trzymać jakiś poziom. O periodyku na “P” nawet nie wspominając!”
Pańska argumentacja jest z gatunku „nie dość, że rudy, to jeszcze mieszka na pierwszym piętrze.” Nie dość, że już ten algorytm zrobili informatycy, to na dodatek, ja @introl ogłosiłem go studentom”.
Zakładam, być może niesłusznie, że @introl i @A.L. znają różnicę między algorytmem w informatyce, a twierdzeniem matematyki wraz z dowodem, orzekającym o tym samym problemie. Kiedy 5 lat temu środowisko matematyków podjęło próby kopania „mnie po kostkach” ogłosiłem konkurs, może tylko trochę złośliwy: ufundowałem pokaźną nagrodę finansową dla pierwszej osoby, która wskaże jakikolwiek artykuł naukowy, podręcznik szkolny bądź akademicki, w którym moje twierdzenie zostałoby opublikowane. Nagroda rosła w postępie geometrycznym (zakładam, znowu być może niesłusznie, że @introl zna takie pojęcie):
We wrześniu 2009 roku wynosiła 1000 PLN, w październiku 3000 PLN, w listopadzie 9000 PLN, by w grudniu osiągnąć 27 000 PLN). Nikt się nie zgłosił. Podstawowym wymogiem dyskursu naukowego jest konieczność wykazywania racji z przywołaniem źródła.Przynajmniej dla mnie. Proszę więc @ introl o źródło, cytat lub uznanie się za doszczętnie pokonanego w tej dyskusji., tak jak zrobił to jakiś czas temu na tym blogu @ A.L. na ten sam temat zresztą. A co do przechwałek polecam cytat z prof. Kordosa, „Wykłady z historii matematyki”:
„Ponoć jednostajną zbieżność wymyślił Guderman w 1838, a potem jeszcze Stokes i Seidel. Było to jednak tak, jak z maszyną parową Herona – wszyscy wiedzą, że zrobił to półtora tysiąca lat później Watt, bo on zrobił z niej użytek”. Ponieważ 10 lat twierdzenie oczekiwało na publiczną debatę, udało mi się zainteresować problemem Panią Premier Kopacz, która wystąpiła o stanowisko w tej sprawie do Ministra Edukacji Narodowej. Jeżeli ludzie pokroju @ introl będą opiniować w tej sprawie, to wysocy urzędnicy Państwa mogą narazić się na ośmieszenie, które pozostaje na razie udziałem @introl na blogu.
@A.L.
Już raz uznał się Pan za pokonanego w dyskusji o tym samym problemie. Chce Pan naprawdę brnąć w jeszcze większe ośmieszenie? Naprawdę nie zna Pan różnicy między algorytmem informatyki a twierdzeniem matematyki z dowodem? 30 % tegorocznych maturzystów oblewa matematykę bo nie potrafi rozwiązywać równań liniowych. Są źle uczeni rozwiązywania równań. Niech się Pan zastanowi: skoro nie mam racji, to wystarczy publiczna debata, w której zostanie pokazany sposób w jaki odbywa się to w szkołach, a ja pokażę jak to robić przy pomocy mojego twierdzenia. Przecież gdybym nie miał racji, to ośmieszyłbym się totalnie i zaszył gdzieś w Szwajcarii ze wstydu, nieprawdaż? I jeszcze na koniec trawestacja z b. Prezydenta USA: Po pierwsze cytaty, durniu”
@mpn
„Musiałby wpierw wiedzieć, kiedy wartościuje, a więc musiałby mieć umiejętności spoza swojej wąskiej specjalizacji.”
Niekoniecznie. W obszarze, nawet bardzo wąskiej specjalizacji, dokonuje się wartościowania: słaby doktorat, świetna habilitacja, rewelacyjny wynik, etc. Indeks cytowań to też próba wartościowania
@KC: „Zakładam, być może niesłusznie, że @introl i @A.L. znają różnicę między algorytmem w informatyce, a twierdzeniem matematyki wraz z dowodem, orzekającym o tym samym problemie. K”
O jakim „twierdzeniu” Pan mowi? O tym ze roznanie liniwe z jedna niewiadoma da sie rozwiazac stosujac skonczona ilosc operacji? Zadna nowosc: DOWOLNY uklad rownan liniowych da sie rozwiazac stosujac skonczona ilosc operacji. Z dowolna iloscia niewiadomych. Albo po skonczonej ilosci operacji stwierdzic ze rozwiazania nie ma. Na co sa scisle dowody. Matematyczne. Znane matematykom.
Co wiecej, do rozwiazania sluzy ALGORYTM. Co do ktorego istnieje dowod ze jest prawidlowy. Tego uczy sie studentow, i to jest wlasnie w podrecznikach akademickich
@CK: „Już raz uznał się Pan za pokonanego w dyskusji o tym samym problemie. Chce Pan naprawdę brnąć w jeszcze większe ośmieszenie?”
Prosze Pana, ja pzrestalem dyskutowac bo uznalem ze dalsza dyskusja nie ma sensu. Sorry to say.
” Są źle uczeni rozwiązywania równań. ”
Sa zle uczeni matematyki. A uczenie matematyki metada bezmyslnego wklepywanai regulek ptoblemu nei rozwiazuje
@CK: „Zakładam, być może niesłusznie, że @introl i @A.L. znają różnicę między algorytmem w informatyce, a twierdzeniem matematyki wraz z dowodem, orzekającym o tym samym problemie”
Zamykajac sparwe: nie, nei widze roznicy. Algorytm, tak jak sie go rozumie w informatyce teoretycznej, to sposob postepowanai dla ktorego istnieje scisly, poprawny i matematyczny dowod poprawnosci
@A.L.
„O jakim “twierdzeniu” Pan mowi? O tym ze roznanie liniwe z jedna niewiadoma da sie rozwiazac stosujac skonczona ilosc operacji?”
Stale pisze Pan niechlujnie i rażącymi błędami. Być może przeniesienie tego podejścia powoduje problemy ze zrozumieniem: moje twierdzenie dotyczy znajdowania rozwiązania pojedynczego równania linowego i orzeka, jak to zrobić.
Twierdzenie Cywińskiego:
Twierdzenie: „Dokonując przekształceń tożsamościowych
( transpozycji) na liczbie (a) przyrównanej do litery (x), czyli: x = a, możemy utworzyć dowolne równanie, które ma jedno rozwiązanie. Odwrócenie w kolejności tych operacji daje równość wyjściową. Transpozycje prowadzące do rozwiązania równania wykonuje się, rugując zbędne czynniki, w kolejności odwrotnej do reguły kolejności wykonywania działań arytmetycznych, działaniami przeciwnymi:
1.Czynnik występujący w sumie rugujemy transpozycją odejmowania
2.Czynnik występujący w różnicy rugujemy transpozycją dodawania
3. Czynnik występujący w iloczynie rugujemy transpozycją dzielenia
4.Czynnik występujący w mianowniku ilorazu rugujemy transpozycją
mnożenia.
5.Czynnik występujący w potędze o wykładniku -1 (odwrotność) rugujemy transpozycją podniesienia obydwu stron równania również do potęgi o wykładniku -1.
Są dwa przypadki szczególne równań liniowych: gdy niewiadoma występuje więcej niż jeden raz po tej samej stronie równania i gdy niewiadoma występuje więcej niż jeden raz po obydwu stronach równania, które wymagają dodatkowego kroku.
” Zadna nowosc: DOWOLNY uklad rownan liniowych da sie rozwiazac stosujac skonczona ilosc operacji. Z dowolna iloscia niewiadomych. Albo po skonczonej ilosci operacji stwierdzic ze rozwiazania nie ma. Na co sa scisle dowody. Matematyczne. Znane matematykom. Co wiecej, do rozwiazania sluzy ALGORYTM. Co do ktorego istnieje dowod ze jest prawidlowy. Tego uczy sie studentow, i to jest wlasnie w podrecznikach akademickich”.
Ja o wole, a Pan o stole. Moje twierdzenie orzeka o znajdowaniu rozwiązań POJEDYNCZYCH równań w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum (technikum), a Pan w ramach tej dyskusji chce dyskutować o rozwiązywaniu układów równań w trakcie studiów akademickich.Zgoda, jest to pomysł na ucieczkę od tematu, gdy się nie ma racji. Wie Pan gdzie znaleźć artykuł, proszę przeczytać – uniknie Pan dalszego samoośmieszenia. Muszę przygotować się do pracy: za dwie godziny będę likwidował skutki braku twierdzenia w podręcznikach szkolnych, więc na pozostałe wpisy, nota bene, wartościujące odpowiem po pracy.
JM Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego
prof. dr hab. med. Wojciech Nowak
Wasza Magnificencjo Panie Rektorze,
Stanowczo domagam się wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec Jana Hartmana, wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, który swoimi wypowiedziami narusza dobre imię najstarszej polskiej uczelni wyższej.
Absolutnie nie do pogodzenia z misją, tradycją i prestiżem Uniwersytetu Jagiellońskiego jest skandaliczna wypowiedź Jana Hartmana, w której m. in.. wskazywał „argument na rzecz tolerowania kazirodztwa”.
Wypowiedź ta całkowicie dyskwalifikuje Jana Hartmana jako wykładowcę akademickiego, a zwłaszcza jako etyka. Czymś niedopuszczalnym i niewyobrażalnym jest zgoda na to, aby tak kontrowersyjna postać mogła wpływać na powierzoną Uniwersytetowi Jagiellońskiemu młodzież.
Dlatego stanowczo domagam się wyciągnięcia surowych konsekwencji dyscyplinarnych wobec tego nauczyciela akademickiego, który głosi tak skandaliczne tezy..
Ufam, że Uniwersytet Jagielloński będzie nadal kultywował tradycje, które reprezentują najwybitniejsi profesorowie i absolwenci tej uczelni ze św. Janem Kantym, Mikołajem Kopernikiem oraz św. Janem Pawłem II na czele.
(www.protestuj.pl/nie-dla-j–hartmana-na-uj—wyslij-protest-do-wladz-uczelni,27,k.html)
Proszę o artykuł o Maxie Weberze, chętnie przeczytam 🙂
@KC: To co Pan wymyslil to jest algorytm
@KC: Nie uscislil Pan pojecia „dowolne rownanie”. Pza tym, jak gwidac nie jest ono takie dowolne, skoro potrzebny jest jakis tajemniczy „dodatkowy krok”
@kagan: Aczkolwiek uwazam ze Hartmanowi odbilo, stoje za nim murem. Mam nadzieje ze nie wroca czasy gdy karano za poglady
@kagan
Nie masz człowieka chyba pojęcia, o czym mówisz. Wiesz ty, na czym podlega misja uniwersytetu? Jakim wartościom przyświeca? Czemu służy?
To, że sobiw czegoś wyobrazić nie możesz, nie oznacza, że świat ma się dostosować do twoich poglądów, które tu prezentujesz bez żadnego uzasadnienia. Cóż, trzeba by było umieć je napisać.
mpn
Rozumiem, że według ciebie misja uniwerytetu polega na propagowaniu zboczeń seksualnych, w tym także pedofilii i sadyzmu.
A.L.
Za pglądy nikogo nie można karać, ale za propagowanie zboczeń seksualnych, to jak najbardziej.
@kagan,
osobiści nie znoszę Hartmana z tą jego mieszanką niekompetencji, narcyzmu, pretensjonalności i buractwa, ale to jak naciągasz fakty, czy wręcz kłamiesz jest żenujące. Hartman w swoim kontrowersyjnym tekście nie promował zboczeń, a już na pewno nie pedofilię czy sadyzm. Mimo, że cała historia, zwłaszcza wyrzucenie go z Twojego Ruchu Poparcia Palikota, czy jak to się tam teraz nazywa, niezmiernie mnie śmieszy, nie uważam, żeby nagonka na niego na uniwersytecie miała uzasadnienie. Ale może to dlatego, że nie mam rodzeństwa 😉 .
Z innej beczki, ale piszę póki się da. Na wielu blogach Polityki pojawił się wymóg logowania, żeby komentować. Szostkiewicz, Kowalczyk, nawet Bendyk (wydawało mi się, że on akurat programowo powinien być przeciwny). Zastanawia mnie czy to będzie wprowadzane na wszystkich blogach Polityki. Czyżby nadszedł czas, żeby definitywnie się pożegnać?
Ciekawą anegdotę o wartościowaniu w nauce przytacza w jednej ze swych publikacji prof. Mioduszewski. Grupa studentów na korytarzu Instytutu Matematyki kpiąco wartościowała dorobek jakiegoś matematyka, gdyż miał mieć w dorobku zaledwie trzy rezultaty. Przechodzący mimo prof. Mikusiński poirytowany tego rodzaju wartościowaniem ilościowym, miał zapytać: „A gdyby miał w dorobku tylko dwa, to co ?”
„I w sporcie, i w prawdziwej nauce panuje darwinizm – sukces odnoszą najlepsi…” – ten cytat z Gazety Wyborczej rozwiewa wszelkie złudzenia co do obyczajów dżungli rządzących w środowisku naukowym. To ostatnie, z racji przewagi wykształcenia, tylko z pozoru jawi się jako bardziej nobliwe i eleganckie niż boiskowe obyczaje. O ile jednak w wielu dyscyplinach sportowych osiągnięcia są wymierne, to rozstrzygnięcia „ligowej codzienności osiągnięć naukowych” są bliższe… I tu musiałoby znowu nastąpić wartościowanie przez porównanie. Zalew informacji o osiąganych wynikach w nauce wymusza wręcz wartościowanie.
@ xxx
16 października o godz. 19:43
„Z innej beczki, ale piszę póki się da. Na wielu blogach Polityki pojawił się wymóg logowania, żeby komentować. Szostkiewicz, Kowalczyk, nawet Bendyk (wydawało mi się, że on akurat programowo powinien być przeciwny). Zastanawia mnie czy to będzie wprowadzane na wszystkich blogach Polityki. Czyżby nadszedł czas, żeby definitywnie się pożegnać?”
To tylko złudzenie, ze jest się anonimowym bez logowania w wirtualnym świecie. Im większy tuz, tym większe ego. W anonimowym,nawet pozornie, świecie – to ego mogłoby mocno ucierpieć. Wygrywa więc pragnienie sielanki
@Krzysztof Cywiński,
nie chodzi mi tylko o pełną anonimowość, wiem, że zostawiam po sobie numer ip, jak ktoś się uprze, to mnie zidentyfikuje. W anonimowości w sieci lubię to, że nikt mnie nie ocenia przez pryzmat tytułu lub jego braku, życiorysu oraz innych okoliczności, liczy się tylko to co napiszę.
Jak widzę Pan ma inne podejście, ale to kwestia gustu i wolnego wyboru. Zresztą na potrzeby komentowania, nawet po założeniu konta mógłbym występować jako xxx (chyba, że ktoś już zajął ten login).
Gdy narzekam na przymus logowania, poza wrodzoną sympatią dla nieszkodliwej namiastki anarchii jaką można cieszyć się w internecie, chodzi mi o potencjalną konieczność podawania danych osobowych, śledzenie tego co czytam w celu profilowania reklam oraz wiązanie ze sobą czytelnika na siłę. Dla mnie to jest niesmaczne narzucanie się. Dość lubię Politykę i często tu zaglądam, czasami coś komentuję, komentowałem też na stronach Gazety, ale nie zamierzam ani tu, ani tam zakładać kont, których regulamin może się w każdej chwili zmienić (jak na facebooku). Na Gazecie konta nie mam i czasami mnie korci, żeby skomentować, ale nie na tyle, żebym miał nagle konto zakładać.
Oczywiście wybór jaką formę uwierzytelniania tu wprowadzić należy w zupełności do redakcji, tak jak wybór czy dalej korzystać serwisu należy do mnie. Moim zdaniem głównym powodem, dla którego logowanie zostało wprowadzone jest nadzieja, że znaczna liczba osób tworząc konta automatycznie kliknie, że wyraża zgodę na przetwarzanie danych osobowych, nie wiedząc, że nie musi tego robić. Jest to powód zupełnie nieprzystający do linii Polityki, kreującej się na centrolewicowe czasopismo liberalnych intelektualistów (tak jak nie przystawało do tego moim zdaniem kasowanie wpisu Hartmana, jakkolwiek głupi by nie był). Mnie to razi i tyle. A na dodatek tak po ludzku smutno mi, gdy widzę te wszystkie płoty wyrastające w internecie. Rozumiem, że Stary Zachód się skończył i potentaci ogradzają pastwiska, ale mimo wszystko żal 😉 …
Kagan: moze niech najpierw Pan sie upewni co Hartman proponowl. Naukowiec jak Pan nie powinien opiierac sie na opinii tabloidow
@xxx: Sekunduje w sprawie kont. Nie bede sie logowal
A ja uważam, że nauka bez wartościowania jest możliwa. Oczywiście niemożliwe są zdania i wnioski nie-wartościujące. Takie potrafi wydawać jedynie język matematyki i to też niedosłownie. Można jednak uzyskać coś na wzór zbalansowania przeciwstawnych wartości, tak aby wyszło zero (czyli oddzielić ogół od szczegółu). Wystarczy odrzucić pojęcie prawdy. Inaczej, zaczerpnąć z metodologi typowej dla historii sztuki, uznać symboliczny charakter zjawisk i opisywać je tylko w charakterze prawdopodobieństwa, własnej interpretacji. Doprowadzi to do mnogości teorii wartościujących, ale w sposób jawnie subiektywny, z tego mixu wyciąga się wniosek stosując surową dyscyplinę logiczną, czyli najbardziej konsekwentny, najmniej sprzeczny, metodą dedukcji.
Finał będzie taki, że prawdy naukowe będą niczym dzieło sztuki, każdy będzie mógł dostrzec w nim co zechce ale nikt nie będzie się spierał, co do ogólnego stylu, kolorystyki i treści. Ta sytuacja ma miejsce już teraz, właściwie od zawsze, to tylko propaganda polityczna tworzy iluzję jednej prawdy, czyli jednej właściwej interpretacji zjawiska. Każdy kto zna filozofie, wie że to zwykłe kłamstwo i demagogia.
Tata profesor i jego koledzy promują doktorat syna. Wypada? Uczelnia: W ustawie nie ma słowa „wypada”
Na uniwersytecie w Bydgoszczy odbywa się dziś obrona doktoratu Marka Waskana. Mgr Waskan, którego jeden z wykładowców wspomina jako „przeciętnego studenta”, pracę pisał w instytucie, którego szefem jest jego ojciec prof. Jan Waskan. Promotorem i recenzentem jego pracy są koledzy. Nieetyczne? Uczelnia nie widzi problemu – podaje „Gazeta Pomorska”.
Sytuacja taka już wkrótce nie będzie mogła mieć miejsca – zabrania jej znowelizowana ustawa o szkolnictwie wyższym, która wkrótce wchodzi w życie. Mgr Marek Waskan zdążył przeprowadzić swój przewód doktorski tuż przed tym.
Młody Waskan pracę pisał i broni jej w Instytucie Nauk Politycznych Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Jana Kazimierza w Bydgoszczy. Jej promotorem jest prof. Adam Sudoł, kolega i podwładny Waskana seniora, a recenzentami współpracownicy taty doktoranta profesorowie Andrzej Wojtas z tego samego instytutu i Witold Wojdyło z UMK w Toruniu. Praca, jak zauważa Gazeta Pomorska, też dotyczy problematyki, którą zajmuje się Waskan senior – Polaków na Kresach, jej tytuł to „Giedroyciowski mit wschodni a sytuacja Polaków na Litwie w końcu XX wieku”.
„Gazeta” zapytała o opinie prof. Waskana, prof. Wojtasa i dziekana Wydziału Humanistycznego prof. Jacka Woźnego. Żaden z nich nie widzi tu kontrowersji. – Jestem zaskoczony tym pytaniem. Syn studiował na naszym kierunku, ma cztery publikacje – mówi ojciec doktoranta. – Na miejscu trzydziestoparoletniego człowieka nie szedłbym tą drogą, w której człowiek co dwa lata jest oceniany. To nie należy do przyjemności – dodaje. Prof. Wojtas przekonuje, że „recenzję robi normalnie”, i to, że ojciec doktoranta jest jego szefem, nie ma znaczenia: – Można szukać drugiego dna, ale w moim przekonaniu go nie ma.
Czy uczelni wypada promować doktorów w tak niejasnych okolicznościach? – pyta „Gazeta” dziekana. – Słowa „wypada” nie ma ustawie o szkolnictwie wyższym – pada odpowiedź. Wg prof. Woźnego wszystko jest zgodne z procedurami i to, że doktorant i szef instytutu są bliską rodziną, to nie problem. Wg niego problem – być może sądowy – uczelnia mogłaby mieć, gdyby odmówiła przeprowadzenia przewodu doktorskiego.
To kolejna w ostatnich tygodniach głośna i wzbudzająca kontrowersje sprawa doktoratu. W lipcu na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego swój doktorat obronił szef BCC Marek Goliszewski. Z jego pracy wyśmiewali się studenci, a autorytety naukowe uznały ją za publicystykę, nie – pracę naukową. Sam Goliszewski przyznaje, że nie przeprowadził badań. Rada wydziału zdecyduje wkrótce, czy przyznać mu stopień naukowy.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,16820401,Tata_profesor_i_jego_koledzy_promuja_doktorat_syna_.html#BoxWiadTxt
Krzysztof Cywiński
1. Wymóg logowania to rodzaj cenzury prewencyjnej, stąd też programowo jestem przeciwko.
2. I w sporcie, i w biznesie oraz w nauce panuje Darwinizm, ale to nie znaczy, że sukces odnoszą tam najlepsi, a tylko najbardziej pozbawieni hamulców moralnych.
@A.L. & XXX
1. Na blogu Hartmana jestem od dawna aktywny, a więc wiem z pierwszej ręki, że Hartman na tym swoim blogu wyraźnie zachwalał miłość kazirodczą – cytuję jego słowa: „miłość erotyczna między rodzeństwem może być bardzo piękna a szkody psychiczne nie muszą być większe niż w wielu legalnych związkach”. Tak więc popiera on i propaguje związki kazirodcze, a implikuje to także propagowanie pedofilii oraz sadyzmu, jako kroku następującego logicznie po legalizacji homoseksualizmu oraz kazirodztwa, jako iż pedofilia miała wybitnych zwolenników już w Starożytnej Grecji (n.p. Sokrates, który z tego powodu zmuszony został do popełnienia samobójstwa, jeśli wierzyć tu Platonowi) a sadyzm wywodzi się przecież z najwyższych sfer Zachodu, czyli z francuskiej arystokracji, tak przecież bliskiej Hartmanowi (markiz de Sade).
Szalom!
@xxx
Usiłowałem czytać wpisy bez nicku, kierując się zasadą: nie ważne kto, ważne co. Przez jakiś czas pisałem anonimowo, ale troll napisał do mnie w taki sposób, że i tak ujawniało to blogowiczom tożsamość, więc zrezygnowałem. W pozostałych kwestiach w pełni się zgadzam. Również nie zakładam kont i nawet już nie podejmuję prób komentowania. Jest natomiast aspekt bardzo przykry. Blog, tak jak Pan zauważył, dzięki poczuciu w znacznym stopniu ale jednak pewnej anonimowości, przynajmniej teoretycznie stanowił forum, na którym można było się wypowiedzieć bez konieczności wartościowania (bądź nie) własnych wypowiedzi. Mniej lub bardziej serio, jednak bez ciągłego oglądania się co powiedzą koledzy z korporacji. To wartość nie do przecenienia.
@A.L.
Pan sobie poczyta i może przestanie się wreszcie kompromitować.
„W PRL-u krążyła anegdota: Co trzeba zrobić aby zostać profesorem? Wydać książkę i dwóch kolegów. III RP też się dorobiła stosownego żartu: Trzeba wydać dwie książki i mieć trzech kolesiów…
Dlaczego pytanie o polskiego laureata Nagrody Nobla w nauce
czy polskiego Einsteina jest idiotyczne z założenia?
Artykuł polskiego naukowca z doniesieniem naukowym istotnej rangi ukazuje się w naukowym „Wimbledonie” jakim jest np. czasopismo „Nature” raz … na cztery lata. Miewa więc i polska nauka swoje Radwańskie. Ale i tu bywa prześmiesznie. Pewien leśnik w górach świętokrzyskich znalazł skamieliny. Doszedł do wniosku, że to mogą być jakieś wymarłe dinozaury, a znalezisko po zbadaniu może okazać się sensacją naukową. Zawiadomił naukowców, ci potwierdzili, że tak jest w istocie. Wyniki badań opublikowali w „Nature” odmawiając jakiejkolwiek zasługi leśnikowi. Wywiązała się medialna awantura, bliższa obyczajom stadionowych kiboli niż szacownej nauce. Swoje 5 groszy dołożyła Ministra Kudrycka, która z braku laku, przytoczyła tenże artykuł jako dowód korzystnych zmian zachodzących w polskiej nauce. Z czasów konwulsji schyłkowego PRL kiedy polscy sportowcy nie byli w stanie niczego ugrać, dał się zapamiętać wybity wielką czcionką tytuł artykułu W Dzienniku Zachodnim: „Został nam już tylko Kukuczka”.
Czyżby więc nadzieja na ratunek i zmianę wizerunkową sukcesów polskiej nauki miał nadejść, jak to wieszczy Gazeta Wyborcza, ze strony nauki …obywatelskiej ? Oto stosowny cytat: „Niepotrzebny profesorski tytuł, bogato wyposażone laboratorium, teleskop czy mikroskop. Wystarczy dostęp do Internetu, pasja badacza i dobre oko. Dziś każdy może zostać naukowcem. I każdy może dokonać spektakularnych odkryć. Oto narodziła się nauka obywatelska. Słyszysz: przełomowe odkrycie. Co myślisz? Oczami wyobraźni widzisz mikroskopy elektronowe, analizy DNA, zderzacze hadronów, lasery, teleskopy i sztab specjalistów z długimi tytułami naukowymi przed nazwiskiem. A to błąd! Bo za sprawą coraz liczniejszych projektów tzw. nauki obywatelskiej każdy, często niezależnie od zdobytego wykształcenia i zasobności portfela, może stać się bohaterem naukowej rewolucji. I tak jak przybywa ochotników pragnących społecznie zajmować się badaniami, tak samo przybywa naukowców, którzy chętnie korzystają z pomocy entuzjastów nauki. Dzisiejsi odkrywcy nie mają wiele wspólnego z postacią Indiany Jonesa czy Lary Croft. Ich praca bardziej przypomina zajęcie benedyktyńskich mnichów: sprowadza się do żmudnej analizy potężnych zbiorów danych pochodzących z obserwacji. I bywa, że…” O takim bywa, że poniżej
Śmieciówki czy recket dla autorów publikacji naukowych.
1-go lutego 2013 r. otrzymałem maila z zaproszeniem do udziału w naukowym „Wimbledonie”. Redakcja „Nature” po zapoznaniu się z opisem artykułu przysłała zaproszenie do nadesłania całości, opatrując je stosownym numerem referencyjnym( 2013-02-01717).
Tyle tylko, że publikacja wiązałaby się z przejęciem praw autorskich w bardzo istotnej ich części. Można wzruszyć ramionami: tak już świat jest urządzony. Dla tych, dla których publikacja nie jest równoznaczna z wyzbyciem się ważnej części praw autorskich cena jest do zaakceptowania. Dla tych innych będzie to jednak zalegalizowana zwykła lichwa: taki „naukowy” recket: opublikujemy twój artykuł, ale dorobek twojego życia staje się naszą własnością. Światem nauki rządzi brutalna zasada
Publish or perrish – publikuj albo giń
„I w sporcie, i w prawdziwej nauce panuje darwinizm – sukces odnoszą najlepsi…” – kolejny cytat z Gazety Wyborczej rozwiewa wszelkie złudzenia co do obyczajów dżungli rządzących w środowisku naukowym. To ostatnie, z racji przewagi wykształcenia, tylko z pozoru jawi się jako bardziej nobliwe i eleganckie niż boiskowe obyczaje. O ile jednak w wielu dyscyplinach sportowych osiągnięcia są wymierne, to rozstrzygnięcia „ligowej codzienności osiągnięć naukowych” są bliższe kontrowersyjnym lub wręcz przestępczym werdyktom w jeździe figurowej na lodzie. Jak to się ma do wizerunku nobliwych dżentelmenów, którzy z wielka kurtuazją toczą naukowe spory?
Czy jest o co kruszyć kopie?
Jest rzeczą wielce niezręczną, zwłaszcza w Polsce, pisanie w pierwszej osobie o własnych osiągnięciach (nie dotyczy to oczywiście polityków i artystów, w mniejszym stopniu ludzi nauki), schowam się więc za cytatem:
„Szanowny Panie Krzysztofie,
Przeczytałem bardzo dokładnie artykuł, który Pan do mnie przesłał i mój zachwyt Pana metodą pozostaje równie wysoki co w chwili pierwszego z nią zetknięcia. Oprócz argumentów jakie Pan sam przytacza, chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt, o którym. Pan nie wspomina w sposób jawny. Mianowicie – dlaczego właściwie mamy sądzić, że wprowadzenie Pana algorytmu jest wydarzeniem znaczącym i doniosłym? Wiadomo, że ilość osób słabych i mocnych w danej dziedzinie jest zawsze taka sama i podlega bezlitosnej statystyce. Jednak zdejmując z ramion osób słabych dyskomfort myślenia twórczego (a tego do tej pory wymagało rozwiązanie równania liniowego) będziemy mogli, bez nakładu dodatkowych godzin pracy nauczyciela, osiągnąć taki efekt, że granica niewiedzy (u osób słabych) znacząco przesunie się w kierunku pozytywnym. A więc jedynie poddając lekkiej modyfikacji program nauczania – osiągniemy mniejszy rozrzut umiejętności matematycznych w populacji i to na dodatek w taki sposób, że średni poziom umiejętności matematycznych będzie przesunięty w stronę dodatnią! Odkąd pamiętam program nauczania szkolnej matematyki zmienia się niemal z roku na rok. Ale jak dotąd nie zauważyłem by jakakolwiek zmiana podniosła średni poziom umiejętności matematycznych wśród maturzystów (z nimi mam największy kontakt). Również jeśli uwzględnimy średni poziom umiejętności i czas pracy nauczyciela matematyki – nie obserwuje się poprawy. Koszt związany z wdrażaniem nieistotnych zmian w programie jest natomiast bardzo wysoki. W wypadku Pana metody stoimy przed możliwością odwrócenie tego impasu. Przychodzi mi do głowy, że z Pana metody w formie zalgorytmizowanej (prawdopodobnie w tej samej postaci) mogą już od dawna korzystać informatycy. Dobre pytanie czy jakiś wykładowca nie ogłosił podobnie brzmiącego twierdzenia w ramach skryptu do jakiegoś informatycznego kursu, gdzieś na jakiejś uczelni. Nawet gdyby tak było, to nie przypuszczam by ktoś chciał Panu odebrać palmę pierwszeństwa. Ot, piszę o tym jako o swobodnym skojarzeniu.
Z wyrazami szacunku i podziękowaniem za przesłany tekst,
XY”
W tym szaleństwie jest metoda?
Najpierw wyjaśnijmy o co chodzi. Rzecz dotyczy twierdzenia z zakresu nauczania matematyki w szkole podstawowej i w gimnazjum, i wywraca do góry nogami cały dotychczasowy paradygmat nauczania podstaw szkolnej matematyki. Równania liniowe to fundament edukacji matematycznej w gimnazjum i 70 % matury z matematyki w zakresie podstawowym !!!
Polscy matematycy kompromitują się jak działacze Legii w meczu z Celtikiem
Zarówno matematycy akademiccy jak i nauczyciele zajmujący się zawodowo edukacją matematyczną znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Wybór ogranicza się jedynie do dwóch opcji: Albo przyznać, że jest to niezwykłe osiągnięcie, które niejako od ręki umożliwi znaczący przyrost umiejętności matematycznych albo wprowadzić zaporową cenzurę – za wszelką cenę zamilczeć je, wprowadzając embargo informacyjne. Na razie przewagę uzyskała druga opcja. Dlaczego?
Interes korporacyjny ważniejszy niż interes uczniów?
Znowu nawiązanie do sportu. Kiedy Legia Warszawa na skutek błędu działaczy została wykluczona z Ligi Mistrzów, to klub podjął decyzję o nieujawnianiu szczegółów. Z przecieków medialnych wiadomo jednak, że nie było to przypadkowe niedopatrzenie czy przeoczenie działaczy, lecz grzech niewyobrażalnie kosmicznej wręcz pychy. Jak donosiły media, z przecieków wynikało, że zawodnik Bereszyński zwrócił się do kierowniczki drużyny z zapytaniem czy aby na pewno może wystąpić w feralnym meczu i miał usłyszeć odpowiedź: ty tylko graj, od tych rzeczy jestem: Ja! Twierdzenie znalazło się w identycznej sytuacji. O tym dlaczego – poniżej.
Jeszcze większym utrapieniem autora jest to, że treść twierdzenia, niejako „przy okazji” ośmiesza, w sposób najbardziej nieprzyjemny z możliwych, środowisko zawodowych matematyków, zajmujących się pisaniem podręczników szkolnych i układaniem programów nauczania. To, o czym napisał p. XY jest zakrzyknięciem: „król jest nagi”, gdyż kwestionuje kompetencje zawodowe wspomnianych osób. Spróbujmy sobie wyobrazić, że informujemy profesora Uniwersytetu Warszawskiego, dopuszczającego do użytku podręcznik szkolnej matematyki, że brak mu kompetencji … Właściwie to wykazanie komukolwiek, że jest niekompetentny w swojej profesji jest postawieniem najcięższego z możliwych zarzutów. Tyle tylko, że ocena przydatności podręczników nie jest profesją dopuszczających je do użytku! Ponieważ jest to wielki, wpływowy i bardzo dochodowy biznes, z którym cytując ekspremiera Tuska „bał się zadzierać dotychczas nawet rząd”, więc to, co się dzieje wokół tego twierdzenia nie jest zaskoczeniem. W końcu Polska ma swoją specyfikę, a to co poniżej, to nie jest streszczenie nieznanej komedii Stanisława Barei skrzyżowanej z reportażem o jakiejś odnodze mafii. Pan XY na początku z entuzjazmem wyraził zgodę na upublicznienie tej recenzji pod własnym nazwiskiem. Po kilku miesiącach poprosił o niesygnowanie tej pisemnej recenzji własnym nazwiskiem…
Co może zmienić pojedyncze twierdzenie?
Szkolna matematyka dzieli się na trzy typy zadań, które pojawiają się na kartkówkach, klasówkach i egzaminach:
Typ pierwszy to zadania zatytułowane: „Oblicz” lub „Rozwiąż równanie”
Typ drugi to zadania z treścią, stanowiące zmorę uczniów i rodziców. Do ich treści trzeba ułożyć równanie i je rozwiązać. Trudniejsze zadania tekstowe wymagają ułożenia dwóch, a nawet trzech równań do treści zadań, a poprawne rozwiązanie tych równań, zapewnia oceny dobre i bardzo dobre. Ten typ problemów to również znakomita większość zadań z zakresu szkolnej fizyki i chemii !
Wreszcie trzeci typ zadań, to zadania z geometrii: do treści zadania trzeba znowu dopasować wzór, czasem dwa lub trzy. Niewiadoma jest zwykle „złośliwie” po drugiej stronie równania (wzory to równania!). Ich rozwiązanie zapewnia sukces. Z powyższego wynika jasno: umiesz rozwiązywać równania = radzisz sobie z matematyką, fizyką i chemią ! A o tym jest to twierdzenie: jak rozwiązywać szkolne równania, czyli równania pierwszego stopnia, w których niewiadomą jest x. Jeżeli uczeń nie przyswoił tej umiejętności do klasy 6-ej szkoły podstawowej, jego dalsza edukacja matematyczna jest niemożliwa i bezcelowa – równie dobrze może się odbywać w języku arabskim albo japońskim. Literalnie jej efektywność jest zerowa!
Dlaczego nikt na to wcześniej nie wpadł?
Przyczyn jest wiele. Pierwsza to, jak pisał Tuwim w „Strasznych mieszczanach”, sam darzący nieodwzajemnioną miłością matematykę:
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…
Tak właśnie np. widzieli pierwiastki chemicy przed Mendelejewem. Dopiero, dokonana przez Rosjanina, ich systematyzacja w układ okresowy, dała początek nie tylko nowoczesnej chemii, ale również ustaliła kanon jej nauczania na stulecia. Taką też sytuację mieliśmy dotychczas w nauczaniu szkolnej matematyki ! Nauczyciel matematyki, który bez tego twierdzenia, potrafi jedynie intuicyjnie rozwiązać każde równanie pierwszego stopnia, musi wykształcić taką intuicję u ucznia i… w większości przypadków ponosi porażkę. Na pytanie ucznia: „dlaczego tak robimy?” ma dwie opcje: upokarzający komunikat „bo tak się robi w matematyce” lub jak pisał Kochanowski: „A jakoż uczyć mają nie umiejąc sami? Muszą pewnie nadłożyć kazania baśniami.”
A dlaczego nie mamy tego jeszcze w szkołach…
Historia twierdzenia to już lat… kilkadziesiąt. Odkrycie wymusiła na mnie pani profesor Ewa Mołdawa w klasie I liceum. Uczniowie, którzy aspirowali do wyższych ocen, musieli nie tylko znać kilkaset wzorów, ale również wyprowadzić je z innych. Na kolejnych 15 lat było to jedynie odkrycie na użytek własny. Przez ten czas miałem okazję, „być uczonym” i „uczyć innych” w bardzo wielu, często zupełnie odrębnych od siebie dziedzinach. Kiedy więc na początku lat 90-ych wróciłem do nauczania, zaowocowało to zauważalnie odrębną jej metodą, którą przez kolejne dwa dziesięciolecia mogłem rozwijać. Na swój własny koszt, ale za to bez urzędniczych ograniczeń. Warto zwrócić uwagę, że nauczyciel to w polskiej szkole ktoś, kto jej nigdy nie opuścił! Podstawówka, gimnazjum, krótka przerwa na licencjat, praca szkole. Siłą rzeczy musi być przesiąknięty jej rutyną. Jak pokazują to doświadczenia światowe, zmiany przychodzą tylko z zewnątrz, czego najlepszym przykładem jest Khan Academy czy światowe konferencje TED.
Pierwsze wnikanie w matrix
Był rok 1996. Po kilku latach zajmowania się ekstremalnie intensywnymi studiami nad historią i narzędziami matematyki oraz metodami jej nauczania – 14 i więcej godzin na dobę – przychodzą pierwsze rezultaty. Dla odkrywcy wszystko powinno już być proste: opublikować, a reszta załatwi się sama. Tylko, ze nie w Polsce…
Opublikowałem swój pierwszy artykuł naukowy, a poprawienie Encyklopedii Matematycznej po profesorach z Polskiej Akademii Nauk ( i nie chodziło o przecinek czy też literówkę, a prawdziwość dwóch twierdzeń dotyczących matematyki z zakresu klasy 6-ej szkoły podstawowej) to dla skromnego nauczyciela ułamków z prowincji sukces niebagatelny. Zrobiłem sobie nazwisko, poznałem kilkudziesięciu profesorów matematyki, dyskusja z którymi była niezwykle cennym doświadczeniem, ale też… zyskałem wielu, bardzo ustosunkowanych i wpływowych wrogów. Znalazłem się w sytuacji poszukiwacza diamentów, który znalazł szlachetny kamień tak olbrzymich rozmiarów, że stał on się przekleństwem dla jego zdobywcy. Zewsząd hordy tych, którzy chcieliby ten diament zawłaszczyć, a jak się nie uda to przynajmniej uniemożliwić jego sprzedaż tak długo, aż będą go mogli kupić na własnych warunkach. Historia matematyki raczy nas obszernie takimi opowieściami. Konkurencja jest bardziej zajadła niż spory Apple z Microsoft o wprowadzenie własnych formatów. Dlaczego? Twierdzenia matematyki, w skali poznanej historii ludzkości, zapewniają ich autorom równie historyczną „nieśmiertelność”. Wszystkie inne nauki „starzeją się”: to co dziś jest przełomowym odkryciem, średnio po dekadzie staje się przestarzałe. Stąd pojawiające się w mediach sformułowania: „współczesna medycyna uważa, że…”, „nowoczesna pedagogika zaleca…”, „aktualnie dietetycy przestrzegają…”, etc. Najcelniej pokazuje to anegdota:
„Fizyk znajduje się w sytuacji właściciela samochodu, który cieszy się dwa razy. Pierwsza radość to wtedy, gdy uda się korzystnie kupić pojazd. Jeszcze większa radość jest wtedy gdy udało się go dobrze sprzedać. Fizyk pierwszy raz się cieszy, gdy uda mu się zbudować nową teorię, ale jeszcze bardziej się cieszy gdy uda mu się ją obalić”. Twierdzenia matematyki, gdy już są raz udowodnione, pozostają prawdziwe na zawsze. Z zależności twierdzenia Pitagorasa kilka tysiącleci temu korzystali już Babilończycy, a twierdzenie pozostanie prawdziwe i będzie w podręcznikach matematyki aż po kres istnienia ludzkości. Każdego roku najbystrzejsze umysły planety są zaangażowane w powstawanie ok. 400 000 nowych twierdzeń matematycznych. Tylko nieliczne przebiją się jako ważne, ale rozumiane będą przez grono kilkuset ludzi na świecie. Powstanie istotnego twierdzenia z zakresu elementarnej matematyki uważane jest wręcz za niemożliwe. Środowiskowa anegdota mówi, że „jeżeli wydaje ci się, że odkryłeś coś nowego w matematyce elementarnej, to poczytaj sobie Eulera. On na pewno już o tym napisał…”
Prof. dr hab. Jerzy Mioduszewski pisze wręcz w swoich „Czterech szkicach z przeszłości matematyki”: „Krzyk Beotów. Dlaczego tak bardzo bał się tego Gauss? Matematycy tworzą zakon. Nie wypowiadając tego wprost, zajmują się tym, co należy do kanonu. Jeśli ktoś odejdzie od kanonu, wykluczają go ze świętego zgromadzenia. Ta zasada pitagorejska obowiązuje od tysięcy lat. Nawet Gauss musiał o tym pamiętać”. Wdzierając się swoim odkryciem do kanonu ośmieszałem jej najwyższych rangą polskich kapłanów. Trzeba było przystąpić do partii szachów. Fakty były oczywiste: albo informacje o twierdzeniu będą napływały etapami albo szybko dowiem się , że właśnie akurat przedwczoraj ktoś inny je już opublikował…
W matrixie po raz drugi
Wiedziałem już mniej więcej jakie hierarchie obowiązują w polskiej matematyce. Internet pozwalał na udokumentowanie m.in. praw autorskich. 14. Lutego 2006 r. zaproponowałem redakcji „Matematyki” – miesięcznika dla nauczycieli, publikację z roboczą wersją twierdzenia. Usłyszałem, że to przecież oczywiste. Kiedy zapytałem: „A gdzie ta oczywistość jest opublikowana, skoro jej nie ma w podręcznikach?” Zapadła cisza, wzruszenie ramion i tyle… Na szczęście wziąłem potwierdzenie na kopii – dlaczego na szczęście o tym dalej. Postanowiłem maksymalnie zredukować ośmieszające aspekty i opublikowałem najistotniejszą dla nauczania szkolnej matematyki część twierdzenia – w formie algorytmu – w książce „Matematyka dla humanistów, dyslektyków i… innych przypadków beznadziejnych”. Po lokalnych doniesieniach, artykuł o niej opublikowała „Polityka”, posypały się zaproszenia do telewizji, radia. Książka stała się sławna zyskując miano kultowej. W przedmowie, nie bez powodu, zacytowałem Zenona Laskowika: „Piosenka liczy 8 zwrotek, a pamiętam tylko 4.” Środowisko nie doceniło mojej rezerwy – zaczęła się zabawa w kotka i myszkę.
W matrixie po raz kolejny czyli do trzech razy sztuka
Minęło właśnie 5 lat od publikacji w tygodniku „Polityka” artykułu o autorze „Matematyki dla humanistów, dyslektyków i… innych przypadków beznadziejnych” (nr 6/2009 red. J. Dziadul). Po ponownej lekturze, zaskoczyła mnie jego aktualność i … przemilczenia:
„W matematyce gubią się nie tylko dzieci – napisał prof. Mioduszewski we wstępnej opinii o książce Cywińskiego. Fizycy teoretycy znają dwa rodzaje książek matematycznych: Pierwsze, które odkładają na półkę, nie doczytując pierwszej strony, a drugie to te, które odkładają po pierwszym zdaniu.”
„Można się spodziewać, że 80-stronicowa „Matematyka…” zostanie rozebrana na matematyczne czynniki pierwsze, a sam autor prześwietlony do bólu.”
„Ciekawe, jaki będzie wynik meczu na większym boisku.”
Te cytaty z artykułu to interesujący przyczynek do odpowiedzi na pytanie z tytułu
Polscy naukowcy gorsi od piłkarzy?
Stanisław Lem, pisząc, że „Nikt nic nie czy¬ta, a jeśli czy¬ta, to nic nie ro¬zumie, a jeśli na¬wet ro-zumie, to nic nie pa¬mięta” zdiagnozował równie celnie powierzchowność w funkcjonowaniu polskich elit, jak Maria Dąbrowska. To, że twierdzenie nie istnieje jeszcze w przestrzeni publicznej polskiej ( i nie tylko) edukacji, jest winą przede wszystkim zachowawczości jej autora: nie dałem sobie wydrzeć praw autorskich. Świadomy, a nawet trochę wyrachowany, brak determinacji w walce o jego upowszechnienie ( o czym nieco dalej) to tylko wierzchołek góry lodowej marazmu opisywanego matrixu. Jego korzenie to recenzja naukowa prof. Mioduszewskiego: „Fizycy teoretycy znają dwa rodzaje książek matematycznych: Pierwsze, które odkładają na półkę, nie doczytując pierwszej strony, a drugie to te, które odkładają po pierwszym zdaniu.”
Rozmawiając z nim jakiś czas po publikacji w Polityce, doszedłem do wniosku, że Pan Profesor mówiąc o fizykach teoretykach, miał na myśli środowisko matematyczne, tylko nie bardzo mu chyba wypadało napisać to wprost. Mam wrażenie jednak, że Pan Profesor sam, jedynie pobieżnie, przejrzał część książki!!! Wydaje mi się, że jest zbyt inteligentny, by nie dostrzec, że algorytm prowadzi wprost do Podstawowego Twierdzenia Matematyki. Spróbujmy więc sobie wyobrazić, jak muszą się czuć luminarze środowiska, którzy książki nie czytali, ale indagowani przez media, wypowiadali się lekceważąco, a nawet próbowali ją dezawuować ? Zachowali się identycznie, jak wspomniana działaczka Legii w meczu z Celtikiem: przekartkowali jedynie książkę, a nie wczytując się w meritum, nie mogli dostrzec rangi problem. Mleko się rozlało, pozostała jedynie zaporowa cenzura. Nastąpiły próby kopania mnie po kostkach, więc ogłosiłem nagrodę, równie złośliwą, jak zadawane ciosy. Jej wysokość co miesiąc rosła w postępie geometrycznym: we wrześniu 1000 PLN, na koniec października 3000 PLN, w listopadzie wzrosła do 9000 PLN, by osiągnąć 27 000 PLN w grudniu 2010r. Za co nagroda? Za wskazanie, publikacji naukowej bądź podręcznika, w którym mój algorytm, a w konsekwencji twierdzenie, byłoby opublikowane ( było sformułowane przeze mnie kilkanaście lat przed publikacją książki). Oczywiście nikt się nie zgłosił. Sposób, w jaki nazywam to twierdzenie od kilku miesięcy – dodatkowo rozjuszył środowisko: Podstawowe (Niezależne) Twierdzenie Matematyki a sytuacja zrobiła się groteskowa.
Najpierw o rozjuszeniu: dlaczego?
Sformułowane Podstawowe (Niezależne) Twierdzenie Matematyki w swoim założeniu zakłada przyrównanie dowolnej liczby do litery, a w swej tezie wywraca cały dotychczasowy paradygmat nauczania rozwiązywania równań. Mając przyrównanie np. liczby 2 do liczby x, czyli:
x = 2
przez dodawanie do obydwu stron takiej równości – dowolnej liczby np. 3 – tworzymy nowe równanie:
x + 3 = 5
Aby wyliczyć ile x był „wart” na początku, czyli rozwiązać równanie, Twierdzenie orzeka, że trzeba „liczbę-natręta” czyli liczbę 3 odjąć od obydwu stron równania. Tak samo należy postąpić, gdy budując równanie skorzystamy z odejmowania, mnożenia i dzielenia. Można wzruszyć ramionami: większość z nas pamięta to ze szkoły. Gdzie to nowatorstwo w metodzie nauczania? Co z tego ma nauka i edukacja matematyczna naszych dzieci?
Otóż odwrócenie paradygmatu polega na tym, że dotychczas matematyka poszukiwała rozwiązań równań. Podstawowe (Niezależne) Twierdzenie Matematyki orzeka: nie, nie, nie: tworzymy równania, a ich rozwiązywanie polega na odwróceniu kolejności, w jakiej je budowaliśmy. Uczeń nareszcie „widzi matematykę”: w takiej kolejności to równanie powstało, a jak odwrócę kolejność, to mam rozwiązanie. Drugie novum, to tzw. piąta tożsamość. Zapewnia nie tylko sukces w każdym przypadku, ale, podobnie jak Układ Okresowy Pierwiastków Mendelejewa, umożliwia usystematyzowanie wszystkich równań liniowych (tj. takich, w których niewiadoma jest w pierwszej potędze) do 24 przypadków. Co to oznacza? W pewnym niewielkim uproszczeniu, m. in. tyle, że obok 24 rodzajów równań, tylko tyle typów zadań z treścią, mogą dla uczniów ułożyć autorzy podręczników do matematyki. Dotyczy to oczywiście nauki matematyki, fizyki, chemii przez pierwszych dziesięć lat nauki i uczniów aspirujących do oceny dobrej – swojskiej „czwórki z matmy” i poradzeniu z nią sobie na maturze w zakresie podstawowym. Interesujące jest również pytanie o nazwiska autorów szkolnych twierdzeń, które pamiętamy ze szkoły. O Twierdzeniu Pitagorasa pamiętają raczej wszyscy. Rodzice, których dzieci chodzą do szkoły, wymienią pewnie Twierdzenie Talesa i tu raczej znajomość personaliów się kończy. Jest jedynie kwestią czasu, kiedy Podstawowe Twierdzenie Matematyki zaistnieje w podręcznikach szkolnych i jaką notkę na marginesie o nim zamieszczą wydawcy, a będą mieli o czym pisać! Już sama myśl, że we wszystkich podręcznikach szkolnej matematyki na świecie będzie twierdzenie Cywińskiego musi moich polskich oponentów napawać irytacją, a i przerażeniem: zrobiliśmy z siebie idiotów, którzy pobierając od Państwa pieniądze mieli w zamian zapewnić podatnikom dostęp do jak najlepszej edukacji, a tymczasem działali na niekorzyść dzieci, uczniów, społeczeństwa.
Poniżej fragment z artykułu dla „Nature”:
Dlaczego więc twierdzenie jest tak ważne dla całej społeczności naukowej?
I. Nawet najwybitniejsi matematycy (naukowcy) rozwiązują równania liniowe wg zasady: „dokonuję takiej, a nie innej transpozycji w równaniu, nie dlatego, że znam regułę rządzącą kolejnością niezbędnych kroków w celu znalezienia rozwiązania, ale dlatego, że tak się to robi”. Taka sytuacja prowadzi do upokarzającej sytuacji: na pytanie ucznia, dlaczego dokonujemy takiej, a nie innej transpozycji, standardowa odpowiedź musi brzmieć: bo tak się robi w matematyce!!! W matematyce, która w stopniu najwyższym – bo z założenia – szczyci się dedukcyjnością swej dyscypliny, przez powiązanie skutku z przyczyną. Nauczyciel matematyki w szkole dysponuje jedynie własną intuicją rozwiązywania równań. Jego zadanie to wykształcenie takiej intuicji uczniom, co przy powszechności nauczania musi implikować równie powszechne problemy. Podstawowe Twierdzenie Matematyki jest doniesieniem naukowym, pozwalającym na sformułowanie reguły, która daje matematykom, uczniom i studentom oręż w postaci pewnika wyboru konkretnej transpozycji w równaniu Dzięki wprowadzeniu dodatkowej – V transpozycji – umożliwia wskazanie naukowej reguły, pokazującej jakie kolejne kroki (i ile!) są niezbędne, by procedura rozwiązywania równań i przekształcania wzorów zawsze kończyła się sukcesem. Twierdzenie: „Dokonując przekształceń tożsamościowych ( transpozycji) na liczbie (a) przyrównanej do litery (x), czyli: x = a, możemy utworzyć dowolne równanie, które ma jedno rozwiązanie. Odwrócenie w kolejności tych operacji daje równość wyjściową. Transpozycje prowadzące do rozwiązania równania wykonuje się, rugując zbędne czynniki, w kolejności odwrotnej do reguły kolejności wykonywania działań arytmetycznych, działaniami przeciwnymi:1.Czynnik występujący w sumie rugujemy transpozycją odejmowania 2.Czynnik występujący w różnicy rugujemy transpozycją dodawania 3. Czynnik występujący w iloczynie rugujemy transpozycją dzielenia 4.Czynnik występujący w mianowniku ilorazu rugujemy transpozycją mnożenia. 5.Czynnik występujący w potędze o wykładniku -1 (odwrotność) rugujemy transpozycją podniesienia obydwu stron równania również do potęgi o wykładniku -1.
II. Rozpowszechnienie treści tego twierdzenie będzie skutkowało koniecznością skorygowania programów nauczania szkolnej matematyki a tym samym do zmian redakcyjnych treści podręczników do nauki matematyki z koniecznością wskazania tekstu źródłowego i podaniem nazwy czasopisma – w pewnym sensie, jak to określił jeden z pierwszych czytelników, preprintu tej publikacji: „ dzięki temu artykułowi ludzkość nauczy się rozwiązywać równania np. takie, jak równanie 1225 : [ (13x-30)7/15- 84 ] = 74.”
III. Matematyzacja nauki, a tym samym badań i odkryć naukowych, obliguje badaczy wszystkich dyscyplin naukowych, nawet tych bardzo odległych swoimi zainteresowaniami naukowymi od matematyki, do swobodnego posługiwania się równaniami liniowymi i wzorami z jedną niewiadomą, z uwagi na linearność bardzo wielu zjawisk, których opisem zajmuje się nauka. Trudno oczekiwać by naukowiec zajmujący się np. naukami społecznymi, potrafił dostrzec i zapisać zależność linearną – równaniem, jeżeli nie potrafi takich równań swobodnie rozwiązywać. Umiejętność ta, czyli wyćwiczenie pokazanego w artykule algorytmu, stanowi także cezurę w nauce szkolnej matematyki. W przypadku algorytmu porządkowania równań liniowych oraz równań stopnia 2 do trywialnej postaci ogólnej – oczywistej dla wskazania rozwiązania- kwestia jest fundamentalną dla edukacji, a tym samym dla kształcenia przyszłych naukowców, wreszcie jak to ujął C. F. Gauss dla „powagi samej matematyki”٭. Bez umiejętności porządkowania równań do postaci trywialnej, a tym samym rozwiązywania tych równań, nawet jeżeli czyni się to tak jak dotychczas – czyli intuicyjnie – z uwagi na matematyzację życia codziennego, uprawianie nauki, nawet w zakresie odtwórczym, jest niemożliwe. Wiele dyscyplin naukowych, nie tylko matematycznych jak np. Algebra, nie mogłoby powstać. Z kolei edukacja matematyczna bez tej umiejętności, na poziomie rozumienia problemu, musiałaby się kończyć co najwyżej na dodawaniu, mnożeniu, potęgowaniu, odejmowaniu, dzieleniu i pierwiastkowaniu. Dlaczego? Twierdzenie o znajdowaniu rozwiązania równania liniowego (a tym samym umiejętność przekształcania wzorów) jest uprzednie w stosunku do twierdzenia Talesa, Pitagorasa i pozostałych narzędzi matematyki ! Tym samym, bez jego znajomości i umiejętności posługiwania się tym twierdzeniem, chociażby intuicyjnie, jak dotychczas, nie mogłoby mieć miejsca nauczanie nie tylko matematyki, ale także nauczanie fizyki, chemii i rozwiązywanie wielu elementarnie istotnych zagadnień technicznych. Na przykład trwa nieustanny wyścig konstruktorów i producentów komputerów: kto zbuduje najpotężniejszą (i najszybszą) maszynę. Kilkanaście tygodni temu na czoło światowego wyścigu wysunęli się Chińczycy, konstruując komputerowe monstrumTianhe-2 (droga mleczna2). A jak się sprawdza szybkość obliczeniową najsilniejszych komputerów świata? Rozwiązując pewne równanie. Jakie? A jakże: równanie liniowe.
Na koniec odrobina groteski
O naukowym Wimbledonie już było. Artykuł wysłałem do Polityki. Liczyłem raczej na wywiad, albo artykuł w formie prezentacji, ( bo przecież nie na publikację!), ale ku mojemu zdumieniu szef Redakcji naukowej stwierdził, że co prawda sam artykuł jest za trudny dla przeciętnego czytelnika Polityki, ale rozważy możliwość publikacji lżejszego kalibru tekstu. Perspektywa pisania o sobie niezbyt mi się uśmiechała. Zaproponowałem więc Ministerstwu Szkolnictwa Wyższego organizację konferencji naukowej bądź briefingu dla mediów. Po wymianie maili i wstępnym zainteresowaniu resortu, nastąpiła gwałtowna wolta. Odpowiedzi w imieniu Pani Minister udzieliła jej asystentka, której sens sprowadzał się do konkluzji:
W Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego i Nauki pracują wyłącznie, niekompetentni w sprawach naukowych, ludzie.
Bardziej niż pouczająca jest lektura korespondencji z resortem odpowiedzialnym za naukę w Polsce:
—–Original Message—–
From: matma@krzysztofcywinski.pl [mailto:matma@krzysztofcywinski.pl]
Sent: Monday, June 03, 2013 7:01 AM
To: Sekretariat MBK
Subject: konferencja międzynarodowa
Wielce Szanowna Pani Minister
Mam zaszczyt przesłać, w kilkustronicowym załączniku, materiały uzasadniające organizację międzynarodowej konferencji naukowej. Z racji jej rangi dla edukacji, jak również z uwagi na niecodzienność tematyki, zarówno organizacja tej konferencji, jak i zaniechanie jej organizacji, wywoła lawinę publikacji w czołowych światowych mediach.
W związku z powyższym proszę o informację dot. stanowiska resortu w w/w sprawie.
Z poważaniem Krzysztof Cywiński
Szanowny Panie,
Bardzo dziękujemy za przesłane materiały, zarówno w mailu poniżej jak również w wiadomości z dnia 5 czerwca.
Jednocześnie zwracam się z uprzejmą prośbą o przesłanie bardziej szczegółowych informacji dotyczących wskazanej międzynarodowej konferencji naukowej.
Z góry bardzo dziękuję.
Z poważaniem
Marta Stępniewska
ul. Hoża 20
00-529 Warszawa
tel. +48 22 529 26 87
fax +48 22 52 92 633
http://www.mnisw.gov.pl
Marta Stępniewska
Inspektor
Biuro Ministra
marta.stepniewska@nauka.gov.pl
Po przesłaniu wizji konferencji otrzymałem odpowiedź
Szanowny Panie,
Bardzo dziękujemy za przesłane informacje.
Uprzejmie informuję, że ocena merytoryczna tego przedsięwzięcia jest poza zakresem kompetencji pracowników ministerstwa.
Optymalnym rozwiązaniem byłoby nawiązanie przez Pana współpracy z jednostką naukową prowadzącą badania w ramach nauk ścisłych i zachęcenie jej do współudziału w projekcie.
Z poważaniem
Marta Stępniewska
W tym, co powyżej przypomniał mi się pierwszy wers piątej zwrotki
Zanim skuteczniej popracuję nad pamięcią garść informacji z ostatnich miesięcy. W lutym bieżącego roku otrzymałem zaproszenie do elitarnego grona Master of WISE fundacji szejka Kataru. Noblesse oblige – podjąłem decyzję o upublicznieniu artykułu i części materiałów filmowych. Ich rosnąca popularność być może poprawi pamięć i rozumienie czytanego tekstu nie tylko autora, a może przede wszystkim nie jego.
Po raz trzeci wysyłam Podstawowe Twierdzenie do Ministerstwa Edukacji. Wcześniej dwukrotnie MEN odsyłał mnie do wydawców podręczników. Zmieniła się sytuacja prawna. Od roku to MEN wziął na siebie rolę wydawcy.”
@CK: Niestety, nie dysponuje taka iloscia czasu aby Panski post przeczytac.
@Zosia
Artykuł ten znajduje się w „Podstawach nauki o moralności” z wydania z bodaj 1991. Ale Weber jest tam tylko wspomniany.
A.L. – ja też!
@Krzysztof Cywiński,
Myślę, że Pana oficjalna strona jest znacznie lepszym miejscem do publikacji takich rzeczy.
I ja też myśłe w tym temacie jak „gp”.
@gp
Dałem się sprowokować, a mam taki nawał pracy, że chcąc odpowiedzieć w jakimś rozsądnym czasie rzeczywistym, wkleiłem gotowca z własnego archiwum, subiektywnie wartościując pewne realne zjawiska w nauce, które miały miejsce. Rzecz więc była na temat. Kończąc wątek – prawa autorskie podarowałem aktem notarialnym Fundacji, więc z pewnością nie było tu nigdy żadnej” prywaty”. Tym niemniej zarzekam się, że więcej do tego wątku nie będę powracał na Pańskim blogu, nawet zaproszony do takiej dyskusji, co mam nadzieję zamyka temat.