Karmnikowy dylemat
Co zimę przez fora miłośników przyrody przewijają się dyskusje o dokarmianiu ptaków. Wbrew temu, czego można by się spodziewać nie są to tylko przepisy na najlepsze mieszanki dopasowane do odpowiednich gatunków. Nawet nie tylko są tam utyskiwania na dokarmianie chlebem, które dla większości ptaków jest szkodliwe. Dyskusja często dotyczy dużo bardziej podstawowej sprawy – czy w ogóle należy dokarmiać ptaki.
Osoby czujące sympatię do przyrody w tradycyjnym rozumieniu nieraz mogą być skonfundowane ideami prezentowanymi przez ekologów (badaczy). Niedawno pisałem o tym, że większość naukowców zajmujących się ekologią lasu wcale nie rozpacza widząc gradację korników. Ekolodzy widząc wyrwane przez powódź czy powalone przez wichury drzewa wcale nie lamentują nad biednym losem pięknych drzew, lecz mówią coś o hipotezie umiarkowanych zaburzeń, która ma wyjaśniać bogactwo różnorodności biologicznej. Ba, w wielu krajach ekolodzy zalecają wywoływanie (a przynajmniej niepowstrzymywanie) pożarów lasów czy wylewów wód z koryt rzek, mimo że oznacza to śmierć wielu zwierząt i roślin.
W tym kontekście fakt, że niektórzy biolodzy wcale nie zalecają dokarmiania ptaków (czy żubrów) nie jest już tak zaskakujący. Sprawa nie jest do końca oczywista, więc dyskusje trwają. Przeciwnicy dokarmiania argumentują, że jest to nieuprawnione ingerowanie w naturalne procesy doboru naturalnego. Zwolennicy, że niby tak, ale z drugiej strony, człowiek już tak przekształcił środowisko, że dobór mógłby okazać się zbyt drastyczny. Przez lata (nieraz tysiąclecia) ptaki pożywiały się w stodołach, ale też resztkami z pól czy chociażby niekoszonych trawników. Wobec postępującej industrializacji rolnictwa czy ekspansji betonu i asfaltu, ptakom trudniej znaleźć zimą pożywienie obecnie niż nawet kilkadziesiąt lat temu. (Nie do końca jest to prawdą, bo od jakichś co najmniej stu lat poziom życia podnosi się tak, że śmietniki są coraz bardziej pełne pożywienia, co ma niebagatelny wpływ na „oswojenie” wielu niegdyś wybitnie unikających człowieka gatunków.) Ostatecznie głosy przeciwko nienaturalnemu wieszaniu budek lęgowych są raczej prowokacją, w sytuacji, gdy człowiek niemal do imentu usuwa drzewa dziuplaste. Podobnie zwolennicy pozostawiania drzew w lasach naturalnym katastrofom, nieraz protestują przeciwko wycinkom, wskazując na różnice między podobnymi zjawiskami w naturze i w cywilizacji.
Pojawiają się głosy, że mimo intensywności dokarmiania ptaków (w Polsce i tak nie tak dużej jak w Wielkiej Brytanii czy Holandii), w praktyce jest to właśnie tylko uzupełniające dokarmianie, a nie karmienie i tak naprawdę nie ma znaczenia dla populacji. Ostatnia fala tej dyskusji przetoczyła się, gdy kwiecień przeplótł więcej zimy i „zaskoczył” bociany. Oprócz dramatycznych apeli o ratowanie boćków pojawiły się głosy, że nie ma powodu do paniki, bo z taką sytuacją bociany i setki innych gatunków ptaków migrujących stykają się przez całą swoją historię. Jedni biegali z podrobami za bocianami, które niekoniecznie dobrze wyczuwały intencje, płosząc je i przynosząc nieraz więcej szkody niż sam śnieg. Inni apelowali o spokój, nawet gdy niektóre wygłodzone osobniki naprawdę były bliskie zgonu. Oczywiście nie mogło zabraknąć internetowego folkloru z gatunku Czemu policja i straż miejska nic nie robią?!
Wbrew pozorom jednak, mimo drażliwości i medialności tematu, dużo pozostaje w sferze spekulacji (które teoretycy nazywają eksperymentami myślowymi). Naukowych badań jest nie za dużo. Kilka lat temu pojawiła się publikacja wskazująca, że sikorki dokarmiane orzeszkami ziemnymi istotnie wcześniej przystępują do lęgu. Punkt dla zwolenników dokarmiania? Niekoniecznie – tydzień temu ukazała się publikacja (doi:10.1038/srep02002) Kate E. Plummer i in. wykazująca, że karmienie sikorek (konkretnie – modraszek) tłuszczem (zgodnie z karmnikowymi zaleceniami), nawet wzbogaconym witaminą E, nie ma wpływu na procent zajmowanych budek lęgowych (co sugeruje, że populacje niedokarmiane wcale nie są zdziesiątkowane) ani na czas przystępowania do lęgów czy liczbę składanych jaj (w istocie, metabolizm sikorek w tym okresie jest tak szybki, że nie magazynują one zapasów na przednówek, ale dokarmianie mogłoby poprawiać ogólną kondycję, np. tolerancję na pasożyty). Co więcej jednak, pisklęta niedokarmianych sikorek wykluwały się większe i cięższe od piskląt sikorek dokarmianych. Przez to te ostatnie w końcu wyprowadziły lęgi o 8% mniejsze niż niedokarmiane. Autorzy pracy są ostrożni we wnioskowaniu. Podają trzy potencjalne wytłumaczenia: Po pierwsze, karmienie tłuszczem, mimo że zgodne z „dobrą praktyką”, jest niewystarczające. Sikorki pozostawione na pastwę losu znajdowały bardziej zróżnicowane pożywienie i ostatecznie im się to opłaciło. Po drugie, dokarmianie zaburzyło dobór naturalny – zimę przeżyły osobniki o „słabych genach”, które w naturalnych warunkach by jej nie przetrwały lub przetrwały w stanie wykluczającym starania o rozród tą wiosną. Takie osobniki z natury mają mniejszy sukces lęgowy. Po trzecie zaś, dokarmianie zimą mogło zaburzyć gospodarkę ptaków, które przyzwyczajone do pewnego źródła pokarmu za dużo zainwestowały w rozród na obszarach, na których wiosną nie starczyło pokarmu dla piskląt (dorosła sikorka od biedy zje chleb, dobrze się ma na słoninie, ale pisklę potrzebuje owadów). Być może wszystkie trzy powody są prawdziwe, być może tylko niektóre i tylko częściowo. Artykuł kończy sakramentalna uwaga o konieczności dalszych badań.
Tak więc argumenty zwolenników dokarmiania o dobroczynnym wpływie pomagania zwierzętom w trudnej sytuacji nieco zostały podważone. Nawet gdyby jednak dalsze badania to wzmocniły, to i tak sprawa ta nie jest do rozstrzygnięcia przez ekologów populacji. Co jakiś czas jesteśmy świadkami dramatycznych relacji ratowania przez służby takie czy inne sarenki uwięzionej na krze, czy zajączka uwięzionego w wykopie. Ptasie azyle są przepełniane pacjentami ze złamanymi skrzydłami, które w naturze byłyby skazane na śmierć. Nie dotyczy to tylko gatunków, których mamy w Polsce po kilka, góra kilkaset osobników, gdzie strata każdego potencjalnego reproduktora grozi załamaniem populacji lub bezpowrotnym zubożeniem puli genowej. Ludzie po prostu mają potrzebę pomocy. Czasem ta pomoc jest źle ukierunkowana (są częste sytuacje, gdy ludzie „ratują porzucone” młode, gdy tak naprawdę zabierają bezpieczne młode od ukrytych rodziców znajdujących się kilka kroków dalej), czasem nieco szkodliwa (gdy dokarmiają zwierzęta niewłaściwym dla nich pokarmem, np. ptaki chlebem czy jeże mlekiem). Niemniej, nawet gdy okaże się, że populacja sikorek równie dobrze, jak nie lepiej, poradzi sobie bez takiej pomocy (nie poradzi sobie bez sztucznych dziupli, gdy się wytnie wszystkie „zagrażające bezpieczeństwu” stare drzewa), to każda dokarmiona sikorka czy każda wyciągnięta ze studni sarna będzie doraźnie uszczęśliwiona (to, że może zginąć za kilka dni, to inna historia) i poczucie, że pomogło się słabszemu (ewentualnie, że jedzenie się nie zmarnowało) u niejednej osoby przeważy. No a niektórzy po prostu chcą sobie pooglądać ptaszki, więc napełniają karmniki nawet latem, no i nie oszukujmy się, nie po to tysiące ludzi rzuca w środku lata chleb kaczkom czy gołębiom, by wspomóc ich zanikającą populację.
Piotr Panek
Fot. Luc Viatour, źródło Wikimedia Commons, licencja GFDL, CC-BY-SA-3.0-2.5,2.0,1.0
Komentarze
Morał: wspomagaj sikorki i inne ptaszki po konsultacji z dietetykiem
Sikorkom pomagam w mieście bowiem to one wybrały miasto zamiast parku. Nie chcę by zjadały cokolwiek ze śmietnika zatem wykładam dla nich łuskany słonecznik. Wieszam też słoninę ale tę okupują niezwykle sprytne kawki. Tej zimy sikorki zostały zdominowane przez stado czyżyków, które absolutnie opanowały balkon. Ale przylatywały też sporadycznie para grubodziobów i para kosów. Kosy żerują na ziemi a balkon jest na 4 piętrze. To świadcz nieco również o tym, że niektóre ptaki muszą się wykazać pewną obrotnością by znaleźć dokarmianie na 4 piętrze. Jeden z czyżyków został zjedzony przez kanię rudą a inny skulił się wieczorem w kącie i rano już się nie ruszył. Wywiesiłem budkę lęgową dla sikorek w poprzednim sezonie i tej wiosny została zagospodarowana przez mieszaną parę bogatki i modraszki (przylatywały zimą na słonecznik). Z pięciu jajek wyleciały trzy. Dwa pisklaki nie żyły. Wokół jest sporo zieleni, drzew i krzewów. Rodzice uwijali się nieprawdopodobnie a jednak nie podołali. Pewnie że zrobiłem to wszystko by patrzeć ale jakoś nie mam poczucia, że je krzywdzę czy że działam na niekorzyść gatunku. Środowisko blokowiska nie jest naturalne dla tych gatunków i pewna pomoc zanim całkowicie się do tych warunków zaadaptują nie wydaje misę być naganna. Zauważyłem, że np. bardzo popularne niegdyś wróble zniknęły i od powiedzmy dwu lat powoli wracają. Widocznie niewidoczne dla mnie warunki się zmieniły. A może upodobania pokarmowe wróbli?
Z poważaniem W.
@wojtek1942:
cenne uwagi o wróblach – też zwróciłem uwagę, że od jakiegoś czasu „istot niewielkich” jest trochę więcej niż onegdaj. Mniej za to (na szczęście, w pewnym sensie) srok, choć z kolei dużo wron.
Mnie zawsze uczono, że dokarmiać można, kiedy ptaki mogą mieć problem ze zdobyciem pokarmu samodzielnie – np. bardzo głęboki lub zmrożony śnieg. Kiedy śniegu czy mrozu nie ma, ptaki powinny (po)radzić sobie same.
Nie zmienia to faktu, że miło patrzeć jak kolorowe towarzystwo uwija się przy karmniku.
Dokarmiać? Może nie trzeba. Ale należałoby przerwać wycinanie starszych drzew w parkach i na osiedlach. Niszczone sa przecież dziuple. Gdzie podzieją się dziuplowate ptaki czy wiewiórki. Wspólnoty mieszkaniowe nagminnie wycinają drzewa liściaste, bo śmiecą. W ich miejsce sadzą małe, karłowate iglaczki. Urzędy wydają zezwolenia na wycinkę, najczęściej argumentując bezpieczeństwem. Przeważnie te spróchniałe, faktycznie niebezpieczne drzewa stoją, a wycinane sa zdrowe, dorodne, bo można za nie wziąć odpowiednie pieniądze. A co będzie z pszczołami? Lipy sa obcinane do kilku maleńkich gałązek. Następuje obecnie dewastacja drzewostanu i nikt z odpowiedzialnych za to ludzi na to nie reaguje. Starałam się poruszać ten temat w swoim mieście, ale robiono mi nawet na złość.
Znam inne badanie z GB gdzie stwierdzono, że dokarmianie i w ogóle inne miejskie warunki mogą doprowadzić do tego, że wyewoluują nowe pogdatunki ptaków. Zdaje się, dotyczyło to kosów i niektórych ptaków migrujących, które w dużych miadach przestały odlatywać na zimę. Teraz ptaki miejskie odbywają gody w nieco innym terminie i zmienia się im kształt dzioba.
chicago boys byliby zapewne przeciwnikami dokarmiania 😉
@byk
Być może. Ścieżki ekonomii i ekologii są w wielu miejscach dość równoległe.
Dlaczego uważają ekolodzy, że tzw. dobór naturalny to jest dobro najwyższe? A jeśli już tak to czemu tolerują dla ludzi opiekę lekarska i nad ludźmi starymi. Ta opieka powoduje degenerację rasy. Dokarmianie zimą śnieżną to taki humanitarny odruch. Pomaganie przyrodzie by nie marniała. Niech może przetrwają tez osobniki nieco mniej wspaniałe od tych wybranych przez dobór naturalny?
Z powazaniem W.
Najwyższe, nie najwyższe, średnie… jak kto chce.
Tylko, że te słabsze pisklęta wiosną umierały przed osiągnięciem wieku wylotu. Owszem, można uznać, że te kilkanaście dni życia jako jajko i kolejne kilka jako pisklę, nawet mimo niedomagania, to i tak lepiej niż brak życia, gdyby rodzice umarli zimą. A można nie.
a te mewy na haldach smieci
i te tysiace, utrzymujacych sie z tego na trzecim swiecie, dzieci,
ktore my w ten sposob
dokarmiamy?
@ Wojtek
Teorie biologiczne nie określają wartości, pozwalają jedynie na wyjaśnianie świata i przewidywanie wyników doświadczeń. Jeśli będziemy ingerować w dobór, wyhodujemy sobie populacje ptaków-ofiar losu, niezdolnych do przetrwanie bez naszej pomocy, które trwale będą siedzieć nam na głowie. Większość rasowych psów, zwłaszcza tych wymyślnych, w lesie by nie przetrwała.
U człowieka natomiast rzeczywiście patrzy się na wartości: życie, zdrowie, godność, autonomia… Życie pojedynczego ptaka nie ma dla nas takiej wartości, jest on zwykle jednym z wielu, nieodróżnialnym od innych. Oczywiście, że ludzkie zdrowie pogarsza się przez medycynę i będzie się pogarszać nadal, już kiedyś na tym blogu ten temat poruszliśmy. Ale to cena za realizowanie innych wartości.
Uważam, że jesteśmy winni ptakom dokarmianie jako zadośćuczynienie za to, ile ich zjadają nasze koty (łasica zjada ptaki, bo musi żyć, kot domowy dostaje michę, a ptaki łapie dla przyjemności).
Ba, ale co zrobić, żeby kot ich nie łapał?
Są tacy, którzy, także na wsi, koty trzymają wyłącznie w zamknięciu.
Taki sposób na kota to dzwoneczek.
Czy nie jest doborem naturalnym to, że cwane ptaki potrafią znaleźć miejsce dokarmiania a te mniej cwane nie. Nie chodzi o ten masowo wyrzucany chleb na chodnikach ale np. moje kosy. Normalnie ziarnojady żerują na ziemi (w trawie). Kosy szczególnie. A te potrafiły znaleźć ziarno na balkonie 4 piętra. Jeśli ich potomstwo odziedziczy cechę cwaniactwa to łatwiej będzie im przetrwać. Tak się ma u mnie z kawkami. Są tak przebiegłe, że potrafią wciągnąć na poręcz słoninę wiszącą na sznurku. I populacja kawek w mojej dzielnicy wyparła wrony.
Z poważaniem W.
Kosy to inteligentne ptaki.
Jesienią postawiłem na balkonie koszyk z ostatnimi jabłkami z ogrodu (tzw. organiczne czyli niczym nie traktowane). Już w listopadzie pojawiły się trzy kosy i zaczęły z wielkim apetytem dziobać te jabłka, mimo że kosz stał na krześle przy szybie, ok. 2 metrów od balustrady, a za szybą siedziały dwa koty.
Gdy napadało dużo śniegu, a jabłka się skończyły, zacząłem podrzucać moim stołownikom małe co nieco do skrzynki balkonowej z rozmarynem, żeby sobie pogrzebały i podjadły. Płatki owsiane wymieszane z podgrzanym olejem arachidowym, rodzynki – bardzo im przypadły do gustu. Natomiast jabłek ze sklepu nie ruszyły 8O. Przestałem je kupować i dla nas.
Zima była długa, wiosna zimna i deszczowa, kosy (samiec i dwie samiczki) co i raz upominały się o jedzenie, ale jak tylko pocieplało, zajęły się poszukiwaniem pożywienia w ogrodzie.
Teraz plądrują moją czereśnię 🙁
Poszczułbym kotem, ale oba za stare i zbyt leniwe 🙄
Niestety, zdarzają się koty, które obróżki z dzwonkiem pozbywają się w takim tempie, jak Houdini kaftana bezpieczeństwa…
Dobór naturalny wcale nie jest taki naturalny. Od czasu gdy jakaś nasz pramatka zobaczyła, że przed jaskinią z zagubionych nasion wyrosła jadalna trawa (pewnie proso) i pomyślawszy zasiała takową by po zbiory mieć blisko a później zaczęła tę trawę podlewać to skończył się dobór całkiem naturalny i te pieski co to nie wyżyły by w lesie nie po to by w tym lesie wyżyły zostały wyhodowane. Te pieski będą przez dobór tak kształtowane by zaspokoić potrzeby hodowcy. Dokarmianie ptaków też powoduje u tych ptaków rozwój cech przystosowujących je do mieszkania w mieście. To taki dobór nieco naturalny. A jeśli o kotach, to prawda. Jeśli kot nie będzie chciał to na pewno żadnego dzwoneczka nosił nie będzie.
Z poważaniem W.
@Panek
To, co mi przeszkadza w Pana tekście i komentarzach to ironizujący ton wypowiedzi o „ekologach” mimo, że Pan nie używa cudzysłowu. To ironizowanie przechodzi zwykle w pogardę dla wszelkiego typu ludzi o innych poglądach, celach i działaniach. Skąd tyle nienawiści i nietolerancji? Pewnie zaraz przeczytam, że „bo oni to..” i podobne aroganckie wymówki. Tylko, że zawsze rację ma tylko ten, co nic nie robi. A już szczególnie, kiedy zrozumienie motywów innych wymagałoby wysiłku umysłowego. Ale przecież ten, kto wszystko wie lepiej nie będzie się poniżał do argumentacji. Lepiej wyśmiać.
Jak pięknie się pośmiać z nieobecnych i bać się nie trzeba. Ekolodzy to nie kibole i kuku nie zrobią. To przecież ekolodzy czyli durnie.
Przepraszam za plucie do zupy samozadowolonych i potwierdzam, że będę to robić dalej.
P.S. Żeby uprzedzić krytykantów. Zakończenie, że warto uratować choćby jedną istotę i na chwilę równoważy wszystko(!) a krytyka dotyczy tylko kilku aspektów i nie wszystkich wypowiedzi. A kto wziął do siebie, sam sobie odpowiedział.
Vera smaga biczem.
W sumie pożyteczne to.
Jak sobie pomyślę, że z pewnoscią i mnie zdarzają się podobnie nieuzasadnione, bezsensownie księżycowe napaści, to bardzo mi się wstyd robi.
@vera,
Jak znam Panka, to nikogo on nie obraża, ani nie traktuje z góry. A w tekście nazwa ekolodzy jest użyta na oznaczenie tych, którzy zajmują się ekologią, to jest biolodzy(naukowcy) od ekostystemów. Nie są to więc różnego rodzaju działacze społeczni, polityczni itp., o których z kolei pisze Pani.
A ja zastanawiam się, dlaczego tak mi się zebrało. I odpowiedź:
1. Dwa tygodnie temu premier publicznie nawyzywał ministrowi ochrony środowiska, że zajmuje się ochroną środowiska a nie oddaniem terenów dla gazu łupkowego.
2. Tydzień temu po cichutku premier podpisał zarządzenie (nie wymaga sejmu) likwidujące wymogi analiz środowiskowych dla wydobycia gazu i podobnych inwestycji. Uniemożliwił też wnoszenie protestu. Ale wymagania dla budowy garażu zostają. W sytuacji, kiedy cała Unia chce zakazu wydobycia jedyne, co może kraj uratować przed zatruciem to Trybunał w Strassbourgu.
3. Wczoraj zakończyły się publiczne partyjne zawody w pogardzie dla ekologii i wzajemnym pluciu partii o to, że w ogóle zgodziły się na cokolwiek. Zniszczyć wszystko aby tylko kasa się zgadzała. Tym partie chcą zdobyć władzę w PL.
4. Hasło ekologów: Kiedy już zniknie ostatnie zwierzę i roślina, okaże się, że pieniędzy żreć nie można.
Miłego dnia. Mam nadzieję, że tym bilonem się niektórzy udławią.
Tak się składa, że jestem ekologiem z zawodu. Głównie badam organizmy wodne i ich związki ze środowiskiem. Na dodatek jestem członkiem założycielem jednego ze stowarzyszeń mających w celach statutowych ochronę środowiska. W tekście użyłem słowa ekolodzy, tak jak zauważył GP, w odniesieniu do naukowców i osób zajmujących się zawodowo ochroną przyrody (m.in. odpowiedzialnych za politykę parków narodowych). Wspomniana Plummer też jest ekolożką populacyjną (z Centre for Ecology and Conservation, College of Life & Environmental Sciences, University of Exeter).
Natomiast wspomniane w pierwszym zdaniu środowisko miłośników przyrody jest tak niejednorodne, że trudno byłoby się do niego odnosić z pogardą. No chyba że jest się nienawistnikiem przyrody i wtedy wszystko jedno, czy ten z przeciwnego obozu to akurat weganin podchodzący do przyrody parareligijnie, czy profesor biologii środowiskowej, który dba o to, by nie znikły mu obiekty badawcze (czy wreszcie profesor astrofizyki albo babcia klozetowa, którzy na ptakach się nie znają, ale wolą, gdy za oknem im ćwierkają one, niż dudni młot pneumatyczny 😉 ).
@Piotr Panek
Jeśli czuje się Pan dotknięty moim komentarzem to powiem tylko, że ja w pierwszym rzędzie bronię dobrego imienia ekologów i protestuję przeciw nazywaniu ich durniami, co się niestety dzisiaj rozpowszechniło. Czy jest też inny kraj na świecie, gdzie słowem ekolog objęto wszelkich aktywistów ochrony środowiska i to z zamiarem obrażania? Ekologami nazywa się też z definicji wszystkich protestujących przeciw działaniom firmy Monsanto.
Oczywiście, że sceptyczne oceny dyskusji naukowców są uzasadnione i potrzebne. Niestety jednak, polityczne dyskusje rządzą się innymi prawami. Tutaj każdy, kto ma wątpliwości zostanie wyśmiany przez przeciwników. (A pismo nazywa się Polityka a nie Ekologia Naukowa). Tymczasem ile tu już udało mi się przeczytać dyskusji na wskazane przez Pana tematy właśnie z punktu widzenia ochrony środowiska i zmian klimatu. I trudno się oprzeć się oprzeć wrażeniu, że biorą w nich udział te same osoby, używające swego dorobku naukowego jako argumentu. Kto zresztą miałby więcej prawa do zabierania głosu niż specjaliści, o ile nie mieszają ideologii z nauką. Dlatego wszelkiego typu ironizowanie w wydawaniu ocen wymaga wielkiej ostrożności i precyzyjnych wyjaśnień.
Z poważaniem
Ja mało kiedy czuję się dotknięty. Tutaj jestem po prostu nieco zdziwiony. O tym, jaki jest stosunek mój (i ewentualnie współautorów) do ekologii, można sobie wyrobić zdanie przeglądnąwszy kategorię „Ekologika”.
Piotr Panek
Myślę, że i ja jestem zdziwiony. Czyżby istniał obowiązek zapoznawania się przed dyskusją z Pańską biografią naukową?
Czytam podobne i inne dyskusje na świecie i, niestety, pełen poczucia wyższości ironizujący ton subtelnej pogardy w ocenianiu wszystkiego i wszystkich spostrzega się głównie w Polsce. A próba zwrócenia uwagi kończy się wszystkim tylko nie refleksją. Czego nie musi Pan brać do siebie.
Z poważaniem.
Nie ma konieczności poznawania mojej biografii ani śledzenia moich wpisów na tym blogu czy forach. Jednak gdy zarzuca mi się coś, co nie było moim celem (np. pogardę), to mnie to po prostu dziwi. Jeśli w polskojęzycznym internecie hejterstwo czy ironiczna pogarda są częstsze, to może i częstsze jest uczulenie na to i doszukiwanie się ich tam, gdzie nie występują.
Nic dziwnego, że taka burza w komentarzach, w końcu to nie jest łatwe zagadnienie, na które można jednoznacznie odpowiedzieć.
Z jednej strony nie można zakłócać doboru naturalnego. Z drugiej musimy wziąć pod uwagę to, że ekspansja człowieka owy dobór w sposób wydatny zakłóciła. Ja bym był za tym, żeby w ogóle ptaków nie dokarmiać. Chyba, że z przyjemności, rzucając coś kaczkom w parku, bądź gdy jedzenie nam w domu uschnie, a nie chcemy go wyrzucać.