Reformy (francuskiej) ciąg dalszy
Francuskie ministerstwo nauki chce się wzorować na Wielkiej Brytanii. Pomysł świetny. Tylko jak przekonać do niego Francuzów?
Od dziesięcioleci kolejne francuskie rządy próbują zreformować system uniwersytecki. Bez skutku. Ustawa pozostaje nietknięta od roku 1984. Nowa, proponowana małymi kroczkami przez min. Valérie Pécresse, może podzielić los wielu poprzednich. Główne związki zawodowe pracowników szkolnictwa wyższego i organizacje studenckie wzywają po prostu do wycofania reformy i szykują akcje protestacyjne.
Co zbulwersowało związkowców? Po pierwsze, pani minister chce, by uczelnie co 4 lata oceniały swych pracowników dydaktyczno-naukowych! Po drugie, chce zróżnicować obciążenie dydaktyczne wykładowców. O zgrozo! – lepsi w dydaktyce mogliby prowadzić więcej zajęć, mocniejsi w badaniach naukowych – mniej, a tym samym poświęcać czas na owe badania. Po trzecie senaty uczelni miałyby prawo samodzielnego decydowania o awansach pracowników uczelni i – Mon Dieu! – dysponowania własnymi nieruchomościami.
Wszystkie te zmiany, jak twierdzą oponenci np. ze związku SNESUP-FSU, godzą w świetlaną przyszłość uniwersytetów i ich pracowników. Dlatego właśnie związek ów żąda wycofania tak okropnej reformy.
Obecnie wykładowcy uczelni nie podlegają żadnej ocenie. Owszem, mogą być oceniani, ale wyłącznie na własne życzenie – jeśli występują o awans. Zmiana tej sytuacji i przeprowadzanie raz na 4 lata oceny dokonań w oczywisty sposób ugodzi w ich osobistą wolność intelektualną. Dodajmy, że instytuty naukowe CNRS, INSERM, INRA, INRIA itd. dokonują od dawna ocen (co rok, dwa i cztery lata) swych pracowników, nieco przesadzając w drugą stronę.
Zróżnicowanie pensum godzin dydaktycznych na uczelniach, ma według związkowców pozwolić na karanie zwiększonym obciążeniem dydaktycznym nienajlepszych naukowo wykładowców. Uczelniana samodzielność decyzji personalnych jest rzeczywiście zgubna dla związków, gdyż dziś mają one decydujące słowo przy każdym awansie lub degradacji. To ostatnie zdarza się jednak niezwykle rzadko, gdyż osoby zagrożone karą zapisują się jak najszybciej do owych związków, wchodząc automatycznie pod ich parasol ochronny. Samodzielność administracyjna dla związkowców ma być z kolei równoznaczna z prywatyzacją uniwersytetów, wyprzedażą mienia i uchylaniem się rządu od konstytucjonalnego obowiązku prowadzenia procesu kształcenia obywateli.
Tak w skrócie odpierane są propozycje zmian statusu uczelni i ich pracowników. Wbrew pozorom, ten opis wcale nie jest dowcipem.
Pół roku temu, w zamówionym przez panią minister raporcie nt. zalecanych zmian w systemie nauki, przewodniczący Akademii Nauk Jules Hoffmann zaproponował zróżnicowanie nie tylko obciążenia dydaktycznego w zależności od wyników dydaktyczno-naukowych zainteresowanych, ale również – drugie „o zgrozo!” – zróżnicowanie wynagrodzeń. Lepiej, i to grubo lepiej, powinni według raportu zarabiać najlepsi naukowcy. Nie muszę chyba pisać, jak raport ów został przyjęty przez wyżej wymienione związki i organizacje.
Pani minister jednak nie składa broni. Ostatnio wybrała się osobiście za Kanał La Manche, do londyńskiego King’s College, by tam, na miejscu, zapoznać się z organizacją brytyjskich uczelni. Dowiedziała się, że administracyjne decyzje King’s College podejmuje samodzielnie już od dawna. Ulokowana w samym sercu Londynu uczelnia zarabia m. in. wynajmując swoje sale na bankiety dla VIPów. Jednak większość pomieszczeń uniwersyteckich we Francji jest w tak złym stanie, że żaden VIP nimi się nie zainteresuje.
Pomimo różnic organizacyjnych również niektóre uczelnie francuskie próbują zarabiać na siebie podobnymi sposobami. Paryska Sorbona wynajmuje często swoje budynki do kręcenia filmów i sprzedaje koszulki lub swetry z uczelnianymi nadrukami. Uniwersytet w Strasburgu zorganizował niedawno w swych murach pokaz mody. Sporo się naszukałem, ale nie znalazłem wiążących opinii związków zawodowych i organizacji studenckich na temat takiej uniwersyteckiej działalności ekonomicznej. Jakoś nie mogę jednak sobie wyobrazić, aby udzielały im błogosławieństwa.
Reformowanie systemu nauki i szkolnictwa wyższego to nie tylko w Polsce droga przez mękę. Francuzi są chyba jeszcze lepsi od nas w oporze przed tego typu reformami. Bardzo jestem ciekaw, czy tym razem uda się cokolwiek na francuskich uczelniach zreformować. Na wszelki wypadek o pomyśle likwidowania habilitacji nikt tu nawet nie wspomina.
Jacek Kubiak
Il. Unka Odya
Komentarze
samo ocenianie to konieczna oczywistość, pytanie, czy jego skutkiem ma być tylko różnicowanie pensum, czy także zwolnienia? jeżeli to ostatnie, to wylewa się dziecko z kąpielą, bo w zawodzie naukowca gwarancja dożywotniego zatrudnienia po osiągnięciu odpowiednika associate professorship to jednak bardzo istotny wabik na młodych zdolnych, dla których alternatywą jest korporacja.
Idee komercjalizacji uczelni i zmuszenia ich do zarabiania na siebie sa pomyslem nie nowym. Jest to pewna droga do degradacji uczelni oraz ich prostytuacji. O ile mozna wierzyc „Polityce” to prostytuacja (czyli szukanie „sponsora” ) jest juz usilnie wdrazana przez polskie studentki.
Ocenianie profesorow przez studentow jest juz od dawna praktykowane w USA. Efektem tego jest obnizenie poziomu wymagan gdyz pracownicy bardziej wymagajacy sa przez studentow oceniani negatywnie. Latwiej zatem jest grac role konferansjera nauki niz trenera umyslow. Tego zreszta coraz czesciej oczekuja wladze uczelni, ktore traktuja studentow jak klientow przynoszacych dochod instytucji wyzszego nauczania. A klient to nasz pan…
@moderator: i skończyło się rumakowanie, znowu mi blokuje posty :/
@Bobola: dramatyzujesz. Ocena przez studentów eliminuje dydaktyczne miernoty, z mojego doświadzenia wynika, że w Polsce także ma to dobre rezultaty i pomaga zredukować nieco panoszenie się i samowładztwo wykładowców.
Oczywiście, czysta komercjalizacja to niebezpieczna ułuda. O ile w naukach stosowanych przemysł może szukać praktycznych rozwiązań i finansować rozwój, o tyle w mało popularnych dziedzinach o komercjalizacji nie może być mowy i muszą się utrzymywać z rentowniejszych wydziałów – uniwersytety nie powinny mieć pokusy, by zamykać np. filozofię, żeby mieć więcej sal na zarządzanie i prawo.
@ pundit :
Pewnie szary aniol sie zagapil. 😆
@ pundit :
Nie, nie ma mowy o zwolnieniach. Jak masz we Francji etat to nic cie nie ruszy. I nie ma mowy o zmianie. Zwiazki by pogonily taki rzad.
@ Bobola :
Ja np. ostatnio probuje prostytuowac sie u American Alzheimer Association + u kilku francuskich nomen omen ‚agencji’ grantowych dajacych pieniadze na badania raka (mam juz kase od dwoch ‚agencji’ i jeszcze mi malo). Jesli tylko daja kase to biore, taki los utrzymanka. Palikot mogly o mnie i wielu moich PT kolegach pisac cale poematy. 🙂
Z mojego doswiadczenia z USA moge tylko powiedziec ze przy ocenie kandydata na tenure, komentarze od studentow w rodzaju „ten professor za duzo wymaga” sa bardzo wysoko cenione przez komisje oceniajace. Pozatym wielu studentow chwali wymagajacych profesorow, nawet jezeli zle sie to odbije na ich stopniach. W koncu, wiedza jest wazniejsza niz stopien.
Takze mysle ze oceny od studentow sa potrzebne. W koncu studenci to nie sa sami idioci. Kiedys tez bylismy studentami i mielismy przeblyski zdrowego rozsadku, (przynajmniej w wolnych chwilach trzezwosci).
jk,
Sa oczywiscie zle strony „komercjalizacji” uczelni. Jedna jest taka ze z naszej ksiegarni wlasciwie zniknely ksiazki. Mozna za to kupic koszulke z maskotka naszej druzyny futbolu we wszelkich odmianach. No ale z drugiej strony, jest Amazon.com , a transport ksiazek i magazynowanie duzo kosztuje, wiec trudno konkurowac tej ksiegarni (prowadzi ja prywatne przedsieiorstwo).
Jednak, najwiekszy dochod dla uczelni to czesne, dotacje od stanu na studentow i oczywiscie granty. Na tym robi sie duzo wiecej pieniedzy niz na sprzedawaniu tandety czy wynajmowaniu sal. Tak wiec uniwersytet w USA to jest powazna firma ktora funkcjonuje na rynku edukacji i nauki i konkuruje o duze pieniadze. Jezeli jest komercjalizacja, to tylko na tyle na ile edukacja i nauka sa produktem na rynku. Nie widze wiele zlego w samodzielnosci uczelni. Z prostytucja to niewiele ma wspolnego, tak mi sie wydaje. Wieksza prostytucja jest zycie na rachunke rzadu, troche jak pani Aneta przed comiesieczna wyplata u posla Sliwinskiego.
„Lyzwinskiego” chcialem powiedziec
Mi się bardzo podoba pomysł zróżnicowania dydaktycznego.
@pundit
„Ocena przez studentów eliminuje dydaktyczne miernoty”
U nas jest odwrotnie. To dydaktyczne miernoty u władzy eliminują najwyżej ocenianych, najbardziej wymagających aby ich autorytet nie był podważany!
Ankiety studenckie funkcjonowały w polskim systemie już w czasach Wielkiej Solidarności. Co się stało z najwyżej wówczas ocenianymi nauczycielami akademickimi ? Nie ma możliwości aby to zbadać ? Trudno reformować uczelnie skoro się nie wie jak doszło do obecnego stanu i jak ta kuchnia funkcjonuje. W próbach reformy zdaje się chodzi o rozwiązanie problemu jak zrobić zupę marchewkową z pietruszki, i broń Boże aby do garnka nie wrzucić marchewki.
@pundit i jw:
Ja tez mam wrazenie, ze w tamatych czasach najlepiej oceniani przez studentow byli sympatyczni wykladowcy, ktorzy dzialali w Solidarnosci. Bo trzeba bylo zrobic na zlosc partyjnym. Moze to sie zmienilo i teraz taka ocena bedzie bardziej obiektywna.
@jk
Ja sie nie opieram na wrażeniu tylko na faktach.
Najlepiej oceniani przez studentów byli wtedy i później wykładowcy (fakt ze nie wszyscy) którzy nie olewali swojej roboty, znali sie na rzeczy i tą znajomośc chcieli i potrafili przekazywać. Skoro najbardziej wymagajacych -najwyzej oceniali, to chyba nie swiadczy źle o studentach !ale źle o decydentach, którzy najwyzej ocenianych usuwali aby ich autorytet -producentow bubli akademickich – nie był podważany.
Nie bez przyczyny po wyprowadzeniu z systemu tysiecy aktywnych naukowcow, pozostali oportuniści robiący nadal kariere poprzez pozamerytoryczne wycinanie niewygodnych ( sparwa Drewsa, sprawa Migalskiego itd) a sami uformowac naukowcow na poziomie nie potrafią.
@jw: generalnie musi być tak, że relacja wykładowca-uczeń zawiera informację zwrotną na temat jakości dydaktyki. Studenci nie są idiotami i imputowanie, że będą wysoko oceniać wyłącznie tych, u których łatwo zaliczyć, jest przesadą (zwłaszcza, że prawidłowa ewaluacja jest pod koniec zajęć, ale przed egzaminem).
Ponadto, ocena dydaktycznych umiejętności wykładowcy powinna także składać się m.in. z analizy rozkładu ocen (zarówno nadmierna przewaga piątek jak i dwójek to bardzo poważny sygnał ostrzegawczy, że źle się dzieje).
U mnie na uczelni stosuje się u nas obie formy ewaluacji i jestem zdania, że przynoszą bardzo pozytywne rezultaty.
Generalnie uważam, że każdy wykładowca powinien niezależnie od uczelni ZABIEGAĆ o to, by dostawać oceny swojej pracy od studentów – zwłaszcza, że kazdy z nas wiele lat uczy się i ćwiczy publikowanie i robienie badań, ale już andragogiki uczą się tylko niektórzy i rzadko jest ona wymaganą umiejętnością (wyjąwszy Skandynawię w żadnym znanym mi kraju ukończenie kursu dydaktycznego nie jest obligatoryjne, choć w USA teaching experience oraz wyniki ocen studenckich liczą się).
A ja chciałbym trochę o szczegółach.
Weźmy na to ocenę jakości naukowej.
W oparciu o jakie narzędzia ma być dokonywana? Jeśli się śledzi tendencje światowe to widać, że sam IF nie wystarcza. Zaczyna się go zamieniać na współczynnik H. Ale które narzędzie bibliometryczne stosować? Może jest ich więcej ale ja przetestowałem na swoim przykładzie tylko Web of Science (IF) wraz z jego pochodną Researcher ID, Scopus, BiomedExperts oraz Index Copernicus IC Scientists. I co się okazało? Każde z narzędzi bazuje na innej i niekompatybilnej bazie bibiograficznej oraz bazie cytowań. W rezultacie uzyskuje się wyniki różniące się od siebie o ponad 100% w liczbie publikacji a o 300% w liczbie cytowań. Jak więc rzetelnie ocenić i porównać oceny w skali różnych wydziałów i różnych uczelni. Jest to szczególnie istotne przy np. przyznawania różnego rodzaju nagród i wyróżnień. Do czasu powstania własnego systemu oceny bibliometrycznej (IC Scientists ma taką szansę) nawet te „wymierne” oceny nie będą kompatybilne. To tak jakby długość trasy podawać bez określenia jednostek – 40 (stajów, wiorst, mil, kilometrów). Wydaje mi się również, że wielu pracownikom naukowym i naukowo-dydaktycznym potrzeba jest takiej oceny. Nie po to aby ich pognębić ale by ich dowartościować. Co nam innego pozostaje skoro wszyscy po kolei rządzący tylko obiecują a nic nie robią w sferze materialnej. Wstyd mi, że moja pensja po wielu latach pracy na uczelni kręci się koło 1000 Euro
@Pesymista: ale idealnysystem oceny parametrycznej działalności NIGDY nie powstanie. Po prostu. Największy sens, imho, ma wycena journali i wydawców i dawanie za każdy artykuł, rozdział, monografię określonej liczby punktów. Mierzenie impactu to już jest w dużym stopniu mumbo-jumbo, właśnie z powodów, które podajesz, ale także dlatego, że bywają ważne prace, które zyskują na wpływie dopiero po kilku latach. Co więcej, bywa tak, że często publikowane prace to np. przeglądówki metodologiczne lub przeglądy literatury – kompletnie bez oryginalnej naukowej wartości dodanej.
Wydaje mi się, że jedyny sensowny system oceny pracy naukowca powinien zakładać kryteria minimalne/progowe, oparte na policzeniu punktów za publikacje wg wartościowania GDZIE tekst się ukazał (bez prób oceny samego tekstu), natomiast kryteria dodatkowe (i decydujące o nagrodach, podwyżkach, negocjacjach kontraktów, tenure, itp.) muszą uwzględniać ocenę jakościową, tj. przeprowadzaną przez panel ekspercki. Nie wierzę w możliwość sensownego całkowitego sparametryzowania oceny wartości pracy naukowej, na podstawie jakiegoś idealnego algorytmu pomiaru impact factoru. Sądzę też, że jeżeli taki algorytm się spróbuje wprowadzić, doprowadzi to do patologii (np. będzie się opłacało bardziej zrobić przeglądówkę, niż ogłosić wyniki nowych badań).
@ Pesymista i pundit:
Poza tym jest cos takiego jak popularne imie i nazwisko. Nie da sie z bazy danych wyluskac informacji o moim koledze Danielu Fisherze, bo jest tam przemieszana cala kupa D Fisherow (juz nawet nei wspomne o Marku Smithcie). Ja tez dopiero od jakiegos czasu zaczalem dodawac do mojego nazwiska literke Z (Zbyszek). Spora czesc mojego dorobku idzie na konto kilku nieodroznialnych Jackow Kubiakow.
Nie wiem, czy widzieliście wielkie halo:
http://miasta.gazeta.pl/lublin/1,35640,6216689,Politechnika_Lubelska__Publikuj_albo_gin.html
moja uczelnia (polska prywatna) ma taki system od 7 lat, ale państwowe widać muszą nieco nadrobić – witamy awangardę postępu 🙂
@ pundit :
Ja tez myslalem, ze to rutyna.