Sport a nauka, część I
Szanowni Czytelnicy, dzisiaj w menu mamy quiz. Oto pytanie:
Do czego bardziej podobne są naukowo uprawiane matematyka i inoformatyka: do wyczynowego pływania czy do wyczynowych biegów?
Teraz następuje wysooooki obrazek, żebyście mogli Państwo spokojnie zastanowić się nad odpowiedzią bez podglądania, co jest dalej.
W maju odbyły się finały Mistrzostaw Świata w Programowaniu Zespołowym (International Collegiate Programming Contest), organizowane w tym roku przez mój Uniwersytet. Przyjechało około 100 trzyosobowych drużyn, które w walczyły o tytuł, mając w ciągu 5 godzin 12 zadań do rozwiązania. Do zdobycia tytułu wystarczyło rozwiązanie 10 spośród nich.
Mój szef prof. Krzysztof Diks opisał w POLITYCE zasady (tu link do archiwum) i chwalił, jak wielu spośród wybijających się w tej konkurencji studentów robi potem kariery naukowe albo w największych firmach informatycznych świata.
Szkolna olimpiada matematyczna wraz z jej międzynarodowym przedłużeniem też mają wśród swoich laureatów wielu wybitnych uczonych.
Kiedy przyjrzymy się zasadom powyższych Mistrzostw Świata, zawodów olimpiady matematycznej, czy olimpiady informatycznej, bez wątpliwości należy je zakwalifikować do dyscyplin sprinterskich: mało czasu, dużo bardzo różnorodnych zadań, na wyczynowym poziomie każde trzeba rozwiązać w ciągu kwadransa czy dwóch.
Laureaci robią potem często karierę naukową, czyli co najmniej doktorat. To już jest dyscyplina średniodystansowa co najmniej – jeden projekt na kilka lat. Jeśli wszystko idzie dobrze, to teraz następuje kulminacja, czyli habilitacja. Rozprawę habilitacyjną w matematyce i informatyce stanowi zwykle nie książka (co jest częste u humanistów), tylko grupa kilku powiązanych tematycznie publikacji w poważnych międzynarodowych czasopismach. To wymaga skoncentrowanego, systematycznego wysiłku wielu lat pracy, starannego wybierania tematyki (samodzielnie – nie ma już promotora). To klasyczny długi dystans, na którym wielkie znaczenie mają wytrzymałość, motywacja, umiejętność przetrwania niejednego kryzysu na trasie.
Czy teraz już łatwiej Państwu odgadnąć, czy to biegi czy pływanie?
Oczywiście pływanie! W pływaniu możliwe jest, że ten sam zawodnik zdobywa medale na wszystkich dystansach: od sprintów po te najdłuższe. W biegach płaskich tak nie bywa. Sprinterzy i maratończycy są tak odmiennie zbudowani fizycznie i tak odmiennie trenują, że nie ma mowy, żeby specjalista od 100 czy 200 metrów coś zdziałał w maratonie ani na odwrót. Tymczasem na przykład Oussama Mellouli zdobył medal mistrzostw świata na 200 m stylem dowolnym, a 2 lata później medale olimpijskie na 1500 m i 10 km na otwartym akwenie.
A swoją drogą to krzepiące, że nasi najlepsi studenci, ćwiczeni na olimpiadach, zawodach i egzaminach w rozwiązywaniu problemów o sprinterskim charakterze radzą sobie potem także w długofalowych badaniach.
Oczywiście jestem świadom, że są także poważne nauki, w których sprinterskich wyzwań trudno doświadczyć, bo każde sensowne zadanie naukowe musi zająć długi czas. Na przykład olimpiada biologiczna, o której pisałem jakiś czas temu, ma właśnie taki charakter: wyzwanie o naukowym charakterze w jej pierwszym etapie od razu jest średniodystansowe.
Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja Alicja Leszyńska
Komentarze
A w chemii jest laborka: 1 albo 2 zadania zależnie od etapu. Też mało czasu.
Dlaczego organizuje się konkurs programowania na czas? Co to ma na celu?
Z powazaniem W.
@Wojtek-1942
„””
Dlaczego organizuje się konkurs programowania na czas?
„””
Patrz matura badz egzamin na wyzszej uczelni, olimpiady przedmiotowe, egzaminy lekarskie, prawa jazdy…
Wszedzie masz jakies ograniczenia przestrzenno-czasowe aby sprawdzic co uczestnik egzaminu rzeczywiscie potrafi.
Wojtek-1942: „dlaczego organizuja konkurs programoeania na czas?”
Tez chcialem zadac to pytanie. To jakis nonsens. Tak jak jedzenie parowek na czas, na prayklad. Ma sie tylko potem niestrawnosc. A w programowaniu na czas – kiepskie algorytmy i kiepskie programy. Pospiech jest wymagany tylko przy lapaniu pchel
@A.L., @Wojtek
Myślę, że ci zawodnicy jednak produkują bardzo dobre algorytmy. Jednym z argumentów jest to, że zwycięzcy potem sprawdzają się bardzo dobrze zarówno w nauce, jak i w przemyśle oprogramowania. Po drugie, w zawodach akceptowane są w zasadzie tylko algorytmy równie dobre jak te, które wymyślają autorzy zadań, którzy mają na to długie miesiące.
O tym właśnie jest ta notka: że mimo zupełnie innych warunków niż w nauce czy przemyśle, w konkursie informatycznym można sprawdzić predyspozycje do pracy w tych branżach, bo umiejętności sprawdzane na (bardzo krótki) czas manifestują się również gdy czasu jest więcej.
I że nie zawsze tak jest, bo na przykład robienie testu sprinterskiego na 100 metrów w celu wyselekcjonowania kandydatów do treningu maratońskiego nie ma szans powodzenia.
J.Ty: ” można sprawdzić predyspozycje do pracy w tych branżach, bo umiejętności sprawdzane na (bardzo krótki) czas manifestują się również gdy czasu jest więcej.”
Hm… No nie wiem. Wiem tylko ze przemysl informatyczny nie lubi „primadonn”. Albowiem „primadonny” slabo adaptuja sie do przemyslowych ograniczen, gdy fantazja programisty ograniczona jest grubym dokumentem zwanym „coding standards”, gdzie nie mozna programowac tak jak sie chce tylko tak jak odpowiednie procedury nakazuja, gdy kod nie jest wlasnoscia prywatna a ogolna, gdy kryteria sa zupelnie nieeleganckie jak „readability”, „testability” i „maintainability”, a 75% czasu (i kodu) zajmuje pisanie testow. Primadonna chce robic po swojemu – i tylko rzeczy „ambitne”. Wiekszosc codziennych zajec jest nieambitna i frustruje primadonne.
Zreszta, umiejetnosc programowania jako takiego jest przy zatrudnianiu malo wazna, podobnie jak nikt nie przesluchuje dziennikarza czy umie sie poslugiwac „word procesorem”. Programowanie w jezyku X to wlasnie umiejetnosc tego samego poziomu co ow word processor. Na porzadnych uniwersytetach amerykanskich nie ma przedmiotow w rodzaju „Programowanie w jezyku XXX”.
P.S> Gdy swego czasu bylem na Politechnice Warszawskiej Dyrektorem od Spraw Studenckich w pewnym instytucie, powstal problem taki ze odsiew wsrod prymusow i olimpijczykow byl 2 krotnie wiekszy niz wsrod „zjadaczy chleba”. To byl wlasnie „syndrom primadonny”
Tak na marginesie mojego poprzedniego postu, sprawa „primadonn” jest szeroko dyskutowana wsrod informatykow. Nie szukajac zbyt daleki i „spod duzego palce”
?I’d rather have a team of B-players who will do what I say than a superstar who is causing trouble,? Luckett said. ?Teamwork above all else is most important. I’ve had people working for me who were gifted but they weren’t worth the maintenance…”
http://www.techrepublic.com/article/solving-the-problem-of-prima-donna-developers/1046043
@ A.L.
Tylko że takie, jak to nazywasz, „primadonny” odkrywają i wprowadzają nowe rzeczy, on nich zależy, z czego skorzystają potem rzesze innych.
mpn: „Tylko że takie, jak to nazywasz, ?primadonny? odkrywają i wprowadzają nowe rzeczy, on nich zależy, z czego skorzystają potem rzesze innych.”
Nie neguje ze to „primadonny” posuwaja rzeczy do przodu. Ale proponuje rozgraniczac miedzy NAUKA a PRZEMYSLEM oraz wyroznic waska sfere miedzy nauka i przemyslem. Primadonny sprawdzaja sie doskonale w „startupach” i profesorskich firmach typu „spin-off”. Ale nie sprawdzaja sie w przemysle ktory operuje na duza skale. Primadonna nie bedzie sie dobrze czula w zespole, powiedzmy, 100 osobowym, ktory produkuje oprogramowanie poslugujac sie dosyc utartymi schematami. Tymczasem akademicy wrzucaja wszystko do jednego worka, majac o przemysle jako takie wyobrazenie, a przewaznie nie majace wiele wspolnego z rzeczywistoscia. Co, jako byly akademik, mowie z wlasnego doswiadczenia.
W cytowanym wywiadzie Prof. DIksa (ktory zreszta trudno czytac bo jest w wersji platnej). wlasnie „przemysl” to „przemysl”. „Przemysl” to dosyc skomplikowane zwierze i nie calkiem jednorodne.
Nie osnacza to wszystko ze jestem pzreciwny trenowaniu „primadonn”. Ale dla mnie ma to taki sens jak trenowanie pojedynczych osilkow ktory moga podniesc ciezar 200 kilogramow. Wolalbym zeby zamisat jednego osilka, ten sam wysilek wlozono w trenowanie 100 obywateli z ktorych kazdy moglby podniesc 50 kilogramow. Osilki daja dume z tego ze „nasi gora”, ale nic nie mowia o zdrowiu fizycznym spoleczenstwa.
To co napisane w linku ponizej wydaje mi sie bardziej sensowne niz trenowanie „informatycznych osilkow”
http://www.polityka.pl/nauka/komputeryiinternet/1532665,1,nauka-programowania-w-szkolach.read
@A.L.
Oczywiście, że przemysł nie jest jednorodny.
Są firmy, którym zależy na zatrudnianiu primadonn i które żyją z oraz dzięki ich niestandardowym pomysłom. Bywają małe, o których pisałeś, ale też wielkie, jak Google, Nvidia, Facebook. Są też takie firmy, gdzie kreatywność jest niekonieczna, bo wytwarzają nudną informatyczną konfekcję wedle od dawna znanych wzorców. To są po prostu zupełnie inne nisze na rynku.
Zamiast Twojej metafory ze zdrowymi obywatelami i osiłkami zaproponuję inną, wojskową.
Konkursy to miejsce, gdzie się trenuje przyszłych komandosów i żołnierzy służb specjalnych, a Ty pisałeś o rzeczywistości kompanii wartowniczej, gdzie każda iskra kreatywności i nieszablonowego myślenia u żołnierzy jest wyłącznie zagrożeniem, bo każdego dnia każda kolejna warta ma przebiegać idealnie tak samo, jak wszystkie poprzednie.
I last, but not least: konkurs nazywa się programistyczny, ale nie sprawdza tylko umiejętności programowania w jakimś języku X. Posiadają ją wszyscy uczestnicy w doskonałym stopniu. Konkurs polega na wymyślaniu bardzo szybkich i nietrywialnych algorytmów, a programuje się je tylko po to, żeby jury mogło sprawdzić za pomocą testów, czy są poprawne i wystarczająco szybkie. W związku z tym mistrzowie nie lądują na stanowiskach programistów.
J.Ty. Mozliwe. Jednak, jako edukator pozostanie, nieprzekonany, przy moim „modelu osilkowym”
Pozostane rowniez nieprzekonany w kwestii wyscigowego rozwiazywanie problemow informatycznych „na czas”.
@A.L.
Jeśli naprawdę edukujesz swoich pracowników używając modelu „osiłkowego”, to nie wiem, co chcesz osiągnąć. Żeby zaczęli unikać wykazywania się kreatywnością i zrezygnowali z dokształcania się?
A jeśli chodzi o brak przekonania do zawodów programistycznych, to Twoja sprawa. Rekruterzy z Googla na przykład bardzo ich zwycięzców sobie cenią.
W Ludowym Wojsku Polskim urzadzano konkursy naprawy samochodu na czas. Jak widze, obecne zawody w programowaniu komputerow na czas organizuja duchowi spadkobiercy tradycji LWP…
Gdybym był właścicielem warsztatu samochodowego, chętniej zatrudniłbym mechaników, którzy w ciągu jednego dnia naprawią (skutecznie) pięć samochodów niż dwa samochody. Dzięki temu miałbym większy przerób i większe zarobki. Jako częsty klient warsztatu samochodowego też wolałbym zawsze dostawać działający dobrze samochód już tego samego dnia lub następnego niż za kilka. Jeśli taka jest spuścizna LWP, to nie mam nic przeciwko.
W LWP dawano także żołnierzom codziennie śniadanie, obiad i kolację. Czy pościsz z tego powodu?
Ogólniej, argument typu „Ktoś, kogo nie lubię i nie cenię, też to robił” jest nic niewart.
J.Ty.: „Jeśli naprawdę edukujesz swoich pracowników używając modelu ?osiłkowego?, to nie wiem, co chcesz osiągnąć. Żeby zaczęli unikać wykazywania się kreatywnością i zrezygnowali z dokształcania się?”
Nie, ja wlasnie „model osilkowy” krytykuje. Przypominam, ze „model osilkowy” to intensywne trenowanie niewielkiego „cyrku” aby ozyskiwal ow cyrk wyniki powyzej sredniej. Przy calkowitym ignorowaniu problemu podnoszenia sredniej.
„A jeśli chodzi o brak przekonania do zawodów programistycznych, to Twoja sprawa. Rekruterzy z Googla na przykład bardzo ich zwycięzców sobie cenią.”
Rekryterzy z Google cenia sobie przede wszysykim NORMALNYCH specjalistow. Liczba laureatow konkursoiw „na czas” jest znacznie ponizej poziomu szumow.
Nie mam nic przeciwko wyksztalconym i motywowanym pracownikom. O ile nie maja mentalnosci „primadonny”
panek: „Gdybym był właścicielem warsztatu samochodowego, chętniej zatrudniłbym mechaników, którzy w ciągu jednego dnia naprawią (skutecznie) pięć samochodów niż dwa samochody”
Jeden taki „szybki” zapomnial mi nalac oleju do silnika. Kosztowalo to pracodawce kilkanascie tysiecy dolarow. Na miejscu tego pracodawcy wolalbym solidnego a nie szybkiego.
@A.L.
Nie wiem, czy przeczytałeś to szybko, czy wolno, ale i tak nie doczytałeś zastrzeżenia „skutecznie”. (Chyba żeby się czepiać słów, że naprawił skutecznie, a nalanie oleju to nie naprawa…)
panek: „Nie wiem, czy przeczytałeś to szybko, czy wolno, ale i tak nie doczytałeś zastrzeżenia ?skutecznie?”
Tu gdzie meiszkam, karetki pogotowia ratunkowego maja ograniczona predkosc do okolo 50 kilometrow na godzine. Bo nei zawsze „szybko” znaczy „dobrze” czy „bezpiecznie”. Owszem, sa dziedziny gdzie szybkosc jest wazna, ale inzynieria do nich nie nalezy. Na ogol „szybko” znaczy „byle jak”. Przykladem – liczne inwestycje z terminem oddania 1 maja lub 22 lipca, a ostatnio autostrady na Euro, ktore zaczely sie rozpadac jeszce przed oddaniem do uzytku. Ze stadionami tez roznie bylo. Na szczescie poprawki nie beda robione w trybie wyscigowym
Z informatyka mam do czynienia od czasow komputera UMC-1 na lampach elektronowych i nigdy nie spotkalem sie z porzreba programowania na wyscigi. Przeciwnie, projekt „na wczoraj” z reguly oznacza klopoty i niepowodzenia
@A.L.
Kiedyś tu pisałeś o swoich podwładnych per „Jasiu programista”, porównywałeś do spawaczy i twierdziłeś, że „nie ogarniają całości”.
Teraz to rozumiem: jak o ćwiczących do zawodów programistycznych i podnoszących swoje umiejętności wysoko powyżej średniej mówisz „osiłki”, to dajesz jasno do zrozumienia, że ludzi, którzy mają dużo wyższe od średniej kwalifikacje albo chcą je uzyskać, traktujesz z niechęcią i pogardą.
W efekcie wszyscy pracownicy powyżej poziomu „Jasia programisty” uciekają od Ciebie jak się tylko zorientują, na jakiego szefa trafili. A Tobie zaczyna się wydawać, że innych na świecie nie ma…
J.Ty:”Teraz to rozumiem: jak o ćwiczących do zawodów programistycznych i podnoszących swoje umiejętności wysoko powyżej średniej mówisz ?osiłki?, to dajesz jasno do zrozumienia, że ludzi, którzy mają dużo wyższe od średniej kwalifikacje albo chcą je uzyskać, traktujesz z niechęcią i pogardą.”
Mam wrazenie ze uprawiasz demagogie i manipulacje.
Nigdzie i nigdy nie bylem pzreciwko ludziom podnoszacym kwalifikacje. Mam natomiast watpliwosci w kwestii „wyscigow informatycznych” i porownywania owych wyscigow do zawodow sportowych. ALbowiem w zasodach sportowych wyscig jest celem samym w sobie, w informatyce wyscig nie ma nic wspolnego z rzeczywistoscia. Jeszcze raz powtozre: model „osilka” to trenowanie specjalnie wybranego „cyrku” do osiagniecia sukcesu w srodowisku nic nie majacym wspolnego z rzeczywistoscia. Tak dla mnie wygladaja „zawody informatyczne”. Niewatpliwie poprawiaja znakomicie samopoczucie roznym osobom, ale niwiele wnosza w sensie ogolnym. Znacznie wolalbym podnoszenie „sredniej” w postaci zapoznania wiekszej czesci spoleczenstw z uzytkowaniem komputerow nieco bardziej zlozonym niz gry, e-mail i web. No, ale to nie jest spektakularne i nie przyczynia sie do „nasi gora”.
Mam rozniez zastrzezenia co do „primadonn” – i jak wynika z cytatow, nie tylko ja. „Primadonna” to osobnik o nadmiernie wysokich przekonaniach o wlasnych umiejetnosciach i pogardzie dla umiejetnosci innych, sprawdzajacy sie slabo w pracy zespolowej
@A.L.
Jaka manipulacja? Że zestawiłem ze sobą Twoje wypowiedzi z dwóch różnych dyskusji i że wszystko zaczyna do siebie nawzajem pasować?
Studenci u nas znają kolegów trenujących do zawodów i wiedzą, że to nie żadne „osiłki” ani cyrkowcy, tylko bardzo dobrzy programiści, którzy chcą się wypróbować w zawodach. Jak się tak o nich wypowiesz, to wszyscy inni już będą wiedzieli, że trzeba brać nogi za pas…
Zamiast dywagacji o konkursach, proponuje lekture
http://www.infoworld.com/d/application-development/how-teach-kids-code-207961
J.Ty. „Jaka manipulacja? Że zestawiłem ze sobą Twoje wypowiedzi z dwóch różnych dyskusji i że wszystko zaczyna do siebie nawzajem pasować?”
taka ze nie chcesz przyjac do wieadomosci tego co pisze, a dyskutujesz to czego nie napisalem.
„Studenci u nas znają kolegów ..” Ach.. U NAS… No tak, teraz rozumiem. Argumenty beda sie odbijaly jak od lustra…
„Jak się tak o nich wypowiesz, to wszyscy inni już będą wiedzieli, że trzeba brać nogi za pas?”‚
Nogi za pas – skad i dokad?…
@A.L.
Ależ ja przyjmuję do wiadomości to, co piszesz! Tylko że wyciągam z tego wnioski, których ty nie chcesz przyjąć do wiadomości i oprotestowujesz, że tego nie powiedziałeś.
Nogi za pas – zastanówmy się.
Sam pisałeś, że kierujesz „Jasiami programistami”, którzy są na poziomie spawaczy. Choćby na zasadzie statystycznej fluktuacji powinieneś mieć paru lepszych i jakiegoś całkiem dobrego. Jeśli ich nie ma, to warto się zastanowić, dlaczego ich nie ma. Otóż nie dlatego, że nie istnieją, co sam wiesz i o czym ja w tekście głównym też pisałem. Zatem coś (albo ktoś) powoduje, że nie chcą u Ciebie pracować. Co (albo kto) to może być – jak myślisz?
J.Ty. Dyskusja robi sie absurdalna i nie zamierzam jej kontynuowac. Usilujesz dyskutowac z moimi wypowiedziami albo ich nie rozumiejac, albo je pzreinaczajac, albo usilujesz dyskutowac z czyms czego nei powiedzialem.
Owszem, uwazam ze PROGRAMISTA w calym obszarze informatyki to odpowiednik spawacza. Nie w sensie mentalnym, a w sensie funkcjonalnym. „Bycie spawaczem” nei oznacza bycia glupim albo nie inteligentnym. Do spawania potzrebne sa spore umiejetnosci, i sa spawacze-geniusze i spawacze partacze. Ale spawacze SAMI nei zbuduja mostu. I taka byla, jest i bedzie moja analogia miedzy spawaczami i programistami.
Zas jak idzie o meritum… Ze stwierdzenia ‚u nas” wnosze zes akademik. Ja tez jestem akademik. Byly. Gdy przeszedlem z akademii do przemyslu, zorientowalem sie ze pzrez poprzednie 20 lat oklamywalem studentow. Albowiem o przemyslowej informatyce mialem taki pojacie jak o japonskim teatrze Kabuki. Czyli zadne. Dlatego smieszy mnie rozwiazywanie problemow informatycznych na czas. Z calym szacunkiem, ale mogli wymyslec to tylko akademicy. ALe przedtem powinni wyprobowac to na myszach.
Konczac dyskusje, pozostaje z powazaniem.
Wczytując się w powyższą dyskusję, mam wrażenie, że J.Ty. i A.L. okopują się na swoich pozycjach i traktują dyskutowane kwestie jako pewne prawdy absolutne, a rzeczywistość jest chyba bardziej złożona.
Niektóre uzdolnione jednostki mają potrzebę sprawdzenia się w rywalizacji sportowej, do nich adresowane są konkursy ACM. Wielu z nich zostaje na uczelniach, część idzie do dużych firm, niektórzy z nich rzeczywiście nie radzą sobie tam sobie z powodów, powiedzmy charakterologicznych, inni radzą sobie bardzo dobrze, jeszcze inni postanowiają założyć własne firmy, dobrze prosperujące an rynku. Z drugiej strony inne osoby, czasami równie dobre, nie startują w takich konkursach, bo ich nie czują, albo spalają się w nich. Niektóre startowały w olimpiadach informatycznych i szło im dobrze, a na studiach próbowały startować w konkursach (na poziomie eliminacji), bez powodzenia i każdy następny start był coraz większym stresem, aż dały sobie spokój, co nie zmienia faktu, że to dobrzy programiści. Podobnie ma się sprawa z konkursami matematycznymi (także na poziomie licealnym i uniwersyteckim). Są osoby, które w nich odnosiły sukcesy i zostały uznanymi naukowcami, są osoby, które nie odnosiły, mimo prób, a też im się udało w nauce, są wreszcie takie, które nigdy nie próbowały, a odniosły sukces w nauce i takie, które odnosiły sukcesy olimpijskie, a nie naukowe (chociaż wydaje się, że jest to raczej rzadsze, z reguły olimpijczycy, gdy spróbują sił w nauce, przechodzą przynajmniej etap do (dobrego) doktoratu, pytanie czy to już sukces). Na wszystkie te przypadki mogę podać konkretne przykłady, ale z oczywistych względów nie będę tego robił, poproszę więc o przyjęcie tego stwierdzenia na wiarę.
Z drugiej strony jasne jest, że nie na każdym stanowisku potrzeba osób wybijających się ponad przeciętność, czasami wystarczy rzetelny specjalista, a rozbudowane ego, które może (acz nie jest to regułą) występować u osoby o nastawieniu na rywalizację, posiadającej sukcesy, może przeszkadzać w pracy zespołowej (siłą rzeczy raczej nie dotyczy to laureatów konkursów w programowaniu zespołowym, nawet jeśli mają rozbudowane ego). Czasami też osoby wybitnie uzdolnione mogą mieć problemy z komunikacją interpersonalną (znów, znam przykłady). Niemniej nie da się tego ocenić tylko na podst. wiedzy, że ktoś jest laureatem konkursu. Co można stwierdzić, to że jest to osoba ponadprzeciętna, co może stanowić argument dla firm jak Google, ale i mniej innowacyjnych. A, że nie wszyscy pracownicy google’a są tacy? Nie mogą być, bo na pewnych stanowiskach ani nie są potrzebni, ani nie są nimi zainteresowani. Tym niemniej część z nich odpowiada za praktyczne projekty, które przynoszą googlowi spore zyski.
W dwóch zdaniach, przydatność pracownika w praktyce biznesowej zależy zapewne od wielu czynników, na niektórych stanowiskach jednym z nich może być umiejętność szybkiego myślenia, o której mogą świadczyć sukcesy w konkursach (są one też często skorelowane z innymi przydatnymi umiejętnościami). Ale bynajmniej nie są one warunkiem koniecznym i dostatecznym, jak i z drugiej strony nie świadczą o tym, że ktoś jest „primadonną”. Zatem moim zdaniem zarówno J.Ty., jak i A.L. w swoim podejściu nieco nadmiernie uogólniają, choć moim zdaniem entuzjazm J.Ty. jest dość niewinny i nieszkodliwy, podczas gdy pewne uprzedzenia A.L. być może mogą (ale nie muszą) sprawić, że nie dostrzeże potencjału pewnego pracownika, bądź straci go (trudno to jednoznacznie stwierdzić nie znając A.L.)
Ale nie upieram się, bo sam nie wiem nic praktycznego o przemyśle. To tylko takie luźne przemyślenia (trochę jak u rabina, który każdemu przyznawał rację, tylko zanegowane ;)).
Pozdrawiam
Ogólnie Autor ma rację, ale są wyjątki. Kiedyś był taki Emil Zatopek.