Jedność różnicuje?
Teilhard wyprzedził McLuhana o kilkadziesiąt lat.
Pisałem kiedyś Pierze (tak tak, tak się odmienia to imię w języku polskim, a świadkiem mi „Słownik poprawnej polszczyzny”) Teilhardzie de Chardinie, twórcy pojęcia noosfery. Jego koncepcja noosfery jest bardzo złożona, bo odnosząca się do wielu kwestii ogólnoludzkich. Najogólniej rzecz biorąc, noosfera to świata kultury tworzonej już nie przez poszczególne grupy ludzkie czy społeczności, ale całą ludzkość. Świat ten ma gromadzić dziedzictwo kulturowe zarówno cywilizacji, które już nie istnieją, a po których jakieś trwałe elementy zostały, jak i cywilizacji współczesnych. Pojęcie to jest bliskie „globalnej wiosce” Marshalla McLuhana, tyle tylko że jest bardziej rozbudowane, a i Teilhard wyprzedził McLuhana o kilkadziesiąt lat.
Teilhard sądził, że ponad lokalnymi kulturami wyrasta coś nowego, jakaś nowa forma organizacji, której podmiotem jest już cała ludzkość. Taki podmiot zaś, jeśli ma przetrwać, powinien powstawać według formuły różnicującego jednoczenia. Zasada ta łączy w gruncie rzeczy dwie przeciwstawne tendencje. Z jednej strony jeśli nacisk położyć na jedność, całkowita jedność cywilizacji, ideologii czy kultury będzie celem noosfery, co prowadzić będzie do zatarcia pluralizmu i indywidualnych wzorów. Z drugiej strony jeśli akcent postawić na różnicach, perspektywa jedności byłaby czymś odległym, jeśli nie niemożliwym.
Jemu jednak chodzi o podejście, które łączy te tendencje: należy uwzględnić i pluralizm, i jedność. Formuła różnicującego jednoczenia ma owocować obrazem jednolitej całości, jaką stanowi noosfera, w ramach której pluralizm i zróżnicowanie kulturowe, autonomia i pewna niezależność części względem całości znajdują swoje właściwe miejsce.
Zastanawia mnie kilka rzeczy. Patrząc teoretycznie Teilhard stara się przełamywać nasze myślenie, które w wielu aspektach bazuje na parach przeciwstawnych pojęć. Zaczynając od rozbicia na podmiot i przedmiot, i dalej prawda – fałsz, dobre – złe, czy wreszcie jedność – wielość. Już tutaj nasuwają się wątpliwości.
Dochodzą do tego wątpliwości praktyczne – czy jest to w ogóle możliwe? Ponieważ jedność zakłada mimo wszystko, coś wspólnego. Nie może to być nadto czysto formalny zbiór reguł życia wspólnego. Sądzę, że to za mało, by budować coś, co przetrwa dłużej niż jedno pokolenie. Potrzeba do tego co najmniej wspólnoty nie tylko interesów, czy reguł, ale także wspólnoty światopoglądowej czy ideowej, to zaś wymusza mimo wszystko niwelowanie różnic, czyli działania prowadzące do homogeniczności.
W związku z tym pojawia się kolejna wątpliwość – na czym ma się opierać ta wspólnota światopoglądowa. W dzisiejszym świecie trudno wskazać na światopogląd uniwersalny, a jeśli już się uda, to jego zawartość treściowa jest nijaka. Szacunek dla ludzkiego życia, tolerancja itp. to piękne zasady, ale są one sprowadzane do warunków formalnych, to zaś za mało by na ich na podstawie budować jedność rodzaju ludzkiego.
Teilhard w tym miejscu wskazuje na chrześcijaństwo, ale z punktu widzenia wyznawców innych religii, czy osób bezwyznaniowych oraz ateistów takie twierdzenie trudno utrzymać. Wyraża ono bowiem partykularne interesy wyznawców jednej religii, czy kręgu kulturowego, to zaś prowadzi do sprzeczności z postulowaną przez Teilharda zasadą. Wygląda więc na to, że formuła Teilharda wyraża jedynie pragnienia marzyciela, których realizacja jest chyba niemożliwa. Ale czy wobec tego pragnienie budowy jednej Europy pod egidą UE, opartej jedynie o zbiór pewnych zasad i odciętej, by nie wprowadzać podziałów, od wspólnoty wartości, na których bazuje nasza europejska cywilizacja, też nie jest taką mrzonką?
Grzegorz Pacewicz
Fot. fogrady262, Flickr (CC BY SA)
Komentarze
To troche jak w naszej niedawnej dyskusji o obiektywnosci gazet. Idealna gazeta powinna byc obiektywna, ale w rzeczywistosci staje sie ona tak mdla, ze nikt jej nie chce. Tak samo jednosc musi z czasem przeksztalcic sie w cale spektrum roznych pogladow. Spojrzmy na najbardziej skrajny przyklad, jakim jest rewolucja. Zaczyna sie od wspolnych pogladow, a potem blyskawicznie nastepuje polaryzacja i jedne dzieci rewolucji wycinaja w pien inne. Moze dlatego, ze swiat jest dynamiczny i nie znosi stalosci, jednosci, urawnilowki.
Uklady dynamiczne, do ktorych naleza tez wielkie uklady spoleczne nie posiadaja w ogolnym przypadku stanu rownowagi, o ktorym najwyrazniej mysla wspomniani w esseju filozofowie. Stad gradienty pogladow, zamoznosci czy religii powoduja przeplywy, w wyniku ktorych powstaja nowe konfiguracje spoleczne z nowymi gradientam. Te zas powoduja kolejne przeplywy i nastepne zmiany stanu ukladu. Jest to jak sie wydaje zgodne z zasadami dialektyki marksistowskiej. Oczywiscie w odniesieniu do ukladow spolecznych istotny jest tez czas w jakim owe przemiany nastepuja. Jesli jest on dlugi to mozna uwazac, ze w pewnej skali czasowej stan ukladu jest stabilny czy raczej wolno-zmienny. W praktyce jednak uklady moga byc stabilne tylko wtedy gdy nie sa izolowane ale wrecz przeciwnie poddawane zewnetrznemu sterowaniu, ktore gwarantuje minimalizacje odchylen od stanu pozadanego. Na tej zasadzie stabilne byly organizacje wielonarodowe jak na przyklad Imperium Brytyjskie gdzie kolonie utrzymywane byly w ryzach przez sily militarne i przmyslowe Anglii czy Imperium Rosyjskie w wydaniu Cesarstwa Romanowow.
Mi w ogóle nasze ostatnie dyskusje pasują do tego wpisu. Strasznie mocno się różnimy, ale jest coś, co nas łączy. Sam nie wiem tylko co?
Bobola,
Trochę mi się to nie trzyma w sobie, ale mniejsza z tym. W obu wypadkach, zauważ, było bardzo silne poczucie własnej tożsamości, a co za tym idzie i wyższości w relacji „centrum” do podbitych/skolonizowanych ludów. Jednak różnorodność jest możliwa, ale przy silnym poczuciu jedności.
GP napisał we wpisie: „Szacunek dla ludzkiego życia, tolerancja itp. to piękne zasady, ale są one sprowadzane do warunków formalnych, to zaś za mało by na ich na podstawie budować jedność rodzaju ludzkiego.”
Ale dlaczego? To znaczy nie wiem, czy w oparciu o te – nazwijmy je dla uproszczenia „wolnościowymi” – wartości, da się zbudować jedność „rodzaju ludzkiego”. Nie uznają ich bowiem za najistotniejsze całkiem spore i istotne na świecie kultury. Niemniej na pewno da się na nich zbudować całkiem sprawny system społeczny. I jest na to dowód. USA. Przy wszystkich wadach tamtejszych rozwiązań mam wrażenie, że większość Amerykanów uważa za największą świętość to, co mają zapisane w swojej konstytucji. Że każdy ma prawo dążyć do własnego szczęścia w wybrany przez siebie sposób. I jedyną – ale powszechnie i konsekwentnie respektowaną – granicą jest tu wolność innego. I dziwne, ale to działa.
GP: Wszystkiego najlepszego 🙂
Tak myślałem, że to może być zdanie, to którego chyba najbardziej można się przyczepić. Nie znam dobrze Ameryki, nigdy tam nie byłem, ale co nieco czytałem. Niby i w USA i w Europie obie wartości są mocno wpisane w konstytucję i w zasadzie akceptowane. Ale między Europą i Ameryką jest przepaść. Tam jest silne poczucie tożsamości (strasznie nieprecyzyjne to pojęcie, ale nie wiem, jak inaczej to nazwać) przejawiające się wręcz w jakimś kulcie własnego państwa, wartości, instytucji itp. – słowem „mamy to co najlepsze”. Europa pod tym kątem jest słaba i nijaka. Co wskazuje mi, że trzeba czegoś więcej dla tych haseł i dlatego nazwałem je „warunkami formalnymi”.
Dzięki, Komerski. 🙂
@ GP :
Ja chyba wiem. To sie nazywa ciekawosc innego. To a propos komentarza z godz. 08:06.
Ameryka osiagnela konsens w podstawowych dziedzinach. W dodatku miala szczescie, ze jej system polityczny wyksztalcil sie cos na kasztalt bardzo czulej wagi. Ta doskonala prawie rownowaga polityczna miedzy demokratami i republikanami pozwala zbalansowac calosc.
We Francji, z ktorej zreszta pochodzi sama idea prawicy i lewicy, ostatnio probowano te roznowage zaklocic (Front Narodowy, ktory wcisnal sie miedzy prawice i lewice nie bedac partia centrowa). Centrysta Francois Bayrou probowal podwazyc nawet te zachwiana rownowage w trakcie ostatnich wyborow prezydenckich. Skonczylo sie na tym, ze wyldowal z 7-10 proc. poparciem dokladnie w centrum i teraz chce odgrywac role jezyczka u wagi. To bardzo dobre dla zrownowazenia systemu politycznego. Jesli Bayrou uda sie przez dluzszy czas odgrywac role arbitra, jak FDP w Niemczech przez wiele powojennych lat, to moze system stabilizowac.
W Polsce przewaza tendencja do znieszczenia przecwinika politycznego, poniewaz elektorat jest bardzo chwiejny i emocjonalny. To droga, ktora na dlusza mete nie prowadzi do stabilizacji. Lewa i prawa noga Walesy to bylo rozwiazanie. Tylko, ze Walesa nie nadawal sie do realizacji tej idei. Zreszta bylo na to za wczesnie, gdyz lewica polska jest ideologicznie pusta. Co zrozumiale, gdyz nosza na sobie garb, ktorego nie moga zrzucic i nie ma nikogo, kto bylby w stanie zaproponowac cos ciekwego. Przez jakis czas wydalwo sie, ze Siero moze cos zdzialac. Ale poszedl w skrajna lewicowosc, ktora nie moze przyciagnac mas. Zreszta jest zbyt intelektualny.
GP: No właśnie, jest przepaść, ale dlatego, że w USA te wszystkie „wartości i instytucje” których oni tak fanatycznie bronią i które tak czczą, od początku były projektowane jako mające strzec jednej, jedynej rzeczy – wolności i samoodpowiedzialności jednostki. W Europie natomiast, zwłaszcza w naszej jej części, instytucje państwowe od zawsze służyły utrzymaniu jednostek w ryzach, podporządkowaniu ich systemowi – czy to arystokracji, czy totalitaryzmom. Europa przez całe swoje dzieje – nie wykluczając Aten Peryklesa – była bardziej etatystyczna, ale nie widzę zasadniczych przeszkód, żeby ten stan rzeczy zmienić.
Może spróbujmy mniej partyjnie a bardziej ideowo podejść do sprawy.
Komerski,
Dokładnie – stała za tym bardzo silna sfera ideowa w Ameryce, a w Europie to się przejawia tylko w porywach. I skutek tego jest taki, jaki jest. Mam wrażenie, że Europa powoli się kończy i że jej projekty mówią metaforycznie „nie mają duszy”.
A co tu tak nagle wszyscy zaczęli zgodnie gadać? Co to za zwyczaje? Zaraz coś pokontestuję…
Więc tak. Tę noosferę to podejrzewam że bez problemu da się odnaleźć i przed Teilhardem w rozmaitych holistycznych koncepcjach. Jego pomysł nie jest fundamentalnie nowy, a tylko na nowo zbudowany. Z McLuhanem jest podobnie. Ale, co istotne, u McLuhana wartościowe (i nowatorskie) są przede wszystkim kwestie instrumentalne, tyczące kierunków rozwoju technologii i nadążającej za nią ludzkiej mentalności i ludzkich sposobów odczuwania świata. Zaś myśl Teilharda jest czysto konceptualna i niejako oderwana od dziejącej się rzeczywistości, jest czystej wody rzutowaniem w przyszłość – w przyszłość jakiej byśmy chcieli. U McLuhana też jest taki rys, tyle jego metafizykowanie jest znacznie słabszej miary i niektóre pomysły czy oczekiwania wydają się wręcz dziecinne.
Wyjątkowo zgodzę się dzisiaj z Bobolą – w społeczeństwie nie ma czegoś takiego jak układ stabilny długoterminowo (de facto w biologii również, a i w fizyce, tyle że w grę wchodzą znacznie większe jednostki czasowe). Toteż i mówienie o budowaniu takiej czy innej Europy, jako o czymś „do zbudowania” nie ma za bardzo sensu, bo to jest proces który nigdy się nie kończy dojściem do czegoś – co najwyżej może zostać unicestwiony albo przemianowany na inny. Nie na cel należy więc zwracać uwagę, ale na użyte środki – to już jednak nie Teilhard, lecz Themerson… 🙂
Ja tez tym razem zgadzam sie z Bobola. Ale… nie zgadzam sie na przypisynie zaslug dialektyce. Dialektyka marksistowska okazala sie nadetym balonem. Oczywiscie, zasluga Marksa bylo dostrzezenie dynamiki procesow spolecznych, ale rozwiniecie jego hipotez okazalo sie zuplenie poronione. Dzis, 150 lat po ukazaniu sie Manifestu Komunistycznego, ktory wiescil koniec kapitalizmu, kapitalizm trzyma sie calkiem niezle. Rozumiem, ze to, znana nam skad inad, przewrotnosc Boboli kaze mu powolywac sie na te przebrzmiale teorie.
No tak, Bobola nie byłby sobą, jakby o Marksa nie zahaczył 🙂
U Marksa istniał też „ostateczny cel”, czyli ten świetlany komunizm, ostateczny atraktor, raj na ziemi… I stąd tyle niegodziwych środków zostało zaprzęgniętych w słuzbę tej idei.
Czyli co panowie, czekamy aż samo się zrobi?
Hoko,
Masz rację – taka wizja z lotu ptaka Teilharda to jego słabość. On widzi wszystko bardzo ogólnie i w bardzo odległej perspektywie czasowej. Ale z drugiej strony ta jego metafizyczność to nie do końca wada…
GP;
Nie bardzo rozumiem co masz na mysli piszac „Trochę mi się to nie trzyma w sobie,…” . Wypada chyba aby dziennikarz a moze i filozof umial poprawnie wyrazac swoje mysli. Nie rozumiem tez dlaczego uwazasz, ze roznorodnosc jest mozliwa pod warunkiem silnego poczucia jednosci. Poczucie jednosci jest bowiem uczuciem sprzecznym z podtrzymywaniem roznorodnosci. Spojrzmy tylko na na problem polsko-zydowski czy polsko-cyganski. Obei te pary zyja obok siebie od stuleci przy jednoczesnej silnej wzajemnej niecheci, ktora nie wygasa od poczatkow koegzystencji. Po II Wojnie Swiatowej przynajmniej zydzi usilowali sie pozornie zasymilowac przyjmujac polskie nazwiska, porzucajac tradycyjne odzienie i nareszcie uczac sie mowic poprawnie w jezyku kraju, w ktorym mieszkaja. Ale jak widac obecnie szydlo odrebnosci wychodzi znowu z worka panstwowej jednosci zreszta za staraniem obu stron konfliktu.
Co do zasad dialektyki to, jako fizyk, znajduje je calkiem dobrze uzasadnionymi obserwacjami ze swiata zjawisk fizycznych a takze przez aktualna dynamika zdarzen socjalnych. Ale oczywiscie jako „reakcjonista” nie powinienem pewnie zabierac glosu w obecnosci ekspertow w tej dziedzinie.
Nie chciałem napisać, że mi się to trochę „kupy nie trzyma”.
Przykład polsko-cygański bardzo ciekawy. Dlaczego tak podkreślam jedność? Bo właśnie zastanawia mnie, że w tej realcji obie strony jakoś siebie nawzajem znoszą, ale jednocześnie, czy są jakieś przykłady wspólnych działań? I tu właśnie jest właściwy aspekt – UE. Otóż sądzę, że to tylko „twór formalny”, któremu czegoś brakuje, czegoś właśnie wspólnego – ideologii, światopoglądu, sfery wartości, a może czegoś więcej. Dla mnie jest to twór nijaki, bez twarzy czy duszy.
Jestem byc moze marzycielem ale chcialbym aby przynajmniej naukowcy a moze i filozofowie odnosili sie do siebie z odrobina zawodowej kurtuazji. Jednym z jej objawow jest forma w jaka ubieramy nasze komentarze. Tak na przyklad unikamy sadow wartosciujacych typu” Trochę mi się to nie trzyma w sobie,?? = „Nie trzyma sie kupy…” GP) oznaczajacych, ze mamy przedmiot w malym palcu a ten osiol wypisuje nonsensy, gdy w istocie nie rozumiemy tego co zostalo nam (i innym ) oznajmione. W takich bowiem sytuacjach uprzejma forma wypowiedzi jest : „Niestety nie rozumiem co masz na mysli gdyz moje doswiadczenie jesli chodzi o teorie ukladow dynamicznych jest niewielkie badz nie istniejace”. Jak wszystkim, ktorzy czytaja moje komentarze jest znane z lektury mozna powiedziec kwestie bardzo nieuprzejme w sposob wyjatkowo kulturalny. Starajmy sie osiagnac ten poziom nawet jesli sie to wydaje absolutnie niemozliwym.
@ Bobola :
Jakos tak sie zdarza, ze chyba tylko z toba jest tego rodzaju problem. Nikt inny nie skarzyl sie, ze jest zle traktowany, choc to ciebie z powodu tego co i jak pisales juz z tego blogu kiedys wypraszalem. Twoj kulturalny ponoc sposob wyslawiania sie czasami pozostawia wiele do zyczenia. Moze to wplyw niskich temperatur?
@Bobola,
Ależ ja życzliwie – zauważ, że próbowałem uniknąć sformułowania „że mi się to nie trzyma…”, ale Ty żeś się czepnął mojej niezręczności językowej, więc byłem zmuszony dosłownie wytłumaczyć o co mi chodziło w tym wyrażeniu.
W każdym bądź razie „trochę mi się to wszystko nie trzyma w całości (kupy)” znaczy w moim wydaniu tyle – widzę w tym rozumowaniu pewne luki lub nieścisłości. O jednej z nich napisałem. I tylko tyle….
A już myślałem, że nudno będzie, a impreza się rozkręca…
Hoko: Nie rozumiem argumentu – nie ma Wielkiego Celu, więc nie można działać? Nie mówmy więc o Europie „do zbudowania” tylko „do budowania” i chyba będziesz już zadowolony. Budujmy ją kierując się „małymi celami”, nie wyznaczając Wielkiej Ostateczności, bo ta, jak poniekąd słusznie zauważasz, powoduje użycie niegodziwych środków. Choć obarczanie Marksa o to jest nietaktem wobec niego, ponieważ akurat on sam o komunizmie – tj o tym jak ów komunizm miałby wyglądać – pisał żałośnie mało. No, ale ja się czepiam oczywiście.
GP: Nie, nie czekamy aż się samo zrobi. Codziennie róbmy to, co robimy jak najlepiej i bądźmy uprzejmi dla ludzi, a za jakiś czas – choć nie obiecuję – da to jakiś efekt.
I dajcie spokój Boboli. On, niebożę, nawet polskich liter na komputerku nie ma, a wy mu o kupach… Oj nieładnie, a tu święta idą..
Komerski pisze (a inni przyznaja mu racje):
„USA: Przy wszystkich wadach tamtejszych rozwiązań mam wrażenie, że większość Amerykanów uważa za największą świętość to, co mają zapisane w swojej konstytucji. Że każdy ma prawo dążyć do własnego szczęścia w wybrany przez siebie sposób. I jedyną – ale powszechnie i konsekwentnie respektowaną – granicą jest tu wolność innego. I dziwne, ale to działa.”
Generalnie rzecz biorac jest to ciekawa opinia o kraju, w ktorym obok pieknej demokracji wyrazonej w nad wyraz postepowej konstytucji jak na owe czasy, istnial sektor ludnosci pozbawionej wszelkich praw i zmuszonej do niewolniczej pracy. Gdzie ciagle pod rzadami tej samej konstytucji pozbawiano ziemi i srodkow do zycia rodowitych mieszkancow tej ziemi spychajc ich do rezerwatow. Opinia o kraju, w ktorym do poczatku lat 60-tych istniaja oficjalnie segregacja rasowa, a jej skutki widoczne sa nawet dzis.
Byc moze dlatego, ze wlasnie w USA Konstytucja i piekne zasady wyrazone przez jej Ojcow to jedno, a rzeczywistosc to drugie, a wiec byc moze dlatego „to dziala”.
„roznorodnosc jest mozliwa pod warunkiem silnego poczucia jednosci.”
– rzeczywiscie ciekawe stwierdzenie.
Zyje wsrod dwoch na tyle roznorodnych grup ludnosci, ze utrzymanie jednosci pochlania niesamowite ilosci „energii” spolecznej i politycznej. Inaczej Kanada rozleciala by sie juz dawno. Inny przyklad to Belgia: dozenie do afirmacji wlasnej odrebnosci, a wiec do podkreslenia roznorodnosci przekroczylo punk krytyczny, do ktorego zachowanie jednosci bylo jeszcze mozliwe.
Jacobsky – Masz oczywiście rację, że nie wszyscy ludzie się w Stanach tą wolnością cieszyli, ale to jest trochę inny problem. Bo nie jestem pewny, czy gdyby porównać jakoś poziom wolności czarnego niewolnika na południu Stanów i polskiego chłopa (o rosyjskim nie wspomnę) to na czyje by wyszło.
Niemniej ja nie o tym pisałem. Zwracałem uwagę na to, co z tego wynikło. A – poza wszelkimi wadami, których są rzecz jasna miliony – wynikł naród, który szanuje pracowitość, ludzi, którym się udało otacza uwielbieniem, potrafił w 200 lat podbić swoją kulturą (i znów – sprawę oceny zostawiamy na boku) cały świat, naród w którym gubernatorem, albo i prezydentem może być aktorzyna, bo struktury mają tak sprawne, że nawet i to nimi nie jest w stanie poważnie zachwiać, no i wreszcie naród ludzi ufnych i szanujących prawo.
Jeżeli Europa – która wg Spenglera i GP – straciła duszę i witalność, to naprawdę nie ma co wyważać otwartych drzwi. Wzorzec już jest.
jk;
Nie skarze sie na zle traktowanie, bo otwarcie mowiac, nie oczekuje zadnych cudow. Uwazam tylko, ze zawsze powinna obowiazywac pewna kultura wypowiedzi i obyczajow ze strony moderatorow. To rowniez winno dotyczyc obyczaju „wyrzucania z blogu”, ktory jak widac jest charakterystyczna cecha dziennikarzy „Polityki” zwlaszcza wtedy gdy brak im umiejetnosci odpowiedzi merytorycznej.
Co zas do USA, to jako tambylec moge tylko powiedziec, ze jest to beczka z prochem, ktorego lont moze zapalic, na przyklad obecny kryzys gospodarczy. Taka sytuacja -o maly -wlos-wojny domowej byla juz w czasie kryzysu 1970-1980 gdzie cale polacie dzielnicy Bronx w Nowym Jorku byly poza kontrola policji i wladz miejskich a burmistrz Filadelfii (o ile dobrze pamietam) nakazal bombardowanie lotnicze dzielnicy miasta opanowanej przez jedno z miejsko-partyzanckich organizacji murzynskich.
Obecna sytuacja ekonomiczna wyglada znacznie gorzej mimo usilnych staran aby jej powage zamaskowac.
Przy okazji zapraszam wszystkich zainteresowanych ekonomia Naszego Wielkiego Brata do lektury moich notatek zamieszczonych w
http://bobolowisko.blogspot.com
Korekta:
nawet jesli nedzny aktorzyna, to na tyle bogaty, zeby go bylo stac na przeprowadzenie kampanii wyborczej. Ja wiem, do kogo „pijesz”, Komerski. Obydwaj aktorzy-politycy bynajmniej nie byli uposledzeni majatkowo. Przeciwnie ! Arnold nawet nie musial sie prosic o sponsorow dla wlasnej kampanii, choc rzeczywiscie mierny z niego aktor.
Nie ma struktur, ktorymi nie mozna zachwiac. Ostanie osiem lat pokazalo to bardzo wyraznie: krok po kroku administracja GWB przekrecala przepisy prawa, zeby dopiac swego. Przypomnij sobie np. „The Patriot Act”, ktory swa trescia naruszyl wiele zasad prawnych, i chyba ze dwie poprawki konstytucyjne. Byc moze ten nie jestes swiadom tego, w jaki sposob, glownie inicjatywy Cheney’ego, zachwiano system rownowagi miedzy wladzami na korzysc wladzy wykonawczej. Cheney juz raz widzial upadek prezydenta, wedlug niego miedzy innymi z powodu postawy wybieralnego motlochu (chodzi o Watergate), a wiec tym razem postanowil dazyc do nieslychanego wzmocnienia wladzy wykonawczej.
http://www.pbs.org/wgbh/pages/frontline/darkside/etc/network.html
Z niecierpliwoscia czekam na listopad, a reczej na styczen. I niezalenie od tego, kto wygra, jestem pewnien, ze kiedy zacznie sie proces demontazu twierdzy wzniesionej przez Busha-Cheney’ego, wedy dopiero diwiemy sie tego i tamtego o amerykanskim systemie i jego chwiejnosci.
wiecej:
http://www.pbs.org/wgbh/pages/frontline/cheney/
Ostatnia rzecza, na ktorej powinna wzorowac sie Europa to Stany. I nie dlatego, ze Bush, ale dlatego, zeby nie powtarzac tych samych bledow. Jelsi juz, to niech popelni swoje.
Prawde mowiac koncepcja noosfery zupelnie do mnie nie przemawia, dlatego ze absolutnie nie pasuje ona do rzeczywistosci. Nawet jesli Teilhardzie de Chardinie jest w pewnym sensie wizjonerski w tym, co pisze, to jego koncept jeszcze bardzo dlugo pozostanie w sferze czystej abstrakcji. Ludzi jako jednostki oraz jako zbiorowosc staja znacznie nizej niz poziom wymagany do tego, zeby osiagnac warunki konieczne dla zaistnienia noosfery.
Mysle, ze w procesie ewentulanego krystalizowania sie noosfery, wazniejsze od poboznych zyczen wobec ludzi i ludzkosci bedzie np. jedno wielkie, uniwersalne zagrozenie. Nie wiem, czym (napewno nie globalnym ociepleniem, jak widac). Najprawdopodobniej widmem szybkiej zalgady, od ktorej bedzie mogl uchronic tylko i wylacznie zbiorowy wysilek dokonany ponad podzialami. A moze rzecz tak banalna jak … kontakt z inna cywilizacja, co w sumie moze sie sprowadzic do tego samego.
Ludzie sami z siebie, na obecnym etapie rozwoju nie maja w sobie nic, co zapraszaloby do szukania jakichkolwiek oznak noosfery. Bo z pewnoscia nie jest nia globalna wioska, manifestujaca sie prawie wylacznie w tym, ze informacja ma nielicho szybki obieg i zasieg, no i ze red. Bendyk ma o czym pisac co jakis czas. Bardzo szanuje Jego wpisy i lubie je komentowac, ale entuzjazm red. Bendyka, szczegolnie do zjawisk szyfrowo kodowanych jako „kultura 2.0”, „nauka 2.1” jest czasem rozczulajacy. Szczegolnie jesli skonfontuje sie te futurystyczne wizje chlopakow ze slonecznej Kalifornii czy z deszczowego Seattle ze sposobem realizowania rzeczywistosci i z wydajnoscia radzenia sobie z jej wyzwaniami.
Podobny kaliber ma noosfera. I podobna wartosc z punktu widzenia znakomitej czesci ludzkosci, ktora do tej noosfery teoretycznie powinna nalezec.
Pozdro2.0
@ Bobola :
Alez ja cie wypraszalem bardzo elegancko w porownaniu z tym cos wypisywal. Nie tak jak panowie prezydenci Najjasniejszej i V Republiki.
A wlasnie korci mnie zeby napisc wpis nt. kryzysu w USA, ale w nauce.
Spengler zmarł w 1936, kiedy sytuacja polityczna i społeczna była zupełnie inne. Ja nie wieszczę zmierzchu. Piszę tylko, że „Europa nie ma duszy”, a wobec tego wszelkie pomysły integracyjne nie wypalą, bo dla ich wykonania trzeba czegoś więcej niż zasad.
A Boboli jakoś trudno dogodzić, nawet jeśli uwagi jego bierze się na serio…
GP,
a co to ta „dusza”? Czy to przypadkiem nie właśnie poczucie istnienia jakiegoś celu, jakiegoś urzeczywistnialnego spełnienia, do którego się dąży?
Europa ma cele krótkoterminowe i to w zupełności wystarczy, a „integrowaniem” zajmie się już biurokracja – ona się nie wypali, wręcz przeciwnie… 😆
Hoko,
Dusza to chociażby ten cel i spełnienie, ale też szerzej – wspólnota wartości, przeszłości, dziedzictwa, wspólnota ideowa, tożsamość. Nie wiem jakich słów użyć, bo trudno mi to wyrazić, ale na zasadzie odwrotności – często słyszę o „europejskości”, ale nie wiem, co to znaczy – to pojęcie jest jakieś nijakie. I jak długo takie będzie, tak długo to nie wypali. Biurokracja europejska właśnie tę nijakość promuje i ma na celu.
GP,
ale skąd masz mieć „ideową wspólnotę” gdy łączą się kraje o bardzo różnych tradycjach, różnej historii, różnych doświadczeniach? Tak pojetej „duszy” nie może być w tym przypadku z zasady i nie jest to jakiś incydentalny aspekt, ale zjawisko dla „europejskości” niemalże konstytutywne.
Ale też nie do końca się zgodzę z tym brakiem, bo jednak wydaje mi się, że pewien wspólny duch (dusza niech odpoczywa w pokoju…) się tu jednak przejawia – tyle że jest to duch na swój sposób nowoczesny, właśnie jako pewne życie bez odwołań, bez epatowania patosem (w tym też może się przejawiać „wspólnota wartości”), co sprawia wrażenie „nijakości”. Mi tam to wcale nie przeszkadza, a i wolę, gdy punkt ciężkości jest postawiony na sprawy bieżące, na środki, a nie na cele. Daje to znacznie mniejsze pole do nadużyć.
Ano właśnie Hoko – a dla mnie to jest nijakość i kultura nijakości, która wiedzie donikąd.
A co jest treścią pojęcia „duch nowoczesny”?
Europa nie ma duszy…
To w sumie cos nowego, szczegolnie dla kogos, kto urodzil sie i wychowal w Europie, a teraz mieszka poza nia.
Ilekroc wychodze na zewnatrz z nie wazne ktorego lotniska, natychmiast czuje, se jestem w Europie. Wszytko, co mnie otacza jest Europa i sklada sie, jako suma, na tozsamosc tego kontynentu. Architektura, ludzie, ich kultura i obyczaje, krajobrazy, kuchnia, sztuka, roznorodnosc jezykow i gestosc granic (nawet jesli otwartych w ramach konwencji paszportowej) – wszystko to stanowi Europe. Jesli kto chce – jej „dusze” (kocept tak samo abstrakcyjny jak sama noosfera)
Byc moze zalozenie noosfery samo w sobie jest bledne, a raczej bledna jest ekstrapolacja konceptu noosfery na jej fragment, ktorym jest Europa. Dlaczego Europa ma stanowic wyspe jednosci w mozu roznorodnosci, jaka stanowi swiat jako calosc ?
Jestem przekonany, ze Europa niczego nie stracila ze swojej „duszy”. Byc moze domyslam sie, co stoi za lamentem tych, ktorzy tak twierdza: Europa odchodzi od boga, od religii, od wiary pojmowanej w tradycyjny sposob: dzielacej po to, zeby zjednoczyc tych, ktorych wyodrebnila. Osobiscie ciesze sie, ze tak sie dzieje i z tego chocby wzgledu uwazam, ze jesli juz trzymac sie konceptu noosfery, to Europa jest duzo bardziej zaawansowana na drodze do osiagniecia jednosci niz wymieniane wyzej Stany Zjednoczone, gdzie jednosc jest wyjatkowo sztucznym pojeciem, obecnie otrzymywanym z rozpedu wywolanego sloganem „Kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam” i wszyskim, co nastapilo w slad za tym. Na szczescie Europa idzie inna droga, wlasna, trudna i mozolna, ale to nie znaczy, ze bledna. Jeszcze za wczesnie na takie oceny i na deklaracje o utracie „duszy” przez Europe.
Byc moze Europa niczego nie stracila dlatego, ze jej „dusza” (jesli juz upierac sie przy tym okresleniu) dopiero zaczela sie ksztaltowac we wlasciwej, otwartej formie, a nie zakutej w tzw. „chrzescjanskie korzenie” – kolejny koncept wyciagany wedle zyczenia, szczegolnie przez tych, dla ktorych istnieje tylko jedna duchowosc, ktora zawsze musi prowadzic do jakiegos boga, itp.
No ale właśnie dlatego, panowie, cały czas twierdzę, że jedynym, na czym można oprzeć Europę jest liberalizm. Taki w wersji Rorty’ego. Bo inaczej, to faktycznie Bask nie zrozumie Czecha, a Szwed Portugalczyka. Tylko, że po co by miał go rozumieć? Niech kupuje od niego ryby, czy wino, niech łapią wspólnie przestępców, a jak zajdzie potrzeba, to niech jeden drugiemu ze dwie dywizje podeśle. Większej „jedności” chyba nikt nie potrzebuje (pomijając już fakt, że taka homogenizacja jest metodami politycznymi nieosiągalna – za to świetnie wychodzi przemysłowi kulturalnemu)
Bobola i Jacobsky: Świetnie, tylko, że wasze argumenty są mniej więcej tej natury, co próby zbijania twierdzenia, że „Polska jest krajem katolickim” za pomocą argumentu „wcale nie, bo niektórzy Polacy kłamią i to w telewizji.” Ja cały czas pisałem o czymś w rodzaju „idealnych Stanów”. Jasne, że wszystkim można zachwiać, ale Amerykanie – nawet w zachwianych Stanach – zachowują te cechy, o których pisałem.
Bobola: „dzielnicy miasta opanowanej przez jedno z miejsko-partyzanckich” Zlitujże się, człowieku. JEDNĄ JEDNĄ JEDNĄ
KOmerski,
natomiast wyglada na to, ze Twoja argumentacja opiera sie na zalozeniu, ze „nie wazne co, to ja mam racje”.
I prosze: nie czepiaj sie literowek u Boboli. Kazdy je popelnia, komerski.
Ja np. napisalempowyzej „w mozu” zamiast „w morzu”, a wiec ja rowniez prosze o litosc.
Pozdrawiam.
W zwrocie „Europa nie ma duszy” nazwa „Europa” jest synonimem UE. Jacobsky operuje innym pojęciem Europy w pierwszym akapicie. Dalej chyba też. To tyle chciałem wyjaśnić.
A i jeszcze jedno. Ja nie uważam, że Europa ma być jedno. Uważam tylko, że różnorodność jest możliwa na bazie jakiejś jedności (tożsamości), bo bez tego mamy czystą różnorodność. Ale też przeciwny biegun mnie nie interesuje, a mam wrażenie, że urzędnicy UE traktują hasło „jednej Europy” ma prowadzić do zatarcia wszelkich różnic.
Ech, biurokracja europejska… Ta z pewnoscia bije na glowe biurokracje francuska, prawda Jacek ? 😉
Grzegorz, nie sadze, zeby wysilek eurokratow byl w stanie zglajszlachtowac Europe od Lizbony po Helsinki. Oczywiscie, ze mnie rowniez nie interesuje biegun przeciwny i z pewnoscia, jesli urzednicy europejscy zaczna przesadzac, to tym samym utna galaz, na ktorej siedza. Jednak skutkiem tego bedzie bardziej zawalenie sie biurokracji jako takiej niz zawalenie sie Europy, ktora jako kontynent i calosc cywilizacyjna mimo wszystko przetwala gorsze eksperymenty niz eurokratyzm.
I w tym sensie operujemy tym samym pojeciem Europy, z tym ze widzianej od innej strony. Dla Ciebie szklanka zaczyna sie oprozniac z powodu eurobiurokratow, dla mnie zas pozostaje cialge wypleniona dzieki Eurpejczykom i Europie.
Jacobsky: Nie rozumiem, czemu się złościsz. Jeżeli coś w którymś z moich komentarzy zostało napisane niejasno, lub się z czymś nie zgadzasz to mi to pokaż, a nie bocz się, bo to niestety zamyka możliwość dyskusji.
Co do literówek, to napisanie „jedno” zamiast „jedną” nie jest literówką. Zresztą, nawet w przypadku literówek uważam, że warto przeczytać i poprawić, co się pisze, zwłaszcza, że może to zrobić za nas komputer i nie wymaga wiele wysiłku. Ale być może jestem w błędzie i się głupio przy swoim upieram.
pozdrawiam
@ Jacobsky :
Oj z biurokracja to bywa roznie. Najgorsza jest nie tyle sama biurokracja, co hardosc i samowola urzednikow.
We Francji wszyscy narzekaja na biurokracje (rowniez moi wspolpracownicy). A ja robie na nich eksperymenta. Celowo (a troche z lenistwa) nie wypelnilem pewnych paprasow dotyczacych pracy z produkatmi chemicznymi zeby przekonac sie jaki bedzie efekt. Efektu nie ma zadnego. Urzednicy, ktorzy powinni mnie monitowac o te papiery wcale sie nie odzywaja. Natomist niepokoja sie moi wspolpracownicy (ktorzy sami narzekaja na biurokrwaje). Dochodze do wniosku, ze to nie biurokracja jest najgorsza, tylko dopominanie sie o nia przez zwyklych ludzi. Po prostu traca grunt pod nogami, gdy nie maja biurokratycznych problemow, do ktorych sie przyzwyczaili.
Co do europejskiej duszy:
Wrocilem niedawno z USA. Przylecialme do Paryza. I dusze europejska, a moze francuska, rozpoznalem od razu po burdelu jaki wokol mnie zapanowal. Lotnisko w Roissy jest po prostu summa chaosu w porownaniu z np. o wiele wiekszym lotniskiem w Atlancie. Widzialem ten balagan wczesniej, ale dopiero bezposrednie porownanie sprawilo, ze zauwazylem przepasc pomiedzy Nowym i Starym Swiatem w tej dziedzinie.
Och Jacek,
miales szczescie, ze wyleciales z Atlanty w okresie, kiedy nie bylo zadnych zaklocen w funkcjonowaniu lotniska. POgadaj z ludzmi, ktorzy spedzaja kawal swego zycia latajac po Stanach i okolicy. Oni opowiedza Ci historie horrorow, jakie towarzysza lataniu i pobytom na lotniskach. NIe nadarmo latanie samolotem (jako pasazer) uwazane jest w USA jako jedna z glownych przyczyn stresu.
Problem w tym, ze to, co sie dzieje na lotnisku nie jest za bardzo reprezentatywne z uwagi na fakt, ze sytuacja zmienia sie z godziny na godzine i jest ona wypadkowa czynnikow, ktore nie maja odniesienia do kultury czy cywilizacji. Raz to byc Paryz, innym razem Chicago, jeszcze innym – Tokio. Nie ma reguly, a wiec kopanie przepasci miedzy cywilizacjami uzywajac przykladu lotnoska jako szpadla jest podejsciem poronionym.
No chyba, ze mowa o terminalu „Etiuda”…
Jacobsky,
A jak ci kaza wyjsc z terminalu po odebranie (a nie po odebraniu, to nie pomylka) bagazu i wejsc z powrotem przez automatyczne drzwi, ktore otwieraja sie, gdy pasazerowie wychodza z sasiedniego terminalu i masz przed nosem napis „zakaz wstepu pod kara ilus tm euro”. No to chyba lepszego numeru nie mozna sobie wyobrazic.
Jacek,
no widzisz, i tutaj roznimy sie w doswiadczeniach, gdyz ja np. nie mialem nigdy klopotow na lotnisku w Paryzu (CDG, ORY), a wiec z mojego punktu widzenia nie ma problemu.
Oczywiscie to jednostkowe doswiadczenia. Pracy naukowej o tym nie napiszemy. 🙁
Jacobsky,
Widzę, że mimo całej odmienności spojrzenia, w zasadzie jednak się rozumiemy. Najciekawsze jest to, że wszystkie uwagi tutaj zgłaszane dadzą się sprawdzić „eksperymentalnie”. Wystarczy trochę poczekać….
Skoro mowa o braku duszy w idei budowy UE, to chcialbym wskazac, ze przeciwnicy integracji maja tej duszy az za duzo. Heca PiSu wokol reatyfikacji traktatu lizbonskiego jest dla mnie przykladem zaklamania i cynizmu tej partii. Wychodze z jednego zalozenia: mianowicie, ze przynaleznosc Polski do UE jest podstawowym czynnikim umozliwiajacym nam rozwoj. Bez tego Polska spada do poziomu dzisiejszej okrojoenj Jugoslawi, ktora piekli sie na wszystkich wokol i nie moze pozbyc sie swych upiorow. Wkladanie kija w kolka, ktore samemu sie rozpedzilo jest nie tylko zenada ale dowodem na politykierstwo tego ugrupowania dla doraznych korzysci (ratowanie tonacego okretu). Pozornie mozna by uwazac, ze dzialania PiSu sa podyktowane troska o niepodleglosc kraju. Ale tylko pozornie, bo PiS wyznaje XIX-wieczne poglady i kryteria na ten temat. Dla mnie jakiekolwiek podwazanie przynaleznosci Polski do UE dzis jest zdrada interesu narodowego. Duszy PiSowi wystarczy jeszcze na dwa stulecia. Tyle, ze to zaszkodzi wszystkim. Uwazam, ze takie ugrupowanie nie ma racji bytu w dzisiejszej Polsce. To nie znaczy oczywiscie, ze zakazalbym dzialalnosci PiSu jako organizacji przestepczej. Ale uwazam dzialalnosc tej partii za wysoce szkodliwa, populistyczna, demagogiczna i przynoszaca Polsce po prostu wstyd.
Ciekawe, ze zachodnie media nie mowia, ze to PiS hamuje ratyfikacje, tylko Jaroslaw Kaczynski. Chyba dla wszystkich jest jasne, ze PiS jako taki nie ma nic do gadania, to jego wodz decyduje o wszystkim. Ja po prostu nie rozumiem jak w XXI wieku mozna przystawac na taki sposob prowadzenia polityki w demokratycznym panstwie. Toz wkolo tyle przykladow do czego prowadzi mieszanka nacjonalizmu i populizmu. Czy Jaroslaw Kaczynski chce koniecznie doprowadzic Polske do katastrofy? W imie wlasnie tej bogatej ponoc duszy. Mnie sie to po prostu w glowie nie miesci.
@GP, co do pytania o wspólnotę wartości:
Przyznam, że koncepcja jakiejś jednej wspólnoty wartości wydaje mi się dosyć niebezpiecznym pomysłem i historia uczy (np. ostatnie dwa lata w Polsce), że pod takimi sloganami kryją się często paskudne treści.
Podobnie jak @Jakobsky nie mam problemu z odróżnieniem Europy od innych regionów świata ze względu na kulturę, która zawiera w sobie różne, często sprzeczne wartości i tradycje- głosuję za sprzecznościami i przeciwko systemom wartości – sprzeczności można dyskutować, wartościom można się tylko podporządkować.
PS Co do biurokracji europejskiej: struktury międzynarodowe pochłaniają 1% budżetów Państw podczas, gdy biurokracja krajowa to ok. 30%. Korzyści znacznie przewyższają koszty.
Art63,
„Przyznam, że koncepcja jakiejś jednej wspólnoty wartości wydaje mi się dosyć niebezpiecznym pomysłem i historia uczy (np. ostatnie dwa lata w Polsce), że pod takimi sloganami kryją się często paskudne treści.”
Serio, serio? A nie zauważyłeś, że w ciągu ostatnich dwóch lat mimo różnic, wszyscy przykładali ogromne znaczenie do procedur i wartości demokratycznych, dzięki którym do władzy w wyniku nowych wyborów doszło PO? Jednak jakaś wspólnota w tym wszystkim jest po prostu faktem.
Zamiast wieszać psy na PiSie może lepiej pogadać o samym traktacie reformującym i racja, na które powołują się jego przeciwnicy. Bo tak robi się znów temat zastępczy.
@ GP :
Te demokratyczne procedury wprowdzali glownie Ziobro i Macierewicz i ich zasluga jest dojscie PO do wladzy? Druga czesc zdania jest rzeczywiscie prawda. 🙂
Jacku,
Z Macierewiczem jeden plus dla Ciebie, co pokazał wczorajszy werdykt sądu w sprawie Nowakowskiego. A znasz jakieś inne przykłady rażącego naruszenia przez funkcjonariuszy PiS zasad i wartości demokratycznych? Ale jakieś przykłady serio i potwierdzone dotyczące grup społecznych. Pomińmy wobec tego wypowiedź Ziobry na temat doktora G.
@GP,
PiS był tylko przykładem, nie oni jedni powoływali sie na „wspólny system wartości” – miałem na mysli, że taki dyskurs polityczny prawie zawsze prowadzi do dyktatury.
Co do argumentów przeciwników traktatu: kłopot polega na tym, że przeciwnicy traktatu nieco się zapętlili – obecnie kontestują traktat w kształcie, w jakim sami go wynegocjowali.
Odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z procesem, którego obecne siły polityczne nie są w stanie powstrzymać, próbują jedynie ugrać przy okazji swoje trzy grosze. Proces ten zachodzi, ponieważ ludzie go chcą i nie jest zależny od żadnych systemów tylko korzystny dla mieszkańców kontynentu.
UPR i środowisko Radia Maryja nigdy nie popierała Traktatu, więc ich argumenty nie są zapętlone.
Art63 – rozumiem o co Ci chodzi, tylko ja uważam, że wyraźne poglądy i systemy wartości nie stanowią w ogóle zagrożenia dla demokracji, dopóki sama demokracja nie jest kwestionowana. Przymierzam się jakoś do zebrania nowych argumentów używanych w dyskusjach, a których nie uwzględnił Schopenhauer, i jeden z nich ma właśnie taki typ – każdy kto głosi jakiś wyraźny i kontrowersyjny pogląd jest zagrożeniem dla demokracji. A niby jak skoro samej demokracji nie kwestionuje? Co z jego prawem do swobody wypowiedzi?
Wracając do PiS w ciągu ostatnich dwóch lat – patrząc nieco trochę z boku przecież demokracja polega na ścieraniu się przeciwstawnych racji, a w ciągu tych dwóch lat przeciwstawność ta była aż nadto widoczna. Czy o to właśnie nie chodzi? A w tym czasie w ogóle nie kwestionowano samych procedur demokratycznych – patrz wybory, patrz wyroki Trybunału Konstytucyjnego, swobodny dostęp opozycji do mediów itp.
Grzesiek, PiS moze i przestrzegal litery prawa i demokracji, ale nie ducha i balansowal na jego granicy okraszajac to wszystko gestym sosem populizmu. Dla mnie juz sam populizm, czyli mowienie kazdemu tego co mu sie ma podobac, jest z demokracja niezgodne. Oczywiscie, dopiero razace przyklady jak ten Macierewicza, czy niedlugo w sprawie smierci Blidy wykaza, ze ta demokracja to byla papierowa albo slomiana. Dla uproszczenia, sadze, ze to wszystko co w Polityce pisza Wladyka i Janicki (jak i w ksiazce nt. wladzy PiSu) od miesiacy jest doskonala diagnoza. Po co wiec mam to samo pisac po swojemu, skoro orygial tego opisu kazdy moze sobie przeczytac.
Wczoarj czytalem artykul z historycznego dodatku POlityki sprzed kilku tygoni o Powstaniu styczniowym. NIe mozna powstancom odmowic patriotyzmu i dobrych intecnji, ale wynik tego powstania byl katastrofalny. PiS chce dokladnie tego smaego. Oczywiscie nie uwazam, ze Wielopolski mial racje. Trzeba bylo szukac jakiejs trzeciej drogi. Pomimo wszystko sadze, ze dzis PO szuka takiej trzeciej drogi. Dlatego jest niewyrazne ideologicznie.
Spojrzmy wlasnie na wyroki TK. Ty mowisz, ze przyjmowanie tych wyrokow przez PiS to pelna demokracja, a ja sluchalem z dreszczem na plecach co mowil JK (w skrocie, ze trzeba ten TK zamknac, bo wydaje zle wyroki) i dla mnie to juz byl zamach na demokracje. Dochodzimy do sprzecznych wnioskow poniewaz skrajnie roznie interpretujemy zjawiska. Ty odbierasz je pozytywnie a ja niegatywnie. Problem jest wiec w inetrepretacji rzeczywistosci. I dlatego Kaczynski nazywa takich jak ja histerykami a tacy jak ja widza w nim dyktatora.
Chcesz populizmu, przypomnij sobie kampanię PO. 🙂 Duch demokracji polega na tym, że są przeciwstawne racje, które się ścierają. Rzekłbym że teraz mamy odwrotną tendencję i każdy, kto się przeciwstawia ogólnemu dyskursowi, jest okrzyczany wrogiem demokracji.
Niestety Władyki i Janickiego nie czytuję – z braku czasu muszę wybierać co czytać.
Nic to – znów zeszliśmy na sprawy bieżące w ramach jedności, która różnicuje.
„co mowil JK (w skrocie, ze trzeba ten TK zamknac, bo wydaje zle wyroki)”
Oj, chyba sens jego wypowiedzi był inny.
No wiec to samo. Dla mnie kampania PO byla wymuszona tym co robil PiS i prawde mowiac nie dostrzeglem w niej wiele populizmu. Moze dlatego, ze obietnice byly wlasnie takie jakich sie spodziewalm. 🙂 Zauwaz, ze kazdy polityk musi cos obiecac. Inaczej nie bedzie politykiem.
Ale w ten sposób oddalasz zarzut populizmu od PiSu. Mniejsza z tym – wróćmy do ciekawszych dyskusji. 😉
@GP: „…każdy kto głosi jakiś wyraźny i kontrowersyjny pogląd jest zagrożeniem dla demokracji. A niby jak skoro samej demokracji nie kwestionuje? …”.
Właśnie to mam na mysli: istnienie wielu ścierających sie systemów wartości i wyraźnych poglądów stwarza warunki do wolności, podczas gdy wprowadzanie „wspólnego systemu wartości” prowadzi do dyktatury.
Zabrzmi to dziwnie na blogu naukowym, ale popularna w antropologii teze głosi, że jednym z zabezpieczeń społecznych przed dyktaturą jest…zabobon – jest on przejawem lokalnych tradycji i jako trudny do wykorzenienia zabezpiecza w jakimś stopniu lokalne społeczności przed globalnymi ideologiami.
@ GP :
OK. To chyba jest tak, ze jak idee danej partii sa ci blizsze to mniej przeszkadza ci populizm tej grupy. (ci to nie ty, tylko tak ogolnie). 🙂
Moj poczciwy Komerski;
Byl okres kiedy pisalem tak jak Pani kazala ale czas ten juz dawno minal. Teraz stosuje sie do takich regul jezyka polskiego, jakie sam uznaje za stosowne. Pisownia i struktury zdania zmieniaja sie z biegiem czasu a ja uwazam sie za nie mniej kompetentnego w poslugiwaniu sie tymjezykiem niz wiekszosc polonistow jakich znalem.
@Art63,
Ciekawe jest to, co piszesz o zabobonach.
@JK,
Ano właśnie, zgoda.
@Bobola,
Wobec tego poniechaj wszelkich uwag do innych na temat stylu i sposobu pisania.
@Bobola: 🙂
W koncepcji Teilharda nie ma sprzecznosci jesli zastosuje sie ja do niezbyt dlugiego odcinka czasu. Jednosc pogladow bedzie jednoczyc, ale tylko do momentu pojawienia sie lub wyjscia na powierzchnie nowych, roznicujacych grupe. Swietnym przykladem sa losy ‚Solidarnosci’, czy szerzej opozycji demokratycznej. Jednosc pogladow na stosunek ZSRR do Polski powodowala, ze Lech Walesa i Jaroslaw Kaczynski (takze Andrzej Gwiazda, Bronislaw Geremek, Jan Olszewski, etc…) mieli wspolny cel i zgadzali sie ‚prawie ‚ we wszystkim – razem organizowali strajki, razem obradowali przy Okraglym Stole, razem tworzyli rzad. Jednak kiedy zniklo glowne zagrozenie, ich wspolny cel zmienil sie i wspolne dzialanie zastapila wrogosc. A wiec, do kiedy grupa posiada rzeczywiscie wazne wspolne poglady, a wiec i wspolny cel, dziala razem. Kiedy wspolny cel zostanie osiagniety, waga pogladow dotyczacych go znika. Zaczyna dominowac roznorodnosc i grupa przeksztalca sie w swoje wlasne zaprzeczenie.
Jednym slowem, w stosunkowo krotkim okresie, jednosc pogladow spaja grupe. W dluzszym, a tym bardziej w obecnosci, i na skutek, zmian otoczenia, owa jednosc zaczyna ciazyc i musi grupe rozsadzic.
Wspolnota pogladow nigdy nie jest calkowita i zewnetrzne warunki rowniez. Dlatego dynamiczne uklady tego typu sa z punktu widzenia perpsektywy czasowej zawsze chimeryczne.
Podobnie spor o dobor grupowy i indywidulany w ewolucji. Sadze, ze w roznym okresie czasu (tu perpsektywa czasu jest nieporownywalnie szersza niz w przypadku zdarzen historycznych) dominuje albo jeden albo drugi. Ba, rownoczesnie niektore gatunki moga ewoluowac w wiekszym stopniu w oparcui o grupowy niz indywidualny i vice versa.
A jakby tak zmienic tytul tego wpisu na „Jędrność różnicuje” ?
🙂 Dobre.
e tam, ja tu powaznie, a was sie zarciki trzymaja…
Temat wymagał trochę „wyluzowania” i zdystansowania. 😉 Ja o swoich obiekcjach już pisałem…