Ciąg dalszy ziemiorodka
Pisałem ostatnio o rzekomej etymologii zimorodka, który według jakiegoś autorytetu miał być zniekształconą formą ziemiorodka. Zakończyłem konkluzją, że wcale nie jest tak, że kiedyś było lepiej.
Owszem, można dziś pójść na skróty i zapytać czat sztucznej inteligencji o cokolwiek, a on cokolwiek odpowie. Jest tak skonstruowany, że z całkiem dużym prawdopodobieństwem odpowie z grubsza prawidłowo, ale w szczegółach może się mylić. Czat SI jest jak skłonny do koloryzowania kolega, który dużo wie, ale gdy czegoś nie wie, dopowie sobie. Nie może być więc autorytetem.
A kiedyś były autorytety. W „Zwierzyńcu” był Michał Sumiński, w „Ojczyźnie polszczyźnie” Jan Miodek, w „Z kamerą wśród zwierząt” małżeństwo Gucwińskich. Nie pamiętam już, kto był w „Klinice zdrowego człowieka”. Generalnie telewizja i radio uchodziły za miejsca, gdzie dopuszczano do głosu autorytety (chwilowo pomińmy „Dziennik Telewizyjny”). Kiedy coś powiedzieli, nie trzeba się było zastanawiać, czy mają rację. Mieli ją z definicji.
Dziś twierdzenia z mediów są podważalne. Dobrze je weryfikować. Trudno być autorytetem, któremu wierzy się na słowo. Zirytowało to kiedyś Krzysztofa Bosaka, który żachnął się, że nie jest Wikipedią, by do każdej tezy dodawać przypis. Jako konserwatysta pewnie chciałby być autorytetem jak za dawnych czasów.
No właśnie, czy te dawne czasy były takie dobre? Czy autorytety z ekranu naprawdę były nieomylne? Dziś na Gucwińskich kładzie się cień traktowania zwierząt w sposób niehumanitarny. Nie – nie proponuję kultury anulowania ani nawet przebudzenia. To, że z dzisiejszej perspektywy ich metody opieki nad zwierzętami określono by gdzieniegdzie jako naganne, nie unieważnia ich wiedzy zoologicznej tamtych czasów. Jednak można podważać ich porady na podstawie nowszych odkryć. W jednym z programów oświadczyli, że wielbłąda jednogarbnego niegdyś określano dromaderem, ale poprawnie jest dromedar. Skoro tak powiedzieli z pozycji autorytetu, to tak postępowałem. Przynajmniej w teorii, bo nie miałem wielu okazji do mówienia o dromedarach. Owszem, taką formę podaje jeden ze słowników zoologicznych, ale dromader za mojej pamięci była popularniejszy. Jego też notowały słowniki i encyklopedie. Encyklopedia popularna PWN wręcz nie zna dromedara (a funkcja sprawdzania pisowni podkreśla mi go wężykiem). Zresztą obecny trend nazywania gatunków na modłę binominalnego nazewnictwa naukowego w ogóle preferuje wielbłąda jednogarbnego.
Kwestia poprawności nazwy jest umowna. Róża nie pachniałaby inaczej pod inną nazwą, ale przykład ziemiorodka wskazuje, że niektóre tezy powtarzane przez autorytety (niestety nie pamiętam, gdzie o tym pierwszy raz usłyszałem i który autorytet mam podważyć) jako fakty też mogły i mogą wieść na manowce. Zresztą kto wie, ile opowieści w takich programach było podkoloryzowanych przez scenarzystów.
Czasem nie wynika to ze złej woli, a pewnej nonszalancji. Kiedyś zwykłem mawiać na uczelni, że Norwegia jest członkiem Unii Europejskiej, tylko jej rząd skrzętnie ukrywa to przed obywatelami. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś nie zrozumie żartu (w którym jest potężne ziarno prawdy, bo Norwegia przyjmuje część prawodawstwa unijnego i działa niekiedy we wspólnej strategii wdrażania), dopóki ktoś o to nie dopytał. Nie wyglądał na rozbawionego, a zdziwionego (może zafrapowanego teorią spiskową na linii rząd-obywatele). Na wszelki wypadek przestałem to powtarzać albo powtarzam z zapowiedzią żartu.
Dlatego tezy podawane przez autorytety warto sprawdzać. A pod tym względem jest dziś o wiele więcej możliwości niż w czasach, gdy emitowano „Zwierzyniec”, „Sondę” itp.
Piotr Panek
ilustracja Sarah DeRemer „Camel Mountains”, licencja CC-BY-SA-4.0
Komentarze
Sprawa staje się prawdziwa
Gdy wiemy, jak się nazywa,
Zaś ten, co ją przytacza
Rzadko wie co oznacza.
Ja się od dziecka uczyłem, że po polsku jest dromader, potem się dowiedziałem, że po niemiecku i angielsku jest dromedar a oba są jednogarbne i występują w Afryce. Ponadto są jeszcze wielbłądy dwugarbne (dzikie) i baktriany. czyli wielbłądy domowe dwugarbne, azjatyckie.
Nazwę „wielbłąd” przejęliśmy podobno od Gotów (ulbandus), co dotarło do nich przez głuchy telefon z greckiego „elephas” czyli słoń przez łaciński „elephantus” i staro-wysoko-niemiecki „olpenta”.
W Australii żyje duża populacja dzikich wielbłądów sprowadzonych tam przez Brytyjczyków i porzuconych, gdy przestały być potrzebne. Są to głównie zwierzęta jednogarbne, ale zdarzają się też dwugarbne. W warunkach pustynnych konkurują o przeżycie z kangurami i innymi torbaczami, stanowiąc problem ekologiczny do tego stopnia, że są odstrzteliwane na mięso lub wyłapywane na sprzedaż na Bliski Wschód.
Jako dziecko wierzyłem, że zapas wody u wielbłąda mieści się w garbach 🙄
@Markot
Mojej starszej córce mówiłem, że ja sprzedam za wielbłąda, jak się nie będzie uczyła.
Imię mojej seterki też się wzięło z czasów gdy brała ślub.
Esterka ma na imię Camella.
Zięć zastanawiał się dlaczego chce od niego wielbłąda.
U nas wielbłąd kosztuje ok 5-8 tys dolarów i można je kupić w Kansasie.
Nie Esterka tylko setterka
AI uparte i wie lepiej