O wybitnie wielkiej przyczynie

 

Nazwisko Johna Fitzgeralda Kennedy’ego pada zwykle w kontekście nie kariery politycznej czy osiągnięć dokonanych na fotelu prezydenta światowego mocarstwa, ale zamachu i zabójstwa. Bardzo rozmaicie tłumaczonego.

Kto więc zabił Kennedy’ego? No przecież wiadomo: zamachowcem był Lee Oswald. No dobrze, ale kto stał za nim? Zacznijmy blisko. Podaje się nazwisko wiceprezydenta, który sam chciał rzekomo przejąć stery. Podaje się grupę stojącą za wiceprezydentem, dla której miał on być rzekomo lepszym gwarantem jej interesów. Np. związaną z dużym biznesem, zwłaszcza naftowym. A może partia republikańska w ogóle, z uwagi na zagrażającą jej liberalną politykę prezydenta? Dalej mamy amerykańską mafię, w stosunku do której Kennedy nie postępował już tak liberalnie. I Ku-Klux-Klan, jako że wyznawcą poglądów tej organizacji z pewnością prezydent nie był. Następnie własne organizacje specjalne (CIA, Secret Service) i własne wojsko. W końcu władze Kuby, za politykę skierowaną przeciwko reżimowy Castro, bądź emigranci kubańscy – za niezbyt zdecydowaną politykę skierowaną przeciwko reżimowi Castro. No i cały ZSRR, jako konkurencyjne imperium. A, i gdzieś jeszcze Izrael. Bo… dlaczego nie? Skoro służby ma ponoć świetne A o Bushu wspominałem?

Gdzieś spotkałem się z opinią, że skoro Kennedy’ego chciało i próbowało zabić pół świata, to dziwne, że w ogóle dożył 46 lat i że nie zabito go wcześniej. Jaką wartość mają wszystkie te bądź przynajmniej zdecydowana większość z wymienionych hipotez, chyba nie muszę pisać.

Dawnymi czasy popularny był serial telewizyjny Z Archiwum X. Główni bohaterowie, agenci FBI, tropili spisek mający na celu umożliwienie kosmitom zasiedlenie Ziemi (tzw. wątek mitologiczny, jak określili to fani), w przerwach zajmując się różnymi sprawami o podobnym stopniu powagi (tzw. odcinki Monster of the Week, np. o człowieku-przywrze, wampirach bądź jasnowidzach). Głównym spiskowcem był Palacz (Cigarette Smoking Men, tak zakonspirowany, że nawet jego nazwisko pozostawało nieznane). W jednym z odcinków, poświęconym właśnie jego życiu, w przerwie między ukrywaniem kosmitów a ustawianiem meczy piłkarskich oddał strzał do Kennedy’ego, a potem wrobił Oswalda. Kompletna bzdura, ale czy większa od wymienionych wyżej teorii spiskowych?

Skąd się to bierze? Zadziwieniu mnożącymi się pomysłami na zabójców Kennedy’ego naukowcy kiedyś podjęli próbę zbadania tego zjawiska. Grupie badanej przedstawiono dwie wersje hipotetycznych wydarzeń, abstrahując od historii Kennedy’ego. Wersja pierwsza: zamachowiec strzela do (jakiegoś amerykańskiego) prezydenta, ale nie trafia. Wersja druga: zamachowiec strzela do tegoż prezydenta, trafia celnie i zabija go w efekcie. Zastanówmy się przez chwilę, od czego zależy, czy nasz zamachowiec trafi, czy nie? Czy od jego cech: jak się do pracy snajpera nadaje, jak został wyszkolony? A może od okoliczności? Od tego, czy zawieje wiatr, czy będzie dobra widoczność? Czy prezydent się nie poruszy, czy ktoś z tłumu go nie zasłoni? Czy broń nie zawiedzie?

Nie o to pytano badanych. Wniosek dotyczył zupełnie innej kwestii. Otóż tym, co istotnie różniło obu zamachowców, było stojące za nimi wsparcie. Zamachowiec pierwszy częściej działał sam, na własną rękę próbując zabić prezydenta, zamachowiec drugi wedle badanych istotnie częściej działał w grupie. Co to znaczy? Jeśli pudłujesz, działasz sam, ale jeśli w dokładnie takiej samej sytuacji trafiasz, to stoi za tobą jakaś złowroga grupa. Ale jak ta grupa wpływa na zamachowca, że umożliwia mu trafienie? Licho wie, ale przecież nie jest możliwe, żeby samotnie działającemu przestępcy udało się zabić prezydenta!

Ale dlaczego nie? Otóż nie! Nie, bo prezydent jest postacią ważną i chronioną, i nie jest to możliwe, by pojedynczy człowiek był zdolny do takiego czynu. A czy pojedynczy człowiek mógł znajdować się w miejscu pozwalającym na zabicie prezydenta i celować do niego ze skutecznie działającej broni, ale chybić przypadkowo? Tak, dlaczego nie.

W obu przypadkach sytuacja jest dokładnie taka sama, różni się tylko efektem, który zależy od przypadku bądź, inaczej to formułując, od czynników zupełnie niezależnych od zamachowca/zamachowców. To efekt działania, jego skutek, wynik, przesądza o naszej (jako społeczeństwa) jego ocenie.

Nieudany zamach na prezydenta kraju czy inną ważną personę jest spektakularnym wydarzeniem, ale prezydent wychodzi cało, świat wraca do normy. Natomiast zgon prezydenta na skutek zamachu bądź nawet inna śmierć nagła czy gwałtowna to coś zupełnie innego. Tez ważny człowiek, przywódca, umiera zamordowany. Nawet jego można zabić. Nie będzie go już, świat się zmieni (w przypadku Ameryki – cały świat). Takie zdarzenie niszczy nasz uporządkowany obraz świata, zakłóca równowagę, w której żyjemy. Prezydenta można zabić?  Może tak po prostu zginąć? A więc każdego można zabić, każdy może tak po prostu zginąć, bez przyczyny, celu, sensu, przez przypadek, splot okoliczności, przez bzdurę? Nie, nie, to nie do pojęcia, by pojedynczy człowiek, każdy z nas, albo nawet jakiś okropny przypadek, pechowe zaniedbanie, mógł zachwiać równowagą kraju, czyżby to było takie łatwe? Nie, tak poważny i okropny czyn potrzebuje czegoś więcej, niż pojedynczego zamachowca, o przypadku nie mówiąc! Samotnemu łowcy by się nie udało, musiała go wspomóc jakaś grupa. Potężna, skoro dokonała tak strasznego czynu, ale i pewnie ukryta, zakonspirowana, bo oficjalnie o niej nie mówią. Potężnych ludzi zabijają potężne grupy (a, to pewnie ja jestem bezpieczny/a). Świat staje się mniej nieprzewidywalny, paradoksalnie dodanie do swej wizji świata morderczej organizacji czyni go bardziej bezpiecznym.

Psycholodzy nazywają to zjawisko efektem wielkiej przyczyny. Większość z nas nie radzi sobie z faktem wywoływania znaczących efektów przez znacznie skromniejsze przyczyny. Wielki skutek wymaga w naszych umysłach podobnie wielkiej przyczyny, by go przyjąć. Tak było w przypadku zabójstwa Kennedy’ego. Tak było w przypadku zamachu na Jana Pawła II (osoba papieża jest tak znacząca, że już sam zamach, mimo że papież przeżył, był nie do pojęcia i domagał się wielkiego wyjaśnienia). Tak było i jest w przypadku tragicznych śmierci wywołanych nawet nie przez zamach, ale przez zwykły splot ludzkich zaniedbań… no przecież chyba wszyscy wiedzą, o jaki zamach tu cały czas chodzi.

Marcin Nowak

Ilustracja: JFK w swej limuzynie w Dallas na kilka minut przed zamachem. Walt Cisco, Dallas Morning News, od 1991 w domenie publicznej. Za Wikimedia Commons