Marszał za firaną
Czy zastanawialiście się czasem, czemu najwyższy polski stopień wojskowy jest zdrobnieniem? Czy nie poważniej i bardziej adekwatnie do rangi brzmi forma podstawowa marszał? Pewnie by tak było, gdyby to było zapożyczenie z angielskiego, gdzie jest marshal, ale zapożyczyliśmy to z niemieckiego, a tam w średniowieczu funkcjonowało słowo marschalk.
Niemiecki marschalk (tak właściwie to w różnych wariantach zapisu) w znaczeniu ‚koniuszy’ zanikł, obecnie niemiecki marszałek to Marschall, ale „k” zostało na końcu polskiej wersji, udając końcówkę zdrabniającą. Udając, bo nigdy zdrobnieniem nie było.
Słów, które przejęliśmy z niemczyzny z „k” na końcu, było więcej. Szczególnie sprzyja temu to, że w tym języku końcówka -ung jest morfemem do tworzenia rzeczowników odczasownikowych. Estymować to schätzen, a estymowanie Schätzung, porządkować to ordnen, więc porządkowanie to Ordnung itd. W niemieckim, tak samo jak w polskim, spółgłoski na końcu wyrazów są bezdźwięczne i w średniowieczu końcówkę tę nieraz zapisywano -unk. Zresztą mniejsza z tym, jaki był zapis – ówczesne kontakty językowe polegały głównie na rozmowach, a nie pisaniu i czytaniu.
Średniowieczni Polacy, potrzebując słów na estymację, przyjęli od Niemców szacunk, a na porządek – ordynk. Gdyby na kształt języka ogólnopolskiego wówczas większy wpływ mieli Kujawianie i Mazowszanie, pewnie by tak zostało, ale Małopolanie, a do pewnego stopnia Wielkopolanie zawsze mieli większą sympatię do ruchomego „e”. Warszawiacy mogli mieć wrogów albo interesy w Wiedniu, ale krakowianie mieli przez jakiś czas stolicę we Wiedniu. Pierwsi robią coś w środę czy w czwartek, drudzy raczej we środę lub we czwartek. Gdy coś płynie Wisłą, to najpierw może nawet być we wodzie, a dopiero z biegiem rzeki jest w wodzie. A w średniowieczu Polak z północy miał work, ale gdy kupił go Polak z południa, to już był worek. I tak samo szacunk, rysunk, fechtunk zamieniał się w szacunek, rysunek i fechtunek.
Ale nie tylko słowa z -unk tak miały. Niemcy, zwłaszcza żyjący w Czechach, na okrągły plac miejski mówili Ring lub Rink. Polacy, nie dbając o etymologiczny związek z kształtem, także kwadratowe place nazwali rynkiem. Gdy to samo słowo kilkaset lat później zapożyczyliśmy od anglofonów zajmujących się boksem, nie użyliśmy jednak nazwy rynek, tylko ring. (Swoją drogą też wcale nie jest on okrągły). W dawnej polszczyźnie, zapożyczając, dużo bardziej asymilowaliśmy słowa do naszego systemu fonetycznego. Diada ri nie mogła się zadomowić – albo zostawało i, przez co cała diada zamieniała się w ři, a dopiero później w ży (jak Rim przeszedł w Rzym), albo zostawało r, przez co cała diada zamieniała się w ry (jak Riga przeszła w Ryga).
Stosunkowo niedawno język polski zaczął tolerować oboczności w stylu ryksza/riksza, rykoszet/rikoszet itd. (Podobnie zresztą z reżymem/reżimem, audytem/auditem i innymi). W przypadku oboczności bridż/brydż wygrała druga forma, ale w przypadku dżin/dżyn pierwsza, a w przypadku ringu chyba nigdy poważnie nie mówiono ryng. Język sportowy zawsze był w awangardzie wyłamywania się z reguł językowych. Na zupełnym marginesie: oprócz rynku i ringu to samo pochodzenie ma słowo krąg, tyle że wspólny przodek całej trójki to już pamięta praindoeuropejskie czasy.
O ile w przypadku marszałka nietrudno się zwieść i poszukiwać marszała, o tyle w przypadku słów typu frasunek, malunek nikt na poważnie nie przypuszcza, że są to zdrobnienia. Owszem, w pewnych żartach tworzy się słowa takie jak warun, a szacun to w ogóle weszło do słownika młodzieżowego. Można mieć szacun na dzielni, ale chyba dla każdego dość jasne jest, że to się na oficjalny język przekłada jako szacunek w dzielnicy.
Są jednak słowa mniej oczywiste. Np. niemieckie słowo oznaczające kurtynę czy zasłonę to Vorhang. W dawnym niemieckim przybierało też formę Fürhanc, a w polskim stało się firanką. I było sobie tą firanką, aż w końcu ktoś uznał, że to przecież też musi być zdrobnienie, a więc brzmi mało dostojnie i przynajmniej od połowy XX w. funkcjonuje też forma firana (choć są słowniki, które konsekwentnie nie uznają istnienia tej formy).
Tak jak -ek kojarzy się ze zdrobnieniem męskim, tak -ka ze zdrobnieniem żeńskim. Owszem, końcówka -ka (a właściwie -ká) ma taką funkcję do dawna. Dość wziąć Bogurodzicę, gdzie Bożą Mać nazwano zdrobniale Matką. Ale już wtedy najwyraźniej nie mogło to oznaczać stosunku pobłażliwego – w średniowiecznym hymnie maryjnym ciężko sobie to wyobrazić. Końcówka -ká stała się obok -ini/-yni (już w prasłowiańskim obok słowa *bogъ było *bogyni) uniwersalną końcówką dla kobiecych odpowiedników rzeczowników męskich. Stąd np. w XVIII-wiecznym niemieckim podręczniku języka polskiego „Gründliche und vollständige polnische Sprachlehre…” Georgego Schlagsa są podane przykłady par: Sultan – Sultána/Sultanká, Kásztelan – Kásztelanká, Szláchćic – Szláchćianká czy Doktor – Doktorká (to były czasy, kiedy było oczywiste, że gdy pojawia się odpowiedni desygnat w postaci funkcji pełnionej przez kobietę, tworzy się odpowiednie słowo, w różny sposób: prorokini, krawcowa, papieżyca, posłanka, a nie kilkuwyrazowe wygibasy czy eufemistycznie: peryfrazy typu „kobieta sułtan”, „szlachcic w spódnicy”, czy „pani doktor”).
Zatem ani marszałek nie jest zdrobnieniem od marszała, ani firanka od firany, ani też doktorka od doktory. Owszem, spotyka się formy typu kuchara, ale wiadomo, że mają one podobny status co szacun. Końcówki -ek i -ka funkcjonują w polszczyźnie co najmniej od średniowiecza i wcale nie muszą oznaczać zdrabniania.
ilustracja Jan z Leszna Leszczyński, prawa autorskie wygasły, skan Archiwum Państwowego w Poznaniu w zasobach Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej
Komentarze
„Dość wziąć Bogurodzicę, gdzie Bożą Mać nazwano zdrobniale Matką”
A dziś postępująca infantylizacja języka owocuje w mediach nagminnym zostawaniem mamą , programami i produktami dla „młodych mam” etc.
Termin matka zdaje się być zarezerwowany głównie dla sygnalizacji chłodu uczuciowego wobec obiektu (matka przestępcy) lub wręcz stosunku negatywnego: „wyrodna”.
Dla maci pozostają już tylko przekleństwa.
Bardzo ładne, tylko forma z –k nie notowana przez np. braci Grimm
marschall, m. eine hofwürde. ahd. marahscalc, marahschalc, marscalh, marschalch, marscal, mhd. marschalc bezeichnet den bedienten, aufseher über die streitrosse (vgl. unter mähre sp. 1467), der im Heroldschen text der lex salica (11, 6) unter unfreien dienern aufgeführt wird: si quis maiorem, infestorem, scantionem, mariscalcum, stratorem, fabrum ferrarium, aufrificem, sive carpentarium, vinitorem, vel porcarium, vel ministerialem furaverit, wie denn die romanischen entlehnungen, ital. mariscalco, maniscalco, maliscalco, trient. marascalco, span. portug. mariscal, prov. manescalc, franz. maréchal unter dem worte den hufschmid verstehen (Diez 1, 264); während das deutsche es als eine hofwürde auffassen lernte:
Dancwart der was marschalc:dô was der neve sîn
truhsæʒe des küniges,von Metzen Ortwîn. Nib. 11, 1;
http://woerterbuchnetz.de/cgi-bin/WBNetz/wbgui_py?sigle=DWB&mode=Vernetzung&lemid=GM01765#XGM01765
@TadeuszP
Dzięki, nie śledziłem wszystkich możliwych zapisów staro- i średnioniemieckich (i to jeszcze w wariantach z Północy, Środka i Południa). Różne źródła etymologiczne uprościły zapis do takiego, jakby pewnie zrekonstruowano dziś, czyli właśnie z „k”, i ja to powieliłem. W ogóle przepisanie zapisów średniowiecznych na pisownię współczesną to osobny temat.
@markot
Trochę tak. Ale o ile w reklamach produktów dla ludzi jeszcze chyba czasem się załapie „mleko matki” czy coś, to dla kotów i psów musi być obowiązkowo „mama”. Użycie „matka” byłoby tak obraźliwe dla właścicieli, ups – opiekunów – psów i kotów, jak użycie wobec tych zwierząt słownikowego „zdechnąć” zamiast „umrzeć”. 😉
Ale jak przykład Bogurodzicy pokazuje, ta infantylizacja jest też pewną tradycją językową.
Czasem formy zenskie nie sa dokladnymi odpowiednikami form meskich: np sekretarz moze oznaczac wysoka funkcje (np sekretarz stanu), a sekretarka raczej nie.
Forma ‚krawcowa’ powinna wlasciwie odnosic sie do zony krawca.
Na logikę krawcowa i sędzina, jako mające końcówki dzierżawcze, odnosić się powinny do przedmiotów rodzaju żeńskiego należących do krawca i sędziego (np. krawcowa igła czy sędzina toga), choć dziś już mało kiedy używa się takich form (mamina sukienka) zastąpionych przez formy z dopełniaczem (igła krawca czy toga sędziego) i zostały tylko w archaicznych tytułach (Psałterz Dawidów) czy toponimach (Jaśkowa Dolina). Rozszerzyło się to na żony, więc krawcowa w tym znaczeniu mogła być np. praczką a sędzina malarką. A kolejny krok rozszerzenia to nielogiczne już nazwanie zawodu, kiedy tak rozumiana krawcowa mogła być np. żoną szewca, a sędzina żoną generała. Takie pomieszanie trochę widać w tytułach królowa, cesarzowa czy caryca. Częściej dotyczy(ło) ono żon władców, ale w niektórych przypadkach jednak oznacza same władczynie. Przeniesienie form krawcowa, sędzina na zawody żeńskie jest nielogiczne, ale język nie zawsze kieruje się stuprocentową logiką. (Choć wypieranie sędziny w tym znaczeniu przez sędzię mającą nie tylko żeńską deklinację, ale pozostałe elementy rodzaju żeńskiego jest takim właśnie uciekaniem od nielogiczności, a jeszcze bardziej niejednoznaczności terminu „sędzina”.)
PS. dopiero teraz sobie uświadomiłem, że ten wpis opublikowałem w poniedział 😉
We wtor, czwart albo piąt byłaby to refleksja mniej lub bardziej spóźniona. I frasun gotowy 🙁
Zastanawiam się, czy jutro to raczej nie wtór, a nie wtor…
Ciekawe, że nie można powiedzieć „krawcowy dom”, ale już „dom krawcowej” jest do przyjęcia. I jeszcze, w języku niemieckim dopełniacz też uważany jest już za archaiczny choć wykwintny. No może z wyjątkiem „des Pudels Kern”. Choć w szkole dopełniacza uczą.
Ale mnie baaardzo boli ostatnia polska mania: Spolszczanie fonetyczne angielskich wyrazów w rodzaju „fejsbuk”, „ajfon” i dziesiątki innych. Rozumiem, że w rosyjskim sam alfabet rzeczywiście zmusza do takiej operacji, ale w przypadku alfabetu łacińskiego? Czy to taka narodowa operacja wstawania z kolan gdy komuś się kierunki pomyliły?
Jeśli wywodzi się ze średniowiecznej Małopolski, to może najpierw był fetor(ek)? 😉 Ruchome e zanikło, a poza tym, czy ktoś kiedyś słyszał to „w” na początku?
„Wtóry” dzień tygodnia, to może być klasyczna etymologia ludowa 😎 😀
@ZWO
Przyzwyczaisz się. Popatrz na:
rower, skaner, serwer, dżinsy, biznesmen, biznes, menadżer, kokpit, krykiet, boks, sport, gadżet, bojkot, dekoder, komputer, smartfon, flesz, kompakt, kontener, stres, tenis, akcelerator, tranzystor…
Poniedzialek we wszystkich jezykach slowianskich to dzien nastepujacy bezposrednio po niedzieli […], wtorek to drugi dzien po niedzieli […], wtorek uznano za wtóry (drugi)
(Nazwy dni tygodnia w jezykach indoeuropejskich /Waniakowa J., PAN Krakow 1998)
@karat.
Nie muszę być adwokatem markota, ale to, że żartuje, jest ewidentne.
ale, ale… małopolskie f na początku często odpowiadało wielkopolskiemu kw/chw (porównaj chwała-fała)*. Więc może był małopolski fetorek a wielkopolski chwetorek (z kujawsko-krajeńskim wariantem chwtork). To już wiem, skąd nazwisko Chwedoruk podstępnie udające końcówką ukraińskie pochodzenie.
*)… a na poważnie, nawet dziś słyszę u osób z dialektem wielkopolskim (który sięga także na tę część Pomorza, która nie jest kaszubska, np. Toruń, a jego silne wpływy nawet były na Warmii, co odróżniało ją od mazowieckich Mazur) w wymowie [v] (czyli „w”) w słowach, które oficjalnie po ogólnopolsku wymawia się z [f], jak twardy, kwadrat czy chwała (nie mówię tu o gwarze zawodowej organistów kościelnych, których chyba w całej Polsce uczy się śpiewania hiperpoprawnie „chwała” zamiast ortofonicznie „chfała”)
@ppanek
Dzięki za ujęcie się 🙂
Wychowałem się na Ziemi Lubuskiej i we Wrocławiu z rodziców kresowych (Wołyń) mówiących po polsku bez rozpoznawalnego zaśpiewu, ale kwadrat i chwała oraz kwintesencja wymawiałem zawsze z wyraźnym „w”, chociem nie organista, jakoś tak z łacińska. Myślałem, że wszyscy tak…
Natomiast ftorek fpisuję f kalendasz 😉
Dawniej wtrącało sie łacińskie wyrazy, pózniej francuskie, obecnie – angielskie. Aby skonfundować adwersarza.
Skonfundować adwersarza – rzeczywiście łatwiej takimi słowami niż zmieszać przeciwnika.