Nic się nie stało

Iceland.jpgZ czasów kiedy jeszcze interesował mnie postmodernizm, pamiętam tezę Jean-François Lyotarda, że wielkie opowieści przeminęły. Im więcej wody upływa w heraklitejskiej rzece, tym wyraźniej widać, że teza ta nie znajduje odbicia w rzeczywistości.

Muszę oczywiście poczynić zastrzeżenie, że tezę Lyotarda wyjmuję zupełnie z kontekstu, w którym jej użył. Twierdzę po prostu, że opowieści – nieważne już, czy nazwiemy je dużymi czy też małymi – mają się bardzo dobrze. Zilustruję to kilkoma przykładami.

Oto w mediach króluje Euro 2016. Traf chciał, że sobotni mecz ⅛ finału musiałem słuchać w radiu i gol Błaszczykowskiego niemal mogłem zobaczyć, dzięki fantastycznej opowieści komentatora radiowego. Z kolei na jednym z portali czytałem narzekania na pracę redaktora Borka, który wrażeń wizualnych w tym samym czasie, ale w telewizji, nie był w stanie przekazać.

Ale nie tylko o Euro tutaj chodzi. Przeglądając YouTube, natrafiłem na wywiad z Remigiuszem Maciaszkiem, twórcą niezwykle popularnego kanału. Podkreśla on, że dla niego zawsze liczy się dobra opowieść, czy to wtedy, gdy zajmuje się grami, czy też gdy vloguje. Jego zdaniem o popularności zadecydowało między innymi takie nastawienie.

Podobnie Piotr Skowyrski – popularny komentator między innymi turniejów lanowych w CS:GO – w innym wywiadzie podkreśla, że w początkach swojej pracy wzorował się między innymi na redaktorze Zimochu.

Dobra opowieść nie bierze się znikąd i musi mieć jakieś odwołanie do faktów. Ale fakty można opowiadać w różny sposób, podobnie jak o butelce można mówić, że jest do połowy pełna albo do połowy pusta. Wracając do Euro, to oczywiście tu też mamy różne opowieści. Opowieść o Islandczykach, którzy sprawili drugi Brexit, czym z miejsca podbili serca kibiców z wielu krajów Europejskich. Czy najświeższa opowieść o drużynie Polski, dla której narracja „nic się nie stało” i „jesteśmy dumni” nabiera nowego charakteru.

Grzegorz Pacewicz
Fotografia: Fablen Agon/flickr.com (CC BY-NC 2.0)