pożyczki (bez odsetek, spreadu i hipoteki)
W nadmorskich miasteczkach i wioskach zjadacze fauny morskiej rozpoznaliby jako przegrzebki, tych jednak menu (sformułowane w zasadzie w językach słowiańskich) nie znają. Otwierają je za to niemal niezmienne sen żaki na dwa sposoby, surowe (z sosem z cytryny i oliwy) i zapiekane. Są to, pożyczone odrobinę okrężną drogą, francuskie Saint Jacques, małże św. Jakuba. Wolącym jadło dorastające na lądzie oferuje się pršut z miejscowym serem lub melonem, dojrzewającą wędzoną szynkę, która nazwę wzięła z wł. prosciutto. Za to do śniadania w promenadowej kawiarni można było zamówić świeżego, ciepłego kroasana, czyli rogalika z listkowego ciasta znanego nad Loarą i nad Wisłą jako croissant.
Pożyczki spotykamy we wszystkich językach, choć w niektórych, w tym w naszym, czasem pojawia się tendencja do urabiania rodzimych odpowiedników nazw obcych. Oprócz podomki, dobrej może dla cioci, ale nie dla wujka (niezmiennie otulającego się szlafrokiem) czy bezrękawnika, który można nawet napchać puchem i nosić jako ocieplacz, ale którego do fraka się nie włoży i wielu innych, zwykle już zapomnianych, mamy tu żywe (przynajmniej w mowie potocznej) przykłady nazw pierwiastków, które zawdzięczamy inwencji Jędrzeja Śniadeckiego. Więcej szczęścia miał biustonosz, który zastąpił biusthalter (nm. Büstenhalter).
Obcość pożyczek się zaciera. Mało kto dostrzeże je w kościele, chrzcie, wójcie czy barwie. Uważniejszy (i znający obce języki) użytkownik języka zastanowi się być może nad nowszymi etażerką, berżerą, szmizjerką, sztybletami, kaszkietem, klientem, portfelem czy sorbetem. Choć czasem bardzo egzotyczne, spowszedniały nam kajak, katamaran, kakao, bakłażan (i oberżyna) czy huragan (oraz tajfun). W większości wypadków reagujemy tylko na obcość nowinek językowych, czasami nie zdając sobie sprawy, że znów pożyczamy to samo — tak zdarzyło się niem. wyrazowi Kübel, od którego mamy nasz rodzimy kubeł i późniejszy, dziewiętnastowieczny, nieco okrężny (bo przez jiddysz) kibel, takim „podwójnym” zapożyczeniem jest też nm. Farbe jako barwa i farba. Za ponowne pożyczki można też uznać elektorat (‘wyborcy jakiegoś ugrupowania’) w odniesieniu do dawnego, dziś funkcjonującego już tylko w znaczeniu historycznym elektoratu jako państwa rządzonego przez elektora lub apartament i studio w zn. ‘mieszkanie’ w zestawieniu ze dawniejszymi znaczeniami ‘wnętrze pałacowe w części reprezentacyjnej’ i ‘pracownia malarza’ oraz ‘miejsce realizacji nagrań lub słuchowisk albo kręcenia filmów’. Trochę innym przypadkiem jest wyraz siutaż, określenie zdobienia ubrań, które przez fr. soutache przyszło z węg. sujtás, które opisuje zdobienia tradycyjnego stroju węgierskiego. Dziś częściej określenie to odnosi się do ręcznie robionej biżuterii, która wykorzystuje tę samą technikę, a madziarskości siutażu elegantki zapewne nie są świadome. Podobnie zapomniany dziś szerzej szelak, z którego robiono płyty gramofonowe, wrócił do nieco bardziej potocznego obiegu jako typ lakieru do paznokci, choć częściej w obcej pisowni shellac.
Zapożyczenia znajdują sobie miejsce w języku przyjmującym, dopasowując się do niego. Jednym idzie to łatwiej, na przykład wtedy, gdy zakończone na spółgłoskę, jak sweter, komputer czy blender, odmieniają się jak przyswojone dawniej: krater, eter, emiter czy charakter. Inne przepoczwarzają się wolniej, zmieniają radykalnie pisownię i nabierając giętkości fleksyjnej, by odmieniać się według polskich wzorców. W dawniej, ale już po wojnie, wydanych powieściach, które czytałam w liceum, eleganccy mężczyźni nosili paltoty (zapożyczone też jako palto), a cenne rzeczy chowało się w safesach – dziś trudno byłoby mi powiedzieć, jak to czytać: [safesach]? [sejfsach]? Nieco później towarzystwo w jeansach rozbijało namioty na campingach, a słowniki pouczały, by czytać to raczej z [ke] niż [ca]. Jeszcze u progu niepodległości business i businessman opisywało ludzi interesów z innej rzeczywistości, by w niedługim czasie przybrać całkowicie spolszczoną formę biznesu i biznesmena. Podobnie całkowicie dziś spolszczony butik trzymał się wówczas pisowni boutique i równie światowe miał ambicje. Adaptacja fonetyczna oddaje raczej polskie niż źródłowe brzmienie — porównajmy choćby port. fejião i pl. fiżon czy fr. entrecôte i pl. antrykot. Mam wielką słabość do tej językowej mimikry, być może przez sentyment do traktatu Russa o pochodzeniu języka i dramatów Szekspira. W nadmorskiej rzeczywistości, opisywanej przez dobrze (plaża, żagiel, kurort, molo, promenada, parawan) i słabiej (marina, skim-boarding, aquapark) przyswojone zapożyczenia, oko z radością zawisło na kajtach i cukierniczych specjałach: czekoladowym brauni (w ofercie z latté za 15,90) oraz bezowym torcie z bakaliami , wdzięcznie spolszczonym na dakłas (fr. dacquoise). Wydaje się, że tempo adaptacji fonetycznej, a także ortograficznej (czyli zapisu „po polsku”), przyspieszyło w ostatnich latach, tak pojawił się skejt (z deską lub bez) , hejt (nic dobrego, więc nic dziwnego, że zachował h, choć wymawiana jest głoska bezdźwieczna), nius(y), lazania, tiszert, pankejki (obok safesowych w charakterze pancakesów), kapkejki (obok cupcakes, w obu wypadkach jest to pseudonim babeczek), krafty (dla piwoszy) czy kłady (dla ratowników).
Fotografia Mediatus, 2oo8; płyta szelakowa z prywatnej kolekcji autora zdjęcia z nagraniem arii z „Moc przeznaczenia” G. Verdiego w wykonianiu E. Caruso (1908). Licencja GNU Free Documentation License, Version 1.2 or any later, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported
Komentarze
Lepiej zapożyczać niż tworzyć nowe, polskie, nie popularne, nie używane. Denerwujące jest zastępowanie już istniejących polskich słów takimim jak np dezajner, deweloper. Ale język jest żywy, ewoluuje ze społeczeństwem, nie bacząc czy to się językoznawcom podoba czy nie.
Siutaż znany jest bardziej jako „sutasz”, zwłaszcza że w węgierskim „s” wymawia się jak „sz” a nie „ż”.
Możnaby się pocieszać, że od nas wzięto chociaż „pierogi”, ale i one mają dalekowschodnią proweniencję, a już „kolbasa” na pewno pochodzi z Węgier (kolbasz).
Podobno niemieckie Gurken wzięły się od polskich ogórków, ale i te, zdaje się, przyszły ze Wschodu.
No i polskie chomąto zrobiło w Niemczech karierę jako Kummet (Kumt).
Porządny krasky pršut to szynka dojrzewająca, ale nie wędzona, jeno suszona. Dalmatyński pršut – ditto (też pożyczka).
Dedukuję, że Autorka świeżo pod wrażeniem wakacji w Chorwacji? 😉
@markot
Nie w Chorwacji, ale rzeczywiście nad Adriatykiem. W Chorwacji byłam dawno temu, krótko po wojnie, pršut wydawał się wtedy całkowicie abstrakcyjny, podobnie jak domy z podziurawionymi przez pociski dachami.
Z siutażem trudno mi powiedzieć, co jest lepiej znane. SJPDor notuje siutaż (gwarowy) i sutasz. Siutaż znam od mamy, pewnie kiedyś nosiła ozdobione tak ubrania, ale jako źródło gwarowe nie nadaje się kompletnie jako osoba urodzona i wychowana w Warszawie. Słownik „wileński” notuje siutaź, a „Słownik gwar polskich“ – siutaś, ze Świętokrzyskiego. Słowo jest dość specjalistyczne, można chyba bez ryzyka przyjąć, że jeśli ktoś w ogóle je zna na określenie zdobień, zna w wersji babci, cioci, mamy raczej starszego pokolenia.
Przy okazji: kolega mieszkający na stałe na Węgrzech donosi, że w pewnych kręgach jest tam używane słowo „ustawka” w znanym nam znaczeniu.
W encyklopedii PWN jest
sutasz [fr. < węg.],
wąski kolorowy sznureczek z krzyżujących się skośnie nitek;
używany np. na naszywki przy mundurach.
Jak nie w Chorwacji, to może w Słowenii? 😉
Tam jest najlepszy kraški pršut z wytwórni w Lokev.
Kiedyś zawiodła mnie pamięć i pojechałem w poszukiwaniu tej szynki do… Lokve, które (po długiej i krętej drodze pod górę) okazało się miejscem sportów zimowych 🙄
Znajomi Niemcy używają "penunze", słynny Duden również je wymienia i podaje źródło pochodzenia:
polnisch pieniądze (Plural) = Geld
Spotkałem się kiedyś z twierdzeniem, że wszystkie polskie słowa na F są obcego pochodzenia.
Czy zna ktoś rdzennie polskie słowo na F?
F w ogóle w indoeuropejskich jest albo w zapożyczeniach, albo jako pochodna p lub v.
Zastanawiam się nad źródłosłowem fruwania, fruwać, frunąć…
I związkiem z froufrou fr. [wym. frufru], lekki szelest liści, sukien, jedwabnych halek itd.
Zupełnie z głowy, to obstawiałbym (może mylnie). że jest to kognat z fly. A w tym przypadku OED podaje źródło w protoindoeuropejskim *pleu, co by z kolei chyba prowadziło też do pływania.
@ markot
O, Słowenia to strasznie na północy! Wybraliśmy południe, a pršut był z Lovčen. 😉
Za to sprawdziłam „fruwać/frunąć”. Kto z Państwa do tej pory nie wielbił Elizy Orzeszkowej, teraz powinien się spalić ze wstydu: jej to bowiem zawdzięczamy (co podaję za „Słownikiem etymologicznym” A. Bańkowskiego) to słowo w ogólnej polszczyźnie. „Słownik gwar polskich” podaje też inne warianty: frujnąć, frugać, frukać, fruknąć,furgać, furgnąć. Bańkowski widzi tu łączność z vorknutý.
O penuzach i slawizmach niemieckich pisał trochę (ale niestety nigdy w postaci pełniejszego słownika) wybitny slawista, bohemista, Janusz Siatkowski. Moje ulobione (bo jak hobbit w tę i z powrotem) to bunclok.
@ markot
Które słowa są „rdzennie polskie” – oto jest pytanie!
Zajrzałam jeszcze do słownika W. Borysia i do „frunąć” mogę dodać, że słowniki zgodnie twierdzą, że wyraz ma pochodzenie dźwiękonaśladowcze, ale nie salonowe, sukienne, tylko polne, ptasie (fru! fru! i Elemelek odleciał uczyć się literek).
Nooo, jak szelest liści, to i szelest ptasich skrzydełek, i bezszelest motyli… 😉
Montenegro jest super.
„Bunclok” to raczej dość ścisły regionalizm. Na pierwszy rzut oka kojarzy mi się nie z garnkiem (kamiennym) a raczej pejoratywnie – kołtun(ka) (Bụ̈nzli)
Ta końcówka (-ok) mało romantyczna jest.
Za to „cielęcina” brzmi podobno w obcych uszach jak „I love you” 😀
Rdzennie polska jest podobno „kaczka”.
A źdźbło, gżegżółka, dżdżownica, żerdź, chrząszcz, pierścionek, tlen, tęcza…?
A sam wyraz „dźwiękonaśladowczy” zamiast „onomatopeja” to nasze własne albo chociaż słowiańskie (звукоподражание) dzieło?
Czy jednak przetłumaczone np. z niemieckiego „Klangnachbildung”?
Spójrzmy na sprawę inaczej: garnek + kapusta = kapusta kiszona. A z niej robi się bigos. Jesienne pole, ognisko, mgły i dymy się snują, kociołek pyrkocze, ziemniaki się pieką w żarze.
Wiosna. Kapusta już dojrzała, źródło drogocennych witamin. Witaminy, wiadomo, cerę poprawiają, a także włosy i nastrój. Pole się zieleni, ptaszki fruwają i śpiewają, kożuchy idą w kąt. To nie jest romantyczne?
Bunclok to rzeczywiście kamienny garnek, taki z Bolesławca. Teraz to już chyba wszystko jasne.
Pierścionek słowiański, tlen wymyślony, gżegżółka – zazula itd. 😉
Wyrazy dźwiękonaśladowcze to onomatopeje. Czywyraz został skalkowany, nie wiem. SWil ma jeszcze tylko onomatopeję, w SW jest już dźwiękonaśladownictwo.
„Wiosna. Kapusta już dojrzała…” 😯
Kapusta dojrzewa dopiero teraz, a do kiszenia najlepsza jest w listopadzie, jak „przejdzie” chłodem. A wiosną to „dojrzała” kapusta kiszona zalatuje już dość nieprzyjemnie i pora zwrócić się ku nowalijkom 😉
Jesienne pole, krzyk żurawi i dymy nad kartofliskiem… O tak, to romantyczne.
Siny dym się wije pod lasem daleko
Tam pastuszki ogień palą i kartofle pieką
A Żuczek waruje, łapki sobie grzeje
Krówki ryczą, porykują… Dobrze im się dzieje
🙂
A bunclok choć to germanizm w prostej linii z Bolesławca (Bunzlau) brzmi nadal jak sietniok, ćwok, tłumok, blaszok, babrok etc.
Będę używał do określenia „rycerskich głów” 😉
Notabene, taki kamienny garnek to najwyżej do pieca można wstawić, to nie kociołek na ognisko, który powinien być żeliwny albo blaszany.
„Tlen wymyślony”.
No, przynajmniej raz wiadomo na 100 procent, skąd się coś wzięło.
Czytałem kiedyś o tworzeniu współczesnego języka czeskiego tj. standardu literackiego po odrodzeniu w XIXw. Ile tam nawymyślano 🙄