Raz ptak, raz pływak

Czerwiec. Zbliża się lato. Zbliża się czas kąpieli w terenie – w rzekach i jeziorach. Czystość wód w porównaniu z latami 80. znacznie się poprawiła, więc można mniej obawiać się skażeń chemikaliami czy bakteriami kałowymi.

Mimo to nie wszystko przedstawia się różowo. To, że woda ma dobry czy choćby umiarkowany stan ekologiczny, oznacza nie to, że jest czysta, a to, że nadaje się do życia dla jej naturalnych mieszkańców. Naturalni mieszkańcy zaś wcale nie muszą żyć w zgodzie z człowiekiem. Dobrze wiedzą to podróżnicy po cieplejszych krajach, którzy czasem sami stają się środowiskiem życia takich czy innych stworzeń. Wśród nich zasłużenie złą sławą cieszy się schistosoma (przywra krwi), czyli odległa krewniaczka tasiemców żywiąca się krwią. Od pijawek czy moskitów różni się tym, że nie zadawala się popijaniem krwi, lecz zamieszkuje naczynia krwionośne. Dostaje się też do różnych tkanek i narządów mniej lub bardziej ważnych, przez co schistomatoza może objawiać się na wiele sposobów. Czasem prowadzi do śmierci, czasem nie daje żadnych zauważalnych objawów. Zwykle uprzykrza życie gospodarza różnego typu zapaleniami.

W polskich wodach nie ma schistosom (choć kto wie, jak długo? – nie mówię tylko o ociepleniu klimatu, ale też o zanieczyszczeniu termicznym wód – już teraz mamy w pobliżu niektórych elektrowni jeziora o ekosystemach bardziej przypominających śródziemnomorskie niż środkowoeuropejskie). Są natomiast ich krewni, którzy gustują głównie we krwi kaczek i innych ptaków wodnych. Ich rozprzestrzenienie bada zespół Elżbiety Żbikowskiej. W większości badanych jezior występują ptasie przywry Trichobilharzia ocellata lub Bilharziella polonica (mamy swój narodowy gatunek!), a ostatnio po raz pierwszy w Polsce wykryto Trichobilharzia szidati. Ten pierwszy to nie tyle jeden gatunek, co grupa gatunków trudnych do jednoznacznej identyfikacji, tzw. gatunek zbiorczy.

Są to przywry ptasie. Niestety, jak w dowcipie o kastrowaniu wielbłądów, przywry te najpierw wgryzają się w ptaka, a dopiero potem sprawdzają, czy to na pewno ptak. Jeśli to nie ptak, a np. pływający człowiek, to dla niego niewielki problem – przez jakiś tydzień będzie miał odczyn zapalny wokół goszczonej przez siebie w skórze przywry (najczęściej całego stadka), przez jakiś czas będzie miał mało estetyczne strupy, ale na dłużej się z przywrami nie zaznajomi. Dla przywr natomiast to tragedia, bo o ile receptory na skórze ludzkiej wydawały się dość podobne do receptorów na skórze ptasiej, o tyle reszta ciała, w tym krew, różni się tak bardzo, że przywra szybko ginie bezpotomnie. Zjawisko to nazywa się świądem pływaków. W Polsce jest na razie rzadko notowane – nie wiadomo, czy polscy pływacy są wstydliwi i nie zgłaszają się do lekarzy, czy polscy lekarze nie umieją dobrze rozpoznać tej choroby, czy wreszcie polskie przywry są mało sprawne. W badaniach laboratoryjnych, gdzie ochotnicy wkładają ręce do miski z odpowiednią fauną (brrrr!!!) przywry nieprzesadnie chętnie wnikają w ich skórę, ale zważywszy, że jeden ślimak będący żywicielem pośrednim może uwolnić 6000 larw przywr, to nawet mały procent z tego wystarczy. Z obserwacji wynika, że wnikanie jest najbardziej efektywne w momencie wysychania kropli na skórze. Jak by więc romantycznie nie wyglądało suszenie się wiatrem i słońcem, chyba od teraz będę zawsze używał ręcznika.

Piotr Panek

Fot. Anonimowy pracownik amerykańskiego Ministerstwa Zdrowia i Usług Społecznych, domena publiczna