O markerach
Co roku w sprawie markerów powraca do mnie wrażenie deja vu. Chodzi o drobiazg w postaci markerów do tablicy. Na ogół jest po prostu z nimi problem taki, że albo ich nie ma, albo wyschły. Pisałem o tym trzy lata temu i dziś raczej mnie ta kwestia bawi. Chcę dziś napisać parę słów o tym, co zauważyłem.
Samo rozwiązanie tego problemu jest bardzo proste – trzeba zawsze mieć własny marker. Ja swój biorę zawsze ode mnie z wydziału, z portierni, gdzie nie ma z dostaniem ich żadnych trudności. Problem jest, gdy mam tzw. występy gościnne. Na dwóch wydziałach (niech pozostaną nieujawnione) problem z nimi jest taki, jak zaznaczony na początku – albo ich nie ma, albo są suche. Skąd się to bierze?
Generalnie dla mnie jest to objaw dbałości o miejsce pracy. W obu przypadkach tej dbałości nie ma, bo nie ma poczucia odpowiedzialności za miejsce. W przypadku pierwszego wydziału bierze się to stąd, że budynek podzielony jest na dwa wydziały. I żaden się nie poczuwa do tego, by takich spraw pilnować. W drugim budynek w ogóle nie należy do wydziału. Skutek jest taki, jaki jest.
Jest też i jasna strona tego zagadnienia. Na Wydziale Nauki o Żywności nie tylko wszystko jest, jak trzeba, ale zdziwiłem się, gdy znalazłem nawet płyn do wycierania markerów. Odkrycie to zrobiło na mnie spore wrażenie. Bo każdy, kto dużo smaruje po tablicy wie, że markery i tablica owszem, są czyste i estetyczne, ale wymagają znacznie więcej wysiłku fizycznego w obsłudze.
Ciekawie, dlaczego dopiero tutaj ujrzałem ten wspaniały wynalazek rozpuszczalnika w sprayu, rozwiązujący trudności z obsługą tablicy. Dlaczego tam? Myślę, że odpowiedź może być taka, że na wydziale tym przyzwyczajeni są do stosowania chemii w praktyce. I nawyk ten zadziałał też w tym wypadku.
Czy te drobne obserwacje mogą być podstawą bardziej ogólnego wniosku? Chyba tylko takiego, że czasem przez takie drobiazgi można zobaczyć dużo więcej w rzeczywistości, która nas otacza, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka.
Foto: Rowen Atkinson, flickr.com
Komentarze
Markera się zachciało?
U nas niekiedy nie ma miejsc siedzących dla wszystkich 🙁
Tylko pogratulować frekwencji.
Szczerze mówiąc to wolę zwykłą kredę – mniej problemów.
Markery to synonim wskaźników, więc to słuszne, że wskazują różne rzeczy, jak np. dbałość o wydział. 😉
🙂 Logiczna konkluzja.
„trzeba zawsze mieć własny marker” – takie sobie to rozwiązanie. Trzeba mieć masę markerów. One lubią się wykańczać w połowie ćwiczeń i studenci przy tablicy bezradnie rozkładają ręce… Albo lubią zostawać w tej torbie, która akurat tego dnia została w domu…
Przepraszam, że nie na temat. Założyłam niedawno stronę internetową i próbowałam wypowiedzieć się na temat minimalizmu. (http://thingblogs.wordpress.com/2012/11/27/im-mniej-tym-lepiej/) i taraz mam do Państwa małą prośbę: czy moglibyście ocenić mój artykół, ew. dać jakieś rady, co mogłabym w nim zmienić? Dziękuję z góry
@Puchaczxxx
Kolejny taki wpis (to już drugi identyczny na tym blogu) będzie traktowany jak spam.
Ad rem – wśród rzeczy, które warto by zmienić jest pisownia „artykół”.
Mam dysleksję 🙁 chodzilo mi raczej o rzeczy, które można zmienić w tamtym ARTYKULE.
To nie jesy spam, tylko prśba do starszych (i bardziej doświadczonych) kolegów od biednej licealistki zz dyslekcją. (Po co słowa określające tą chorobę jest tak trudne ze sami chorzy nie potrafią go dobze/dobrze napisac?)
Droga Licealistko, należysz do pokolenia „digital natives” (czyli cyfrowych tubylców), niewiele więc możesz się nauczyć ode mnie – przedstawiciela wymierającej rasy, która najpierw kończyła studia, potem robiła doktorat i dopiero ewentualnie zaczynała pisać bloga. Zwróć się ze swoimi pytaniami do młodszych.
Puchaczxxx: „czy moglibyście ocenić mój ***artykół*** ew. dać jakieś rady, co mogłabym w nim zmienić? Dziękuję z góry”
Po takim wystepie ocenilismy z dolu
Moja teoria – sytuacja z markerami poprawi się gdy relacja: średnia pensja wykładowcy a cena markera będzie przynajmniej 5000 do 1.
Doświadczenie poparte obserwacjami z „zagranicy”.
Ci lub te (uczelnie) którzy/re potrafią zadbać o szczegóły wzbudzają u mnie więcej zaufania w sprawach bardziej zasadniczych.
____________________________________________
@Puchaczxxx
Dysleksja jest na papierze, a nie korzystanie z korekty pisowni (w komputerze) to lekceważenie odbiorcy, głupota lub manipulacja.
W tym przypadku manipulacja.
Pierwszy post bezbłędny (poza celowym? „bykiem” ortograficznym”).
Drugi post – „dysleksja cyfrowa”.
Licealistka, spamerka, czy dorabiająca studentka (absolwentka)
kierunków zapewne humanistycznych (czyli jednak spamerka)
– to nieistotne – powinna zacząć od drobiazgów np.: etyki działania/pracy. To porada starszego kolegi.
😉
@Jonas Ach, marzenia!! Ja pracuje na uczelni za granica, naukowcom powodzi sie tu znacznie lepiej niz w Polsce. Ale problem z markerami jest dokladnie taki sam. Markery zawsze nosze ze soba.
Moze to ten sam globalny troll, ktory podwedza lyzeczki do herbaty i kradnie pojedyncze skarpetki z pralek?
Dbałość o wydział itd… Ostatnio firma wysyła mnie na komercyjne szkolenia. W materiałach szkoleniowych zawsze jest dodany długopis. Ma on logo firmy szkolącej, a więc dbającej o swój wizerunek. Kiedyś było jednak z nudów rozkręciłem taki jeden i okazało się, że długopis ma 13 cm, w nim wkład – 10 cm, a we wkładzie słupek atramentu na 3 cm. Na kolejnym szkoleniu – innej firmy – tak samo. Nie chodzi mi tu o zawód, że chciałbym dostawać na szkoleniach (niedarmowych przecież) długopisy, których używałbym później jeszcze długo w celach prywatnych (albo i na rzecz mojego pracodawcy, który mi te szkolenia zafundował). Chodzi o właśnie pokazanie, jak czasem dbanie o wizerunek jest fasadowe.
Właściwie, to ciekawe, czy firmy szkoleniowe w ogóle o tym wiedzą. Być może po prostu zamawiając tysiąc długopisów ze swoim logiem wybierają ofertę o złotówkę tańszą. O tę złotówkę, którą producent długopisu zaoszczędził na wkładzie.
W sumie, to nie ma morału – tylko taka anegdota kojarząca się z wpisem.
Pisząc o błędach sam zrobiłem poważny błąd w poście powyżej.
„niekorzystanie” – rzeczownik odczasownikowy, potraktowałem
jak czasownik i napisałem oddzielnie.
Mea Culpa.
@frycii
Pisząc więcej o dostępie do tych luksusowych produktów –
w Hiszpanii większość nosi swoje (mają tanie chińskie sklepiki
gdzie za 1-2 euro można kupić cala paczkę markerów (Made in China), ale np.: w Irlandii są albo można o nie poprosić (i otrzymać) 😉 przynajmniej w stolicy (w większości miejsc: szkoła, uczelnia, dom kultury) .
Co do płynów czyszczących, to są jednak wyjątki. Ja preferuję
gotowe mokre chusteczki (nasączone tymże płynem) z dozownikiem.
Pudło trochę za duże i niewygodne i schną za szybko na słońcu, ale pisać na nieskazitelnej powierzchni – bezcenne. 🙂
Pozdrawiam.
@Jonas
Nie zgadł Pan:) Nigdy z własnej woli nie poszłabym na studia humanistyczne (jestem typowym ścisłowcem), jestem w pierwszej Lo i planujem raczej architekturę. Blog piszem z kolegami i mamy aż 4 wpisy, z czego tylko jeden jest mój. Nie widzialabym sensu spamować z tego powodu. (Na tym się da zarobić? ). To co Pan pisze o dysekcji jest dowoden na to, że nigdy nie miał pan styczności z tą chorobą. Nawet Pan sobie nie wyobraża ile czasu poświęciłam na ćwiczenie poprawnej pisowni. Po za tym na tej stronie nic nie poprawia błedów. Dlaczego miałabym zrobić celowy błąd w pierwszym wpisie?
@A.L. Fallaces sunt rerum species
Puchaczxxx:”@A.L. Fallaces sunt rerum species”
Niestety, nigdy nie uczylem sie jezyka esperanto. A mature robilem w czasach gdy nie bylo dysleksji. Dyskalkulii i innych „dys”.
@ A.L. Z tego co wiem, Seneka pisał po łacinie. „dys” były zawsze, po prostu ich nie zdjagnozowano.