O bateryjce i markerze

Nie wiem, jakim cudem, ale tuż przed doktoratem dostałem zadanie poprowadzenia pierwszych w swoim życiu wykładów. Nie było to wydarzenie okazjonalne, jak to się zdarzało wcześniej, tylko osiem regularnych wykładów. Być może braki kadrowe to sprawiły, lub po prostu czyjeś przeoczenie, bo doktorat zrobiłem tuż po zakończeniu semestru.

Pierwszy poprowadzony wykład pamiętam dzięki stresowi z nim związanemu. Dopadł mnie, mimo kilku już lat doświadczenia związanego z prowadzeniem ćwiczeń i pracą w liceum. Dostałem do ręki duży mikrofon, kredę i zacząłem. Jakoś poszło.


Następnego roku znowu dostałem przydział na ten sam cykl wykładów. Było już o wiele prościej. Starą salę zastąpiła nowa, mikrofon z topornego grubasa zmienił się w taki, który można sobie przypiąć do klapy od marynarki, a tablica z zielonej w białą, po której mazać można tylko markerem. Miłe drobiazgi. Ale tu się zaczął śmieszny kłopot.

Otóż markery wkrótce „wyparowały” i znikąd nie można było się ich doprosić. Podobnie z mikrofonem zasilanym przez 9-woltową bateryjkę. Budynek obsługiwał dwa konkurencyjne instytuty i żaden nie poczuwał się do odpowiedzialności za sprzęt.

Mikrofon wysiadł bodaj już na drugim wykładzie. Sala dość duża, a tu mikrofon nie działa. Poszedłem na dół do kiosku i po prostu kupiłem bateryjkę. Od tej pory zawsze na wykłady chodziłem z rezerwową bateryjką w kieszeni. Podobnie rzecz się miała z markerem.

W kolejnym roku problem bateryjkowo-markerowy został w końcu szczęśliwie rozwiązany. Każdy z instytutów zakupił zestaw baterii ładowalnych. Otrzymał je portier, który pilnował, by zawsze była jakaś świeża para. Podobnie z markerami – zawsze jakiś był.

Ale tydzień temu doświadczyłem uczucia deja vu. Znów nie ma markerów, a ja muszę akurat coś graficznie przedstawić i inaczej się nie da tego zrobić. Opowiedziałem o czymś innym, co nie wymaga rysowania po tablicy.

Czemu o tym piszę? Powód jest prosty. Trochę mnie to śmieszy, a trochę złości, że muszę dbać o takie szczegóły – własny marker (w razie czego) i bateryjka w kieszeni. Szczególnie ten marker jest sprawą dziwną. Zwykła zielona tablica na kredę nie sprawia kłopotu, bo w każdej sali stoi opakowanie kredy. Paczka kosztuje pewnie parę złotych. Dlaczego z markerami nie można zrobić tak samo, zwłaszcza że cena ich jest podobna?

Jest to tylko drobny problem lokalny. Jednak nawracający kłopot z takimi drobiazgami ma w sobie coś absurdalnego i coś pokazuje o mojej uczelni, a może i nieco o szkolnictwie wyższym.

Grzegorz Pacewicz

Fot. sharon.schneider (CC SA)