Lingua populi
Kończy się lato – sezon wyjazdów i obcowania z przyrodą ożywioną. Sezon, kiedy takie kontakty mają ludzie skądinąd z przyrodą niezwiązani, a przez to i nieuwikłani w przyrodnicze meandry terminologiczne. Nieobciążeni całym tym bagażem wiedzy z obcej dziedziny robią zdjęcia i relacjonują owe kontakty. Czasem zaś proszą mnie, jako swojego dyżurnego znajomego biologa, o konsultacje. Czasem natomiast sam się ze swoimi trzema groszami wtrącam.
Takie sytuacje to przykład, gdy mogę się zetknąć na nowo z tym, co w etnobiologii nazywane jest mianem folk species (nie znalazłem spolszczenia, a kalka „gatunek ludowy” brzmi dziwnie; skądinąd może lepszy „gatunek popularny” za to byłby dwuznaczny). Niebiolog patrząc na drzewo z charakterystycznie wrębnymi liśćmi widzi dąb. I już. Nie zastanawia się, czy to dąb szypułkowy czy bezszypułkowy (nie mówiąc już o dębie czerwonym czy innych obcych gatunkach). Czasem bywa tak, że widząc drzewo o iglastych liściach widzi po prostu choinkę. Nie widzi świerka pospolitego, jodły pospolitej, sosny zwyczajnej, sosny wejmutki itd. Widząc płaza bezogoniastego widzi żabę, ewentualnie ropuchę. (Przyznam, że tak znienacka to też zwykle widzę po prostu żabę, a stwierdzenie czy jest to żaba trawna, moczarowa, śmieszka, czy jeszcze jakaś inna, wymaga popatrzenia do książek.) Tak więc „gatunki ludowe” to dowolne taksony (najczęściej chyba rodzaje) o w miarę rozpoznawalnych cechach, których rozróżnianie jest potrzebne w codziennej komunikacji.
Dopóki sprawa dotyczy nazwania brzozy brodawkowatej i rosnącej obok niej brzozy omszonej po prostu brzozą, bez rozróżniania, wszystko jest w porządku. Co jednak zrobić, gdy ktoś powie, że nie cierpi owadów, a zwłaszcza pająków, albo że na danym zdjęciu stoi pod akacją, a widać, że stoi pod robinią akacjową? Wielu specjalistów w tym momencie wpada w oburzenie. Pająk to nie owad, tylko pajęczak, robinia to nie akacja, tylko właśnie robinia, Dar Pomorza to nie okręt, tylko statek cywilny, 165 to nie cyfra, tylko liczba itd. Kiedy specjaliści między sobą wyrażają to oburzenie, wszystko jest zrozumiałe. Dla anatoma czy choćby myśliwego-zbieracza trofeów różnica między rogami a porożem jest istotna. Dla botanika istotne jest, czy czytając w publikacji o występowaniu bzu, czyta o przedstawicielu rodzaju Sambucus (folk species – dziki bez) czy Syringa (folk species – bez, nazwa botaniczna – lilak). Czy jednak naprawdę jest to tak istotne dla laika? Parafrazując Romea, czy lilak będzie inaczej pachniał, gdy nazwie go bzem? A czasem nawet dla nielaika. Z punktu widzenia etologa wszystko jedno, czy twarde wyrostki na głowie kopytnego ssaka są rogami czy porożem, jeśli pełnią podobną funkcję. Poza tym, nawet specjaliści nie zawsze będą zgodni co do zakresu konieczności precyzji. Mnie na studiach np. uczyli anatomowie utrzymujący, że nie ma sensu workowatych zagłębień służących oddychaniu u kręgowców czy ślimaków nazywać płucami, ale u pajęczaków płucotchawkami albo nabłonka pochodzenia mezodermalnego śródbłonkiem, bo niczym (poza tym pochodzeniem) nie różni się od nabłonka endodermalnego i ektodermalnego. Ponadto, jak zwykł przypominać prof. Umiński, język to nie tylko terminologia, ale twór społeczeństwa. Skoro społeczeństwo, np. w postaci Tuwima, używa pojęć „akacja” i „bez” wobec tego, co botanicy nazywają „robinią” i „lilakiem”, to może jednak botanicy powinni z większą pokorą podchodzić do zwykłych użytkowników języka, a nie przenosić swoją terminologię na grunt języka ogólnego. Nie sposób też nie bronić języka ogólnego przed zakusami tych, którzy chcą go uprecyzyjnić zmieniając pierwotne znaczenie słów na zgodne z terminologią. Przykładowo, nie podzielam zżymań mojego licealnego nauczyciela matematyki, który forsował jedynie słuszne znaczenie słów alternatywa i kierunek. Owszem – w logice alternatywa to pewna relacja zdań, a w geometrii kierunek (wektora) ma dwa zwroty, ale matematyk poprawiający kogoś mówiącego o alternatywie jako drugim wyjściu albo o kierunku prawym brzmi już kuriozalnie. Czasem takie nowe wykuwanie terminów zresztą nie ma zbyt silnego umocowania. Przykładowo, mikrobiolodzy uparli się, aby odporność bakterii na lekarstwa nazywać opornością. Tłumaczą to tym, ze odporność to pojęcie z immunologii, cały proces z leukocytami, przeciwciałami itd., więc trzeba odróżnić odporność zwierząt od o(d)porności bakterii. Czekam więc, kiedy, chcąc być konsekwentni, zaczną poprawiać producentów zegarków wodoodpornych czy stali rdzoodpornej, które jako żywo leukocytów do swojej odporności nie angażują.
Tak więc kiedy znajomy pokazując zdjęcie pasikonika podpisuje go „świerszcz”, uprzejmie zaznaczę, że formalnie świerszcza ono nie przedstawia, ale wcale nie uważam, żeby ten podpis był karygodny. Język służy komunikacji i jak najbardziej w rozmowie biologów „świerszcz” ma prawo mieć nieco odmienny desygnat niż w rozmowie, powiedzmy, biologa z filozofem.
Piotr Panek
Fot. Skender. Wikimedia Commons (pierwotnie flickr), CC 2.0
Komentarze
W mojej dziedzinie, nawet swiatowej slawy embriolodzy mowia i pisza o jamce blastocysty, ze to blastocel, choc z rzeczywistym blastocelem, czyli pierwotna jama ciala, nie ma to absolutnie nic wspolnego (u ssakow cialo osobnika powstaje we wnetrzu owej jamki blastocysty, wiec zadna miara nie moze byc ona jego wewnetrzna jama, jaka jest blastocel np. w ciele powstajacej bez czegos takiego jak blastocysta zaby. Wyrugowanie tego jest juz po prostu niemozliwe z tego prostego powodu, ze nikogo nie interesuje dzisiaj pochodzenie owego „blastocelu” u ssakow, a wszyscy skupiaja sie na komorkach zarodkowych tworzacych cialo zarodka we wnetrzu jamy blastocysty. Poza tym rzeczywisty blastocel, czyli pierwotna jama ciala zarodka ssaka, jest malutki/a i szybko zanika. Jama blastocysty jest zas ogromna (w porownaniu z cala blastocysta) i wyglada na oko podobnie do blastocelu w blastuli zaby.
Najbardziej na tym „cierpią” małe dzieci, gdy się uczą rozpoznawać konia, krewę, lwa, czy słonia a zaraz potem rybkę, motylka, ptaszka i robaczka.
Moim zdaniem trzeba edukować zarówno dzieci jak i dorosłych, aczkolwiek w podstawowym zakresie.
@pp,
„Tak więc kiedy znajomy pokazując zdjęcie pasikonika podpisuje go ?świerszcz?, uprzejmie zaznaczę, że formalnie świerszcza ono nie przedstawia, ale wcale nie uważam, żeby ten podpis był karygodny. Język służy komunikacji i jak najbardziej w rozmowie biologów ?świerszcz? ma prawo mieć nieco odmienny desygnat niż w rozmowie, powiedzmy, biologa z filozofem.”
🙂 No tak. Ale teraz już wiem, co to są pasikoniki i moja żona i syn też już mówią na nie pasikoniki a nie świerszcze.
Pasikonika latwo odroznic od swierszcza, bo jest ladny, a swierszcz brzydki.
Czepianie się prawego kierunku jest idiotyczne (to są po prostu różne znaczenia słowa kierunek; zresztą z tym mniej potocznym chyba się nie spotkałem poza liceum…), ale nazywanie liczby cyfrą jest już cokolwiek uderzające, tak samo jak mylenie liczby i ilości (ale to znacznie częściej zdarza się matematykom). Biologiem nie jestem, ale nazywanie pająków owadami też trochę mnie razi, ale bez przesady, czasami po prostu łatwiej jest powiedzieć ?owady? albo nawet ?robaki?.
Samo zjawisko tego, że słowo ma różne znaczenia nie jest chyba niczym niezwykłym. Trudno o słowa które NIE MAJĄ wielu znaczeń, być może poza językami specjalistycznymi (ale i tam tego nie brakuje, jak przykład z blastocelem; zresztą wczoraj wdałem się w dyskusję z kolegą na temat tego, czym jest hiperpłaszczyzna, bo co innego oznacza w algebrze liniowej, a co innego w geometrii różniczkowej).
Zwrócenie uwagi na rażący dla nas błąd to nic złego, byle znać proporcje.
W gruncie rzeczy mnie też mylenie cyfr z liczbami irytuje. Aż tak liberalny, jakby można było wnioskować z wpisu nie jestem. A dziś znowu to usłyszałem z telewizora, a w związku z kampanią wyborczą będzie to pewnie częstsze. Nie mówiąc już o procentach i punktach procentowych.
No cóż, czasami można przyzwolić, a czasami nie można. Sądzę, że to zależy od kontekstu. Studentów socjologii po wielokroć przestrzegano, aby pisząc tekst fachowy trzymać się fachowego żargonu i w razie jakiejkolwiek wątpliwości dodawać stosowny przypis. I akurat miało to sens, bo terminologia socjologiczna ma czasami dość odległy związek z potocznym językiem. Np. pojęcie „instytucji” jest w socjologii bardzo dalekie od tego, co wydaje się oczywistym znaczeniem tego słowa.
@GP …ani „cykady”. Tylko to dalej nie rozwiązuje sprawy, bo „koniki polne” to też mogą być koniki, skoczki, nadobniki, dołczany, a są tacy, co uważają, że nazywanie pasikoników konikami polnymi jest błędne (oni utożsamialiby pojęcie „konik polny” z rodzajem konik (Chorthippus) albo podrzędem krótkoczułkowych. Akurat przykład konika polnego to niezłe pole do pokazu jak „folk species” odbiega od taksonomii. Przykładowo, wśród krótkoczułkowych jest szarańcza, którą taksonomia „ludowa” odróżnia od konika polnego. Słysząc o pasikoniku z kolei (on akurat z długoczułkowych) można nie być pewnym, czy chodzi o przedstawiciela rodziny pasikonikowatych (Tettigoniidae) czy rodzaju pasikonik (Tettigonia). (W każdym razie i tak nie jest to takson w randze gatunku. Folk species i scientific species pokrywają się rzadko, w zasadzie tylko w przypadku paru ssaków, ptaków i roślin uprawnych.)
Język polski nie ma tu nawet z tym aż takiego problemu. Czasem nazwy zwyczajowe stosowane przez specjalistów starają się nadążyć za nazwami naukowymi (tymi stylizowanymi na łacinę) w przypadku taksonów polskich (np. rodzaj Chrysanthemum nie tak dawno uległ rozbiciu przez taksonomów na Leucanthemum, Chrysanthemum, Dendranthema, Leucanthemopsis i coś tam jeszcze, co sprawiło, że polscy botanicy zaczęli w miejsce dawnego złocienia wstawiać nazwy odpowiednio jastrun, złocień, chryzantema, złocieniec itd.), ale coraz częściej uważane jest to za zbędne – wystarczająco dużo bałaganu jest w nazwach „łacińskich”, botanicy polscy i tak publikując używają właśnie „łacińskich”, a czytelnicy polscy i tak nie wiedzą, czym się złocień różni od złocieńca. To zaś, co w jednym krańcu polski nazywane jest ludowo jastrunem w innym może być nazwane inaczej i wcale nie odpowiadać Leucanthemum, a jeszcze gdzieś wplącze się „margerytka”). Trudniej jest językiem angielskim. Zróżnicowanie dialektalne, które prowadzi do nieporozumień małopolsko-mazowieckich w kwestii borówek, to pikuś przy zróżnicowaniu między Amerykanami z Zachodu, Wschodu, Anglikami, Szkotami, Australijczykami itd. Ponadto, w języku polskim nazwy gatunków nawet ludowych są dość swoiste, tymczasem w języku angielskim pełno jest nazw zwyczajowych (używanych też przez naukowców) typu blackbird albo white fish, które jak łatwo się domyślić muszą prowadzić do nieporozumień (nawet jeśli próbuje się nieco wprowadzać rygoryzmu nakazami typu sieja pospolita to ma być European lub Common Whitefish, a sieja piżjan to Humpback Whitefish, to i tak nie są one przestrzegane).
Problem wydaje się mało istotny, są w końcu nazwy łacińskie które doprecyzowują pojęcia jeżeli chodzi o biologię. W innych dziedzinach, brak precyzji, mylenie cyfry z liczbą na przykład może być irytujące jak pada z ust człowieka którego pozycja społeczna pozwala wymagać jakiegoś wykształcenia ogólnego. Ale jakie to ma znaczenie, świadczy tylko o braku wykształcenia osoby która myli żabę z ropuchą.
Nie przeszkadza mi, że ławka która stoi pod bzem naprawdę stoi pod lilakiem. Nie zamierzam jej przestawiać mimo, że teraz już wiem, że nie stoi tam gdzie ją postawiłem.
Ale chciałbym zwrócić uwagę, że są dziedziny, kiedy te kwestie nabierają znaczenia i bardzo utrudniają życie.
O ile pasjonaci ogrodnictwa mogą się zawsze nazwą łacińską posłużyć i po nazwie łacińskiej kupić i posadzić to co chcą w miejscu słonecznym lub zacienionym, a grzybiarze mogą zbierać prawdziwki, mimo, że w okolicy której zbierają nie są one prawdziwkami, to przerąbane ma miłośnik kulinariów do których się zaliczam.
Z polską kuchnią nie ma problemu, choć i tutaj brak precyzji jeśli chodzi o nazwy ingrediencji może osoby mniej doświadczone doprowadzić do szału i zepsuć najbardziej pracochłonną potrawę na koniec przez użycie śmietany 🙂
Dla wydawców i autorów przepisów jest po prostu śmietaną. Doświadczony kucharz oczywiście wie z kontekstu jaka ona powinna być, ale początkujący?
No ale jak chce się coś ugotować z zagranicznej książki, kiedy do akcji jeszcze wkroczył tłumacz, to matko święta.
Pomieszanie z poplątaniem, nazwy ryb, części tuszy, warzyw, przypraw, nawet mnie pasjonatowi od wielu wielu lat, podróżującemu po świecie, nie jest łatwo rozszyfrować co za niektórymi nazwami się naprawdę kryje.
Tam nikomu do głowy nie przyjdzie podać łacińska nazwę, a części ciała zwierzęcia przetłumaczyć zgodnie z polską, bardzo precyzyjną nomenklatura w tym zakresie.
W oryginale książki z kolei, też nie są łatwe do domowego przetłumaczenia dla kogoś, kto się posługuje codziennym językiem, nie specjalistycznym.
Też nie ma w nich nazw łacińskich, a często występujące w nich nazwy regionalne są źle przez nasze słowniki tłumaczone.
A propos kulinariów, to bywają nieścisłości terminologiczne jak najbardziej zawinione, a wręcz intencjonalne. Kiedyś w podróży zajechaliśmy do przydrożnego baru i syn skusił się na „kotleta de volaj z kury”. Zamówiliśmy, śmiejąc się z niekomptencji językowej układającego menu. Po czym na stół trafił niesmaczny kotlet z mielonego mięsa kurczaka.
W tym momencie okazało się, że układający był bardzo kompetentny językowo – gdyby napisał „de volaille”, to miałbym prawo złożyć reklamację, bo taki musi być zrobiony z kurzej piersi. A „de volaj” nie musi…
Każdy sam dopowie sobie masę podobnych przykładów.
Ptasie radio. Wiersz Tuwima. Blog Szalonego Naukowca. „Naukowca”?…
Belkot.
Swiat nauki (NAUKI) poruszony jest odkryciem wloskiego zespolu badajacego neutrina – wedle ich pomiarow, neutrino porusza sie szybciej niz swiatlo. Caly swiat NAUKI dyskutuje to odkrycie. Z wyjatkiem „nauki” i „naukowcow” w Polsce. Ci maja takie problemy jak wyzej.
Ot, jestesmy potega naukowa co kazdy wie. Wszak mielismy Kopernika i Curie-Sklodowska. Niczego juz nei musimy dyskutowac.
Wesolego szczebiotania!
Pan tu, panie Pogorzelski, szczebioczesz sobie- A JA GORE!
Bełkot medialny z fizyki :
1. siła wiatru dochodziła do 60km/h
2. było 20 stopni ciepła
3.nagminne mylenie siły/wysiłku z pracą.
P.S.
Neutrina z CERN-u ujawniły ignorancję w zakresie struktury STW,nawet wśród dobrych fizyków technicznych.Dobrze się stało ,że fizycy polscy nie trąbia głupot.
@ fizykomaniak :
Dokladnie tak. O czym dyskutowac w srawie przemieszczania sie neutrin, skoro nic o tym nie wiadomo. Nie wiadomo nawet czy obserwacja jest prawdziwa.
A z niemozliwego do wyplenienia belkotu jest tez:
ilosc poslow, rzeczy, naukowcow itp
@fizykomaniak
Ale to właśnie zawężenie ciepła przez fizyków jest uzurpacją. Słowo „ciepło
w języku istniało długo przed fizyką. Jest nawet pierwotniejsze niż „temperatura”, więc w pracach z termodynamiki temperatura i ciepło znaczą co innego, ale w języku normalnym ciepło to wysoka temperatura i już.
Nawet dla laika, to obalenie teorii względności to tabloidowa lipa.
Udało się przekroczyć prędkość światła, troszeczkę, taką małą odrobinę 🙂
A czemu o taką malutka odrobinę jak teoria legła w gruzach.
Jak nie obowiązuje, to sky is the limit.
Prędkość jest nieograniczona.
A jak jednak obowiązuje, to badania są do dupy bo jej przeczą.
Ha, ha! Neutrino jako Szybki Gonzales to intrygujący temat, napiszcie coś o tym! Sprawa jest tym ciekawsza, gdyż może ujawniać, że struktura świata jest inna, niż się przyjmuje. Coś jakby geocentryzm zastępować heliocentryzmem.
@ Gospodarz,
Czy nie uważa pan, że neutrinowy pożar najlepiej ugasić za pomocą Melissa officinalis?
Melissa officinalis, którą znam z dzieciństwa jako „matecznik”, co miało mieć związek z jej stosowaniem w kiełznaniu pszczelego roju, jest w tej sytuacji dobrym rozwiązaniem. Pamiętam zimne fuzje itp. zjawiska, które miały już p e w n e g o Nobla.
Pewnie gdybym był fizykiem, tobym się bardziej tym zajął, a tak naprawdę, to moja znajomość tych zagadnień zatrzymała się gdzieś na poziomie Kwarka i jaguara Gell-Manna.
A dlaczego Pan ogranicza swoje uwagi do biologii?
Jak odróżnić na zdjęciu „wypadek” od „kolizji”. Czy rozlana krew to pieszego czy zabitego kota (mnie geniusze przejechali 4 koty, został 1)? No i czym się różni „wstrząs mózgu” od „wstrząśnienia”, albo poprawianie, że „szron” na drzewach to sadź (a może „szadź”)?
Wydaje mi się, że pseudonaukowe rozdzielanie włosa na trzy większe połowy to zwykłe próby dorabiania powagi do braku wiedzy. Uciekanie w formę rekompensuje brak treści. Przecież wiadomo od dawna, że im mniej głębokiej wiedzy tym bardziej naukowy i skomplikowany język.
Można jeszcze dodać narodowe szowinizmy w nazewnictwie. A jednak wiedza społeczna rośnie i widać to po języku.
parker pisze: 2011-09-30 o godz. 09:24
„Nawet dla laika, to obalenie teorii względności to tabloidowa lipa. Udało się przekroczyć prędkość światła, troszeczkę, taką małą odrobinę. A czemu o taką malutka odrobinę jak teoria legła w gruzach. Jak nie obowiązuje, to sky is the limit. Prędkość jest nieograniczona.
A jak jednak obowiązuje, to badania są do dupy bo jej przeczą.”
Jakbyś pomilczał to bym nie wiedział. A tak rozwiałeś wątpliwości.
Vera pisze: 2011-10-03 o godz. 15:13
„Wydaje mi się, że pseudonaukowe rozdzielanie włosa na trzy większe połowy to zwykłe próby dorabiania powagi do braku wiedzy. Uciekanie w formę rekompensuje brak treści. Przecież wiadomo od dawna, że im mniej głębokiej wiedzy tym bardziej naukowy i skomplikowany język.”
In Old Norse sources, trolls are said to dwell in isolated mountains, rocks, and caves, sometimes live together (usually as father-and-daughter or mother-and-son), and are rarely described as helpful or friendly.
…generally held to be larger than humans and notably ugly
…frequently described as being extremely old, very strong, but slow and dim-witted
…sometimes described as man-eaters and as turning to stone upon contact with sunlight
Znow trzeba sie zgodzic z Szanowna Pania Vera. Rozszczepianie wlosa na czworo niczego nie daje. Taksonomia, jako taka ? o ile pamiec nie zawodzi ? opracowana byla przez Linneusza, ale wciaz wiele stwierdzen jest przedmiotem sporow. Stad, byc moze dla biologow, jest to sprawa istotna. Dla niespecjalistow w tej dziedzinie ? obojetna.
Osobiscie, jestem zwolennikiem Kurt’a Goedel’a ? autora teorii niesprzecznosci i niezupelnosci. I choc, z zalozenia, teorie te odnosily sie do formalnej arytmetyki liczb naturalnych, to da sie je przelozyc na logike i jezyk ?formalny? i ?potoczny.
Powolujac sie na logika ? Goedel’a ? zdaje sobie sprawy z ironii, ze byl matematykiem, ktoremu dosc skutecznie udalo sie podwazyc tezy Einstein’a, w tym rowniez zalozenia stalej predkosci swiatla, nazywane ?metryka Goedel’a?. Nie rozpisuje sie o tym, bo kazdy moze sprawdzic.
Natomiast interesujace jest to, ze Goedel po raz pierwszy sformulowal w sposob logiczny fakt, ze istnieja ograniczniki w naszym sposobie pojecia swiata, ze wzgledu na nasze ograniczenia percepcji i jezyka (w ogolnym sensie). Opierajac sie zatem na jego teorii nie jest mozliwe stworzenie wewnetrznie spojnej taksonomii ? biologia nie jest jeszcze tak zaawansowana.
Szanownej Pani Verze dziekuje za jak zwykle interesujacy wpis.
Pozdrawiam.
Werbalista pisze: 2011-10-04 o godz. 01:38
Samobójcze skłonności ma nasz werbalista. Dokonuje nam rewolucji w nauce wypisując takie oto banialuki:
„Powolujac sie na logika ? Goedel?a ? zdaje sobie sprawy z ironii, ze byl matematykiem, ktoremu dosc skutecznie udalo sie podwazyc tezy Einstein?a, w tym rowniez zalozenia stalej predkosci swiatla, nazywane ?metryka Goedel?a?. Nie rozpisuje sie o tym, bo kazdy moze sprawdzic.”
Że co? Gödlowi miało co się udać? „Dość skuteczne podwazyć tezy Einsteina”? A które to tezy Gödel „dość skutecznie” podważył? Może werbalista nas oświeci.
„Założenie o stałej prędkości światła”?
Werbaliście należy się Nobel i to zaraz. Prędkość światła jest stała? I wynosi ile? Na ten przykład w powietrzu i w takiej wodzie? Według werbalisty jak jest „stała” to przecież nie może zmieniać się przy przejściu z powietrza do wody, to chyba logiczne. Słyszał werbalista o współczynniku załamania? Nie? To marsz do podstawówki. Albo włożć łyżeczkę proszę do szklanki z wodą i popatrzeć na te dziwo z boku. Oraz spróbować wytłumaczyc kształt łyżeczki.
„zalozenia stalej predkosci swiatla, nazywane ?metryka Goedel?a?”
Że co? Metryka Gödla to założenie o stałej prędkości światła? Przecież przed chwilką werbalista twierdził cos wręcz przeciwnego! Że to Einstein „błędnie” według Gödla takie rzeczy mówił. A Gödl to „obalił”.
Kompletne niezrozumienie istoty metryki Gödla. „Wiedza” rodem z Wikipedii i próba brylowania kompletnie niezrozumiałymi dla siebie terminami, czyli pozerstwo.
Uprasza się webalistę o odłożenie tej matematyczno-fizycznej żyletki, bo krew cieknie mu po rękach a za chwilę zatnie się w sposób śmiertelny.