Nie grać w tej grze?

Spotykałem się wielokrotnie z opinią, że dzień wyborów jest „świętem demokracji”. Uzasadnienie teoretyczne tego stwierdzenia jest bardzo ładne. Oto obywatele w dniu wyborów wyrażają swoje preferencje, wybierają swoich przedstawicieli, którzy przez kolejne lata będą ich reprezentować i rządzić w ich imieniu. Przy tym wybrani przedstawiciele nie reprezentują tylko swoich wyborców, ale generalnie cały umowny „naród”, czyli ogół obywateli. I to do tego ogółu obywateli, nazywanych narodem należy „władza zwierzchnia”. Jednak naród nie może jej sprawować bezpośrednio, dlatego sprawuje ją przez swoich przedstawicieli. Wybory w tym wszystkim pełnią ważną rolę, ponieważ dzięki nim władza przedstawicieli jest legitymizowana. Powołując się na wynik wyborczy, wybrani przedstawiciele narodu (ogółu obywateli) mogą twierdzić, że mają wszelkie prawo do tego, by nie tylko wypowiadać się w imieniu narodu, ale sprawować pełnię władzy. Podobnie zresztą może o sobie powiedzieć opozycja – jej rola jest taka, a nie inna, ponieważ oni również mają do tego mandat. Mimo więc, że przegrali mają swoje prawa związane z systemem.

Tyle mniej więcej mówi teoria. W schemacie tym obywatel ma w praktyce mamy więc trzy rozwiązania:
1. Wyborca głosuje i oddaje głos ważny.
2. Wyborca głosuje i oddaje głos nieważny.
3. Wyborca nie głosuje.

O rozwiązaniu pierwszym w zasadzie nie ma co pisać. Jest to rozwiązanie, które jest najlepsze z punktu widzenia teorii uzasadniającej święto demokracji. W schemacie tym prawo do głosowania jest przedstawiane wręcz jako obywatelski obowiązek, od którego uchylają się obywatele niedojrzali. Podobnie jest z rozwiązaniem drugim. Odpowiedzialny obywatel, który nie znajduje dla siebie wiarygodnego kandydata, bierze udział w wyborach, a swój wybór wyraża głosem nieważnym. Oba rozwiązania są akceptowane przez system, ponieważ w praktyce oznaczają jego legitymizację.

Mnie ostatnio interesuje rozwiązanie trzecie. A co jeśli obywatel nie bierze udziału w wyborach? To znaczy, jego wybór jest w pełni świadomy, nie wynika z lenistwa, czy niechęci, lecz jest w pełni przemyślany. Czy takie stanowisko jest dopuszczalne? Jakie motywy mogą nim kierować?

Zatrzymajmy się najpierw nad motywami. Może ich być wiele, ale mi przychodzą na myśl trzy. Po pierwsze, może uznać, że problemem nie jest to, czy u władzy jest partia A czy partia B, ale sam system. Po drugie, obywatel może twierdzić, że różnice między partią A, B czy C są nieznaczne i że w kluczowych kwestiach, na przykład gospodarczych, wszystkie ugrupowania przedstawiają się tak samo. Po trzecie obywatel może być rozczarowany, ponieważ klasa polityczna jest generalnie niewiarygodna. W tych trzech przypadkach jedynym sensownym rozwiązaniem jest nieuczestniczenie w systemie, tak by go nie legitymizować. To znaczy przez swój brak udziału w wyborach ani nie wspierać partii rządzącej (partii rządzących), ani ugrupowań opozycyjnych.

Kontrargument na takie stanowisko jest mniej więcej taki: jeśli ktoś nie bierze udziału w wyborach, to tym samym wspiera najbardziej niekorzystnego dla siebie kandydata, ponieważ gdyby zagłosował kandydat ten miałby mniejsze szanse wyboru. Argument ten ma charakter negatywny i opiera się na zasadzie mniejszego zła: głosowanie i wybór kogoś jest mniejszym złem, niż brak udziału w wyborach, który jest złem większym.

Kontrargument ten jednak w żaden sposób nie podważa wspominanych wyżej trzech motywów. W ich świetle mniejsze zło wciąż jest złem, a więc udział w wyborach wciąż jest niemożliwy do przyjęcia.

Pozostaje pytanie, czy takie rozwiązanie jest dopuszczalne? Oczywiście z punktu widzenia prawa, tak. Nie ma obowiązku głosowania, a czynne czy bierne prawo wyborcze, jest właśnie prawem, z którego można, ale nie trzeba, skorzystać.

Zostawmy jednak prawo, co z obyczajami? Tutaj sprawa jest bardziej złożona, ale zauważę jedną rzeczy. Z punktu widzenia praktyki demokracji w Polsce, takie rozwiązanie nie jest trudne do przyjęcia. Wszak od roku 1989 frekwencja tylko trzy razy przekroczyła próg 60% i oscyluje wokół 50-55%. I co? I nic – system ma się dobrze.

Grzegorz Pacewicz

Fot. bartheq, Flickr (CC BY 2.0)